Poprzednie częściŁzy Gwiazd - część 1

Łzy Gwiazd - część 5

Przez kolejne dni unikałam towarzystwa Julki. Było to o tyle łatwe, że nie było jej w szkole. Starałam się, by moje życie wróciło do normy. Coraz rzadziej śniła mi się Marta, a wszyscy przestali mówić o grasującym w mieście Łowcy. Ostatnie wydarzenia wydawały się koszmarem, który odszedł w niepamięć.

Wracałam akurat od Lucyny, kiedy moich uszu dobiegły niepokojące odgłosy. Było koło dwudziestej pierwszej i na dworze pomału zapadał zmierzch. Przyjaciółka mieszkała na obrzeżach miasta i o tej porze na ulicy panował niewielki ruch. Hałas wywołał u mnie gęsią skórkę. Instynktownie skuliłam się i szczelniej otuliłam jeansową ramoneską. Dźwięki szurania i kopania puszek dochodziły z niewielkiej uliczki, przy której mieścił się sklep monopolowy. W duchu modliłam się, by były to jakieś dzieciaki, których nikt nie przypilnował. Z nimi bym sobie poradziła, ale nie z dwójką rosłych mężczyzn, którzy patrzyli prosto na mnie. Miałam ochotę uciekać i wołać o pomoc. Byłam gotowa, by rozłożyć skrzydła nawet, gdyby miało mnie zobaczyć całe miasto. Obydwaj mieli przydługie włosy i czarne skórzane kurtki. Kiedy mnie zobaczyli, na ich ustach pojawiły się niebezpieczne uśmiechy.

- Zgubiłaś się, ptaszyno?! – zawołał jeden z nich.

Teraz już wiedziałam, że należy wiać. Nie patrząc na konsekwencje, rozwinęłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Chciałam wzlecieć, jak najwyżej i jak najszybciej. W pewnym momencie poczułam rozdzierający ból w boku. Moje skrzydła zgubiły rytm i zaczęłam spadać. Cudem uniknęłam roztrzaskania się o dach budynku. Drżącą ręką dotknęłam boku, cała była czerwona od krwi. Nie pozwoliłam sobie na panikowanie. Musiałam, jak najszybciej uciec od tych mężczyzn. Podobno, jeżeli Łowca wyczuł zapach krwi swojej ofiary to już jej nie odpuści. Przed oczami zaczęły latać mi mroczki. Nie wiedziałam, czy to z powodu krwi, czy ze strachu. Każdy wdech wypełniał moje ciało przeogromnym bólem. Wiedziałam, że długo nie dam rady utrzymać się w powietrzu. Lecąc w kierunku miasta mijałam niewielki las. Była tam stara leśniczówka, w której mogłam się ukryć. Może to głupi pomysł, ale gdzie miałam iść? Do domu? By w gratisie dostali także moją mamę? Nie zamierzałam na to pozwolić.

Widok lasu przyjęłam z ogromną ulgą i radością. Wylądowałam zupełnie bez wdzięku, lądując na czworaka na ziemi. Potrzebowałam chwili, by złapać oddech i stanąć z na nogi. Szłam od drzewa do drzewa. W oddali słyszałam kroki mężczyzn. Celowo zachowywali się głośno, bym jeszcze bardziej się bała. Ciekawe, że jednocześnie można odczuwać tak wielki strach i gniew. Gdybym tylko była w stanie to chciałabym zabić tych dwóch. Doskonale wiedziałam, że nigdzie nie ucieknę. Mężczyźni byli zbyt blisko. Prawie czułam ich oddechy na swoim karku. Zahaczyłam nogą o jakiś korzeń i upadłam.

- Zobacz, zobacz – odezwał się głos nad moim uchem. – Jaki ptaszek spadł nam tutaj z nieba.

Jego towarzysz zarechotał głośno. Stali pod słońce tak, że nie widziałam wyraźnie ich twarzy.

- I jeszcze krwawi – kontynuował. – Biedactwo. Potrzebujesz pomocy?

Cofałam się aż jeden z nich z całej siły nadepnął na moją stopę. Poczułam, jak ból wypełnia całe moje ciało aż do mózgu. Teraz doskonale rozumiałam, co czuła Marta. Chciała, by jak najszybciej to się skończyło. Nie miała nadziei na ratunek.

-Nie będziesz krzyczeć? – jeden z mężczyzn pochylił się nade mną. – Szkoda – zwrócił się do drugiego – lubię, kiedy błagają o litość.

- Artur – ten drugi był znudzony – nie trać czasu.

Artur zrobił zawiedzioną minę. Wyglądał, jak dziecko któremu odebrano ulubioną zabawkę.

- Zabierajmy ją, zanim ktoś ją zauważy.

Kiedy pochylił się nade mną kopnęłam go z całej siły w krocze. Zaskoczony uwolnił moją nogę. W przypływie siły zerwałam się na równe nogi i rzuciłam do ucieczki. Próbowałam na powrót wzbić się w powietrze, kiedy ktoś chwycił mnie za kostkę. Wolną nogą kopnęłam go z całej siły w twarz. Z satysfakcją patrzyłam, jak z nosa kolegi Artura płynie krew. Kiedy wydawało mi się, że udało mi się uwolnić, coś ostrego przecięło moje skrzydło. Nie mogłam nim w ogóle ruszać. Uderzenie o ziemię pozbawiło mnie całego powietrza. Leżałam, jak szmaciana lalka nie będąc w stanie się ruszyć. Mężczyźni doskoczyli do mnie w parę sekund. Uderzenie w żebra przewróciło mnie na plecy.

- Twarda sztuka się nam trafiła, nie Krzysiu? – parsknął Artur. – Ale my nie z takimi dawaliśmy sobie radę.

Chwycił mnie za nogę i zaczął ciągnąć przez las. Nie udało mi się powstrzymać jęków bólu. Nawet myślenie powodowało, że wszystko mnie bolało. Zaciągnęli mnie do jakiejś rozwalającej się rudery i związali. Wsadzili mi jakiś knebel w usta i obiecali, że niedługo wrócą. Teraz wyraźnie widziałam, co stało się z moim skrzydłem. Tuż przy połączeniu z kręgosłupem tkwiła wbita strzała. Najmniejszy ruch powodował, że latały mi mroczki przed oczami. W porównaniu z tą raną, ta w boku to pikuś.

Niebawem w moim więzieniu zapanowała całkowita ciemność. Mężczyźni cały czas nie wracali. Strach po trochu odpuszczał. Węzły nie były zawiązane tak mocno, jak początkowo mi się wydawało. Co nie zmienia faktu, że nie mogłam się sama wydostać. Mocowałam się przez chwilę z węzłami, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi.

- Tak myślałem, że cię tu przywlekli, aniołku – głos był zupełnie obcy i różny od tych należących do mężczyzn.

Ktoś ukląkł przede mną i wyciągnął knebel z ust.

- Nie bój się – rozwiązał węzły. – Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.

- Skąd pan się tu wziął? – głos mi się trząsł.

Drgnęłam, kiedy dotknął mojego skrzydła.

- Widziałem, jak cię złapali – powiedział cicho. – Musiałem zaczekać aż cię zostawią. Sam nie dałbym im rady – stwierdził przepraszająco. – Muszę wyciągnąć tę strzałę.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Zanim zdążyłam go powstrzymać już za nią szarpnął. Z bólu pociemniało mi w oczach i dyszałam ciężko.

- Teraz będzie już tylko lepiej – pogłaskał mnie po głowie. – Pomogę ci wstać.

Świat wirował mi przed oczami. Gdyby nie nieznajomy, nie dałabym rady postawić kroku. Noga za nogą udało mi się dojść do wyjścia. W lesie panowały egipskie ciemności, choć prawdopodobnie nawet w środku dnia nie wiedziałabym gdzie jestem. Nieznajomy szedł całkiem pewnie, co chwila spoglądając czy Łowcy nie wrócili.

Szliśmy może pięć minut, kiedy moim oczom ukazał się niewielki domek. Z komina unosił się dym a w oknach paliło się światło.

- Przecież nas tu znajdą – jęknęłam nieprzytomnie.

- Nie bój się – chwycił mnie mocniej. – Tutaj nic nam nie grozi.

Potem była już tylko ciemność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Nadrobiłam. Wciąż jestem zainteresowana rozwojem fabuły, choć nie jestem przekonana ostatnimi odcinkami. Albo raczej sposobem ich napisania. W początkowych to uchodziło (prawem wstępu) teraz już mniej. Trochę jakbym obserwowała bohaterkę na starej platformówce. Idzie, podskakuje gdy trzeba, ucieka przed wrogami wyskakującymi zza zakamarków, zbiera monety... Nie wiem, czy moja metafora jest czytelna. Ale brakuje tu klimatu, zejścia do poziomu szczegółu pochylenia się nad postaciami, otoczeniem i w ogóle uniwersum. Na razie jest suchawo. Mam nadzieję, że stopniowo będzie się to zmieniać.
  • Rut Krzeminkowa 5 miesięcy temu
    Dzięki:) Fajnie, jak ktoś podzieli się swoimi odczuciami

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania