Poprzednie częściŁzy Gwiazd - część 1

Łzy Gwiazd - część 6

Obudził mnie odgłos szurania. Przez moment miałam ochotę powiedzieć Markowi żeby wynosił się z mojego pokoju. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o wydarzeniach minionego wieczora. Ostrożnie otworzyłam oczy i natychmiast je zmrużyłam, oślepiona wpadającymi przez okno promieniami słonecznymi. Kiedy przyzwyczaiłam się do panującej jasności, rozejrzałam się po pokoju. Leżałam na niewielkim, drewnianym łóżku. Obok niego stał stolik, na którym ktoś zostawił szklankę z wodą i mnóstwo dziwnych flakoników. Naprzeciwko stała ogromna, dwudrzwiowa szafa. Była tak duża, że zajmowała prawie połowę miejsca w pomieszczeniu. Kiedy drzwi otworzyły się, instynktownie przykryłam się kołdrą. Do pokoju wszedł średniego wzrostu mężczyzna. Miał potargane, siwe włosy i zaniedbaną brodę. Ubrany był w znoszoną lnianą koszulę i proste ciemnobrązowe buty. Wyglądał, jak wyjęty ze średniowiecza.

- O, już nie śpisz, aniołeczku? - zapytał cicho. – Jak twoje skrzydło?

Dopiero teraz zorientowałam się, że moje skrzydła całkiem widoczne zajmują sporą część pokoju. Cofnęłam jedno z nich, gdy mężczyzna chciał je dotknąć.

- Nie musisz się mnie bać – zapewnił. – Widzisz, zadbałem o ciebie – wskazał na skrzydło.

Podążyłam za jego wzrokiem. Byłam pewna, że jeszcze wczoraj było zakrwawione i nie mogłam nim ruszać. Dziś nie było na nim żadnego śladu, no może brakowało kilku piór. Zszokowana popatrzyłam na drugie skrzydło. W końcu, wczoraj byłam tak przerażona, że nie wiedziałam, które z nich zostało zranione. Miałam wrażenie, jakby ktoś z całej siły przyłożył mi młotkiem w głowę. Niczego nie rozumiałam.

- Jak to możliwe? – wyjąkałam. – Przecież… - odsunęłam kołdrę, by zobaczyć swój bok. Oprócz niewielkiego siniaka, nic mu nie dolegało. – To niemożliwe… - patrzyłam zagubiona na mężczyznę. – Kim pan jest? I jak pan to zrobił?

Uśmiechnął się skromnie i podrapał po karku.

- To… To nic takiego.

- Jak to nic takiego? – spytałam z niedowierzaniem. – Przecież byłam ranna, krwawiłam, a teraz oprócz siniaka nic mi nie jest!

Wściekła zerwałam się na równe nogi i z łopotem schowałam skrzydła. Przeszłam do drugiego pomieszczenia, w którym oprócz starej kuchni węglowej stał stół i ława. Przy kuchni ktoś miał przygotowane posłanie. Głowa bolała mnie coraz bardziej. Nie wiedziałam, co robię w tej chacie rodem ze skansenu i z mężczyzną, który był jakimś cudotwórcą. Nie wiele myśląc ruszyłam do drzwi. O dziwo, były otwarte, czyli nie zostałam tutaj uwięziona. Postawiłam krok przez próg i znalazłam się na werandzie. Cały stół był przykryty mnóstwem ziół, które z upodobaniem zajadała koza. Obydwie wymieniłyśmy zaskoczone spojrzenia. Zwierzę patrzyło na mnie, jakbym bezprawnie weszła na jego teren. Pod wpływem jej wzroku cofnęłam się o krok. Po chwili straciła mną zainteresowanie i wróciła do skubania ziół. Na podwórku było więcej zwierząt. Beztrosko spacerował sobie tutaj osioł, krowa, parę królików i cała gromada kur. Jak na zawołanie, kogut zapiał donośnie. Zaczęłam wątpić w swoje zdrowie psychiczne. Może jednak ktoś znalazł mnie w tamtej ruderze a teraz jestem w śpiączce? Albo w ogóle umarłam i ten za mną to Pan Bóg?

Skrzypnęły drzwi i z chaty wyszedł nieznajomy.

- Czy ja zwariowałam? – zapytałam nie patrząc na niego.

Roześmiał się cicho.

- Dlaczego? – spytał. – Bo uratował cię dziwak mieszkający w lesie?

- Mniej więcej - skinęłam głową.

Trybiki w mojej głowie pracowały na najwyższych obrotach. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila a mózg wycieknie mi uszami. Masakra.

- Nie, nie zwariowałaś - zapewnił, siadając na ławce.

Po chwili wahania zajęłam miejsce obok niego.

- Jestem prawie normalnym człowiekiem – uśmiechnął się widząc moją minę. – Dawno temu miałem nawet rodzinę, moja córka była taka sama, jak ty, aniołeczku – zamilkł na chwilę. – Była moim słońcem, opromieniała każdy dzień. Miała osiemnaście lat, kiedy ją dopadli – głos mu się załamał. – Nie zabili jej. Zostawili ją niedaleko naszego domu. Znalazłem ją, kiedy po południu wracałem z pracy. Była cała zakrwawiona, ale żyła. Wtedy we mnie coś się zmieniło – mówił mocniejszym głosem. – Jakby ktoś mówił mi co mam robić. Zaniosłem córkę do domu i zatamowałem krwawienie. Zaraz potem pobiegłem do lasu, nawet nie wiem, jak znalazłem zioła i skąd wiedziałem, które mam wziąć – roześmiał się gorzko. – Uratowałem moją córeczkę, tak jak ciebie. Rany zniknęły w przeciągu półgodziny. Kiedy żona wróciła, Róża była praktycznie zdrowa.

Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Mężczyzna na nowo przeżywał wydarzenia z przeszłości. Ja zastanawiałam się, jakim cudem wiedział, co miał robić.

- Gdzie teraz jest twoja córka? – spytałam cicho.

Popatrzył na mnie zapłakanymi oczami.

- Miesiąc później nie zauważyłem, kiedy wyszła – łzy płynęły mu po policzkach. – Poszła nad rzekę. Okazało się, że ciało potrafiłem uratować, ale jej duszy nie.

Było mi go tak bardzo żal. Nie zasłużył sobie na to wszystko, co go spotkało. Z drugiej strony rozumiałam jego córkę. Skrzydła były dla mnie najgłębszą częścią mnie, chyba jeszcze bardziej cenną niż serce. Gdybym je straciła, nie widziałabym sensu życia.

- Moja żona odeszła – mówił dalej. – Nie kłóciliśmy się, nie oskarżaliśmy. Po prostu, kiedy patrzyliśmy sobie w oczy, myśleliśmy tylko o Róży. Nie potrafiliśmy tego znieść – otarł ręką oczy. – Ten dom odziedziczyłem jeszcze po dziadkach. Byłem stolarzem, dlatego trochę o niego zadbałem i tak oto jest.

Spojrzałam na niego z podziwem. Podejrzewałam, że dla niego „trochę” to dla kogoś innego masa pracy.

- Po jakimś czasie odkryłem, że nieźle znam się na ziołach – znowu roześmiał się niewesoło. – Nigdy się o nich nie uczyłem, ta wiedza jakby na mnie spłynęła. I dobrze – pociągnął nosem. – Wolę towarzystwo zwierząt i ziół niż innych ludzi.

- A jak pan mnie znalazł? – nie zdołałam dłużej powstrzymywać ciekawości. – I dlaczego oni nas tutaj nie znaleźli?

Mężczyzna wziął głęboki wdech.

- Po prostu was zobaczyłem. Poszedłem za tymi dwoma i odczekałem aż cię zostawią – uśmiechnął się przepraszająco. – Nie wiem, dlaczego nas znaleźli. Zachowują się tak, jakby nie widzieli tego domu.

Zaczęłam rozważać wspólną psychozę. Może ten facet po stracie córki miał urojenia a ja bezkrytycznie wierzyłam mu we wszystko, co mówił.

- Próbowałem pomóc tej drugiej dziewczynie – powiedział po chwili. – Ale wtedy było dla niej za późno. Tamci dwaj mnie zauważyli, gonili, ale kiedy wbiegłem na ogród zachowywali się tak, jakby mnie nie widzieli.

Z góry założyłam, że mężczyzna widział Martę. Chciałam go zapytać, dlaczego nikogo nie zawiadomił, ale uznałam, że teraz nie ma to znaczenia. Było mi go strasznie żal, wszystko stracił a teraz siedział w środku głuszy nawet nie rozumiejąc, co takiego się dzieje.

- Jak pan ma na imię? – zapytałam uśmiechając się łagodnie.

Spojrzał na mnie zaskoczony i odpowiedział lekkim uśmiechem.

- Stefan.

- Jestem Maria – wyciągnęłam do niego rękę. – Bardzo miło mi pana poznać.

Był zakłopotany. Po chwili wahania uścisnął moją dłoń i potrząsnął nią delikatnie.

- Chciałam panu podziękować za uratowanie życia – głos zadrżał mi lekko. – Gdyby nie pan, to oni by mnie zabili.

Siedzieliśmy w milczeniu. Mężczyzna był wyraźnie poruszony tym, co wydarzyło się kilka minut temu. Natomiast ja zastanawiałam się, jak wytłumaczę rodzicom swoje zniknięcie. Oni na pewno odchodzili od zmysłów. Obstawiałam, że tata postawił całe miasto na nogi. Obawiałam się powrotu do domu. Nie rodziny, ale tych wszystkich tłumaczeń i rozmów, które mnie czekały. Pomacałam kieszeń spodni. Była pusta. Zaniepokojona rozejrzałam się w poszukiwaniu komórki.

- Jest tutaj gdzieś telefon? – zapytałam ze ściśniętym gardłem.

Mężczyzna drgnął wyrwany z rozmyślań.

- Tak, tak – wbiegł do domu i zaraz wrócił. – Miałaś go w kieszeni.

Z radości prawie ucałowałam telefon. Miałam z milion nieodebranych połączeń. Nie wiedziałam do kogo najpierw zadzwonić. Z tyłu głowy cały czas miałam, że w pobliżu czają się Łowcy. Nie chciałam żeby moja mama tutaj przyjeżdżała i się narażała. Tata pewnie ze złości rozniósł, by i ten dom i pana Stefana. Lucyna nawet jakby chciała to nie mogłaby mi pomóc. Zostawała mi tylko Julka. Nie miałam jej telefonu, ale od czego były media społecznościowe? Teraz można było nawet dzwonić za ich pośrednictwem. Dziewczyna odebrała po pierwszym sygnale. Dłuższą chwilę zajęło mi wytłumaczenie jej, co się właściwie stało i gdzie jestem. Wreszcie doszłyśmy do porozumienia i dziewczyna razem z bratem mieli po mnie przyjechać.

Pan Stefan nie był zadowolony z tego, że już odchodzę. Obiecałam mu, że jeszcze kiedyś na pewno go odwiedzę. Podałam mu też swój adres i zaprosiłam na kolację. Przytłumionym głosem powiedział, że się zastanowi.

Mężczyzna odprowadził mnie do furtki. Z oddali widziałam Julkę, która rozglądała się dookoła. Obok niej stał chłopak a właściwie mężczyzna, którego widziałam w domu Kamickich. Oni zdawali się mnie nie dostrzegać, dopiero kiedy przekroczyłam furtkę, dziewczyna rzuciła się w moją stronę. Zaciekawiona obejrzałam się przez ramię. Cały czas widziałam patrzącego za mną pana Stefana.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Stefan fajny :). Ciekawe z tym "wpłynięciem" na niego wiedzy. Trochę za szybko wszystko się potoczyło z tym powrotem i ogarnięciem dziewczyny, ale liczę na więcej w następnych odcinkach. Sama historia wciąga.
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    spłynięciem*
  • Rut Krzeminkowa 5 miesięcy temu
    Dzięki:)
  • arlkweith 2 miesiące temu
    Wciągająca historia. Przyjemnie się czyta.
  • Rut Krzeminkowa 2 miesiące temu
    Dziękuję:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania