Poprzednie częściNikomu ani słowa (cz. I)

Nikomu ani słowa (cz.7)

Rebeka była ostatnia. Pozamykała wszystkie drzwi, złożyła raport na biurku Stefano, który później przekaże go najstarszemu inspektorowi w katedrze, czyli panny Colline, i skierowała się do wyjścia.

 

Myślała o tym jak mocno awansowała trzydziestoletnia Cecylia w bardzo krótki czasie oraz o tym, w jak trudnej sytuacji się przez to znalazła. Po odejściu pozostałych inspektorów, z powodu śmierci, wieku lub problemów ze zdrowiem, niska brunetka była najbardziej doświadczona. O ile doświadczeniem można nazwać trzydniowe śledztwo, w którym przymknęła jednego wampira za nielegalny handel krwią. To było zaraz po tym jak Colline pojawiła się w Katedrze Dwudziestej Siódmej. Od tamtego czasu nie wydarzyło się nic prócz Kryzysu Porannego kiedy na całej komendzie zabrakło kawy.

 

Sympatyczna kobieta potrzebowała pomocy wszystkich możliwych osób. Dobrze więc, że Isaac z nią współpracuje, chociaż ma parszywy charakter. Dobrze też, że dołączył do nich profesor Heliodor, który kieruje ekipą naukowców pod ziemią i dobrze, że Cecylia ma jeszcze ją.

 

Najlepszego tropiciela w całym Tannagh.

 

- Rebeka? - o wilku mowa, pomyślała zatrzymując się przed rozłożystym budynkiem, należącym do żandarmerii i oglądnęła się za siebie. W jej stronę szła wspominana przez nią kobieta z potarganymi po całym dniu włosami oraz wyraźnie zaczerwienionymi oczami.

 

- Tak panno Colline?

 

- Nieźle poradziłaś sobie z Lottarem. - stały naprzeciw siebie, a z ich ust leciała para.

 

- Dziękuję.

 

- Tak sobie pomyślałam... może chcesz mi pomóc?

 

- Wszyscy pani pomagamy. A asystenta już pani ma.

 

- Kapitan Peterson mnie bardzo uszczęśliwił...

 

- Nie pierwszy raz tego dnia – dodała bez zastanowienia oficer Frejds, na co przełożona zmierzyła ją długim, podejrzliwym spojrzeniem.

 

- Słucham?

 

- Proszę wybaczyć. Po pani wyjściu z gabinetu chciałam zerknąć na prace tego malarza,

a wśród nich znalazłam notkę od kapitana. Może być pani spokojna, że rozwiążemy tę sprawę i żadne konsekwencje z tego powodu pani nie dosięgną. Jak mogę pomóc?

 

- Hmm... - Cecylia zastanawiała się przez chwilę, czy zignorować ten drobny incydent, czy też naskoczyć na śliczną panią oficer. Rebeka Frejds po raz pierwszy odkąd pracuje w katedrze postanowiła się w coś zaangażować. Czy sroga reprymenda nie ostudzi jej zapału? - Dobrze Frejds, tym razem nic się nie stało, ale następnym informuj mnie, że grzebiesz mi w rzeczach. Albo zapytaj. Nie mam nic do ukrycia.

 

- Tak jest. Przepraszam.

 

- Przejdźmy do rzeczy – zbliżyła się do wyższej od siebie blondynki tak, że kobiety czuły na sobie swój oddech. - jutro między godziną dziesiątą rano a pierwszą po południu musisz przeszukać mieszkanie inspektora Isaaca.

 

- Mam się włamać?

 

- Wejść i wyjść tak żeby nikt cię nie widział – załagodziła brunetka - i dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości.

 

- Jest podejrzany?

 

- Muszę dowiedzieć się kilku rzeczy o tym człowieku inaczej sama mogę być podejrzana o jego zabójstwo.

 

- A jeśli on nagle przyjdzie? - Rebeka nie ukrywała, że nie podoba jej się ta sprawa lecz miała też świadomość, że nie może odmawiać. Zrobi wszystko, aby Colline odnalazła mordercę smoka. Była mu to winna.

 

- Nie przyjdzie – zapewniła ją brunetka. - dam mu jakieś zajęcie, w końcu jest moim asystentem – podsumowała z przekąsem po czym krótko pożegnała się z uroczą Frejds i odeszła w kierunku swojego mieszkania.

Rebeka odprowadziła ją wzrokiem, aż pani inspektor nie zniknęła z pola widzenia, skręcając w jedną z uliczek. Stała ogarnięta swymi myślami jeszcze przez dobre pięć minut. Czuła na sobie presję. Dużą presję. Może większą niż Cecylia Colline, której groziła utrata pracy oraz prawo do wykonywania zawodu.

 

Kapitan Peterson był poczciwym starszym panem, ale równie wpływowym, co uprzejmym. Potrafił zniszczyć człowieka gdy chciał, jak również przychylić mu samego nieba. Ostatnio mógł się trochę postarzeć, zdziwaczeć, wycofać się... jednak wciąż pozostawał niebezpieczny.

Chociaż nigdy tak niebezpieczny jak ktoś, kto trzymał topór nad jej głową.

 

Kobieta naciągnęła puchatą, białą czapkę na uszy i odwróciła się żeby skierować swe kroki do domu. Kiedy to zrobiła zobaczyła w śniegu odcisk. Wielki odcisk smoczej łapy z długimi pazurami.

Ostrze zawisło.

 

***

 

Postanowiła udać się do mieszkania matki z samego rana. Po źle przespanej nocy pełnej obaw oraz poczucia winy wiedziała, że i tak nie zazna spokoju. Odkładanie tego, co nieuniknione w niczym jej nie pomoże, a sprawa tej kobiety, którą przed przypadek zabiła ubiegłego wieczoru, wydawała jej się teraz tak bardzo nieważna

.

Czym jest przypadkowa osoba w obliczu własnej matki? Oczywiście Abrill nie była bez serca lecz nie zamierzała się teraz zajmować tamtą kobietą. Chciała doprowadzić sprawy Filony Tallu do końca. Godnie ją pochować, posprzątać rzeczy w mieszkaniu. Zobaczyć, co tak właściwie pozostawiła jej matka.

O czternastej miała umówione spotkanie w zakładzie pogrzebowym. O siedemnastej z mecenasem. Formalności zawsze są najgorsze, ale ona nie miała wyjścia, bo była sama. Jej najlepsza przyjaciółka leżała w szpitalu ze złamaną nogą, narzeczonego nie miała, rodzina? Zawsze była tylko mama.

Chłodna jak lód i zdenerwowana stanęła przed drzwiami do mieszkania matki. Długo siłowała się z cholernym zamkiem. Dłonie tak jej się trzęsły, że nie mogła trafić kluczem w dziurkę. Po mozolnych wysiłkach wreszcie jej się udało. W momencie, w którym zawiasy zaskrzypiały, a młodej dziewczynie ukazał się ciemny przedpokój, Abrill zwątpiła.

Dlaczego się tak spieszy? Przecież nie musi tu wchodzić jeśli nie chce. Sprzątanie nie ucieknie, równie dobrze mogła kogoś wynająć do poznoszenia rodzinnych szpargałów, a mieszkanie sprzedać. Mogli ją wyręczyć inni, opłaceni ludzie. Sama przeczekałaby tę burzę w domu. Z dala od tego wszystkiego. Od poczucia winy narastającego właśnie w tym miejscu.

 

- Dzień dobry Abrill – jedna z sąsiadek schodziła z góry na zakupy. Miała na sobie paskudny szal ze srebrnego lisa, a w dłoni pleciony koszyk.

 

- Dzień dobry.

 

- Bardzo mi przykro z powodu mamy.

 

- Mnie również.

 

- Ależ ile ona miała lat – starsza pani pokiwała życzliwie głową – musiała mieć niesamowitych przodków, ale ty to pewnie wiesz. Pamiętam jak się wprowadzała – snuła zamyślona kobieta nie zważając na to, że Abrill wcale nie ma ochoty jej słuchać – byłam wtedy małą dziewczynką, a ona taka dostojna. W futrze, z perłami na szyi, krótko ścięta niczym kobiety z zachodu.

 

- Pani była dziewczynką gdy mama się wprowadzała? - zdziwiła się córka pani Tallu, na co sąsiadka przytaknęła głową. Zaraz potem poklepała młodą kobietę po ramieniu, jeszcze raz złożyła kondolencje i ruszyła w swoją stronę.

Ruda Abrill postanowiła wejść do mieszkania i zamknąć za sobą drzwi. Sąsiadka mieszkająca nad mamą miała z osiemdziesiąt lat, jak nie lepiej. Matka mówiła, że wprowadziła się do kamienicy w Tanaagh kiedy miała ich trzydzieści. Czy Filona Tallu mogła mieć ponad sto lat i tak dobrze się trzymać?

Abrill ściągnęła płaszcz i zaczęła podchodzić do wszystkich okien po kolei w celu odsłonięcia zasłon. Była przekonana, że mama miała nie więcej niż sześćdziesiąt lat na karku. Nie musiała tego sprawdzać. Nigdy nie zaglądała jej w papiery. Przecież ona miała dwadzieścia cztery, a była jej córką. Matka rodziła mają trzydzieści jeden? Może dwa lata? Jak to wszystko jest możliwe?

Wzburzona rzuciła się do szuflady, w której starsza kobieta trzymała dokumenty. Kluczyk zawsze miała schowany w niebieskim wazonie postawionym na niskiej szafce. Nerwowo wyciągnęła go ze skrytki, tłukąc przy tym podłużny przedmiot. Nie zważała na to tylko energicznie pociągnęła szufladę, wyrzucając z niej dokumenty.

Rachunki, opłaty, jakieś wyniki badań... jest. Wreszcie paszport, ale nie należący do obywatela Colledrance. Rudej kobiecie zaschło w gardle. Ostrożnie, jakby dokument miał zaraz wybuchnąć, przewróciła jego sfatygowane strony. Matka nigdzie nie wyjeżdżała, nigdy, więc też nie wymieniała paszportu na nowy.

Ostatnia strona. Zdjęcie mamy. Stare, wykonane u tych okropnych, horrendalnie drogich fotografów. Pochodzenie, Goldwenn w północnej Nasturii. Słodko-gorzkiej Nasturii pełnej deszczy i słońca. Data urodzenia, 1677.

Abrill przymknęła powieki. Był rok 1789. Filona Tallu miała sto dwadzieścia jeden lat kiedy odeszła.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Karawan 05.12.2016
    Jedyne co mi "zazgrzytało" - poniżej. Zostawiam jedyne co mogę. Dziękuję i czekam na C.D.
    Myślała o tym jak mocno awansowała trzydziestoletnia Cecylia w bardzo krótki czasie - Zmieniłbym szyk; Myślała o tym jak mocno i w bardzo krótkim czasie awansowała...
    literówka krótki - krótkim

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania