Podróżny - rozdział drugi
Rozdział bardzo długi ale co mi tam - wstawiam. Całość właściwie napisana w śpiewnym trubadurskim rytmie, stąd dwa przecinki w zdaniach, w tym rytmie należy to czytać. Skryci to inaczej szpiedzy.
*
Albrechcie
Umowę uważnie przeczytaj i setkę talarów dopłać. W dniach najbliższych, księcia w hańbie i goryczy pogrążonego zobaczysz. Żonę w sercu straci, dzieci ostatni raz widzieć będzie. Tylko wybierz, na Święty Płomień, tak cenny ciała kawałek. Ucho czy palec?
Gerard
Czwartego Zmroźnego
●Rozdział 2
{annały Przedstawicielstwa}
{Gdybym na chmurze usiadła, w dół spojrzała, a czystą kartę papieru biorąc, wielkie koło w odcieniu brązu wymalowała, to na pergaminie mapa murów co miasto okalają się pojawi, a do puzderek i puderniczek figury podobne, czarną kredką w środku wyrysowała, budynki z tej wysokości widziane uwiecznię. I tak dostojny władco, wyobraźnią na rysunek winieneś po prośbie spojrzeć. A ludzie stąd wygląd małych robaków mają, i dla jaskółki co wiosnę ma przynieść i po niebie fruwa, pożywieniem podobne, więc różowymi plamkami rysunek upstrzyłam. Rysikiem dalej już czarnym kreśląc, kolistych dziewięć placów, wielkością jednakowych, wpasowałam bardzo równo, po trzy w trzech rzędach, po trzy w kolumnach trzech, szczęśliwe to liczby w Langocji. Liniami dwiema następnie każdy z nich złączyłam, ulice to główne, niby trzciny przekrój, zakrętów żadnych nie mające, a inne, wąskie już, pojedynczą kreską pisane i krzyżujące, sieć o okach nierównych na planie tworzą. I dalej, na kartce tuszem barwy tej samej, końce niektóre w poprzek pociągnąć trzeba było, aby bramy, co nimi wjazd i wyjazd jest, na obrzeżach rynków i murów zewnętrznych zaznaczyć. Przed wojskiem wrogim fosa głęboka chroni, co jak obwarzanek pędzlem z farbą niebieską otoczyć malowidło nie omieszkałam.
Dzielnic żadnych nie ma, co rzemiosło mieszczańskie ze szlachtą nobliwą oddzielają, ale i biedy również ni żebractwa dostrzec nie podobna. Straż miejska z gońców złożona jest, i pomysłem tym pocztę miejską również tworzy, to kropki czerwone. Pamiętać trzeba, że chłopu zakazane jest by miasto zwiedzał, dostojności jego nie brudził, z gębą rozdziawioną nie chodził. Park niby jeden jest tylko, z drzewami smukłymi, jednak niczym mech co kamień obrasta, zielenią wypełnia wszelkie miejsca w stolicy, a kolorem wiadomym rysunku kartę. Rezydencje, domy i kamienice, na parterach miejsca pod sklepy, kawiarnie i szynki mają, te paletą farbników całą oznaczyłam, opis do wglądu na marginesie umieszczając. Ścieki odprowadzają do rzeki środkiem płynącej i błękitem jasnym na karcie maźniętej, kartę pod światło wziąć raczcie, na drugiej stronie rury odpływu zobaczyć zaznaczone możecie.
I już rysunek skończywszy, jakbym z nieba w sam środek rynku skoczyła, trzy ważne budowle zobaczę. Na wprost patrząc Pałac Królewski ujrzę, a ręce podnosząc obie, sylwetka moja niby krzyż utworzy, prawica akademię co oficerów przyszłych szkoli wskazywać będzie, lewa zaś dłoń, Katedrę Nadziei, nieukończoną wprawdzie jeszcze i w budowie, z rusztowaniem stojącą, jednak już strzeliście wzniosłą. I dalej, jakby budynki te niczym wierzchołki liną napiętą połączyć, równy trójkąt stworzę, w okrąg placu głównego wpisany. Figura taka, z lwem wymalowanym, znak Kościoła przypomina, co za króla Lagrange'a nową religią został i nadzieję na potęgę wielką państwa przywraca. Wojskowa Akademia Królewska zaś egzaminy zimowe właśnie toczy, żołnierzy przyszłych szkoli, co w armii dowodzić będą, a pałac jak pałac, domem dla króla jest, a dla dworu do popisu polem.
I tak stolica Langocji, Gremdge, w której nasze Przedstawicielstwo stoi, a nazwa szlachetność oznacza, dziw przynosi architekturą swoją.}
{Sekretarz Karolina Horzenna}
{groszowej powieści wojennej, całości część, na prawdzie oparta}
Przebierał się strojnie, ubranie poprawiał, Karolem z imienia zwany. Skrytych Robdanu przywództwem się szczycił, Praski godnością się mienił. Żabot założył w turkusu kolorze, czarne galoty pasując. A dla ozdoby jedwab dołożył, uszyte zeń rękawiczki. I laskę drewnianą, o złotym końcu, wytwornie dopełni szyku. Do lustra i mrugnął, odbicia jasnego, był w bardzo dobrym humorze. Charyzmę miał wielką i posłuch ogromny, posiadał u wszystkich szacunek.
Gabinet opuścił, klucz w zamku przekręcił, niespiesznie zszedł po schodach. Mijając recepcję, strażników witał, wartę z Gwardii złożoną. I wszedł do jadalni, głośnej i gwarnej, późną porą wieczorną. Większość obsady, Przedstawicielstwa, właśnie kończyła kolację. Podszedł do krzesła gdzie zawsze siadał, a danie podano gorące.
Przyjaciół para, nadal czekała, aż wszyscy zaczną wieczerzę. I minęła chwila, zjawiła się ona, to Karolina Horzenna. Piękna kobieta, w pracy pisarzem, w Gardzie szkolona od dziecka. Kark może złamać, oko wyłupić, kości przetrącić potrafi.
Siedzieli już w czterech, rozmowę zaczęli, odezwał się najpierw alchemik.
- Strażnik złożony, pieczęć ma. Urządzenia sprawdzone, zadziałają – nazywał się Bargasz, herbu Kraweczek, z tytułem Mistrza Mikstur. Z łysiną na głowie, stary już wiekiem, zawsze dwornie ubrany.
- Wilhelm chustkę Marzannie przekaże. Tropem do zabójcy hetmana dojść możemy. Złapiemy psa i ugotujemy we własnej krwi – pomysł przedstawił, Hugo Korona, doradca do spraw czarownych. W mieczu wprawiony, o ufnej twarzy i włosach w kolorze czarnym.
- Teatr wystawiają, karoca będzie lada chwila. Jedziemy w czwórkę, bilety mam cztery, będzie cały dwór langocki. Sprawę dekretu przekazać trzeba, ostrożnością wykazać – Praski to słowa, wielce roztropne, rozmowy miał zamiar prowadzić - ruszajmy.
Powóz wystawny, nie prędko przyjechał, stangret drzwi wolno otworzył. A Karolina, Karol i Hugo, z Bargaszem w karecie usiedli. Jechali w ciszy, każdy rozmyślał, a księżyc oświetlał drogę.
Nie przeczuwali, planów Langotów, kolejnych wydarzeń nocy.
I tak zajechali, pod dworek łowiecki, Pałacem Myśliwskim zwany. Lokaj w liberii i futrze z niedźwiedzia, podłożył pod próg małe schodki. Chwytając za rękę, pomagał wysiąść, pierwszej pani sekretarz. Drugi wyskoczył, alchemik Kraweczek, a później Korona i Praska.
- Ve ftaymyon du gala'. Plassou, v'dretege du hac [Witamy na przedstawieniu. Proszę, wejdźmy do środka.] – Bijąc pokłony, służący przywitał, skrytych z Przedstawicielstwa.
Podziękowali i przeszli przez bramę, żywopłot okalał posiadłość. Sprawdziwszy bilety, straż ich przepuściła, a grano takty walca. Szatniarz zabierał, wierzchnie ubrania, odkryto stroje galowe. W świetle świeczników i kandelabrów, ogromu dużej bawialni, skinieniem głowy, Langotów witali, odwzajemniając uśmiechy.
A w sali władca, imieniem Lagrange, dosłownie się dworem otaczał. Wybornie bawiąc, wódkę zlizywał, z piersi młodej kurewki. Była nią Luda, „krwawą” przezwana, dawała wszystkim w okresie. Co król nie wiedział, Robdanką była, działała skrycie w stolicy. Stała też Iwa, nadworna wróżka, z tytułem Gwiazdowiedzącej. Błazen Królewski, podrzucał czapkę, nie wesół, zupełnie poważny. Panowie i damy zajęci sobą, w uściskach, się całowali. Zabawa trwała, muzyka grała, czuć było zapach potu. I dym z papierosów, cygar brązowych, dym z lulek, tutek i skrętów.
Uchwałę Praska taktownie przedstawił, zdziwiony odpowiedzią:
- Wiele nas łączy, dzieląc równocześnie, Wangocja tylko przykładem. Zakaz wwozu tytoniu przez granice nowym podziałem. Wiem o postanowieniu od dawna. Zabawa teraz i sztuka z teatru, rozmowy tylko w przerwie – szybko zakończył, langocki król, rozkazem majestatu.
Karol do tańca, sekretarz zaprosił, razem żyli od dawna. Bo przeznaczony, Prasce z Horzenną, związek i piękna miłość.
Pod ścianą stanęli, Bargasz i Hugo, obok zdobionej spluwaczki. Obserwowali, komentowali, jedząc krewetki z talerzy.
Podeszła do nich, Iva Giselle, co z gwiazd przepowiada przyszłość. O ślicznej twarzy i pięknych dłoniach, ale z ciałem przy tuszy. W lewej ręce, trzymała nahajkę, w prawej kieliszek z winem.
- U presse! Galoun'! [Za pokój! Zdrowie!] - I toast wzniosła, malutkim łyczkiem, kompletnie w sztok pijana. Szpicrutą smagając, policzek Kraweczka, niechęć do mężczyzn przedstawia - Nay fanhagye qi lemme budra en lomme. [Nie wyobrażam sobie co kobiety widzą w mężczyznach.]
- Czego nigdy nie widziałaś i nie zobaczysz. Prawdziwa alchemię mamy między nogami – ciężką flegmą, splunął Kraweczek, spluwaczka była już pełna.
Gwiazdowiedząca, zwęziła oczy, czyżby ją obrażono?
- Lestye gala'.[Miłego przedstawienia.] - skończyła szybko, krótką rozmowę, z powrotem wróciła do króla.
Błazen Królewski, obchodząc salę, dzwonkiem głośno wydzwaniał.
- Jacqes ou oublities! Gala'! [Panowie i panie! Przedstawienie!]
Lagrange z małżonką, opuścił pokój, za nimi szedł dwór i strażnicy.
- Krzyczał panowie pierwsze, nie panie. To właśnie świadczy o tym narodzie – skrzywił się Hugo niemiłosiernie, za ramię Bargasza chwytając.
- Gala'! Gala'!
W sali teatru, usiedli goście, usiedli i gospodarze. Para królewska, później widzowie, na końcu skryci z Robdanu.
Kolumny z marmuru, z podobiznami, słynnych langockich aktorów, stały przy scenie, między krzesłami, podtrzymywały strop. Okien nie było, lecz było jasno, ze świateł żyrandoli.
Wyszedł na środek, aktor zza kulis, członek Trupy Królewskiej:
- Jacqes ou oublities! J'eve ftaymyon cen Lagrange, can Monique ou druga' du galla' „Mortuas Rytgraf”. Grengye, lav ve'vendor sataragya Gremme' Karol Praska, galla' montag. Je'ftaymyon du gala'! [Panowie i panie! Mam zaszczyt (powitać)zaprosić króla Lagrange'a, królową Monique i gości na spektakl „Śmierć Rytgrafa”. Ze względu, że naszą obecność zaszczycił Przedstawiciel Karol Praska, przedstawienie (będzie) w oryginale. (Witam)Zapraszam na przedstawienie!]
Zgaszono świece, pokój pociemniał, rozległy się zewsząd brawa.
Inscenizacja, była oszczędna, biały parawan i lampa. A nad nim kukiełki, orszaku i świty, konnych rycerzy ze szmatek.
I zaczął Chór, wstęp recytował, do sztuki teatralnej:
Już zmierzcha nad polem Robdanu
Granica blisko, przełęcz tak wąska
O damy, o rycerze w orszaku
Na wesele czy na zgubę do zamku zmierzacie?
Miłość rycerza wiedźmy przeznaczyły
Zdrada, krew i czarostwo
Już ptaki śpiewają, już dziki ryją
Las oznajmia – Gizelda afekcji do Rytgrafa nie czuje!
Uczucie zrodzone do innego kiełkuje
Niczym maki na łące polnej
I jak te kwiaty czerwone, policzki się rumienią
Lilian do karocy podjeżdża!
Lalka rycerza, o żółtej zbroi, zrównała się szybko z powozem. Zadudnił aktora głos:
Księżno Gizeldo, Protektorko Wangocji
Miast i wsi
Langocji odebranych
Rządzisz nam sprawiedliwie i rozumnie
Przydajesz blasku urzędowi
Urodą, wdziękiem i powagą
Tego strzec będę nim świat obróci się w popiół
Jako Żonkilowy Rycerz!
Bronić przed nieprzyjacielem
Złym słowem
Złym okiem czarownic
I złym podszeptom dworu
Jam Woj obrońca
Z otwartą przyłbicą
I na znak przysięgi
Kwiat żółty daje w Wangocji wyrosły
Jednak męża Rytgrafa mieć będziesz
Senior to i dowódca
Myśli żal całunem przykrywa
Jak kir żałobny!
Ach, co bym oddał księżniczko Gizeldo
By płaszcz przy zbroi
W małżeńską szarfę przemieniony
Szarfą naszą był!
Głos pełny i czysty, wypełnił salę, wdzięczny, dziewczęcy głos:
Nie wypowiadaj przysiąg pochopnie
Smutek dzielić razem trzeba
Dla innego szarfa, wiano i łoże
Rytgrafa to radość!
Tak rzadko zaglądasz
To ból i męka
Lecz jak w potrawie
Miłością strawę osładzasz
Przyjmuję w poczet Żonkilowego Rycerza
Kwiat noszony przy sercu
Suknię ślubną ozdobi
Zapach o kochanku przypomni
Do świty z powrotem dołącz
Domyśli się ktoś
Czym nasza rozmowa
Wspólną uciechą, nie pogawędką
I rozległ się głos, rycerzy wielu, aktorów z tyłu sali:
Na popas! Na popas!
Noc blisko, konie zmęczone
Jutro w południe do zamku dotrzemy
Ogniska zapalać, namioty rozstawiać!
Nowy parawan, stanął na scenie, z godłem Robdanu wyszytym. A lampę oliwną, na tył przeniesiono, by cienie na płótnie zobaczyć.
- Gdzie herb Wangocji? – zauważyła, pani sekretarz i fakty przedstawiła. – nadal uważają, że to rdzennie Langocja.
Sylwetkę kobiecą, dało się widzieć, po drugiej stronie zasłony. Dołączył kształt drugi, tym razem mężczyzny, to Lilian zaczyna rozmowę:
O Gizeldo, urocza pani
Żonkilowy Rycerz do usług
Smakołyków, zamorskich owoców
Ślicznej białogłowie nie trzeba?
W odwiedziny wieczorne
Myśli zaprzątuje nóżka
Usta, oczy i kosmyki włosów
Na rozkazy jestem!
A w odpowiedzi, usłyszał pragnienie, skrywane przez długi czas:
O Lilianie, uroczy panie
Zachciankę spełnij
Pocałunku nie żałuj
Szczęśliwe uczyń dni następne!
I pocałował, rycerz księżniczkę, talię obejmując:
Wstyd wielki w sercu
Pożądam kobietę
I miłuję namiętnie
Rytgrafa żonę przyszłą!
Wyszli oboje, zza parawanu, Gizelda wyszeptała:
Kocham cię mocno
Miłością szczerą
Uczuciem wzajemnym
Prośbę kolejną spełnij
Przyjdź o północy do komnaty
Na mękę z baronem przygotowanej
Bym uciechy zaznała
Dziewictwo tracąc
Odsunął się Lilian, dłoń księżnej puścił, wyznał co leży na sercu:
Skradzione wiano
Występek bez cnoty
Haniebny i wstydliwy
Niegodny rycerskiego stanu
Miłość to jedno
I wada wielka
Całować pannę młodą
Ostatni raz pocałunek kradnę!
Kochać cię! Ale w myślach tylko...
Spać idę szybko
O tobie śnić
I widzieć nocą ponownie
Zgasła latarnia, krzyknęła księżniczka, palcem wskazując widownię:
Lilianie! !
Na skraju puszczy płaszcz powiewa!
Niczym duch czy zjawa
Czarna postać stoi!
I chwycił Lilian, ponownie dłoń i odrzekł bardzo spokojnie:
Nie widzę ducha czy zjawy
Liście podmuchem targane
Przywidzenie niechybne
Co nocą na zmęczonych nachodzi
Śpij dobrze i odpoczywaj
Dzień wielki jutro
Ślub z Rytgrafem na wieki!
Bywaj Gizeldo!
W ciemnościach, stukot, obcasów Gizeldy i okrzyk, zabrzmiał wyraźnie:
Żegnaj Lilianie!
Zabrano lampę, krzesła wniesiono, na środek, a z boku schodki. Wyrecytował Chór:
Południe w zamku barona
Orszak książęcy do bram zawitał
Wielka uczta wieczorem
Zaślubiny Rytgrafa i Gizeldy!
Wniesiono ławy
Lampiony pod stropem
Najlepsze odzienie podaje służba
Rytgraf szykuje się dla Gizeldy!
Wniesiono jadło
Kokardy przy ścianach
Najlepsze odzienie podaje służba
Gizelda szykuje się dla Liliana!
Wniesiono lampy i kandelabry
Kwiaty rozsypano
Najlepsze odzienie podaje służba
Lilian szykuje się dla Rytgrafa!
O nastał czas!
O wybiła godzina!
Rytgraf bierze małżonkę!
Gizelda wychodzi za mąż!
Pojawił się Lilian, z mieczem u boku i weszła reszta aktorów. Rytgraf z księżniczką, stanęli na schodkach, kapłan udzielał ślubu:
Z woli Płomienia i Dymu
Z woli niebios i chmur
Z woli rosy i morskich fal
Z woli gór zaślubiam Gizeldę i Rytgrafa!
Z woli praw natury
Z woli wielkiego cudu
Z woli darów ziemi
Oddaje Gizeldzie Rytgrafa i Rytgrafa Gizeldzie!
Niech rządzą roztropnie
Niech plony będą obfite
Niech wojowie dzielni
Niech żyje księżna i książe!
Dłonie przepasał, szarfą płócienną, a Rytgraf wypowiedział:
Jam już Twój Pan
I Ty Moja Pani
Twoim mężem będę
Nim świat obróci się w popiół
Odpowiedziała małżonka:
Jam już Twoja Pani
I Ty Mój Pan
Twoją żoną będę
Nim świat obróci się w popiół
Zawołał tłum aktorów :
Wiwat młoda para!
Wiwat księżna i książe!
Wiwat Gizelda i Rytgraf!
Wiwat! Wiwat! Wiwat!
- Rytgraf gruby i brodaty. A Lilian młody i przystojny. Choć raz na odwrót zagrają. A Gizelda za młoda na księżnę Wangocji – skomentowała, z przekąsem Horzenna, kierując słowa do Praski.
Usiedli aktorzy, wpierw młoda para i rozpoczęła się uczta.
- A gdzie jedzenie? Gdzie kokardy i lampiony? Przesadna, oszczędna wystawa - stwierdziła znowu, pani sekretarz, a Praska się w końcu uśmiechnął.
Kontynuował Chór:
I ucztowano świętując ślub
Wszyscy pili i jedli
Wszyscy bawili się przednio
Poza rycerzem i księżną
I kiedy trunek zmącił głowy
I dodał wigoru
Dawny rywal Rytgrafa
Graf Dormund obraził seniora
Wstał aktor z ławy, zatoczył do tyłu, udawał pijanego:
Niech gromy strzelą!
Niech konie tratują!
Mortuas niech pochłonie!
Za stary jesteś dla Gizeldy!
Lilian się zerwał, do grafa doskoczył i krzyknął w wielkim zapale:
Nie trudź się regencie!
Nie trudź seniorze!
Wasal powinności dopełni!
W pojedynku zabije zuchwalca!
Wyjął miecz z pochwy, na środku stanął, czekał na grafa Dormunda. Ten dobył oręż i zaatakował, padł szybko, zagrał zmarłego.
Przemówił Rytgraf:
Dzielny Lilianie!
Gizeldy ochroną będziesz
Do straży wcielony
Rycerzu co czci bronisz!
Przemówił Lilian:
Śluby czynię panie
Pani Gizeldy
Strzegł będę nim świat obróci się w popiół
Jako Żonkilowy Rycerz!
Zakrzyknął Chór:
I tak śluby poczyniła para
I tak ślub znów poczynił Lilian
Ale Gizelda na uboczu staje
Na drzwi do komnaty wskazuje!
I żółty rycerz i księżna Wangocji, przeszli do schodków razem:
Radość przyćmiewa gorycz ślubu
Mąż dokonał, co skrycie nie chciałam
To mnie zaślubiony prawdziwie jesteś
Plan wypełnię prędko!
Zapytał kochanek:
Cóż skrywasz
O piękna Gizeldo?
Kocham lecz boję się
Nie spiskuj przeciwko mężowi
Odpowiedziała mu prędko:
Kwiat na sukni cały czas noszę
W moździerz wsadzę i sproszkuję
Do napitku na sali wsypię
Przybądź o północy
Ale co to?
Ten sam płaszcz widzę
Co na skraju lasu powiewał
Zjawa lub duch znowu nawiedza!
Rozejrzał się Lilian, po sali pełnej i księżnej wytłumaczył:
To zmęczenie mąci umysł
Żadnego Zwidu nie ma
Wrażeń w głowie to nadmiar
Przywidzenie zwykłe!
Plan śmiały i skryty
Lecz ja poczyniłem śluby
Strzec muszę
Przed tym czego ustrzec nie zdołam!
Księżniczka chwyciła, Liliana za ramię i szybko pocałowała:
Pieszczota w zachętę
Kiedy spać wszyscy będą
O północy przyjdź kochany
Żonkilowy Rycerzu!
Zgaszono światła, nastała ciemność, gong zabił dwanaście razy. Gdy znów było widno, zostały dwa krzesła, prócz nich scena była pusta. Nadzy aktorzy, grający kochanków, znów wyszli, na nich zasiedli.
- Stołki łóżko udają? - to Karolina, spytała kwaśno, i głośno, by wszyscy słyszeli.
- Ale przynajmniej para w nagości – skwitował Bargasz, odpowiadając, a Praska się cicho zaśmiał – Zgodność z oszczędną wystawą.
Kolejny aktor, wyszedł na środek, i zwrócił do czterech skrytych:
- Panie Karolu Praska. Ponieważ zaszczyciłeś swoją obecnością, w imieniu nadwornej Trupy Królewskiej prosimy byś zagrał księcia Rytgrafa.
Zabrzmiały brawa, langocki król, klaskał najgłośniej na sali.
- Idź, nie odmawiaj. Pamiętaj, że spałeś nago – I przypomniała ze śmiechem, z humorem, Horzenna Karolina.
- No i masz przystojnego Rytgrafa – Korona zaś dodał, też rozbawiony, i klepnął w plecy Karola.
Ubranie zrzucił, i wszedł na scenę, robdański Przedstawiciel. I spytał:
- Rytgraf zawsze spał z bronią. Czy można wasza wysokość?
Lagrange się żachnął, uśmiechnął krzywo, i rzucił mu ostrą szpadę. Praska ją chwycił i usłyszał słowa, monarcha dodał od siebie:
- I tak rozbroiłeś najważniejszą osobę w państwie, mości Przedstawicielu.
Praska z pamięci, wyrecytował, kolejne słowa sztuki:
Czemuż Gizeldo zamykasz podwoje?
Mąż powinność wypełni
Kruchego wiana pozbędzie
Noc cała przed nami!
Podszedł do pary, zagrał zdziwienie i krzyknął celując orężem:
Żonkilowy Rycerzu!
Nie stróżem a zdrajcą jesteś!
Zabiję cię kochanku niewiernej
Żony co cześć skradłeś!
Trzech gołych aktorów, wybiegło na scenę, i razem zakrzyknęli:
Wszyscy na sali
I cała straż
Śpią zamiast czuwać
Zatrute napoje podano!
Stój Rytgrafie, dowódco nasz!
Mordu nie czyń
Z urwiska zrzucimy Liliana
Razem z żoną co wiano oddała!
Pod ramię chwycili, parę kochanków, zniknęli za kulisami. A Praska wiedział, co zaraz nastąpi, zabójca go zamorduje. Upuścił szpadę i zamknął oczy i zaczął chrapać głośno.
Błysnęło ostrze.
Komentarze (8)
Nie oceniam. Nie dorosłem widać do tego dzieła.
Baśniowość pierwszego, nuty z pieśni trubadurów (rytm - cała początek to pieśń połączonych wersów) i wiedźmy, a tu juz lokaje, składnia charakterystyczna dla barokowego wyrzucania orzeczenia na koniec wypowiedzi... hm... ale to wszystko w nutce współczesnego absurdu.
Autor - szpieg i z jego perspektywy, acz starymi narzędziami odbudowana przeszłość.
Mnie się spodobało, bardzo. Finał - nadzwyczaj:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania