Spis śmiertelnych zachcianek - część 5

Całe mieszkanie miało dokładnie trzydzieści osiem metrów kwadratowych, wliczając w to korytarz i łazienkę połączoną z toaletą. Odległość od okna w kuchni do okna w pokoju dziennym, tudzież sypialni Jędrek pokonywał w jakieś dziesięć-jedenaście sekund. Czasami więcej, kiedy myślał nad czymś wyjątkowo intensywnie tak jak nad śmiercią Kacpra i snem z poprzedniej nocy. Spacerował po mieszkaniu wolno, spoglądał na meble, na ściany, na święty obraz, który dostał od babci na dwudzieste trzecie urodziny. Nic nie kleiło się w logiczną całość, choć na pierwszy rzut oka wyglądało, że powinno. Jędrek to pieprzone medium, pomost pomiędzy światem umarłych a padołem skrępowanych w spirali życia śmiertelników. Kacper przyszedł do niego jako duch, umęczony i… wściekły, jakby to Jędrek był winien jego śmierci. Wybrali mnie, wybrali mnie, wybrali mnie – te dwa słowa zaklęte w pętli kołatały się po umyśle chłopaka, odkąd tylko się obudził i z trudem wstał z łóżka. Wyjątkowo nieudany skecz kabaretowy, pomyślał.

Stanął przy oknie. Słoneczny dzień zachęcał do spacerów, więc matki z przedszkolną dzieciarnią chodziły osiedlowymi alejkami, pilnowały pociech na placu zabaw. Życie toczyło się wyznaczonym torem, nikt nie zaprzątał sobie głowy śmiercią jakiegoś chłopaka z drugiego końca miasta. Ot jedna dodatkowa trumna na cmentarzu parafialnym, kolejna rodzina pogrążona w żałobie.

Przeszedł do kuchni i wyjął z lodówki kolejną puszkę pepsi. Stała obok wędlin, które zapisał na tamtej kartce, a potem znalazł pod drzwiami. Bał się ich spróbować, ale z drugiej strony nie chciał marnować tyle jedzenia. Marnotrawstwo w rodzinnym domu Jędrka był surowo zakazane, a przestrzeganie tego pilnowane na równi z coniedzielnymi wędrówkami do kościoła na południową sumę. Czuł, że traci kontrolę. Nie mógł niczego udowodnić racjonalnym argumentem. Wszystko należało klasyfikować jak ponury żart losu, bezsensowny zlepek zdarzeń rodem z filmów. Przez chwilę siedział w milczeniu, zupełnie ignorując dzwonek komórki. Po czwartym sygnale spojrzał na blat stołu. Ekran telefonu komórkowego rozbłysnął, ukazując połączenie przychodzące z nieznanego numeru. Jędrek nie ufał im. Zwykle okazywały się kolejnymi cierpkimi rozmowami o ofercie paneli fotowoltaicznych lub prenumeracie miesięcznika motoryzacyjnego, którego nie czytał od pół roku, ale tamci najwyraźniej nie mogli tego przeboleć.

Odebrał, właściwie nie wiedział dlaczego. Dłoń sama chwyciła za niezawodną Nokię, a potem kliknęła zieloną słuchawkę.

– Słucham.

– Masz czas się spotkać?

W pierwszej chwili uznał, że się przesłyszał. Ale po kolejnych sekundach coraz bardziej napierał pewności co do swoich podejrzeń.

– Żaneta? 

 

                                                                 ***

 

Pierwsze co przyszło mu do głowy to pytanie, kiedy ostatnio się widzieli, rozmawiali ze sobą? Potem przypomniał sobie, że Żaneta tak naprawdę wcale za nim nie przepadała. Chyba nawet nie znali się jakoś dobrze. Kupel Jędrka z czasów liceum, Tomek, był kuzynem Żanety. Poznali się przez niego, na jakiejś imprezie, może to były szkolne połowinki? Nie miał pewności.

– O co chodzi? Nie widzieliśmy się dość długo.

– Tak wiem, w sumie to nawet zastanawiałam się, czy do ciebie dzwonić. Nadal nie bardzo za tobą przepadam.

Jędrek na moment zamilkł. Próbował rozkodować jej szyfr, domyśleć się motywacji, która pociągnęła za sobą wybranie jego numeru. O to skąd go miała, nie musiał pytać. Udostępnił go na Facebooku nawet dla osób niebędących w gronie jego znajomych.

– Dobra, to wyjaśnij mi, po co dzwonisz? Bo nie bardzo mogę…

– Czy to teraz ważne? Masz czas się spotkać dzisiaj wieczorem?

– Nie, idę do roboty na drugą zmianę.

Moment ciszy, szmer tracącego zasięgu.

– Dobra, to, o której będziesz wolny?

– Po pracy?

– No.

– Chyba sobie żartujesz. – Starał się wypowiedzieć każde słowo z maksymalną pogardą. I co więcej, sprawiło mu to dużo satysfakcji.

– Nic się nie zmieniłeś. Wiesz w ogóle, co się stało?

– Tak. Kacper nie żyje.

– Pół godziny, po pracy. Gdziekolwiek. Chce tylko porozmawiać, to ważne.

– Nie możemy teraz?

Usłyszał, jak ciężko wzdycha. Czuł, że zaraz nastąpi plan B – gwałtowne przerwanie połączenia. Liczył na to. Niech piłeczka będzie po jej stronie.

– To nie na telefon. Tylko pół… kwadrans.

Naprawdę jej zależało. To zły znak.

– Dobra, pracuje na magazynie w Biedronce na Targowej. Wiesz gdzie to?

– Mieszkam na tym zadupiu od dziecka. Nie pozwalaj sobie.

Rozłączyła się. Ugrał chociaż tyle, że to ona pofatyguje się do niego. Odłożył telefon na stół i dwoma dużymi łykami wypił całą puszkę pepsi. Pusty kawałek metalu wrzucił do zlewu i usiadł na krześle. Gapił się na obicie ściany między górnymi szafkami a blatem kuchennym. Mieszkanie było po ciotce, starej pannie, którą jego rodzina zajmowała się kiedy była już naprawdę chora. Kiedy się tu wprowadził, nie zmienił nic, oprócz wymiany wersalki w pokoju i dwóch kuchennych krzeseł. Zatrzymał za to staroświecki taboret, bo stojąc na nim, najlepiej ścierało się kurze z rogów ścian przy suficie. Mówili, że ciotka była zawsze pechowa. Teraz wyglądało na to, że nie tylko ona.

 

                                                                ***

 

Gawron wzbił się w powietrze i kiedy osiągnął pułap ponad miastem, zawisł w powietrzu niczym latawiec i obserwował plątaninę ulic pomiędzy blokami, starymi kamienicami i domami jednorodzinnymi. Zarysy miotających się w swym żywocie ludzi, szukających wyjścia z labiryntu, w którym przyszło im żyć pomiędzy dudniącymi czterokołowymi potworami. Kto będzie następny? Pani na ulicy Różanej, obecnie szczęśliwa mężatka i matka trójki dzieci, zasłużona dla miasta; zgarbiony konduktor wysiadający z pociągu osobowego, aby potem bezpiecznie powiadomić maszynistę o możliwości dalszej jazdy; Dziecko, ledwie kilkunastomiesięczne, bawiące się swoją ulubioną maskotką w wózku w parku. Gawron dał głos i obniżył lot. Nierozważnie zapuścił się nad wysokie blokowiska na wschodzie miasta, z których dachów sterczały anteny. Minął przeszkody z trudem, o mało nie trącając skrzydłem jednej z nich. Przysiadł na kominie i czekał na znak.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (20)

  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Ha, ha, chyba zostanę wróżką i zacznę przepowiadać przyszłość. Ciut za dużo opisów a mało dynamiki. Powrócił ptaszek; oczy śmierci do wynajdowania ofiar. Nieodzowny znak, że zło nadciąga. :) Pozdrawiam.
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Będę pracował nad tym złotym środkiem, żeby nie przegiąć w żadną stronę. Z tą wróżką, to jeszcze sprawa do dyskusji, bohater coś myśli, ale czy ma racje? :)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rubinowy, powiem ci po kolejnych paru rozdziałach. Masz pomysł na dalszy ciąg, czy nadal nie wiesz w jakim kierunku to pójdzie?
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Joan Tiger kilka rozdziałów do przodu plan jest, ale nie jakiś bardzo ścisły. Natomiast zakończenie to już zupełnie inna sprawa, zobaczę którą drogą do niego pójdę. Jakoś zawsze mam problem, żeby w ogóle tam trafić. Człowiek pisze i pisze, ale finału nie ma.
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rubinowy. Finał to największa odpowiedzialność i dopełnienie całości. Fakt, ciężko wymyślić coś błyskotliwego, co powali i nie spali opka. :)
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Joan Tiger zgadza się, można budować, budować, zaciekawiać, ale przecież w końcu całość trzeba skwitować i to bynajmniej nie starym jak świata : żyli długo i szczęśliwie.
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rubinowy. tutaj raczej nieliczni będą wiedli takie życie, no chyba, że nasza tajemnicza postać stanie na ślubnym kobiercu. Już to widzę - śmierć w bieli. :))
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Joan Tiger zawsze można potem tłumaczyć, że to co spotkało bohatera przed sceną ślubu bardzo długie wspomnienie :)
  • MKP 5 miesięcy temu
    "Gawron wzbił się w powietrze i kiedy osiągnął pułap ponad miastem, zawisł w powietrzu niczym latawiec i obserwował plątaninę ulic pomiędzy blokami, starymi kamienicami i domami jednorodzinnymi. Zarysy miotających się w swym żywocie ludzi, szukających wyjścia z labiryntu, w którym przyszło im żyć pomiędzy dudniącymi czterokołowymi potworami." - bardzo fajny fragment: cały, ale początek najbardziej mnie urzekł.
    Elegancko to się czyta, no i mamy telefon i spotkanie w nieznanym celu😁😁
    Czekam na następną część 👍
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Dziękuję bardzo, fajnie, że czyta się bez większych problemów. Będę się też starał nie zanudzać zbytnio :)
  • MKP 5 miesięcy temu
    Rubinowy Nie wszytko musi mieć wartka akcje: tajemnica daje napięcie, a sceny są dobrze opisane. Nawet jak bohater miota się po pokoju, to dla mnie przyjemny i ciekawy obraz😎
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    MKP sztuką jest opisać to miotanie tak żeby czytelnik mimo wszystko czuł, że nie stoi w miejscu. Zawsze można w połowie sceny wrzucić morderczy klocek lego na podłodze :)
  • MKP 5 miesięcy temu
    Rubinowy Dobrze, że dodałeś LEGO 🤣
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    MKP tak jest, warto doprecyzowywać :D
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Wciąż gawron jest najfajniejszy! Akcja zawiązuje się powoli, acz obiecująco. Rodzaj żeński w ostatnim zdaniu celowo?
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Nie, to akurat literówka, Gawron postacią męską ;) Dziękuję za wyłapanie
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Rubinowy
    Nie byłam wcale pewna, bo w taki niejednoznaczny sposób mógłbyś zapowiedzieć dodatkową postać — będącą na gawronich usługach :D
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Tjeri, coś mi właśnie wpadło do głowy. Przetrawię ten pomysł jeszcze, ale już mi się spodobał. Nie powiem jaki i nikt się nie domyśli, la, la, la ;))
  • Tjeri 5 miesięcy temu
    Rubinowy :D:D
    Ciekawe czy opko zyska nitkę w innym kolorze, nowy wątek, tudzież nowe zakończenie... :D
  • Rubinowy 5 miesięcy temu
    Tjeri lubię dodawać nowe nitki tylko potem trudno jest złapać i z powrotem połączyć w jeden warkocz ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania