Poprzednie częściPodróżny - rozdział pierwszy

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Podróżny - rozdział siódmy

Dalsze losy Szpicy i Chowańca Królewskiego.

*

 

Gerardzie

 

Z gry wyłączamy Przedstawicielstwo. Leśny na korzyść czas obrócił, stracą też zdolność Przemiany. Umowa jest zgodna z planem, nowy hetman to podły szuja i skurwysyn ale zdolny dowódca. W ruchu jest pewna rzecz, Tobie przykra zapewne, do zemsty się szykuj i na nieprzewidziane wydatki.

 

Marco da Frost

Ósmego Zmroźnego

•Rozdział 7

{wyciąg z tkanki mózgowej Chowańca Królewskiego pozyskany alchemicznie}

 

W skrzyni nic nie ma.

 

Terenowy zamyka wieko i myśli: „Qippe. Nay frou.[Los. Nie ma.]

Nie słyszy odpowiedzi, słyszy pukanie w sekretne przejście. Ktoś szarpie klamką w górę i dół. Skryty szybko pcha ścianę, chce otworzyć. W uszach narasta szum, nie może się ruszyć, nastaje ciemność. Zwid Rytgrafa wyciąga ze skrzyni Przedmiot.

Czuję ogromny strach.

Rozlega się krzyk.

Terenowy Śnił.

 

Lunatyka. Lunatyka. „Lunnase...”[Lunatyka...] - Lunatykuje Sprzątacz.

Do pamięci sięgam. Na szkoleniu wszyscy agenci trenują Budzenie i poruszanie we Śnie.

Nabór do Szpicy to setka kandydatów, studentów Wojskowej Akademii Królewskiej i dworzan. Co rok wskazywano osobę. Czujka, Terenowy, Los, Sprzątacz bezwzględny w zamiarach. Całkowicie oddani krajowi. Uczeni w szermierce, sztuce Mortuas. Lunatyce.

Lunatyka. Lunatyka. „Lunnase...” „Tre!”[Trójka!] - szczęśliwa liczba w Langocji. Skryty zapada w głęboki Sen.

Przechodzi korytarzami, wzdłuż ścian, wie że musi wyjść na dziedziniec. Omija straże, ze wszystkich drzwi słychać pukanie, dwukrotnie sprawdza okna na piętrze. Zamknięte.

Schodami w dół, cały czas zakręca, poręcz tworzy spiralę. Jest w pustej kuchni. „Surette In'cole ou Fit? Nay. Qippe Lunna. Je'gretegge „Wykol”.[Szukać Terenowego i Czujki? Nie. Los też Śni. Najpierw tam. „Wykol”.]

Przekracza czarną fosę, mija Zwidy Gizeldy i Liliana. Zza chmur wychodzi księżyc. Nogi Sprzątacza grzęzną w czarnym śniegu, czy to w lewo czy w prawo, wraca pod zamek. Pomny o bicie serca, słyszy rytm. „Xeve!”[Przyśpiesz!] Zamyka powieki i zaczyna biec.

Pośpiech!

Wybudza się.

Otwiera oczy w ostatniej chwili, zawadza ciałem o wóz. „To on”.

„Sec?”[Kto?] - myśli Los.

„Sec?! Sec?!” - krzyczy Terenowy.

„Sec'on?!”[Kto to?!] - dopytuje Czujka.

Sprzątacz rozgląda się, jest na placu schroniska. Nie zważa na odgłosy pukania, po schodach wbiega na piętro, otwiera drzwi. W pokoju nie ma mebli, cztery Odtrutki stoją na podłodze. Jedną wypija haustem, bez zastanowienia.

 

Sprzątacz Obudził się.

 

Też się Budzę. Widzę dwa piętrowe łóżka, szafę, stół i cztery krzesła. Czwórka agentów Śpi, przykryci brudną pościelą. Dowódcy wlano już Odtrutkę.

 

Los Obudził się.

 

Każdy skryty przeciera oczy. Mokry od potu, zaspany, zmęczony. Kołdry zrzucają na podłogę.

 

Czujka Obudził się.

Terenowy Obudził się.

Sprzątacz Wybudził się.

 

Los wskazuje palcem na sufit i ściany.

- Ve robdyansky.[Przechodzimy na robdański.] I cisza, skurwiele – rozkazuje.

Zrywa firanki, zauważa mnie i otwiera okno, przytyka palec do ust. W milczeniu wyciąga plecaki z szafy, chowa mapę gotowy do drogi.

 

Przechodzą przez bar i salę bawialną na parterze. Udają się do stajni, zamykają za mną drzwi.

Nie ma parobka, w całym obejściu panuje cisza. W szopie stoją wiadra z wodą, paszy jest pod dostatkiem. Parsknięciem witają mnie konie Szpicy. Więcej wierzchowców nie ma, w ruch idzie szczotka i zgrzebło.

Trzymając klacze za wodze zatrzymują się przy wozie handlarza, dziwnie na siebie patrzą. Ruszają szlakiem. Fruwam, widzę główny trakt. Skręcają w stronę Białego Wąwozu. Wracamy do Langocji.

 

Los poprawia sprzączkę plecaka, sprawdza przytroczone latarnie. Czy nie przemokły zapałki. Jedzie konno pierwszy, drogą wzdłuż śladów w śniegu, powoli, uważa na grudy. Zaczyna rozmowę.

- Śniliśmy w schronisku, nigdy nie byliśmy w zamku, nie wiemy nadal gdzie Przedmiot. Ktoś dolał Płyn i zostawił cztery Odtrutki. Przemyślenia Czujka?

- Wszystko Sen. Może Przedmiot jest nadal w warowni?

- Nie wiem. Odkryci jesteśmy. Terenowy?

- Koszmarnie Śniłem. Wracajmy do kraju, Przedmiot ma truciciel. Wypytamy w pierwszym zajeździe, dogonimy.

- Sprzątacz?

- Lunatykowałem i Obudziłem Szpicę.

- Rozkazy – przekazuje Los – Szukamy w drodze gagatka. Wracamy do Gremdge i czekamy w izbie. Pytania?

- Za Langocję!

- Za Langocję!

- Za Langocję!

Jadą całą noc, w ciemnościach latarnie oświetlają drogę. Nie męczę się, latam. Rankiem skręcają do oberży, szyld zaprasza do „Czerwonego Kura”.

Do stajni wprowadzają konie, plecaki rzucają w kąt. Gaszą latarnie.

Ląduję na ramieniu Losu i wchodzimy do karczmy. Rynsztunek skryci rzucają na stół, na dębowej ławie mieszczą się wszyscy, siadają w czwórkę.

Karczmarka wychodzi zza szynkwasu, zakłada fartuch i podchodzi do nas.

- Co podać mościom?

- Śniadanie dla czterech poproszę. Niewybredni jesteśmy, byle syte było - zamawia Los.

- I wina dużo. Wino lubię – dodaje Sprzątacz, wargi oblizuje – najlepiej w takich fikuśnych drewnianych kuflach. Albo takich ceramicznych bądź szklanych, co podajecie gdy dwór zawita. My prawie jak dwór – kończy śmiechem.

- Jak dwór? To osobistości z was ważne i zacne pewnie. Tak jak my. Wilhelm! Podróżni!

Oberżysta z nożem w prawej ręce, w lewej niesie świński łeb wychodząc z kuchni. Wykrawacz i surowe mięso rzuca na stół, a tłuste ręce wyciera o spodnie i siada. Na mnie krzywo patrzy.

- W tych czasach miło powitać gości. Prawie jak dwór? A słyszałem, słyszałem. Choć słuch ponoć nie ten, bo jak rąbie na obiad udziec, skrzydło i łopatkę, to między każdym rąb!, i bez znaczenia czy skrzydło wołowe czy też łopatka drobiowa, to przy każdym rąb!, słyszę: rąb Langotę! - zaczyna rozmowę gospodarz.

- My nie Langoci – kłamie Los – my Robdanie.

- To widzę. Ale, ale, jeśli wy tu, to drogi tylko dwie. Albo do przełęczy, albo do Zabrzeża. Więc skąd, dokąd?

- Za bardzo dopytujecie mości gospodarzu – Czujka okruszkami mnie karmi – my Koroną i ważnymi dla Ojczyzny sprawami przejęci. Do Białego Wąwozu i Czarnej Grani jedziemy, a tam? Tam mamy przyjaciół wielu, oby do wojny nie doszło.

- Tak, tak. Pewnie z misją? I to podwójnie ważną. Bo i ważna to rzecz misja, a i misja ważna zapewne. Śniadanie darmowe mości podróżni. Ależ powiedzcie mi jedno, jak was przepuszczą?

- To rzecz tajna i wyważona, nie dla waszych uszu panie, panie...

- Wilhelm. Dla przyjaciół Wuht. Dla was Wilhelm Wuht, oberżysta „Czerwonego Kura” co zawsze służył będzie pomocą i ugości wasze figury. Proszę o jedno.

- Słuchamy – pod boki zapiera się Terenowy.

- Jeśli z was osoby wzniosłe co posłuch mają, to radę dajcie i pewien podszept, by od wojny kraje zażegnać. A wasi przyjaciele w wąwozie to Langoci czy Robdanie?

- Langoci, niestety... – prawdę wyrzekł Czujka.

- Tak myślałem. Bądźcie ostrożni i pamiętajcie, czas ucieka a czas goni czas.

- Ale, ale panie Wilhelm! Jakże to mówiliście że skrzydło wołowe a łopatka to z kury?

- Przejęzyczyłem się. Gerda! Z nieba nam spadli! Wojny nie będzie!

Czekamy w milczeniu na posiłek.

 

Jem okruchy bułki i chłepcę wino.

 

Opuszczamy Zajazd, polecenie dostaję od Losu.

- Pogranicze. Wypatruj czarownic. I z powrotem chowańcu.

Oblatuję obóz celników, nie widząc wiedźm. Przybyła armia robdańska, powiewa proporzec nowego hetmana. Sfruwam i przeczę główką.

 

Zatrzymuje nas straż na przełęczy, trzech konno żołnierzy. A Sierżant woła:

- Stać! Hasło!

- Obecnych nie znamy. Znamy stare. I odzew.

- Przeszukać i zabrać! Ludzi liczycie? Armię naszą sprawdzacie? Związać sukinsynów!

Wnet Langocki lansjer z naprzeciwka podjeżdża i krzyczy – To dyplomaczy. Daycze papyeri.

Los kopertę wyciąga i wącha – Świerze, ładnie pachnie. Na pieczęć patrz, królewska – pismo żołdakowi z Robdanu wręcza.

- Zapewne fałszywe. Nie mnie oceniać. Filip, pędź do zamku, to za gruba sprawa. Prefektowi pokaż. Poczekamy.

Kwadrans czekam latając, aż przyjeżdża posłaniec z powrotem.

– Pisma w porządku, rozkaz by puścić na stronę langocką. Szychy widać jakieś. Przechodźcie.

- Komu w drogę, temu czas! - rozległ się gromki śmiech.

 

Sfruwam do obozu Trzeciej Armii. Pozyskany alchemik, przemienia żywą substancję w jeszcze żywszą, czyli żaby łowione z dna stawu, w białe, puszyste króliki. Dar to widzę dla dam z obozowego burdelu. Piki piechoty rozstawione przy ogniskach co rusz się rozjeżdżają, a na nich potykają się dowódcy, potykają się gwardziści, łucznicy i konnica. Piją i kraj chwalą.

Szpicę wita salutując szpadą kapitan Besscat, tego znam. Zaufany gwardzista króla, łącznik i posłaniec, wtajemniczony dowódca skrytych.

Mości agenci - zaczyna rozmowę – tędy, do mojego zwierzchnika w armii. Czasami sam się gubię, kto komu doradza, kto komu wydaje polecenia. Weźcie na ten przykład bitwę. Oczywista rzecz, przyjmuję rozkazy. Ale już kiedy przylatuje gołąb, to w obecności Fryderica wiadomość czytam ja. Zaopatrzeniem i alchemikiem sam się zajmuję. A sprawy przeznaczone dla was? Mnie król powierzył, rozlicza mnie z nich, i na mnie spoczywa dobro kraju, obecne i przyszłe. Zważcie panowie, że wiem o was dużo i osobiście doradzałem przy wyborze do Szpicy.

Rozbrzmiewa hymn Langocji, to śpiewają pijani żołnierze. Besscat broń chowa i do namiotu pierwszy wchodzi.

Wewnątrz, zawsze był wielki porządek, a teraz widzę porozrzucane kartki, koperty i bele papieru. Jenerał armijny kicha przeciągle, pali wykresy, mapy i atlasy gwiazd widocznych nocą na niebie.

Widzę skrzynię z tabaką, ulubiona to używka kobiety o obyczajach nagannych. Siedzi w kącie Alissa Succo, kiedyś burdelmama, dziś dworka i dama. Wyciąga długą szpilkę z koka blond włosów, ostrym jej końcem nabiera z kolan brunatnego proszku. Drugą ręką odkłada łyżeczkę, wstaje z taboretu podciągając haftowaną suknię. Nieostrożnie przydeptuje woskowaną Pieczęć Królewską stopą odzianą w kapeć. I podchodzi, widać, do adoratora swego – Fryderica de Quverte. Całusa mu daje i kichają razem. Z powrotem siada na stołek, zamienia pęk białych róż z wazonu na ubrudzoną szpilę. Kwiaty wącha i znowu kicha, prosto w płatki bukietu.

Rozglądam się uważnie i dziwną prawidłowość widzę. To rzeczy obok siebie rozstawione, jedne smukłe, drugie wypukłe. Flaszka gruba obok strzelistego kufla, szafka prosta oraz inkrustowany kufer. Leży przezroczysta wróżbiarska kula, leży pudełko zapałek. Wieszaki z garderobą i stożkowata kadzielnica. Stół z rozłożonym obiadem i obła beczka z wodą gazowaną. Chudy de Quverte i gruba panna Succo.

Alissa nie zważając na nic, zaczyna czytać erotyczny pamflet.

Uczucie to u ludzi znam, Terenowy chyba się zakochał.

Generał armii nie obraca się od ognia, chrząka tylko.

- Sess...[Panie...] - zaczyna gwardzista Besscat, już w langockim, nie kończy jednak, odsuwają się straże. Żołnierze wnoszą wielką lunetę.

- O J'accu acyavann[W dupie mam gwiazdy] - odzywa się pierwszy Fryderic – buo gif' gappa. Je fucco ermye. Duc atte, hçyu!, Tye Besscat fulya. D'yarrange. Vit je odrette. Tye'. Ouss'. Je'. Ous'[ale luneta się przyda. Pooglądam wojsko. Pewnie skryci, apsik!, z tobą Besscat przybyli. Zdadzą relację. Jeśli wygramy wojnę to medal. Dla ciebie. Dla nich. Dla mnie. Dla niej]– wylicza na głos - Ve opollouon Vangocya. Gif' frouss. Rezze syus Armya Robdanska. Avou vyedgmy. Tye vyedgmy dur?[Odzyskamy Wangocję. Lunetę zabrać. Ustawić na ogląd armii robdańskiej. Wypatrywać wiedźm. O wiedźmach co wiecie?]

- Ja Qippe. Vyedgmy ney frou oulgravoun. Ve nay frou Grot, eteprya rut fassou in casse cassu, Ve Lunne. Sa cubre oprevye Lom mus dehtye. Ve traveye s'aye.[Jestem Los. Wiedźm nie ma w obozie. Przedmiotu nie mamy, może być nadal w zamkowym kufrze, Śniliśmy. Jakiś handlarz co z wozu sprzedaje nas Płynem spoił. Jedziemy za nim.]

- Qvertz o'pommu Ve zervyess, gu Grot nay frau. S'treche in foccu, plouse avenye. Fu mye codde su, Ja preste cu sessoun[Czas już zadziałał na naszą korzyść, stąd armia w wąwozie. Roztopy nastały. Pode mnie podlegacie teraz, ja rozkazy wam wydam] – odzywa się Besscat.

- Fuyo.[Zgoda.]

- Sitto in Gremdge. Ve gyu' hucce cubre, Ve lolre regalitye'.[Kontakt w Gremdge. Znamy chyba tego handlarza, gołębia będziemy słać.]

- Hçyu! - kicha Fryderic de Quverte.

- Hçyu! – przytakuje panna Alissa Succot.

 

Ruszamy do Gremdge.

 

Rozprawa w temacie:

„Fortel co głowy mąci w dwójnasób wykorzystany”.

 

{Szybko topniał śnieg w Langocji, zaległy na wierzchołkach drzew i płaskich dachach. Płytka breja błota leżała na drogach i polnych dróżkach. Agenci Szpicy mijali wsie i miasteczka: Fuyo, Grenolle, Issę i Lemevic. Cieszyli się słysząc wszędzie język ojczysty. Spali w zagrodach chłopskich, oberżach i wynajętych stancjach, wszędzie nie szczędząc grosza. Mogli się w końcu najeść przednią kuchnią, martwili się jednak o przyszłe losy kraju i nadchodzącą wojnę. Zima niespodziewanie się skończyła, tylko patrzeć jak do bitwy dojdzie.

Robdański w słowie szkolili zagadkami.

 

{Bastangya}

{Do miasta przyjechali wieczorem. Los drzemał w siodle, Czujka kiełbasą i salcesonem dokarmiał bezpańskie kundle pod bramą, a Sprzątacz pod nosem nucił takty marsza. Terenowy był zakochany. Przejechali przez dzielnicę praczek, czując krochmal magla. Minęli straże miejskie z latarniami. Konie przestąpiły przez rynnę ściekową, ich kopyta stukając o kostkę brukową, zatrzymały się pod drzwiami biura burmistrza.

Pouczony by udzielić gościny i wszelkiej pomocy czwórce skrytych, zarządca Bastangyi wprowadził Szpicę do pokoju sypialnego i otworzył okno na oścież, by wpuścić w zaduch świeżego powietrza. Wyglądając przez parapet, panoramę miasta wyróżniały na tle innych grodów trzy wysokie obserwacyjne wieże z kurantem i czubkiem – kogutem, z kopułami skręconymi nienaturalnie. To trójka dyebluw, przegrawszy zakład o duszę z burmistrzem, ukręciła z piaskowca budowle. W jednej z nich u podstawy, brama otwarta podróżnych zapraszała dalej w głąb Langocji, z Bastangyi wprost Drogą Królewską do skrzyżowania, a tam już przed siebie nie skręcając ni w lewo, ni w prawo: do Luvo. Z parapetu widać było oświetlone ławki w Parku Miejskim, gdzie pary schodziły się całkiem otwarcie a koty miauczały bez ustanku. Samo miasto zabudową swoją przejęło wpływy wangockie, ciasne kamienice i wystawne domy z ogrodem, już naruszone zrębem czasu i nigdy nie odnawiane, duchem przypominały langockie Mortuas. Ale złoty kruszec nadal dostarczano z Gór Wydmowych dla jubilerów w Dzielnicy Kravtu. Pieniądz pozyskany ze sprzedaży biżuterii skarbiec korony napełniał. Inkrustowane naszyjniki, kolie i pierścionki, na sztaby z powrotem właśnie przerobiono by opłacić zaciąg wojska. Bo szlachta z woli wojuje, lecz mieszczanom płacić żołd trzeba. Felerem była zbyt bliska granica z Robdanem, który łatwo sztabki złote ze skarbca bankowego mógł zagrabić nie naruszając samej instytucji, bo leżały w skarbcu filyi Zabrzeżańskiego Banku przynosząc największe zyski.

I z tej placówki Los i jego podwładni dostali przykaz by zabrać do stolicy złoto – w liście co otrzymał Terenowy od Alissy Succo, początkowo ciesząc się, że to notka miłosna, lub wieść o wygranej bitwie, a myśląc po przeczytaniu jak to panna z nudów w skrytego się bawi. Pergamin brzmiał tymi prostymi słowy: „Cały depozyt wywieźć do Gremdge.”.

O północy Szpicę zmorzył sen. Z wydarzeń minionych, sen o Śnieniu.

 

Zabrzeżański Bank w Bastangyi oczywiście był już nieczynny, zamknięty i pieniędzy nie wydawał. Poradzono sobie z tym w prosty sposób, nie używając żadnej siły, a przedstawiając sfałszowany kwit. Los wysłał do Zabrzeża list z pytaniem do zarządu: „Czy czterysta talarów na czeku jest częścią równoważącą z ekwiwalentem w złocie?” Odpowiedź przyszła na tak. Obudzono zarządcę banku i sprowadzono. Wydać on jednak nadal złota nie chciał. Tedy Los wyjaśnił, że kwit ma również na dodatkowe sto talarów i może oddać w prezencie. Co prawda cennego kruszcu już w sejfie zabraknie, ale po wojnie bogatym człowiekiem zostać można i odebrać pieniądze z talonu. I tak chciwość ludzka i zdrada Losowi sprzyjała. Zapakowano złoto do skrzynki, o asystę prosząc ochronę skarbca. Depozyt pozostał na wozie krytym, dowódca Szpicy się śmiał:

- Równo waży!

Podróży do Luvo, kolejnego miasta na drodze do stolicy, nie zakłócił żaden brygand. Zaczęło znowu padać, z nieba lał rzęsisty deszcz. Powóz był przykryty szczelnie plandeką, na koźle siedział Czujka i cmokał z zachwytu. To urodziwe chłopskie panny zmierzały do licznych gospód na zabawy kończące tydzień. Przejechała Szpica przez wieś Ducat, Lyemye i Gastan, zostawiając ładunek obok stajni, na widoku wszystkich, i wychodząc ze słusznego założenia, że nikt niepilnowanego nie ukradnie. Sznurki szczelnie przylegały do obręczy, złota nie było widać, poszli więc na hulanki i tańce. Zamyślony Terenowy, nieobecny zupełnie, deptał swoje partnerki i mylił kroki.

Wstali w południe, nie szczędząc wody gazowanej, a umyli przede wszystkim włosy. Wszy z karczmy kryły się w fryzurach, pluskwy pokąsały łydki.

I w dalszą drogę do Hrev i Cuqen, mijając wsie i osady bez nazw, zatrzymując się dopiero w mieście.}

 

{Luvo}

{Wystawiano targ. Powiewały nad nim płachty w barwach Langocji, chroniące przed deszczem. Aby nie wpuszczać chłopstwa do miasta, inwentarz żywy, marynaty i kwaszone specjały, sprzedawano mieszczanom i szlachcie pod murami, tuż obok fosy. Nowym nadaniem, jednego Guldena Królewskiego dodawano do ceny kupna, który zwracano miasta budżetowi.

Przekupnie krzyczeli, przekupki plotkowały. Mieszczanie przebierali wybrednie mało co kupując, przebierali wybrednie wysoko urodzeni, acz kupując dużo. Sprzedawano przede wszystkim, sadło i oliwę , robiąc zapasy w przypadku wojny. Grano w Hunye i Talary.

Los wypatrywał handlarza, człowieka, którego ścigali.

Przyśnił się ów adwersarz poprzedniej nocy, Szpica już mogła opisać całą postać , zapewne zwiększona dawka Płynu, poczyniła na Zwidy i czarostwo wrażliwość.

Nie było na targu gonionego, nie było w Luvo.}

 

{Gremdge}

{Do stolicy dotarli w nocy. Terenowy z kozła nie przeoczył nikogo: „Wiemy jaką ma twarz, złapiemy drania”.

Przy Bramie Wjazdowej poznając wóz, straż nie chciała papierów.

- Przejeżdżajcie!

Ładunek pod akademię wczoraj zajechał, złota pilnował będę ja.

 

Przechodząc na ten tryb narratorski muszę wykazać się talentem, co by ocena była wyższa, a i rozprawa miała koniec.

 

- Czy to sala wykładów Geografyi I Topgrafyi? - wita się hasłem Los, w langockim, który przekładam.

- Nie, to wykłady z robdańskiego, abituryenty rozprawę próbną piszą – brzmi odzew Profesora.

 

Los siada w pierwszym rzędzie, zgniata pluskwę? Wszę? I milczy.

Wstaję.

- Czy kończyć można? Rozprawę w robdańskim ukończoną mam na zadany temat: „Fortel co głowy mąci, w dwójnasób wykorzystany”.

 

- Składajcie podpis i złóżcie papier.}

 

{Skryba Królewski}

{Absztyfikant i Czwartak Królewskiej Akademii Wojskowej}

{Marco da Frost}

 

{wyciąg z tkanki mózgowej Chowańca Królewskiego pozyskany alchemicznie}

 

Skończyłem z Panem Chowu wymieniać myśli, Profesor bierze kartę i zaczyna czytać. Los wstaje i wychodzi. Wyfruwam przez okno z sali wykładów.

 

{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}

 

Zbudziła się z drzemki, Iva Giselle, do domu dojechała. Kraweczka to miejsce, do spania było, pracownię tam również otworzył. Zabezpieczenia, przed złodziejami, ustawił wszystkie na dachu. Wejściowe drzwi zablokował. Nie wiedział jednak, przejeżdżać będzie, przez wrota ogrodowe. Sprytne pułapki nie zadziałają, obecność Bargasza wyczują. A pchała go wróżka na łóżku szpitalnym, przenośnym i polowym. To cztery koła, dwie ramy i płachta, tworzyły ten niski wózek.

Żywopłot minęła, do środka wjechała i rozglądnęła wokoło. Plany już znała, tej posiadłości, udała się do piwnicy. Koła stukały, na schodach krętych, dotarła do laboratorium. I pierwszą rzeczą, co pomyślała, gdzie Kamień, gdzie Kamień ukryty? Sprawdzała półki, sprawdzała szafki, składniki przerzucała. Aż sejf znalazła, na ścianie, w obrazie, i ręce zatarła z radości. Klucza nie miała, szyfru żadnego, kwasem zamek polała. I wtedy właśnie, nie mając dostępu, strażnika obudziła. Wielki żelazny i pusty w środku, dzwon spadł na Ivę Giselle! Z pokoju obok, rurami z miedzi, mechanizm wypchnął króliki. Włochate, białe, i doświadczalne, w kopule się znalazły. To zasilanie było GOLEMA, prądem raziło zwierzęta. Raziło również nadworną wróżkę, zamkniętą razem z nimi. I dodatkowo, te błyskawice, krew wysysały wszelką. Płynęła wartko kanalikami, to zasilanie z alchemii. Stanął więc wolno, ŻELAZNY GOLEM i wydał z siebie dźwięki.

STRZEC STWÓRCĘ!

 

{wyciąg tkanki mózgowej Chowańca Królewskiego pozyskany alchemicznie}

 

Przy kawiarnianym stoliku, w parterze murowanej kamienicy, na dowódcę Szpicy czeka Muab. Do pamięci sięgam. Mieszkanka stolicy, z krwi ojca Sedźanka, z matki Langotka. Mulatka nosi się luźno, krótko strzyże kręcone włosy. Zapachami zamorskimi psika, nie szczędzi sobie złota na szyi i nadgarstkach. Wiem, że darzy ją zaufaniem król, darzy Błazen Królewski i nadworna wróżka.

Drobi mi okruszki rogalika.

Przysiada się Los, zamawia kawę bez cukru i zaczyna rozmowę.

- J'ftaymyon. Jis ou alla, vyerette, Muab.[Witam ponownie. Krótko i zwięźle, przejdź do rzeczy, Muab.]

- Giselle nua groumma Kamyen Umylovanya Mondryoscyi. Sye' oublatyeze. Affous vu.[Giselle miała pozyskać Kamień Umiłowania Mądrości. Słuch po nie zaginął. Tydzień mija.]

Najadłem się. Kurant bije pełną godzinę, stygnie niedopity napój.

- Nuasse freme a Kamyen.[Wieczorem ruszajcie po Kamień – przekazuje nowe wytyczne Muab.]

- U Langosse!

- U Langosse!

 

Fruwam nad domem alchemika. Szpica szykuje się do kradzieży, czekam aż wyjdą z łupem. Latam i obserwuję okolicę.

 

{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}

 

Gdy noc zapadła, langocka Szpica, wypiła Płyn w lokalu. Los znowu został, tym razem nie Śnili, do akcji się szykowali.

Skryci ruszyli, do domu Bargasza, dwa wejścia chcieli spróbować. Czujka szedł frontem, a dachem szedł agent, co zwał się Terenowy. A na ulicy, w ciemnym zaułku, na skrytych czekał Sprzątacz.

Rozmawiali w myślach, krótkimi zdaniami, wytrychem już drzwi próbowano. Wejście otwarte, już próg przestępuje, pierwszy złodziej ze Szpicy. Wie gdzie się kierować, Los plany przedstawia, po schodach w dół trzeba ostrożnie. I nagle zapadnia, się szybko otwiera, lecz Czujka skacze do góry! Zapiera rękami, o płytki na ścianach, lecz na nic ta zręczność ćwiczona! Bo płytki gorące, jak z pieca wyjęte, poparzył się Czujka okrutnie! I zleciał już na dół, tunelem mosiężnym, do dzwona gdzie Iva też była. A kontakt się urwał, czy akcje już przerwać, Los daje nowe rozkazy. Niech próbę wykona, pracownię niech złupi, to kolej na Terenowego.

Z dachu więc schodzi, już jest w budynku, śladami przyjaciela. Zapadnia z powrotem podniosła się z hukiem, a skryty ją przeskakuje. W laboratorium, już agent buszuje, i widzi że sejf otwarty. Dowódcy oznajmia, że Bargasz tu leży, a ręką po Kamień sięga. Kamień Umiłowania Mądrości.

STRZEC STWÓRCĘ!

To ŻELAZNY GOLEM, wychodzi z ukrycia, z zamiarem zabicia zuchwalca. Szans żadnych nie ma, z gigantem z metalu, uciec chce Terenowy! I pięścią dostaje, i zęby wnet gubi, na ziemię pada bez czucia. A stopa do krtani, się zbliża powoli, i krzyczy kolos donośnie!

MIAŻDŻYĆ!

Następne częściPodróżny - rozdział ósmy

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Wrotycz 27.08.2019
    "Przechodząc na ten tryb narratorski muszę wykazać się talentem, co by ocena była wyższa, a i rozprawa miała koniec." :)
    Kurczaki, no.... ja z przekonania od dawien dawna nie czytam fantasy! W coś Ty mnie wrobił tym oznaczeniem dzieła!? Wrrr... :))
    Jak to język, ta cała jego stylistyka, wpisana fonetyka, może omamić, oszukać, zmusić... spadam.
    Ukontentowana w dodatku. :)
  • RebelMac 27.08.2019
    Cieszę się, że ukontentowana. :)
  • RebelMac 27.08.2019
    Cieszę się, że ukontentowana. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania