Poprzednie częściŁzy Gwiazd - część 1

Łzy Gwiazd - część 3

Trzęsłam się z zimna, kiedy podszedł do mnie policjant w średnim wieku. Najspokojniej

w świecie wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił.

- Zacznijmy od początku – zaproponował zaciągając się głęboko. – Co tutaj robiłyście?

- Przyszłyśmy popływać – głos trząsł mi się, jak galareta.

- Mhm… - zapisał coś w notatniku. – Zauważyłyście coś niepokojącego?

- Nie – zaczęłam nerwowo skubać kraniec koca. – Oprócz nas nikogo tutaj nie było.

- Na pewno nikt się tutaj nie kręcił? – dopytywał. – Może słyszałyście jakieś głosy?

- Nie – powiedziałam pewnie. – Oprócz nas, nikogo tutaj nie było. Już mówiłam.

- Spokojnie – uśmiechnął się krzywo. – Nerwy są tutaj niepotrzebne. Przyszłyście popływać i co było dalej?

Westchnęłam ciężko. Przez kolejne czterdzieści pięć minut musiałam opowiadać, co robiłyśmy, jak znalazłyśmy ciało i co było potem. Kiedy skończyłam, policjant przeczytał na głos jeszcze raz moje zeznania i zapytał, czy na pewno niczego sobie nie przypomniałam. Przez cały czas tata trzymał uspokajająco rękę na moim ramieniu a mama szczelniej otulała kocem i głaskała po głowie. Jedyne o czym marzyłam to to, by wszyscy dali mi święty spokój. Nie potrzebowałam zapewnień rodziców, że już wszystko dobrze, ani pełnego współczucia spojrzenia młodej policjantki.

W domu prawie pobiegłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Słyszałam, jak mama dyskutuje z tatą, że trzeba pomyśleć o jakimś psychologu dla mnie. Do żadnego nie planowałam iść. Najlepszym wsparciem było moje własne łóżeczko. Otuliłam się kołdrą i zamknęłam oczy. Nie pomogło. Cały czas widziałam twarz Marty. Jej wpatrujące się w pustkę oczy. Nie byłam w stanie wyrzucić tego obrazu z głowy. Po policzkach płynęły mi łzy. Żałowałam Marty, jej życia, które się za wcześnie skończyło, tego przez co musiała przechodzić przed śmiercią, jej matki i brata. Zastanawiałam się, czy policja już ich poinformowała. Na palcach podeszłam do okna i odsłoniłam firankę. Nigdzie na ulicy nie dostrzegłam radiowozu, ale przecież to nic nie znaczyło.

Podskoczyłam słysząc pukanie do drzwi.

- Mania! – rozpoznałam głos brata. –Przyniosłem ci naleśniki, otwórz.

Wpuściłam dziesięciolatka do pokoju i patrzyłam, jak sam nie wie, co ze sobą zrobić.

- Siadaj – wskazałam mu miejsce na łóżku i sama usiadłam obok. - O co chodzi?

Radek przez chwilę zbierał się na odwagę.

- Bałaś się? – zapytał w końcu. – Kiedy znalazłaś Martę?

Objęłam kolana ramionami.

- Wiesz, w sumie to Zuzia ją znalazła – wyjaśniłam – ale tak, bardzo się bałam.

- Czego? – zainteresował się. – Że ktoś tam jest?

Zastanawiałam się przez chwilę.

- Trochę tak - westchnęłam – ale bardziej bałam się jej.

- Trupa? – zdziwił się.

- No – uśmiechnęłam się. – Przeraziło mnie to, jaka jest nieruchoma i zimna. Wyglądała tak obco – oczy zaszły mi łzami.

Siedzieliśmy w milczeniu każde pogrążone we własnych myślach. Panowała cisza, jak makiem zasiał. Słychać było nawet tykanie zegara w sypialni rodziców.

- Dopadł ją łowca? – zapytał nagle.

Drgnęłam zaskoczona.

- Skąd ci to przyszło do głowy?

Speszył się wyraźnie i utkwił wzrok w podłodze.

- Ludzie zaczynają gadać – powiedział w końcu. – Siostra Marka mówi, że to na pewno był łowca i teraz wszystkie musicie uważać.

Siostra Marka, Luiza, była młodsza ode mnie o dwa lata i miała zdecydowanie za długi jęzor. Gdybym mogła nie raz chętnie bym go jej ucięła. Jeżeli wśród Łez Gwiazd powstawały jakieś plotki to przeważnie ona była ich autorką.

- Luiza jest bardzo sprawdzonym źródłem – żartobliwie trąciłam go w bok. – Wiesz, nie mam pojęcia czy był to łowca – spoważniałam. – Ale nie wiem, czy jest sens się nad tym zastanawiać.

- Będziesz na siebie uważać? – utkwił we mnie poważne spojrzenie. – Nie chciałbym żebyś zginęła.

Przytuliłam go i wierzchem dłoni otarłam zabłąkaną łzę.

-Będę na siebie uważać, jak nigdy w życiu.

- To dobrze – pociągnął parę razy nosem. – Lepiej zjedz naleśniki, bo tata z tych nerwów zjadł już z osiem i wciąż nie ma dość.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Lucyna. Przyjaciółka przez cały czas była roztrzęsiona i nie mogła się na niczym skupić. Była święcie przekonana, że Martę zabił łowca i powinnam jak najszybciej uciekać z miasta. Podziękowałam za dobrą radę i poradziłam, by zaparzyła sobie ziółek. Przez dwadzieścia minut musiałam słuchać tyrady, jak to nie traktuję jej poważnie i kpię sobie ze śmierci. Nie kpiłam. Naprawdę obawiałam się, że Martę zamordował łowca, ale nie widziałam sensu w sianiu paniki. Obiecałam sobie w duchu, że nie będę wracać do domu późno, samotnie się włóczyć i dobrze zamykać drzwi. Nie wiedziałam, co mogłabym zrobić więcej. Przez resztę wieczoru przyglądałam się, jak tata sprawdza wszystkie zamki w drzwiach i szczelność okien. Kiedy uznał misję za zakończoną wziął z kuchni tasak i poszedł się położyć. Gdy napotkał moje zaskoczone spojrzenie, powiedział, że musi bronić kobiet swojego życia. Miał rację, nie tylko ja byłam zagrożona. Mamy skrzydła były jeszcze piękniejsze od moich i znacznie mocniejsze. Takie skrzydła to marzenie każdego łowcy.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Kiedy tylko przykładałam głowę do poduszki, widziałam twarz Marty. Miałam wrażenie, że już nigdy się jej nie pozbędę. Za to następnego dnia w szkole, ja, Lucyna i Zuzia znalazłyśmy się w centrum zainteresowania. Żadnej z nas to nie odpowiadało, dlatego prawie każdą przerwę spędziłyśmy w toalecie. W kabinie było ciasno i śmierdziało, ale przynajmniej tutaj nikt nie dręczył nas pytaniami i nachalnymi spojrzeniami. Nawet nauczyciele postanowili dać nam spokój i nie wywoływali nas na zajęciach do odpowiedzi. Na ostatniej lekcji doznałam prawdziwego szoku. Jak gdyby nigdy nic do sali weszła dziewczyna, którą widziałam u Kamickich. Nasz wychowawca przedstawił ją jako nową koleżankę. Miała dołączyć do naszej klasy, bo wróciła z bratem i rodzicami zza granicy. Wszystkie spojrzenia były utkwione w nowoprzybyłej. Dziewczyna była naprawdę ładna. Miała długie blond włosy, niebieskie oczy, drobny, zadarty nos i dołeczki w policzku, kiedy się uśmiechała. Ubrana była nieziemsko. Biały sweterek z kuszącym dekoltem i mini, która ledwo przykrywała jej tyłek. Męska część naszej klasy doznawała ekstazy, damska szykowała odwet. Julia, bo tak miała na imię, przeszła po sali z pełnym wyższości uśmiechem. Miałam nadzieję, że Bóg wysłucha moich próśb i dziewczyna nie usiądzie obok mnie. Jak widać, mieliśmy dziś słabe połączenie, ponieważ moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Julia zlustrowała mnie spojrzeniem, pod którym się skurczyłam. Różowa panda to nic w porównaniu z tym, co dzisiaj miałam na siebie. Byłam ubrana w stary szary podkoszulek i czarne, wyciągnięte dresy. Nieumyte włosy związałam w rozwalającego się kucyka a moja twarz nie uświadczyła makijażu. Wyglądałam, jak własna matka. Ta dziewczyna nawet pięknie pachniała a ja chyba zapomniałam dzisiaj o prysznicu. Ukradkiem powąchałam swoje pachy. Oj, tak. Zdecydowanie o nim zapomniałam. Chciało mi się wyć, czułam się emocjonalnie sponiewierana i na dodatek śmierdziałam. Już chyba gorzej być nie mogło. Marzyłam tylko o tym, by zapaść się pod ziemię. Przez resztę lekcji nie podniosłam wzroku znad zeszytu, w którym bezmyślnie mazałam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania