Skrzydlate Listy, rozdział 2/7: Czekając na Wizytę

Następnego dnia Szymon obudził się jeszcze przed świtem i zaraz po śniadaniu pobiegł do szkoły. Tego dnia nie obchodzili go ani jego koledzy, ani nauczyciele. Wszystkie pięć godzin zajęć spędził siedząc w napięciu, licząc z niecierpliwością każdą minioną minutę. Myśl, że miał nareszcie spotkać swojego przyjaciela, którego znał się już tak długo, rozsadzała go od środka. Gdy tylko ostatni dzwonek wybrzmiał, poderwał się z miejsca i jak strzała wybiegł ze szkoły. Marcin ani Paweł nie zdążyli nawet się do niego odezwać

Gdy był już w domu, wpadł do swojego pokoju i czekał jak nigdy. W całym swoim życiu nie był równie niecierpliwy. Ani przed otwieraniem gwiazdkowych prezentów, ani przy ogłaszaniu wyników loterii, ani gdy rodzice obiecywali, że po odrobieniu lekcji pozwolą mu zagrać na komputerze.

Nie mógł skupić się kompletnie na niczym, dopóki nie wybiła dwudziesta.

A potem dwudziesta pierwsza.

I dwudziesta druga.

O dwudziestej trzeciej, mama kazała iść Szymonowi się umyć. Chłopiec przytaknął i osowiały powlókł się do wanny. Przez cały dzień nie powiedział prawie nic do rodziców. Myśleli, że się obraził o swojego przyjaciela.

Gdy Szymon wrócił z łazienki, mama weszła do jego pokoju. Chciała go pocieszyć, ale chłopiec w ogóle nie miał zamiaru z nią rozmawiać. Siedział tylko na łóżku i patrzył smutno przed siebie. Mama przytuliła go ciepło, ale on nawet się nie poruszył.

- Już dobrze Szymon. Przepraszam cię, że nie pozwoliliśmy ci spotkać się z twoim kolegą.

- Yhm.

- No już, nie smuć się. Wiesz co, jutro wszyscy pójdziemy do parku i pokażesz nam, co jest wewnątrz tej norki, o której mówiłeś. Co ty na to?

Szymon uśmiechnął się odrobinę. Nawet lubił chodzić z rodzicami po parku, choć nie mogło mu to zastąpić długo oczekiwanej wizyty. Naprawdę miał nadzieję, że jego przyjaciel odwiedzi go dzisiaj i po raz pierwszy w życiu zobaczą się na żywo.

- Dzięki mamo.

- No. A teraz idź spać.

- Dobrze.

Szymon położył się w pościeli. Nic mu się już nie chciało, tylko zasnąć wreszcie i zakończyć ten beznadziejny dzień.

Usnął dopiero późno w nocy, po wielu godzinach wiercenia się w łóżku bezsensownego zastanawiania się nad tym, dlaczego jego kolega nie przyszedł.

 

● ● ●

 

Obudził się jakiś czas później, wciąż jeszcze zmęczony i kompletnie ślepy w otaczającej go ciemności. Kręciło mu się w głowie i nie miał siły ani ochoty, by w ogóle się ruszać. Miał zamiar iść z powrotem spać, gdy usłyszał hałas dobiegający z jego półki na książki.

Chłopiec drgnął. Jego tata wiele razy powtarzał mu, że jest już duży i powinien rozumieć, że to, co widzi lub słyszy w ciemnościach nie jest prawdziwe. Mimo to, on i tak zawsze się trochę bał. Wiedział, że tego, co usłyszał w ogóle nie ma, ale w głowie i tak zaraz zaroiło mu się od przerażających obrazów. Ohydnych, oślizgłych kreatur, która patrzyła na niego z półki, albo małych, strasznych stworów, który czeka tylko, aż z powrotem zaśnie, by rzucić się na niego z krzykiem.

Szymona te wizje kompletnie przerażały. W pierwszej chwili chciał zacząć krzyczeć i ściągnąć do pokoju swojego tatę, żeby sprawdził półkę i zapewnił go, że nic na niej nie ma, a potem został z nim na resztę nocy. Otworzył usta, ale zaraz zamknął je z powrotem, gdy przypomniał sobie, co postanowił wcześniej tego dnia.

Był już duży. Miał całe dziewięć lat, był prawie dorosły i nie mógł wołać taty za każdym razem, gdy się czegoś przestraszył.

Dlatego tej w nocy, zamiast znów krzyczeć, podniósł się z łóżka i z drżącymi kolanami podszedł do półki, z której usłyszał dziwny odgłos. Gdy był już na tyle blisko, by mieć ją całą na wysokości oczu, powoli odgarnął kilka swoich książek i leżących tam pluszaków, ostrożnie szukając potwora, który mógłby się tam kryć.

- Halo… jest tu ktoś? - zapytał ostrożnie, przekrzywiając kolejne książki. Nie znalazł nic ani za swoimi ulubionymi opowieściami ani za zabawkami, które teraz leżały na podłodze. Wyglądało na to, że półeczka faktycznie była pusta i Szymon mógł spokojnie wrócić do snu.

Wtedy jednak znów coś usłyszał. Tym razem dźwięk dochodził z jego nocnej szafki. I teraz był już pewien, że był prawdziwy. Brzmiał, jakby coś poruszyło się niespokojnie pośród książek, jednocześnie wydając krótkie, niskie pomruki. Szymon przeczytał kiedyś w internecie, że prawie wszystkie zwierzęta wydają jakieś dźwięki, ale część z nich jest niesłyszalna dla człowieka. Jednak te, które dużo przebywają wśród ludzi, jak psy i koty, tworzą specjalne rodzaje pomruków, przeznaczonych specjalnie dla swoich opiekunów. Szymon pomyślał w tamtej chwili, że ten dźwięk brzmiał dokładnie tak. Jakby jakiś żółw albo wąż próbowało wydać pomruk, który usłyszy człowiek, ale nie wiedział, jak się do tego zabrać.

Chłopiec zawahał się na chwilę, ale mimo strachu ruszył w kierunku nocnej szafki. Serce waliło mu w piersi, ale podszedł do mebla. Wyciągnął delikatnie rękę i dotknął pierwszej z brzegu książki, gdy nagle coś wystrzeliło spośród sterty jego ubrań.

Mały, dziwaczny kształt, przypominający nieco jaszczurkę, wypadł prosto na niego i chwycił się jego nosa. Szymon poczuł na twarz malutkie, zimne łapki i natychmiast zaczął wrzeszczeć tak, jakby stworzonko to zjadło mu już połowę twarzy.

Przerażony do granic, rzucił się natychmiast na ziemię, kopiąc i wrzeszcząc jak oszalały, bijąc rękoma okoliczną trawę i za wszelką cenę próbując zedrzeć to cś ze swojego nosa. Ono jednak trzymało się z mocno. Szymon, wrzeszcząc już nie tylko ze strachu, ale też z bólu i wściekłości, chwycił mocno wymacany w pośpiechu kamień i natychmiast z całej siły zdzielił stworzenie tam, gdzie, jak myślał, się znajdowało.

Swoją okropną pomyłkę uświadomił sobie dopiero w połowie drogi dłoni do zaskoczonej twarzy. Na szczęście w porę zorientował się co się dzieje i ze swojego głupiego pomysłu wyszedł jedynie z potężnym siniakiem na środku twarzy, rozciętą wargą i poważnym bólem zęba. Ale było warto. Stworzonko, czymkolwiek było, zostawiło go w spokoju.

Uspokojony chłopiec położył się na plecach i zaczął głośno wrzeszczeć. Miał zamiar robić to, aż do jego pokoju wpadną zmartwieni rodzice, ale płakanie przerwało mu nagle kilka faktów, które uświadamiał sobie jeden po drugim.

Po pierwsze, nawet jeśli tym razem to była prawda, to tata nigdy nie uwierzy mu, że sam siebie zdzielił się kamieniem i nie wdał w żadną bójkę.

Po drugie, mama będzie wściekła gdy dowie się, że upaprał sobie spodnie trawą i na pewno na niego nakrzyczy.

Po trzecie, w jego domu nie ma przecież ani trawy, ani żadnych dużych kamieni.

Po czwarte, przecież nad nim było teraz niebieskie niebo i wielka łąka dookoła! Nie wspominając o drzewach i górach kawałek dalej! I to górach większych niż cokolwiek, co w życiu widział! Czegoś takiego na pewno nie było w jego pokoju!

Szymon rozejrzał się po całej tej bezkresnej przestrzeni, totalnie przerażony tym, co widział. Jego strach wzmógł się jeszcze, gdy ujrzał latające wysoko na niebie ptaki, które wydawały się równie wielkie, co cała łąka, na której leżał.

Gdy jeden z ich cieni zniżył się odrobinę i zakrył go całości, Szymon poczuł, że nie wytrzymuje. Strach przeważył w nim nad zdziwieniem, wygiął mocno szyję, usiadł całym ciężarem ciała na ziemi i znów zaczął płakać.

- O, Przestać wreszcie wrzeszczeć! U was wszyscy tak ciągle robią?!

Gdy tylko Szymon to usłyszał, natychmiast przestał płakać. Był zbyt osłupiały, by dalej to robić.

To był bardzo cienki, ale niezwykle stanowczy głos, dobiegający gdzieś z trawy. Chłopiec pochylił się trochę i jeszcze bardziej zdziwiony spojrzał na małe, oślizgłe coś, które jeszcze przed chwilą leżało na jego nosie.

- No! Teraz dużo lepiej! - stwierdził stworek, wstając na trzy z czterech nóg, a czwartą otrzepując swoje malutkie, brązowe skrzydełko. - Jestem Veruthriolirliorisus, drogi człowieku. A ty jak masz na imię?

Szymon oczywiście, nic nie odpowiedział. Szczęka opadła mu aż do samej brody i był dalece zbyt zaszokowany, by cokolwiek mówić.

Stworzonko tymczasem zaczęło czyścić malutką łapką swoje drugie, tym razem czarne skrzydełko.

- Halo? Halo! Człowieku, powiedz że coś!

- Ty-ty mówisz! - wystękał wreszcie chłopiec.

- Ano. Ty też, jak widzę. Chociaż mógłbyś to robić nieco częściej. Nie wiesz, że nie wypada kazać smokowi czekać?! U was w świecie też się tak sterczy przed gospodarzem?!

- Co? Znaczy tak, znaczy co, znaczy… - plątał się Szymon, coraz mniej wierząc w to, co właśnie się działo. Wtedy do głowy wpadła mu nagle szalona, ale całkowicie logiczna myśl. – Czekaj… To ty jesteś moim kolegą?!

- Kim?

- Moim kolegą! Tym który wysyła mi listy i pisze w taki dziwny sposób i…

- Co? Nie, jasne, że nie! Ja je dostarczam, ale ty myślisz o Voliusie, naszym skrybie. Tylko on potrafi pisać tak, jak wy piszecie. Nikt inny nie rozumie tego waszego bazgrania!

- Ej no, nie bądź taki! Jestem dopiero w trzeciej klasie!

- Gdzie?

- No, w trzeciej klasie szkoły!

- A no tak. Volius wspominał coś, że gdy ludzie się uczą, to mają to podzielone na takie śmieszne, równe etapy. A tak w ogóle, to ile jest tych waszych klas?

- No osiem! Nie wiedziałeś? To z ciebie za smok, jeśli nawet nie chodziłeś do szkoły?

- Osiem lat?! - zdumiało się stworzenie - Chodzicie do szkoły przez osiem lat?!

- Nie no, jasne, że nie. Po podstawowej szkole jest liceum, a potem… to… tata mi kiedyś mówił, ale nie pamiętam. Tego też nie wiesz?

Dziwaczny stworek o niewymawialnym imieniu odsunął się nagle i wyszczerzył swoje tycie, ostre zęby, jakby był bardzo zaskoczony.

- Ja, yyy… ten… zresztą nieważne! Nie ja jestem od ludzi, ja miałem cię tylko tutaj ściągnąć, a reszta to już jest problem króla!

- Króla?!

- Tak. Znaczy nie. Znaczy, nieważne. Chodź, opowiedzą ci o tym wszystkim na miejscu. Gadanie z tobą to nie moja robota.

Po tych słowach smoczek odwrócił się od Szymona i podreptał przed siebie, mimo, że dzika trawa przykrywała go tam niemalże całego.

Szymon nie widział innej drogi, jak po prostu pójść za nim. Zdecydowanie nie chciał zostawać sam w tym dziwacznym miejscu, a poza tym małym stworkiem o dziwnym imieniu, nie widział tu kompletnie nikogo, kto mógłby mu cokolwiek wyjaśnić. Wstał na nogi i chwycił jakiś leżący niedaleko patyk. Potem, odgarniając co większe trawy swoim badylem, zaczął ze wszystkich sił pędzić za malutkim stworzonkiem które chyba nie miało zamiaru na niego czekać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • AlaOlaUla 16.12.2019
    A więc smoki, nie wampiry.
    Dobry wybór dla małego chłopca. Dobrze napisane opowiadanie. Jest kilka niuansów do poprawy, ale to tylko szlif.

    Tylko nie wiem, czy współczesnemu dziecku historyjka przypadłaby do gustu, jeśli na komunię dostają quady...

    I na tym kończę komentowanie tego utworu.
  • Abbadon 20.12.2019
    Nie bardzo widzę, jak dostawanie quadów ma się do gustu literackiego. Chyba, że masz na myśli ilość czytanych tekstów

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania