Poprzednie częściNikomu ani słowa (cz. I)

Nikomu ani słowa (cz.6)

Inspektor Isaac zszedł do podziemi komendy głównej. Zgodnie z tym co powiedział mu Peterson, ciało smoka zostało przetransportowane, a nawet teleportowane do jednej z jaskiń, do których można było się dostać poprzez rozległą sieć tuneli.

 

Jedynie nieliczni z żandarmerii mieli dostęp do labiryntu. Wszystkie wejścia i wyjścia były zaplombowane od zewnątrz, a wejścia głównego w rozłożystym budynku strzegło zawsze pięcioro ludzi. Milczący Herbert nawet nie musiał pytać o drogę. Kiedy znalazł się pod ziemią dostrzegł złote strzałki z napisem – do smoka, porozwieszane na nierównych ścianach.

 

Nic dziwnego. Kto schodząc tutaj tego konkretnego dnia miałby ochotę szukać czegoś innego? W dodatku żelazne pochodnie płonęły tylko i wyłącznie na szlaku wiodącym do gwiazdy dzisiejszego poranka.

 

Isaac westchnął czyniąc pierwsze kroki w półmrok. Nienawidził smoków. Wszystkich. Dużych, małych, starych, młodych, zielonych, białych, złotych, czerwonych. Zwłaszcza czerwonych.

 

Idąc do pękatej jaskini, w której specjaliści prowadzili badania, mężczyzna rozmyślał o tym, dlaczego to się wszystko dzieje? I jak to jest możliwe, że smok w ogóle istnieje. Na terenie całego Cellodrance nie powinna ostać się żadna bestia. Może to dobrze, że jednak jest inaczej? A może nie?

 

Stanął przed wejściem do groty. Zawahał się, nie będąc pewnym, czy chce, aby to wszystko do niego wróciło. Poczuł ucisk w gardle kiedy wszedł do wielkiego, dobrze oświetlonego pomieszczenia. Pod jego sufitem wisiały stalaktyty, z ziemi wyglądały zainteresowane stalagmity, a dokoła złotego, mieniącego się w świetle cielska, stały biurka i biegali ludzie z wielkimi okularami na nosach. Oprócz tego w rękach mieli ogromne lupy oraz lśniące przybory do pobierania próbek.

 

Dochodziła godzina piąta. Ekscytacja nie opuściła nikogo. Jakby mogła w obliczu takiej sensacji? Czterdzieści lat. Tak. Czterdzieści lat minęło odkąd ktoś słyszał choćby pogłoski na temat smoków w Cellodrance lub gdzieś w okolicy.

 

- Inspektorze Isaac? - zdziwił się jeden z badaczy, który do tej pory pochylał się nad czymś przy biurku. Siedział frontem do wejścia groty więc jako pierwszy dostrzegł niespodziewanego gościa. - A co pan tutaj robi?

 

- Profesor Heliodor. Nie dziwię, że pana tu spotykam. - gładko ogolony mężczyzna z ciemnymi włosami ulizanymi do tyłu, podał inspektorowi dłoń. - Od szanowanego chemika i biologa do gonitwy za wróżkami?

 

- Człowiek uczy się przez całe życie.

 

- Jest tyle zagadnień w zakresie chemii, biologii, fizyki, a pan postanowił się specjalizować w chemii nadnaturalnej.

 

- To również dziedzina nauki inspektorze. Kiedyś nie był pan tak uprzedzony.

 

- Kiedyś były inne czasy. - umilkli próbując coś z siebie wyczytać. Granatowe oczy profesora Heliodora były łagodne i wyraziste, chociaż drobne. Natomiast wzrok Herberta Isaaca był zakurzony, trochę mętny.

 

- W czym mogę panu pomóc inspektorze? - naukowiec zdecydował się na przerwanie niepotrzebnej, odciągającej go od obowiązków ciszy.

 

- Chciałem zapytać o wyniki analizy.

 

- A dlaczego to pana interesuje?

 

- Zostałem przydzielony do śledztwa.

 

- Pan? - Heliodor uniósł brwi i uśmiechnął się zdradzając głębokie dołeczki. - Jakim cudem?

 

- Takim, że potrzebna jest trzeźwa głowa w tym szaleństwie. - znów patrzyli na siebie przez jakiś czas i nie mówili nic. Jakby doświadczony znawca nauk ścisłych badał prawdomówność swego rozmówcy.

 

- Oszacowaliśmy wiek smoka na sto siedemdziesiąt jeden lat – postanowił zacząć – trudno nam ustalić jak wyglądał w ludzkiej formie. Potrzebujemy więcej czasu. Po zbadaniu...

 

- Moment – przerwał mu Herbert – zacznijmy od początku. On jest prawdziwy?

 

- Jasne, a dlaczego ma nie być? Oślepłeś? - na to wszystko niespodziewanie pojawiła się Colline. Dynamicznie dostąpiła do dwóch rozmawiających mężczyzn i wyczekująco podparła ręce o biodra.

 

- Nie powinnaś być z Lottarem? - mruknął niezadowolony inspektor.

 

- Siedzi w areszcie. Nie ucieknie.

 

- Za co go przymknęłaś?

 

- Za utrudnianie śledztwa.

 

- Panno Colline, mogę w czymś pomóc? - włączył się uprzejmie profesor. Cecylia spuściła nieco z tonu na widok życzliwego człowieka, z którym pracowała od trzech lat.

 

- Owszem. Prowadzę śledztwo w sprawie smoka.

 

- Pani? - podejrzliwie spojrzał na nachmurzonego Herberta Isaaca, któremu nie odpowiadało towarzystwo młodszej koleżanki po fachu.

 

- Tak. Inspektor Isaac jest moim asystentem.

 

- Asystentem? No, no Herbert. Widzę, że podczas gdy jedni awansują, ty polujesz na niższe pozycje. Sentymentalna podróż do lat młodzieńczych?

 

- Nie bądź złośliwy Liberato – wiekowy inspektor rzadko zwracał się do starego druha po nazwisku. Odzwyczaił się już od tego, że naukowiec lubił sobie z niego drwić. Kiedyś ich przepychanki należały do normy.

 

- Dobrze, dobrze – pedantycznie poprawił kołnierzyk koszuli – wracając do smoka to tak. Jest autentyczny. To żadna podróbka.

 

- Przyczyna zgonu? - spytała rzeczowo Colline.

 

- Uderzenie o kamień, wstrząs mózgu, wylew. Ale tak nie powinno się stać – dodał sceptycznie profesor – czaszka smoka jest prawie niemożliwa do pęknięcia. Co dopiero roztrzaskania. Żeby temu młodemu gadowi pękła czaszka wskutek uderzenia o bruk, musiałby spadać z niesamowitej wysokości. A gdyby tak spadał – ciągnął dalej – nawet jako człowiek to wtedy jego całe ciało powinno rozmazać się po chodniku.

 

- Czy to może oznaczać, że pchnęło go coś równie silnego jak on? - mruknęła niepewnie kobieta.

 

- To jedyne racjonalne wyjaśnienie, bo to śmierć nie powinna się zdarzyć.

 

- Inny smok? - zaproponowała pani inspektor.

 

- To niemożliwe. Smoki, nawet pogrążone w największej kłótni, czy nienawiści, nigdy się nawzajem nie skrzywdzą. - uwaga wtrącona przez zgryźliwego Herberta wywołała ogólne zmieszanie. Zdumiona Colline pomyślała o portrecie, który narysował Lottar i widniejącym w tle gadzie. Postanowiła nie pokazywać go swojemu asystentowi tylko sama ustalić kilka faktów.

 

- Zgadzam się – przyznał ostrożnie profesor, wymieniając znaczące spojrzenie z Cecylią – z czymkolwiek będziecie mieć do czynienia, musicie być ostrożni.

Następne częściNikomu ani słowa (cz.7)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Quincunx 29.11.2016
    Tu nie wiem, ponieważ nie znam się za licho na takich literkach.
    Za to przeczytałem.
  • Frodo Baggins 29.11.2016
    Jak zawsze fajne i ciekawe.
  • Miss Grey 29.11.2016
    Dziękuję za motywację do dalszego pisania :)
  • Karawan 29.11.2016
    Znakomicie Ci się ta historia pisze. Wg sugesti Forumowych za pomysł 5, za realizację 4,5. Razem 9,5/2=5.Uzasadnienie 0,5 pktu poniżej. Z niecierpliwością czekam na CD ! opowieści. :)
    "Dynamicznie dostąpiła" - Dlaczego nie zwyczajnie ? "podeszła energicznym krokiem" (mnie "dostąpić" kojarzy się z zaszczytem).
    "czaszka smoka jest prawie niemożliwa do pęknięcia". Zmieniłbym to - może być niemożliwa do rozwalenia, albo nie może pęknąć, albo jest nieprawdopodobne aby mogła pęknąć...
    "bo to śmierć nie powinna się zdarzyć". - literówka bo ta śmierć.
  • Miss Grey 29.11.2016
    Każdy komentarz to dla mnie cenna rada dlatego dziękuję i racja z tym energicznym krokiem. Na pewno wprowadzę poprawkę w wordzie :) jeszcze raz i kłaniam się nisko
  • Karawan 30.11.2016
    Miss Grey Przyjemność czytania cała przy mnie! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania