Oberża 9
– To powiadasz, smrodku – wrócił do tego, co powiedział Gor – że jakbyś miał strażnice, to byś był bogaczem? Co ty na to, Dubie? Może niech nam powie, jak strażnica ma nas niby zbogacić?
Dub kiwnął powoli głową, a jego dłoń, ostrożnie jak wąż, popełzła w kierunku sterczącej za pasem rękojeści noża. Niedźwiedź, niby mimochodem, podniósł się, niespiesznie zrobił dwa kroki i stanął niemal nad chudzielcem. Jego cień na ścianie wpełznął na strop, a siedzący przy ogniu nagle poczuli, jak mali są w porównaniu z olbrzymem.
– Nie próbuj mnie straszyć braciszku. To już nie ten czas. Możeście i byli lepsi od nas, gdyście tu przyszli, ale teraz została z was jeno skóra, bo sił już w was nie ma. Nie zamierzam bić się z tobą o strażnice. Wróce do reszty i poczekamy, aż głód was ze szczętem zeżre. Zresztą Dub pewnikiem ruszy do swoich i zostaniesz sam. Co by jednak było jasne, nie zamiaruje ani ciebie, ani jego ze strażnicy wyzuć. Każdy chętny się tu przyda. A tera ide spać... Ino nie próbujcie nas nocą napadać, bo sen mamy leśny, byle podmuch wiatru i oczy otwarte, a broń w ręce. – Gor wstał, dając do zrozumienia, że nic więcej nie powie.
– Źleś pojął – załagodził Mor. – Ciekawi my tylko, jakim to sposobem strażnica ci bogactwa przyczyni. Zaś Dub, jako i wy czujny. Temu też do ostrza sięgnął. Z ostrożności. Toć rodziła i karmiła nas jedna mać. Nie mógłbym cie skrzywdzić. – zapewniał wpatrując się w brata.
Ten, niby mimochodem, sięgnął ręką do szramy na głowie. Pamiątki rozmowy sprzed lat, po której Mor nieprzytomnego i pobitego do sieni matce rzucił, a sam ubieżał w świat. Mor gest pojął, ale głowy nie zwiesił, tylko ciągnął dalej:
– Ja już nie ten, coś go drzewiej znał. Wojsko nauczyło gniew hamować. Dziś bym cie nie prał, a gdyby, to nie zostawiał, boś mój brat i nikogo inszego nie mam. Nie chcesz, nie gadaj. W strażnicy siedźcie wiela chcecie, a my z Dubem też póki co ostaniem, aż sił nabierzem, a może i sprawa się wyjaśni bez nas, bo ktosi z grodu nadjedzie... A tera idźmy w pokoju i bez gniewu spać.
**
Dira przebrnęła przez lodowaty strumień i weszła do ciemnej, małej jaskini stanowiącej przedsionek ich zimowiska. Dotarła do przeciwległej ściany i wspięła się na głazy pod stropem. Wpełzła w korytarz do wielkiej komnaty, w której mieszkali od jesieni. Odgarnęła zawieszaną nad otworem skórę i wreszcie jej przemarznięte i zmęczone ciało poczuło ciepło. Potem, w półmroku rozświetlonym kilkoma smolnymi szczapami, zobaczyła siedzące przy ogniu Stigę i Junę z synkiem, który zlazł z jej podołka i radośnie uśmiechnięty podreptał do przybyłej. Ta złapała malucha, cmoknęła w policzek i, wyplątując tłustą łapkę z włosów, postawiła na ziemi, ruszając do pełnego żaru paleniska.
Stojąca za załomem w pobliżu wejścia zaczajona Toana wyszła z ciemności w półmrok i odezwała się półgłosem:
– Cosi jest nie tak. Któryś raz czuję czyjeś ciekawskie ślepia i to nie na mnie, a na tobie lisico – mówiąc, przekazała rudej palcami niewypowiedziane: – „Przyjdź pod kapiąca wodę” – i z drwiącym uśmieszkiem dodała: – Pilnuj zadka, bo widzi mi się, że jakisi duch chce rogi przyprawić Gorowi.
Dira przeciągnęła się zalotnie, potwierdzając palcami informację krótkonogiej.
– Trudno się dziwić, wszak jeno ja śliczna i jeszcze do wzięcia – uzupełniła głośno niemą wypowiedź, podtrzymując grę rozpoczętą przez partnerkę Niedźwiedzia.
– Mojemu nie śliczność jeno siła ważniejsza – odgryzła się Toana.
– Milczek! – krzyknęła Juna do synka, który szybkim ruchem sięgnął w żar i wyjął pulsujący czerwienią węgiel. Dziecko na moment znieruchomiało, a potem szybkim ruchem zacisnęło piąstkę. Cztery kobiety zamarły, czekając na krzyk. Milczek, jakby nic się nie stało, otwarł dłoń i odłożył żarzący się kawałek do ledwo pełgających płomieni. Juna rzuciła się ku synkowi, a ten, jakby rozumiejąc, co się dzieje, pokazał matce rączkę.
Dira zajrzała przez ramię klęczącej. Dłoń malucha była czysta i bez śladu węgla czy żaru. Odwróciła głowę w stronę Toany, a ta nieznacznie skinęła. Siedząca nieopodal Stiga zachichotała nieprzytomnym śmiechem i zamilkła, ale jej twarz stężała w paroksyzmie lęku. Juna zamknęła dziecko w objęciu, jakby bała się, że ktoś je wydrze. Pierwsza odezwała się ciężarna:
– Toana prawdę prawi. Tu, od nowiu jakieś złe siedzi. I ja je czuję, i to, co mam w sobie też. Trza nam stąd iść, nim stanie się coś złego.
– Może tak się stanie, czekajmy, aż wróci Gor albo Niedźwiedź.
Komentarze (9)
Z tego co pamiętam to głównie przy "ę" brakowało tego zawijaska
"a na tobie lisisco – " - i tutaj :)
Trochę muszę nadrobić, bo się pogubiłam. Wrócę.
Pozdrawiam
Jedna piąteczka ode mnie. :)
Pozdrawiam serdecznie!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania