Poprzednie częściOberża 1

Oberża 8

Gor, Niedźwiedź i Dira truchtali do strażnicy. Mężczyzna rudowłosej, uzbrojony w szpon, biegł równym tempem, zmieniając co jakiś czas kierunek. Niekiedy zatrzymywał się i węszył, po czym ruszał dalej. Za nim, z boku, ledwo widoczna, podążała ruda, a za nią biegł Niedźwiedź. Taki szyk pozwalał uniknąć zasadzki.

Nim słońce stanęło w zenicie, dotarli do skraju polany. Wielkolud, który wcześniej budowli nie wiedział na widok potężnego ostrokołu i posterunku obserwacyjnego, tylko zacmokał. Przez długą chwilę siedzieli bez ruchu, uspokajając oddechy. Potem kobieta odbiegła wzdłuż skraju polany, kryjąc się przed wzrokiem ewentualnego obserwatora, i dotarła do szlaku przecinającego las. Wyszła powoli na bezdrzewną przestrzeń, kierując się ku strażnicy. Mężczyźni w zaroślach, śledzili jej ruchy popatrując co rusz na ostrokół i sterczącą pośrodku wieżyczkę strażniczą. Dira dotarła do połowy polany i wolno zmierzała do wrót z nieokorowanych bali. W warowni nadal nic się nie działo. Idąca dotarła do wierzei. Załomotała w nie i przezornie odsunęła się na kilkanaście kroków. Za ostrokołem wciąż panowała cisza. Gor wskazał milcząco towarzyszowi ogrodzenie i ruszyli lasem, śladem rudowłosej. Byli mniej więcej w połowie drogi, gdy prowadzący zatrzymał się jak wryty i zaczął węszyć. Potem z niedowierzaniem pokręcił głową i ruszył wolniutko, zatrzymując się co kilkanaście kroków, by ponownie złapać jakiś, jemu tylko znany, ślad zapachowy.

Za ogrodzeniem dało się słyszeć ruch i na wieżyczkę wspiął się wychudły człowiek. Dira ruszyła ostrożnie do wierzei, obserwując wojownika. Chwilę później mężczyźni skradający się lasem, wypadli biegiem z zarośli, a mniejszy z nich, pędząc co sił w nogach, wykrzykiwał:

– Mor! Mor!...To ja!

Na dźwięk głosu, mężczyzna na wieżyczce obrócił się w kierunku wołającego, machnął przyzywająco ręką i pospiesznie zszedł z obserwatorium.

Zasapany Gor z towarzyszem dobiegli do wrót w chwili, gdy te zaczęły się uchylać.

– Mor, śmierdzielu, twój zapach poznałbym w najdolniejszym z piekieł...

– To tak witasz kochającego brata?

Ty przecież śmierdzisz równie paskudnie jak przed laty, choć może bardziej dorośle! – odpowiedział Mor, szczerząc zęby w uśmiechu, a potem, patrząc na olbrzyma i kobietę, ciągnął dalej: – witaj w mojej gawrze misiu, wyrosłeś jeszcze bardziej przez miniony czas, i ty Diro... Tylko mi nie mów, że jesteś z moim bratem...

– Jestem i z nim zostanę. Wystarczy mi, że mniej od ciebie myśli o sobie – odpowiedziała ruda, a po krótkiej przerwie, ważąc każde słowo, dodała: – jesteś tak sterany, żem cie nie poznała. Widać użyłeś świata, do którego tak ci było pilno, a ja już nie chcę niczego zmieniać. Dobrze mi z Gorem, lepiej i spokojniej niż z tobą.

Ciężką ciszę rozładował Niedźwiedź, który złapał dłoń Mora i ścisnął, aż ten stęknął od niespodziewanej serdeczności.

– Ale krzepy ci od świata nie przybyło. Łapę ino trochę masz twardszą – rzekł olbrzym, uśmiechając się szeroko.

Mor przez chwilę zginał i rozprostowywał zgniecione palce. Za jego plecami wolno otwarły się ciężkie drzwi, ukazując przypominającego szkielet wojownika, który trzymając gisarmę, stał w ciasnym korytarzu. Widząc na twarzach przybyłych, że patrzą za jego plecy, brat Gora odwrócił się.

– To swoi, krzywdy nam nie zrobią – a potem, zwracając się do przybyłych dodał: – to jedyny, poza mną, ocalały z błotnej zarazy. Zwie się Dub.

– Ciekawa ta błotna zaraza... Ostra. Trupy porąbała i skłuła gładko. – Bez uśmiechu powiedziała Dira, która, po swoim monologu, powoli podeszła do sterty ciał leżących nieopodal wrót pod ostrokołem.

– Ech, mieli my tu parę dni temu troche różne zdania. Dowódca chcieli siedzieć za bramą do naszej śmierci, a my wolelim wyjść, nim zdechniemy z głodu i choroby. A ten tu, zastępca, wzion naszą stronę – wyjaśnił spokojnie chudzielec, opierając się o ścianę i nie puszczając drzewca długiej broni z ręki. – Chcielim spalić truchła, ale drew na stosy trza, a i czasu i smrodu co niemiara przy tym... – dodał, jakby chciał się usprawiedliwić.

– Toć nieopodal bagienko macie – zdziwił się Niedźwiedź

Gor zwrócił się do Diry:

– Nic tu po tobie. Wróć do naszych i powiedz, żeby gotowały się do przeprowadzki. – A my powiedział, patrząc na brata i pozostałych – do roboty. Trza oczyścić ten chlew.

Pospiesznie sporządzone z gałęzi włóki, pozwoliły załadować troje sztywnych jak kłody, ciał. Dowleczone do suchego i twardego jęzora, wchodzącego w topiel niby półwysep, zniknęły w bagnie, nim pracujący wespół mężczyźni wrócili z kolejnym transportem. Trzy kolejne trupy zatoczyły krótki łuk w powietrzu i wpadły w parującą topiel.

Słońce dotykało koron drzew, gdy czwórka grabarzy, niemal zataczając się ze zmęczenia, usiadła w największej izbie przy roznieconym na środku ogniu.

Rozdarte na połowy dwa króliki, którym marcowe harce za wcześnie i za mocno zaszumiały między uszami, wypełniły usta mężczyzn, a zaduch wypełniający izbę zamieniły w apetyczny zapach pieczonego mięsa. Pierwszy skończył Dub i milcząc popatrywał po pozostałej trójce, wodząc oczami między braćmi i Niedźwiedziem. W migoczącym ogniu ściany zgubiły plamy posoki, zasłaniając je cieniami siedzących.

– Skądeś się tu wziął, śmierdzielu? Wracałżeś do plemienia i starego capa – Raska, czy może to przypadek? – zapytał Gor.

– Niby lat ci przybyło, ale rozumu ani trochę. Do czego miałbym niby wracać? Do swarów o ten spłacheć ziemi, co nam po ojcach został, czy do utarczek z wiecznie pazernym Raskiem? Zawszem chciał świat zobaczyć i com widział to moje. A i trochę srebra uściubiłem, by, gdy czas przyjdzie, przestać być golcem.

– I co tera zamiarujesz? Ruszycie z Dubem dalej?

– Ja za Duba nie będę mówił. Jego sprawa, jego pytaj. Zasię ja...Parę dni ostanę, by siły zebrać i myśli uładzić. A potem... Sie obaczy.

– A co wy zamiarujecie – spytał chudzielec cichym, ochrypłym głosem, wpatrując się żółtymi jak u wilka oczami w Gora.

Ten przez chwilę milczał, a potem zwrócił się do brata:

– Chcielim tu wrócić wiosną, nim was przyniesło. Mamy trochę dobytku, a i to miejsce dobre... – urwał, ważąc słowa – a tera ta strażnica... Jakby ją mieć... – znowu zamilknął, a gdy już wydawało się, że nic więcej nie powie, dokończył: – Jakby my ją mieli, to dziadowi bym dał te twoje srebro, bo tyle bym go miał.

W zapadłej ciszy nagle rozległo się głośne beknięcie z miejsca, gdzie siedział Niedźwiedź.

– Zawsze mówie, że zjeść pół królika to lepiej nic nie zjeść, bo ino wątpia drażnisz, a w brzuchu dalej pusto. Trza jutro jakiego jelonka sprawić – stwierdził, jakby całej poprzedniej rozmowy nie było.

– Próbowali tu niejedni, ale ich bagno zjadło – cicho przypomniał Dub.

– Ja nie będę próbował – obiecał Niedźwiedź.

Na pytające spojrzenie Mora odezwał się Gor:

– Lepszego łowcy nie znam. Stary Bars sam to przyznał.

– No, no, Misiu – powiedział z nutką podziwu Mor i, zwracając się do żółtookiego, dodał z przekonaniem w głosie: – Będziemy jutro jedli jelenia.

Następne częściOberża 9 Oberża 10 Oberża 11

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Fanriel 24.09.2018
    Czekałam na to! Postaram się wrócić wieczorem, a jak się nie uda - jutro. Pozdrawiam!
  • Fanriel 25.09.2018
    Jestem. ;) Na razie przejrzałam mniej więcej połowę i zanotowałam, co rzuciło mi się w oczy:
    „Wielkolud, który wcześniej budowli nie wiedział, na widok potężnego ostrokołu i posterunku obserwacyjnego, tylko zacmokał.” – widział*, bez ostatniego przecinka;
    „Potem kobieta odbiegła wzdłuż skraju polany, kryjąc się przed wzrokiem ewentualnego obserwatora i dotarła do szlaku przecinającego las.” – przecinek przed „i”
    „Mężczyźni w zaroślach, śledzili jej ruchy […]” – bez przecinka
    „Mężczyzna na wieżyczce, na dźwięk głosu obrócił się w kierunku wołającego, machnął przyzywająco ręką i pospiesznie zszedł z obserwatorium.” – tu też małe zamieszanie z przecinkami. Moja propozycja: Na dźwięk głosu mężczyzna na wieżyczce obrócił się w kierunku wołającego, machnął…
    „[…] Ty przecież śmierdzisz równie paskudnie jak przed laty, choć może bardziej dorośle! – odpowiedział szczerząc zęby w uśmiechu Mor – a potem patrząc na olbrzyma i kobietę dodał – witaj w mojej gawrze misiu, wyrosłeś jeszcze bardziej przez miniony czas, i ty Diro [...]” – przecinek po odpowiedział (nie lepiej: odpowiedział Mor, szczerząc zęby w uśmiechu?), po „Mor” przecinek, bo półpauza jest tu myląca, przecinki po „potem” i „kobietę”, po „dodał” dwukropek, Witaj*
    „[…] a po krótkiej przerwie, ważąc każde słowo, dodała – jesteś tak sterany, żem cie nie poznała.” – jak wyżej – po „dodała” dwukropek, Jesteś*. Może lepiej zastąpić czymś to „dodała”, żeby uniknąć powtórzenia? „Kontynuowała” chyba by tu pasowało.
    „– Ale krzepy ci od świata nie przybyło. Łapę ino trochę masz twardszą – uśmiechając się szeroko, rzekł olbrzym.” – albo daj kropkę po „twardszą”, albo zmień szyk: rzekł olbrzym, uśmiechając się szeroko.
    „Mor przez chwilę zginał i rozprostowywał palce zgniecione palce.” – dwa razy palce
    „– Ech, mieli my tu parę dni temu, troche różne zdania.” – bez drugiego przecinka
    […] a my wolelim wyjść nim zdechniemy z głodu i choroby.” – przecinek przed „nim”
    „A ten tu, zastępca, wzion naszą stronę. – Wyjaśnił spokojnie chudzielec, opierając się o ścianę i nie puszczając drzewca długiej broni z ręki. – Chcielim spalić truchła, ale drew na stosy trza a i czasu […]” – bez kropki po „stronę”, wyjaśnił*, przecinek przed „a”
    „[…] – dodał jakby chciał się usprawiedliwić.” – przecinek po „dodał”
    „Gor zwrócił się do Diry.” – dwukropek zamiast kropki

    Oczywiście wrócę dokończyć. ;)
    Piąteczka ode mnie za treść i klimat, który uwielbiam. :)
    Pozdrawiam!
  • Fanriel 25.09.2018
    Czas na ciąg dalszy:
    „Wróć do naszych i powiedz żeby gotowały się do przeprowadzki. – A my – dodał, patrząc na brata i pozostałych – do roboty.” – przecinek przed „żeby”, przed „A my” niepotrzebna półpauza; „dodał” często się powtarza. Może tak: A my – popatrzył na brata i pozostałych – do roboty.
    „Trzy kolejne trupy, zatoczyły krótki łuk w powietrzu i wpadły w parującą topiel.” – bez przecinka
    „Słońce dotykało koron drzew gdy czwórka grabarzy […]” – przecinek przed „gdy”
    „[…] dwa króliki, którym marcowe harce za wcześnie i za mocno zaszumiały między uszami […]” – świetne!
    „W migoczącym ogniu ściany zgubiły plamy posoki zasłaniając je cieniami siedzących.” – przecinek po „posoki”
    „– Skądeś się tu wziął śmierdzielu?” – przecinek po „wziął”
    „– A co wy zamiarujecie – cichym, ochrypłym głosem spytał chudzielec […]” – może tak: spytał chudzielec cichym, ochrypłym głosem
    „Ten przez chwilę milczał, a potem zwrócił się co brata:” – do*
    „– Chcielim tu wrócić wiosną nim was przyniesło.” – przecinek przed „nim”
    „urwał ważąc słowa” – przecinek po „urwał”
    „[…] a gdy już wydawało się, że nic więcej nie powie – dodał […]” – jak wcześniej – zamieniłabym półpauzę na przecinek i „dodał” po raz kolejny
    „W zapadłej ciszy nagle rozległo się głośne beknięcie z miejsca gdzie siedział Niedźwiedź.” – przecinek przed „gdzie”
    „Trza jutro jakiego jelonka sprawić. – Stwierdził jakby całej poprzedniej rozmowy nie było.” – bez kropki po „sprawić”, stwierdził*, przecinek przed „jakby” (w kolejnym zdaniu powtarza się „stwierdził”)
    „– Ja nie będę próbował – obiecał NIedźwiedź” – kropka na końcu, Niedźwiedź* (małe „i”)
    „– No, no Misiu – powiedział z nutka podziwu Mor i zwracając się do żółtookiego dodał z nutą pewności […]” – przecinek przed „Misiu”, nutką*, przecinki po „i” oraz „żółtookiego”, znów „dodał”, w jednym zdaniu „nutka” i „nuta” – usunęłabym jeden z tych wyrazów.

    Mam nadzieję, że nigdzie się nie pomyliłam.
    Kilka zdań pominęłam, bo nie byłam pewna, co z nimi zrobić, a nie chciałam wprowadzać Cię w błąd.
    Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam. Do przeczytania! :)
  • Karawan 26.09.2018
    Fanriel Słoma z butów i brak obyczajności wylazł z Karawana! Przepraszam!! Pamiętam, żem pisał podziękowanie i meldował realizację poprawek. Widać napisałem i nie zatwierdziłem - a przecie nic wczoraj nie piłem anie nie wąchałem ;) Przepraszam i Dzięki Wielkie z uszami czerwonymi od wstydu!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania