Poprzednie częściWIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 1)

WIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 3)

III.

 

Minęło południe. Dzień był pogodny, dlatego drogę od redakcji „Kuriera Ilustrowanego” do domu Elizy Muszczyńskiej przebyli spacerem.

Początkowo nie rozmawiali wiele. Gdyby jakiś przechodzień zwrócił na nich uwagę, być może wydaliby mu się zasępioną parą po niedawnej sprzeczce. Panna Eliza była zamyślona. Próbowała przetrawić słowa Szmurłowskiego. Na ślicznej jej twarzy brakowało typowej dla niej zadziorności i zdecydowania. On także był zafrasowany. Obawiał się, że mógł niepotrzebnie wzbudzić w niej strach. Przestał się jednak niepokoić, gdy wszystko przemyślał. Wolał być z nią szczery, a poza tym, jak dotąd nie sprawiała wrażenia osoby tchórzliwej czy skłonnej do melancholii.

– Zastanawiam się, dlaczego wuj Edward miałby nawiedzać ciocię przeszło dwadzieścia lat po śmierci – odezwała się wreszcie i dodała drwiąco: – Jak gdyby nie dość denerwował ją za życia. Mężczyźni czasami bywają nieznośnie uparci.

– Jak widać, bezcieleśni są pod tym względem jeszcze gorsi od żywych – zażartował Szmurłowski.

Posłała mu subtelny uśmiech na znak, że już wszystko w porządku, on zaś pomyślał, że czyste, błękitne niebo nad nimi najwyraźniej rozwiało chmurne myśli jego towarzyszki.

– Czy pan wierzy, że duch wuja chce nawiązać kontakt?

– Wierzę, że otaczająca nas rzeczywistość jest dużo bardziej rozległa, o wiele bogatsza niż świat, którzy postrzegamy jedynie za pomocą naszych niedoskonałych zmysłów – odparł poważnie, acz niejasno.

Kobieta zamyśliła się. Odpowiedź doktora najwyraźniej poruszyła jakąś nutę w jej duszy, bo po chwili rzekła z entuzjazmem:

– Życie, które się nie kończy. Miłość i nienawiść sięgające poza grób... Jakie by to było jednocześnie dziwne i romantyczne, straszne i piękne!

„Zobaczymy, czy tym razem idzie o miłość, czy o nienawiść... a może o coś zgoła innego?”, zastanawiał się Szmurłowski.

Byli już blisko celu. Skręcili w wąską, równo wybrukowaną uliczkę, gdzie milknął miejski gwar. Na sąsiedztwo Muszczyńskiej składały się głównie bogate domy inteligencji i burżuazji, pomieszczone śród zadbanych skwerków i ogrodów. Cała okolica tonęła w wiosennym słońcu, a bardzo ciepły w tym roku kwiecień zdążył już obficie zazielenić drzewa.

Piętrowy dom dziennikarki mieścił się na końcu prostej alejki prowadzącej przez sporych rozmiarów ogród. Fasadę, nawiązującą stylem do klasycyzmu, zdobił nieduży portyk z toskańskimi kolumnami, a szary, mansardowy dach już z daleka przyciągnął uwagę Szmurłowskiego. Po drodze ukłonił im się stary ogrodnik o poczciwym, ogorzałym licu, krzątający się z nożycami przy krzewach.

*

Stanęli w szerokim holu o ścianach wyłożonych jasną boazerią. Obok kręte, drewniane schody prowadziły na piętro. Na wprost znajdował się salon i duża jadalnia, a po bokach wejścia do pozostałych pomieszczeń. W domu panowała swoista aura spokoju, ciszy, ale i specyficznej pustki. Badaczowi przyszła do głowy absurdalna myśl, że podobnie czułby się w kaplicy odwiedzanej wyłącznie po to, aby wymienić kwiaty na świeże.

– Ma pani piękny dom – zagadnął.

– Odkąd zostałam sama, czuję się w nim nieswojo. Bardzo nie lubię samotności – odparła smutno. – Pokój cioci jest tutaj. – Panna Eliza wskazała ręką drzwi po prawej. – Proszę, niech pan wejdzie.

Story były odsłonięte i promienie słoneczne dobrze oświetlały izbę. Na środku stały okrągły mahoniowy stolik na trzech nóżkach i krzesło z faliście zdobionym oparciem. Do południowej ściany przylegały ciężki kredens oraz pokaźny regał pełen kunsztownie oprawionych książek. Obok było starannie zasłane łóżko i szafka nocna, na której leżał różaniec w kwadratowym pudełku z odkrytym wieczkiem. Wszystko było dokładnie przetarte z kurzu i pomieszczenie mogłoby uchodzić za przestrzeń dość schludną, gdyby nie przytłaczały go nadzwyczaj liczne figurki świętych i krucyfiksy poustawiane na meblach. Efektu dopełniały obrazy przedstawiające postaci biblijne i świętych. Wizerunki pokrywały dużą powierzchnię ściany nad łóżkiem. Spojrzenie Szmurłowskiego zatrzymało się na płótnie przedstawiającym kazanie świętego Franciszka do ptaków. Malarz niewątpliwie inspirował się słynnym freskiem Predica agli uccell z bazyliki w Asyżu, lecz w jego interpretacji postać mistyka wyglądała bardzo realistycznie, a ożywiony szczegółami i mocnymi barwami krajobraz w tle miał znacznie większą głębię niż prosty, średniowieczny pierwowzór.

Gość powiódł wzrokiem po tytułach książek. Większość stanowiła literatura religijna: modlitewniki, katechizmy, pisma mistyków chrześcijańskich, żywoty świętych.

– Może pan nie uwierzy, ale tych rzeczy było więcej – odezwała się Muszczyńska, dostrzegłszy jego zdziwioną minę. – Sprzątaczka wiele usunęła, gdy robiła porządki. Ciocia utrzymywała wszystko w nieładzie, szczególnie ostatnio. Miałyśmy problem, gdyż ciągle robiła bałagan... ale byłam wyrozumiała. Wiem, że te przedmioty pomagały jej zachować spokój ducha, dlatego je gromadziła.

– Wybaczy pani, ale nigdzie nie widziałem tylu dewocjonaliów nagromadzonych w jednym miejscu – skomentował Szmurłowski.

– Po odejściu wuja, ciocia Zofia stała się bardzo religijna.

– To zrozumiałe po tym, co przeszła.

– Gnębiły ją wyrzuty sumienia – wyjaśniła. – Sądzę, że przez lata obwiniała się o jego śmierć.

Podeszła do kredensu, wyjmując zeń zdobioną popielniczkę i stosik pożółkłych papierów. Usiadła na łóżku i zaczęła je kolejno przeglądać. Badacz bez słowa usadowił się obok niej.

– Oto fotografia wuja Edwarda. – Pokazała mu stare zdjęcie, przedstawiające potężnego mężczyznę w eleganckim surducie na tle typowego atelier. Była to postać o oczach ciemnych, brwiach krzaczastych. Twarz poważna, nie wzbudzała sympatii i zdradzała surowość charakteru; gęste wąsy zasłaniały wąskie usta. Uwagę zwracał lekko wysunięty podbródek.

Szmurłowski przyjrzał się uważnie człowiekowi na fotografii. Przez moment doznał złudzenia, że oczy Edwarda Szczechowicza wpatrują się w niego. Naukowiec zwykle nie był podatny na podobne nastroje, ale teraz, mimo iż pokój tonął w przyjemnym, beztroskim blasku dnia, uczuł lekki dreszcz przechodzący po ciele. Coś podpowiadało mu, że za oczami tego mężczyzny musi kryć się jeszcze mroczniejsza historia, może nawet gorsza niż samobójcza śmierć... tajemnica wciąż czekająca na swego odkrywcę.

Panna Eliza spojrzała na swego gościa, próbując odgadnąć jego myśli. Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

– Czy nie uważa pan, że warto by skontaktować się z wujem Edwardem za pośrednictwem medium? – zapytała.

– A nie lęka się pani seansu?

Jej roziskrzone, zaciekawione oczy zdradzały, że podchodzi do projektu z entuzjazmem.

– Przy panu nic mi nie grozi – dodała miękko i aż zdziwiła się, że głośno wypowiedziała myśl, która nasunęła jej się bezwiednie, z nieznanego powodu. – Nigdy nie brałam udziału w seansie, ale ta historia najwyraźniej zbudziła we mnie jakowe ciągoty metafizyczne – zaśmiała się czarująco. – Przyznaję, panie Julianie, że to odkrywanie tajemnic zagrobowych mej rodziny zaczyna mnie coraz bardziej interesować. A może przy okazji zdobędę cenny materiał i napiszę artykuł o metapsychice?

– Upiekłaby pani dwie pieczenie na jednym ogniu – rzekł z zadowoleniem Szmurłowski, rad, że jego towarzyszka wyraża chęć wspólnego badania zagadnienia. – Zatem postanowione. Zorganizuję dla nas spotkanie z medium; a tymczasem, czy może mi pani użyczyć na pewien czas fotografii wuja?

– Oczywiście, jeśli to pomoże. – Wręczyła mu zdjęcie. I wtedy przypadkiem dotknął jej dłoni. Nie odsunęła swojej. Dotyk sprawił jej przyjemność. Spojrzeli po sobie śmielej, jakby nagle pojęli, że darzą się wzajemną sympatią. Włosy panny Elizy mieniły się złociście w popołudniowym słońcu, a jej delikatna, pociągła twarz fascynowała Szmurłowskiego swą subtelną krasą. Zaraz jednak posłyszeli krzątaninę ogrodnika za oknem i chwilowy czar prysł. Oboje niemal jednocześnie pomyśleli, że tak mało o sobie wiedzą, prawie w ogóle się nie znają.

– Opowiedziałam już historię swojej rodziny – odezwała się pierwsza, żeby przerwać niezręczną ciszę. – Zatem i pan jest zobowiązany zdradzić coś o sobie.

Dopiero teraz zwróciła uwagę, że mężczyzna nosi na palcu obrączkę. Doktor ostrożnie schował fotografię do kieszeni marynarki i odparł pogodnie:

– Zanosi się, że po raz pierwszy będę udzielał wywiadu. Cóż więc chciałaby pani wiedzieć, panno Elizo?

– Chciałabym wiedzieć – wdzięcznie powtórzyła jego słowa – dlaczego właściwie poświęca pan tyle czasu badaniom parapsychicznym?

Zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią. Powędrował myślami w przeszłość, a jego twarz spochmurniała. Ta nieoczekiwana zmiana zdziwiła ją.

– Mediumizmem zająłem się po śmierci żony, Teresy – wyznał, siląc się na beznamiętny ton, ale dziennikarka dostrzegła, że to tylko poza, pancerz mający go chronić przed bolesnymi wspomnieniami.

– Przykro mi, nie chciałam wyjść na wścibską – zaczęła się tłumaczyć, ale w rzeczywistości była niezmiernie ciekawa jego przeszłości. – Nie musi pan o tym mówić.

– Czasami jednak warto wyłożyć, co leży na sercu. Człowiekowi jest potem lżej na duszy – odparł, spoglądając w okno. Ogrodowe krzewy i drzewa przed domem koiły jego wzrok swą żywą zielenią. – Psychologowie nazywają takie oczyszczające doświadczenie greckim terminem katharsis.

– Może więc będę dziś dla pana bardziej terapeutką niż dziennikarką – szepnęła. Była w jej głosie jakaś nutka czułości, którą Szmurłowski wychwycił.

Poczęstował ją papierosem i sam też zapalił. Ponownie podjął wątek:

– Był koniec tysiąc dziewięćset osiemnastego roku. Po tułaczce we Francji wróciliśmy z Terenią do Polski. Przeżyliśmy wiele dramatycznych chwil, o których być może kiedyś pani opowiem… W każdym razie skończyła się wojna, żołnierze niemieccy pociągami ze wschodu wracali do domów. Kraj był wolny i my też. Całym sercem czuliśmy tę wolność. Byliśmy utrudzeni, ale i młodzi, pewni, że zaczniemy wszystko na nowo, a świat stoi przed nami otworem. – Zatrzymał się, zauważywszy, że wzbierają w nim przykre emocje. Westchnął głęboko i kontynuował, ponownie siląc się na beznamiętny ton: – Ale życie wkrótce miało boleśnie zweryfikować nasze plany… dziesiątego lutego 1919 roku grypa hiszpanka zabrała moją ukochaną żonę. To był jedyny moment w życiu, kiedy poczułem, że mogę oszaleć. Żegnając ją, leżącą w trumnie, całowałem jej dobrą twarz, dotykałem przeraźliwie zimnych palców, nie mogąc pogodzić się z myślą, że moje szczęście odeszło na zawsze. Gdy zamykano wieko trumny poprzysiągłem sobie, że jeśli istnieje jaki świat zagrobowy, będę go badać i zrobię wszystko, co w mej mocy, by ją tam odnaleźć.

Zamilkł, gdyż głos stanął mu w gardle ze wzruszenia.

– I udało się panu ją odnaleźć? – zapytała po chwili, wyrywając go z zadumy.

– Opowiem wszystko po kolei. Po śmierci Teresy z nikim już się nie związałem. Gdy wybuchła wojna z Sowietami, zaciągnąłem się do wojska. Nieraz rozpacz, poczucie bezsensu wzywały mnie, żebym wybiegł z okopu i rzucił się pod wrogi ostrzał na pewną śmierć; ale jakiś pęd samozachowawczy powstrzymywał mnie. Jesienią 1920 roku zostałem zdemobilizowany. Dostałem się na uniwersytet, skończyłem studia filozoficzne, przerwane wcześniej przez wybuch wojny, następnie obroniłem doktorat. Całkowicie poświęciłem się zgłębianiu okultystycznych i mistycznych tradycji różnych kultur, wertowałem historyczne świadectwa fenomenów mediumicznych. Badałem dawne systemy metafizyczne, szukając w spekulacjach filozofów pociechy i rozumowego uzasadnienia wiary w egzystencję pośmiertną. Napisałem studium historyczno-krytyczne spirytyzmu, które cieszyło się dużym zainteresowaniem specjalistów. W międzyczasie zapisałem się do kilku towarzystw metapsychicznych działających w stolicy. Wziąłem udział w setkach seansów w Polsce i za granicą, czasem jako członek komisji demaskujących oszustwa. Sam wykryłem kuglarstwo u kilku szarlatanów podających się za media, za co uhonorowano mnie członkostwem w Międzynarodowym Instytucie Metapsychicznym. Poznałem wybitne medium fizyczne Teofila Modrzejewskiego oraz inżyniera Stefana Ossowieckiego, bez wątpienia znanego pani jasnowidza, który odnajduje zaginionych ludzi i odczytuje listy w zamkniętych kopertach. Ale im dłużej szukałem, im więcej wzniosłych komunikatów wysłuchiwałem na seansach, tym bardziej rósł we mnie krytycyzm, a wizja świata po drugiej stronie stawała się bardziej mglista. Wielokrotnie przekonywałem się, że myśl działa poza granicami naszych zmysłów; że medium personifikuje treści zaczerpnięte z największej głębi jestestwa swego i innych ludzi, a następnie ujawnia je na seansie pod rzekomą postacią ducha. Organizowałem eksperymenty, w których stwierdzaliśmy zjawisko telepatii, to znaczy bezpośredniego przekazywania myśli między umysłami. Poznałem tajniki hipnozy i sugestii mentalnej, a nawet sam pomagałem w ten sposób chorym, skarżącym się na dolegliwości fizyczne. Byłem świadkiem scen, kiedy znękani tęsknotą ludzie rozmawiali przez medium z istotami, które uważali za swych bliskich, lecz sam nigdy… – Szmurłowski odchrząknął i poprawił kołnierzyk. Spojrzawszy uważnie na zasłuchaną Elizę Muszczyńską, powrócił do swego wyznania: – Sam nigdy nie otrzymałem pewnego dowodu, że nawiązałem kontakt z Teresą. Sądzę, że osobiste świadectwo i osąd niezmącony emocjami i sugestią, są w tej kwestii decydujące. Nie wykluczam, że umysł w jakiejś postaci mógłby przetrwać rozpad organizmu, że szara substancja mózgu nie zamyka w sobie całej duszy ludzkiej… i w jakiejś, przynajmniej szczątkowej formie eterycznej, egzystujemy dalej. Czasami można nawiązać z tym światem mentalnym kontakt, czasem medium może pochwycić coś z nieznanych przestrzeni, ale nie wiem, co dzieje się później. Czy te kompleksy myśli składających się na nasze „ja”, uwolnione w momencie śmierci, odrywające się od ciała… czy nie rozpuszczają się następnie w zaświatowej rzeczywistości, jak figurka soli w oceanie? Czy może trwała osobowość, nienaruszona przez biologiczny rozkład, podąża dalej w cudowne krainy zaświata… tego nie wiem. Wszystko w tej materii jest takie subtelne, niepewne. Wciąż nie mam pewności, mimo upływu lat. Musimy więc badać, drążyć, odkrywać coraz więcej, a wtedy… może pewnego dnia uda się wpuścić światło do tej ciemnej piwnicy, jaką wciąż pozostaje dla nas mediumizm.

Naukowiec mówił jeszcze długo o filozoficznych i psychologicznych meandrach metapsychiki. A im dłużej mówił, tym więcej pojawiało się pytań: Czy nasza świadomość trwa dalej nienaruszona, czy też myśli odłączone od mózgu uciekają gdzieś w przestrzeń, tylko sporadycznie wychwytywane przez wrażliwsze osoby, zwane mediami? Prosta kwestia do rozwiązania - istnienia lub nieistnienia duchów - teraz wydawała się Muszczyńskiej czymś niebywale bardziej skomplikowanym, jakby trzeba było pytać raczej o to, czy odbierane przez medium elementy psychiczne pozostają ciągle tym samym człowiekiem, którego się dawniej znało i kochało.

– Opowiem pani niezwykłe zdarzenie – dodał na koniec, chcąc przekazać jej wszystko, co ważne. – Kiedy przed ośmiu laty brałem udział w zjeździe badaczy mediumizmu w Paryżu, po skończonych obradach zaproszono mnie na seans z medium nazwiskiem Alexandre Lesage. Człowiek ten słynął z wykonywania portretów i rzeźb w transie. Tworzył zawsze w najgłębszej ciemności, albowiem światło przeszkadzało mu bardzo. W specjalnie zaciemnionej pracowni Instytutu Metapsychicznego siedzieliśmy w ciszy przerywanej jedynie przez Lesage’a, zapamiętale rzeźbiącego w glinie. Pracował bez ustanku, automatycznie, niczym somnambulik. Kiedy zapalono światła, nie mogłem wyjść ze zdumienia. Opanowało mnie niezwykłe wzruszenie, ujrzałem bowiem gors Tereni, przywodzący na myśl antyczne dzieła sztuki najwyższej klasy. Figura miała piękne, klasyczne rysy oddane ze szczegółami, niezwykle realistyczne usta i policzki, piękne kręcone włosy, wyrzeźbione wręcz perfekcyjnie. Bez wątpienia genialny Lesage zaczerpnął ten wizerunek z mego własnego umysłu… była to bowiem podobizna Teresy, pielęgnowana przez lata w mej pamięci. O oszustwie nie mogło być mowy. Ów człowiek był mi zupełnie obcy i nigdy nie widział fotografii mojej żony. Jako badacz krytyczny nie łudzę się, że nawiązał z nią kontakt, idzie tu raczej o nadnormalne zdolności mentalne medium; ale mam pewność, że byłem świadkiem niezwykłej pracy twórczej, w której niebagatelną rolę odegrały zjawiska percepcji pozazmysłowej. Mówię pani o tym, by pokazać, że z pozoru oczywiste dowody życia pozagrobowego tracą na mocy, gdy im się bliżej przyjrzeć.

– Rozumiem. A co się stało z rzeźbą?

– Gdy opuszczałem Paryż, sędziwy profesor Richet wręczył mi ją na pamiątkę w imieniu Instytutu.

– Bardzo chciałabym ją kiedyś ujrzeć.

– Pokażę ją, jeśli tylko zaszczyci mnie pani swą wizytą – powiedział żywo. – Rzeźba zajmuje honorowe miejsce w moim gabinecie przy Magnoliowej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Canulas 16.05.2018
    Się tak zastanawiałem, czemu takie urwane, czemu nie ma. Pokawowe przeczucie zaszeptało: a zajrzyj. Zajrzałem. I co? I jest trzecia część. Eh, no nic.

    "Na ślicznej jej twarzy brakowało typowej dla niej zadziorności i zdecydowania." - początkowo wydawało mi sie, że zgrzyta szyk. Że lepiej: "na jej ślicznej twarz", potem uzmałem to za celowy ruch. Nijak jednak nie znajduję uzasadnienia dla nadpowiedzenia w słowie "niej". Nie lepiej: "Na ślicznej jej twarzy brakowało zadziorności i zdecydowania. Bądź jeśli chcesz koniecznie zaakcentować, że często jest to jej przywarą, to może: Na ślicznej twarzy brakowało typowej dla niej zadziorności i zdecydowania.? - pod rozwagę zostawiam.

    "Obawiał się, że mógł niepotrzebnie wzbudzić w niej lęk." - po wcześniejszym "jej, "niej", teraz znó występuje "niej". Może zamianić na "W kobiecie" czy cos? Jakiś synonim?

    "– Jak widać, bezcieleśni są pod tym względem jeszcze gorsi od żywych – powiedział Szmurłowski." - a tu, to już taka moja z dupy fanaberia. Jak ktoś sięodnosi, nawet pośrednio, do wypowiedzi, zastanawiam się czy zamiast wyświechtanego "powiedział" nie dać odpowiedział, odparł, odrzekł, bo w końcu jego dialog jest reakcją na poprzedzający. No ale to tylko tak, o.

    " Po drodze ukłonił im się stary ogrodnik o poczciwym, ogorzałym licu, krzątający się przy krzewach z nożycami." - bardzo ładne. Generalnie cały tekst jest napisany ładnym, świadomym stylem, ale nie wyjmuję tego, bo bym musiał cały czas. Tu jednak dla konntrastu po wcześniejszym kręceniu nosem - wyjmę.

    Kurde, fajnie opowiadał. Naprawdę jest potencjał w Twoim pisaniu, no i reaserch. Ta część rónież nie wygląda na ostatnią, więc bedę wyglądał dalszych. Szkoda, że mały odbiór, ale nie pierwszy to już tekst, który spływa niezauważony.
    Pozdroxix.
  • spirytysta 16.05.2018
    Muszę jeszcze raz przejrzeć tekst pod kątem korekty. Wcześniejsze wrzucałem pod kilkukrotnych autokorektach, tu było trochę inaczej. Wezmę też pod uwagę Twoje uwagi. Kolejna część się pisze, ale chwilowo mam "kryzys twórczy". Przez głupią pracę nie mam czasu na lektury kilku opracowań historycznych, bez których nie ruszę dalej. Dzięki za przeczytanie, dobrze wiedzieć, że prócz mola spożywczego zagubionego przypadkowo w szufladzie ktoś zajrzał do mojego tekstu i nawet wnikliwie przeczytał hehe
  • Canulas 16.05.2018
    Lubię samą tematykę ogólnie. To też ważne. Jakbyś napisał, a ja bym gdzieś przyhibernował, dziobnij mnie łokciem pod jakimś tekstem.
  • spirytysta 16.05.2018
    Dzięki, to motywujące :)
  • Agnieszka Gu 05.08.2018
    No to jestem....

    "Na sąsiedztwo Muszczyńskiej składały się głównie bogate domy inteligencji i burżuazji, pomieszczone śród zadbanych skwerków i ogrodów. " — "śród" ? tak ma być. To nie zarzut, ale pytanie. Bo mam wątpliwość.

    Kurcze, i co dalej...??? Co z ciocią??

    Zatem podsumowanie tego co dotąd: Doskonale wpleciona w tekst wiedza! tak, masz sporą wiedzę, olbrzymią, plus wrobione zdanie w pewnych aspektach i dylematach filozoficzne-medycznych, a to tylko potwierdza, iż przynajmniej częściowo "nurzasz" się w jakiś sposób, być może hobbistycznie, a może zawodowo w tej tematyce. Tak czy inaczej, wiedzy tu jest ogrom, ale nie takiej suchej ale przyobleczonej w "praktyczną tkankę". Do tego wszystko to wplecione jest w ciekawą, wciągającą fabułę. Opowiadanie napisane jest bardzo dojrzale technicznie. Wiesz co chcesz opowiedzieć i udaje ci się to odpowiednio zapisać. Świetny tekst !
    Pozdrawiam serdecznie :))

    PS. Jakbyś wstawił ciąg dalszy daj znać pod jakimś moim tekstem - że pociągnąłeś cd... :)) Podlecę - bom ciekawa ciągu dalszego :))
  • spirytysta 06.08.2018
    To "śród" to efekt zabiegów nieco archaizujących narrację :).
    Dziękuję za bardzo mobilizujący do pracy komentarz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania