Poprzednie częściWIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział 1)

WIEŚĆ SPOZA GROBU (Rozdział V)

– Tam do licha! – syknął Szmurłowski, kiedy wracali dorożką do hotelu. W ciszy nocnej jego słowom wtórował tylko miarowy stukot końskich kopyt. – Te spirytystyczne rozmowy są zawsze takie same. Dużo się słyszy o odkupieniu win, misjach duchowych, sprawiedliwości i dobroci bożej… a kiedy zadać konkretne pytania, rzekomy duch mówi zagadkami, pląta się lub ucieka!

– A więc nie wierzy pan, że przyszedł do nas duch? – Na twarzy Elizy Muszczyńskiej odmalowało się zdumienie. Nadal pozostawała pod wrażeniem seansu.

– Sensytywny mózg dobrego medium, jakim z pewnością jest pan Rabczyński – doktor wyjaśniał spokojniejszym już tonem – doskonale wychwycił nasze myśli o pani wuju i ciotce, lecz w postać Siergieja Komarowa na razie nie wierzę. Póki co, traktuję ją jako sztuczną osobowość, efekt typowego na seansach rozszczepienia umysłu, zapewne rezultat czyjejś sugestii. Media jako jednostki wrażliwsze od zwykłych ludzi, mają wyjątkowy dar do podobnych kreacyj, a wypowiedzi tych tworów psychicznych zwykle stanowią konglomerat prawdy i fałszu.

– Czyli wyklucza pan, że żył kiedyś na ziemi taki człowiek?

– Nie mogę tego wykluczyć, panno Elizo. Znam ludzi przekonanych, że otrzymali dowody życia pozagrobowego; lecz są to dowody subiektywne, dotyczą ich bliskich i zawierają elementy, których postronny obserwator nie może zweryfikować. Pani wie, że jako naukowiec pozostawiam otwartą furtkę dla hipotezy spirytystycznej, ale muszę opierać się na faktach. Fakty na razie za najdogodniejsze wyjaśnienie pozwalają mi przyjąć telepatię, transmisję myśli z jednego mózgu do drugiego. Jednak gotów jestem zmienić zdanie, jeśli uda nam się potwierdzić istnienie pana Komarowa i jego córki Natalii.

– I uwierzyć, że zanim pana poznałam, uważałam się za sceptyczkę i śmiałam z podobnych rzeczy! Więc sprawdźmy te fakty, panie Julianie, bo w końcu czegoś się jednak dowiedzieliśmy. Ale wpierw muszę wyznać… – Zawahała się na chwilę, jakby bała się przyznać do słabości, lecz zaraz dokończyła: – Muszę panu wyznać, że na seansie wcale nie było mi do śmiechu. Gdy usłyszałam kroki, przejął mnie prawdziwy strach. Nie uważam się za tchórzliwą, ale gdyby nie pana obecność, pewnie szybko bym stamtąd czmychnęła.

– Proszę sobie nie wyrzucać lękowej reakcji – odparł ze zrozumieniem i złożył pełen szacunku pocałunek na jej dłoni. – Często boimy się rzeczy, których nie znamy.

– Ach, właśnie! Przecie wyraźnie usłyszałam kroki. I pan też na pewno je słyszał. Czyż nie dowodzą obecności ducha?

– Jeżeli czegoś dowodzą, to przede wszystkim potęgi naszych myśli, niezwykłej mocy umysłu ludzkiego. – Naukowiec odchrząknął i spojrzał zamyślony na prawie pustą o tej porze ulicę.

– Teraz pana nie rozumiem.

– Odgłosy kroków, szmery i stukania, a nawet ukazujące się światełka i widma na seansach, są przykładem zjawiska tak zwanej ideoplastii. Aby je pani dobrze objaśnić, pozwolę sobie nawiązać do przykładu pozornie niezwiązanego z naszą rozmową… – Ożywił się teraz i utkwił wzrok w swojej pięknej towarzyszce. – Czy pamięta pani obraz świętego Franciszka, wiszący w pokoju ciotki?

– Ależ naturalnie, że pamiętam.

– Przedstawia piękną scenę. Franciszek stoi obok drzewa i wyciąga dłonie do ptaków, a te nie boją się, nie odfruwają, lecz spokojnie pochylają się w jego stronę, czekając na słowo boże.

– Istotnie urocze, ale jaki ma to związek z krokami, które słyszeliśmy w ciemności salonu pana Rabczyńskiego? – Zestawienie tych dwóch, tak oddalonych od siebie zagadnień, wydało się jej absurdalne.

– Obraz niezwykle realistycznie przedstawia postać wielkiego mistyka. Jak pani zapewne pamięta, na środkowej części dłoni Franciszka artysta namalował krwawiące rany, nazywane stygmatami.

– Bardzo okrężną drogą prowadzi mnie pan do celu, panie Julianie – zachichotała widząc, że odezwała się w nim pasja wykładowcy.

– A teraz pomyślmy o pierwszym lepszym wizerunku ukrzyżowanego Chrystusa – kontynuował niewzruszony. – Na każdym z nich gwoździe są wbite w środek dłoni, to jest w identycznym miejscu, w którym mistycy otrzymują krwawiące rany.

– Nie widzę w tym fakcie niczego niezwykłego, panie Julianie, oczywiście poza samymi stygmatami.

– Musi pani wiedzieć, że Rzymianie nie mogliby wbijać gwoździ w środek dłoni, gdyż ręce wskutek nadmiernego ciężaru rozerwałyby się pod ciężarem ciała skazańca.

– O Boże! – zawołała panna Eliza. Teraz naprawdę zainteresowała się wywodem Szmurłowskiego, choć wciąż nie pojmowała, do czego zmierza. – Więc w którym miejscu je przybijano?

– Między kości nadgarstka. I nie jest to przypuszczenie – dodał z naciskiem – lecz fakt, za którym stoją badania archeologiczne i świadectwa historyczne. – Jestem pewien, że Chrystus także miał wbite gwoździe w nadgarstki, wbrew nagromadzonej przez wieki ikonografii chrześcijańskiej. A teraz, zanim pani uzna, że plotę od rzeczy – pochylił się nieco w jej stronę i ich spojrzenia się spotkały – przejdźmy do meritum i załóżmy, że stygmat, ów znak męki pańskiej uchodzący śród chrześcijan za przejaw szczególnej łaski Bożej, nie jest cudownym rezultatem ingerencji stwórcy, lecz fizycznym skutkiem nad wyraz rozbudzonych sił mediumicznych człowieka żarliwie religijnego... Nazwalibyśmy taką osobę medium, gdyby terminu tego nie wzięły w wyłączne posiadanie spirytyzm i metapsychika. Stygmatyk godzinami wpatruje się w krucyfiks lub święty obraz, nieustannie kontempluje cierpienie zbawiciela na krzyżu, wyobrażając sobie świętą krew sączącą się z przebitych dłoni. W takich sytuacjach musi się wytworzyć anormalny stan, w którym umysł owłada jedna idea, podobnie jak w sugestii hipnotycznej. W tej specyficznej sytuacji człowiek może wpływać myślą na procesy fizjologiczne własnego organizmu. Tak jest, panno Elizo, intensywna, nieodparta myśl może spowodować wystąpienie na ciele krwistych wybroczyn.

– Ależ panie Julianie! – Dziennikarka pokręciła sceptycznie głową, a na jej twarzy pojawił się pobłażliwy grymas. – Pan ciągle coś przypuszcza, coś zakłada, a ja tu faktów żadnych nie widzę. A już na pewno nie widzę związku stygmatów z krokami niewidzialnej istoty, które słyszeliśmy na seansie u pana Rabczyńskiego.

– Cierpliwości, pani Elizo. Ideoplastia nie byłaby możliwa, gdyby każdej myśli obecnej w mózgu nie towarzyszył jakiś stan fizyczny. To powiązanie w granicach organizmu zwiemy asocjacją ideo-organiczną. Przykładem jest choćby odczucie sytości czy głodu w umyśle, które wiąże się z odpowiednim stanem żołądka, z określoną ilością wydzielanego przezeń soku żołądkowego i odpowiednią kurczliwością jego ścian. Kiedy znowuż człowiek oparzy się, w tym momencie jego umysł uprzytamnia sobie fakt sparzenia i przez pewien czas dominuje w nim ta jedna myśl. To przykre doświadczenie oparzenia także jest powiązane z konkretnym stanem organizmu, to znaczy z fizyczną zmianą skórną. W przypadku mistyka czy medium, zachodzi proces odwrotny do normalnego: bodziec fizyczny nie wywołuje zjawiska psychicznego, lecz odwrotnie - najpierw mamy do czynienia ze zjawiskiem psychicznym, z potężną ideą, która zdominowała umysł, a dopiero potem ze zmianą fizyczną, która się pod wpływem tej idei dokonuje! Nieraz otrzymywaliśmy to zjawisko na sesjach hipnozy. W trakcie eksperymentu kładliśmy hipnotykowi zwykły plaster na ręku, następnie magnetyzer wprowadzał badanego w trans i podawał sugestię, że nie ma na skórze plastra, lecz płonący żywym ogniem, żrący materiał. Gdy po kilku minutach ściągaliśmy plaster, skóra pod spodem była zaczerwieniona, pokryta pęcherzami lub obrzmiała. Wprawni magnetyzerzy wykorzystują proces ideoplastii także do celów leczniczych. Poprzez sugestię można bowiem leczyć otyłość, nałogi, znosić ból, a nawet przyspieszać gojenie się ran... Chociaż z drugiej strony, ideoplastia może mieć także aspekty negatywne. Dzieje się tak na przykład w dość dobrze opisanej przez oficjalną medycynę ciąży urojonej. Kobieta może tak bardzo pragnąć zostać matką, że jej umysł dokonuje transformacji ciała: zatrzymuje miesiączkę, wzbudza laktację, zmienia kształt piersi i brzucha.

– Mówi pan rzeczy niezwykłe – wyznała uderzona treścią jego wywodów. – Nie sposób odmówić im logiki, ale jak pan to łączy z krokami, które słyszeliśmy na seansie? – Tymczasem dorożka mknęła śród pięknej feerii neonów Nowego Światu, a z ulicy dobiegły ich wesołe głosy grupki podchmielonych, młodych ludzi, którzy zapewne wyszli właśnie z jakiegoś lokalu i zmierzali do następnego. Teraz dorożka była już na Krakowskim Przedmieściu i skręcała w niemal opustoszałą ulicę Trębacką.

Muszczyńska patrzyła na badacza niecierpliwie. Po chwili przez ciemność nocy przebiły się jego słowa:

– Moja hipoteza brzmi następująco: myśl to subtelne drganie eteru i jako taka działa poza materialnymi granicami ciała fizycznego. Jestem przekonany, że obok asocjacji istniejących między myślą a stanem organizmu, każdej myśli odpowiada także pewien stan eteru wypełniającego całą przestrzeń wszechświata. Eterem nazywam subatomowy stan materii, bardziej rozrzedzony i delikatny niż znane nam struktury fizyczne, opisywane przez modele matematyczne. Myśl medium, które na seansie pogrąża się w transie, pod wpływem intensywnego wysiłku psychicznego, zatraca swoje zwykłe asocjacje ideo-organiczne i odzyskuje specyficzne asocjacje ideo-kosmiczne. Jest to możliwe, ponieważ myśl nie jest ograniczona powierzchnią ciała, może więc odbijać się w eterze i poza granicami organizmu. W zwykłych warunkach dźwięki szmeru czy stąpania po podłodze wywołują w odbierającym je umyśle odpowiadające im wyobrażenie szmeru bądź stąpania. Na seansie spirytystycznym dochodzi do odwrotnego procesu, podobnego do tego, który ukazałem pani na przykładzie stygmatyków. Mianowicie dochodzi do sytuacji, gdy samo wyobrażenie szmeru czy głosu ludzkich kroków, wywoła w powietrzu te same drgania, z którymi było wielokrotnie skojarzone w akcie zwykłej percepcji… wyobrażenie szmeru wywoła więc fizyczne zjawisko szmeru. Wyobrażenie widma stworzy w przestrzeni z dostępnych w pomieszczeniu seansowym drobin materii efemeryczną zjawę, którą ujrzą obserwatorzy, a wyobrażenie kroków…

– Wywoła dźwięk kroków! – dokończyła. – Niebywałe! Ta pańska ideoplastia wyjaśnia obecność ducha… bez uwzględnienia zjawiającego się ducha!

– Istotnie, tak można powiedzieć. – potwierdził spokojnie Szmurłowski i zadowolony wciągnął w nozdrza rześkie powietrze chłodnej nocy. – Moja koncepcja brzmi fantastycznie, przyznaję, ale stanowi punkt wyjścia do zrozumienia istoty mediumizmu i jako jedyna dotyka punktu, w którym umysł łączy się z materią.

Dojechali do Wierzbowej. Dorożka stanęła przed nieco przysadzistym, dwupiętrowym Hotelem Angielskim. To tutaj przed stu dwudziestu trzy laty pod fałszywym nazwiskiem zatrzymał się pokonany w Rosji Napoleon.

Gdy woźnica odjechał, stali przed budynkiem, lecz nie weszli jeszcze do środka. Muszczyńska pociągnęła doktora na pobliską ławeczkę.

– Panie Julianie, i co teraz będzie? Chyba nie chce pan tak zostawić tej sprawy?

– Oczywiście, że nie. Jak wspomniałem, nie zamykam się dogmatycznie na hipotezę spirytystyczną, która zresztą nie przeczy moim koncepcjom. Cóż, mogłaby je nawet wzbogacić, gdybym osobiście się do niej przekonał… Ale mniejsza z tym. Najlepiej zrobimy, jeśli będziemy działać tak, jak gdyby faktycznie skomunikował się z nami duch Komarowa. Jeśli Siergiej Komarow faktycznie żył kiedyś na ziemi, musimy dotrzeć do jakichś śladów po nim. One może pozwolą zrozumieć wpływ Edwarda Szczechowicza czy też powiązanych z nim psychicznych elementów rozsianych w eterze, na zjawiska telekinetyczne wywoływane przez pani ciotkę. Póki co ich związek z osobą pani zmarłego wuja uważam za bezsprzeczny, ale wciąż nie rozumiem jego istoty. Skupmy się więc na jego znajomym Komarowie. Na seansie rzekomy duch wyznał, że ma córkę Natalię.

– Musimy ją koniecznie odszukać! – rzuciła entuzjastycznie Muszczyńska.

– To powinien być pierwszy etap naszych poszukiwań – zgodził się badacz. – Ale informacja, że Natalia Siergiejewna mieszka gdzieś za rzeką, którą przekroczył mężczyzna z dzieckiem na barkach… Cóż, wydaje się kompletnie pozbawiona sensu.

– Może jutro przyniesie nam rozwiązanie? – Uśmiechnęła się panna Eliza, kładąc rękę na jego dłoni.

– Przekonamy się – Szmurłowski odwzajemnił jej uśmiech. Była tak blisko niego, czuł zapach jej drogich perfum. Chciałby, żeby ta chwila trwała jak najdłużej, ale noc była chłodna i oboje czuli się zmęczeni po dniu pełnym niezwykłych wrażeń.

Wstali z ławeczki i nieśpiesznie skierowali się do hotelu. Młody mężczyzna w liberii ukłonił się i otworzył przed nimi drzwi. Gdy rozstawali się w holu, dziennikarka dyskretnie pocałowała doktora w policzek. Szmurłowski długo jeszcze czuł na sobie ten pocałunek. „W całej tej zwariowanej sprawie – rozważał już w ciemności swego pokoju, kiedy bezskutecznie próbował zasnąć – najbardziej szalonym jestem ja… na jej punkcie!”

Następne częściWIEŚĆ SPOZA GROBU (rozdział VI)

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Agnieszka Gu 27.01.2019
    Witam,
    Wspaniałe napisana, wspaniałe opisana i wspaniale przedstawiona kolejna część :))
    Jestem zachwycona :) Nieźle miesza w głowie, a raczej daje do myślenia... Rozmowa Juliana z dziennikarką - wyśmienita!

    O mało nie przeoczyłam tej części. Czekam na cd.
    Pozdrawiam :))
  • spirytysta 28.01.2019
    Bardzo dziękuję :), bałem się, że w tej części będzie za dużo dywagacji filozoficznych, ale szukałem pretekstu, żeby autor mógł je wypowiedzieć :)
  • spirytysta 28.01.2019
    Szmurłowski mógł je*
  • Agnieszka Gu 28.01.2019
    Właśnie te dywagacje są bardzo ciekawe... Pozwalają spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Umiejętność przemycenia wiedzy, teorii, hipotez w powieści to sztuka. Tobie się to udaje znakomicie.
    Pozdrawiam :)))
  • spirytysta 28.01.2019
    Agnieszka Gu Dzięki :D aż chce się pisać dalej przy takiej Czytelniczce :D
  • Canulas 02.02.2019
    Dopiero dotarłem. Popieram w stu procentach słowa A-Gu. Kapitalnie napisane. Bardzo ciekawe. Lubię takie rzeczy.
    Very git.
  • Karawan 03.02.2019
    Autora widać wiek w pisaniu ;) Brawo! Tak pisywano onegdaj i zacną była ta sztuka. Pozdrawiam i Dziękuję ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania