Poprzednie częściWschodnie Obietnice - prolog

Wschodnie Obietnice - Rozdział 4

- Kiedy nadjedzie ten wezyr, panie? – zapytał sługa, siedzący na kasztanowatym koniu.

Sir Aleksander, naczelny wódz Shinary i narzeczony księżniczki Roksany objechał konno szereg składający się z dziesięciu rycerzy. Przypatrywał się ich twarzom, doszukując się w nich cienia zdrady lub zawahania. Większość nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, przybierali skupione w jednym punkcie miny.

- Miał przejeżdżać tą drogą w samo południe – odpowiedział lodowato Aleksander. – Najpierw, by postąpić zgodnie z planem, czekamy na Klemensa.

Mijały długie minuty, a Klemensa nie było widać. Aleksander zaczął się denerwować.

- Ten idiota ma ze sobą ogień. Lepiej dla niego, żeby miał dobrą wymówkę. Na przykład, że go zabili.

W końcu na drodze ujrzeli podłużny cień i zza zakrętu wyłonił się wierny giermek Aleksandra – Klemens. Zatrzymał się przed rumakiem wodza i skinął głową na powitanie. W ręce trzymał pochodnię. Odebrał ją jeden ze sług i wycofał się na tyły szeregu. To samo uczynił Klemens.

- Czemu tak długo? – warknął Aleksander.

- Nastąpiły drobne komplikacje, panie.

Wódz zaśmiał się cynicznie. Podjechał bliżej giermka i nachylił się do jego ucha:

- Jakbyś to zepsuł, kazałbym cię powiesić, chłopcze. Musimy pozbyć się tego Paszy. Nie daruję sobie, że jakiś muzułmanin mógł mieć o sobie na tyle wysokie mniemanie, żeby poprosić moją narzeczoną o rękę i jeszcze przybyć na dzisiejsze przyjęcie.

- Rozumiem, panie – przytaknął Klemens.

Wtem zauważyli jednego z rycerzy, który gnał w ich stronę na gniadym rumaku. Podniósł rękę, dając tym samym znak o zbliżeniu się Ibrahima.

- Zająć pozycję. Przygotować włócznię. Ty, chłopcze, pilnuj pochodni – rozkazał Aleksander i znalazł się na czele zastępu.

Obok niego miejsce zajął człowiek trzymający włócznię. Do ich uszu dochodził coraz to wyraźniejszy stukot końskich kopyt. Sir Aleksander nasłuchiwał uważnie i w pewnym momencie doszedł do wniosku, że nie wszystko mu się zgadza. Upewniał się wiele razy, pytał swoich towarzyszy, ale nadal słyszeli odgłosy jednego rumaka. Wielki Wezyr, drugi najważniejszy człowiek w Imperium Osmańskim nie mógł przecież jechać w pojedynkę, bez całego orszaku strażników i sług.

- Jesteś pewien, panie, że to on?

Wódz spojrzał na Klemensa, który wytrzeszczył oczy i odparł:

- Nie ma innej możliwości. Pasuje do opisów, miał jechać dokładnie o tej porze. Ta droga jest również mało uczęszczana. Policzyłem możliwe przyspieszenie i opóźnienie. Musiałby na was trafić, panie.

Aleksander zmarszczył czoło i jeszcze raz przyjrzał się uważnie swojemu giermkowi.

- Postępować zgodnie z planem. Nic nie zmieniamy – rozkazał rycerzom i wypatrywał konia Ibrahima.

Stukot kopyt wydawał się być coraz wyraźniejszy. Serce Aleksandra przyspieszyło bicie, kiedy ujrzał cień na drodze.

- Przygotować się… Na mój znak – szeptał do towarzyszy.

Po kilku sekundach nareszcie ujrzał jeźdźca. Ten dojechał do połowy drogi i oglądał się dookoła zestresowany. Na jego twarzy malował się strach, gdy spostrzegł kilkunastu uzbrojonych mężczyzn, którzy blokowali przejazd i spoglądali mu wyzywająco w oczy. Obejrzał się za siebie, gdzie nadjeżdżało ku nim jeszcze trzech wojowników. Najgroźniejszy z nich wszystkich wydawał mu się dostojnik, stojący na ich czele – Aleksander. Atakowany otworzył ze zdziwienia usta, a w jego głowie panował mętlik. Uciekać? Poddać się? Walczyć? Porozmawiać?

- Pasza jeżdżący bez strażników? – zadrwił Aleksander. – Kto to widział takie dziwy, Ibrahimie?

Jeździec nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Po kilku sekundach, przygotowawszy swoją odpowiedź, zaczął coś mówić. Aleksander wcale go nie słuchał, lecz niespodziewanie uderzył z całej siły. Zepchnął go z konia i otoczył ze wszystkich stron. Mężczyzna patrzył na niego błagalnym wzrokiem. Wódz podszedł do jego konia i przeszukał jego torbę. Zaśmiał się, widząc lutnię.

- Panie… - wydukał leżący.

- Stracić tego artystę – odparł, patrząc mu dalej w oczy twarzą bez wyrazu.

Dwaj mężczyzn zsiadło z koni i podeszło do nieszczęśnika. Wzięli go pod pachy i ciągnęli siłą do lasu. Ten szarpał się jak tylko mógł, ale wkrótce ciągnęło go też kilku innych rycerzy. Oparli go o drzewo i mocno przywiązali do niego sznurami. Wyciągnęli włócznię i zadali mu kilka ran, by powoli mógł się wykrwawić. Darł się wniebogłosy i miotał, lecz sznury nie zamierzały puścić. Na koniec twarzą w twarz stanął przy nim Aleksander. Klemens podał mu pochodnię, a ten zbliżył ją do szaty nieszczęśnika. Wkrótce zajął go ogień, a po chwili wyzionął ducha.

- Zgasić to. Na koń i do zamku – rozkazał Aleksander, wracając do drogi.

W tym samym czasie przejeżdżał tędy Wielki Wezyr razem ze strażnikami. Wódz nie zauważył go, pewien, że zabił właściwego człowieka.

- Mamy duże opóźnienie, przyspieszcie – rozkazał Ibrahim.

Nie wiedział, że to opóźnienie uratowało mu życie.

***

- Wyglądasz olśniewająco, moja pani – do komnaty, w której znajdowała się Roksana, Diana i Elżbieta wszedł król Węgier oraz Florian.

- Dziękuję, Karolu – uśmiechnęła się Roksana, przyjmując ucałowanie dłoni przez męża Elżbiety.

- Aleksander będzie zachwycony – kontynuowała jego małżonka.

- Jaki on jest, droga siostro? – zapytała cicho księżniczka, wygładzając błękitną suknię.

- Aleksander? Mężny, odważny… Inteligentny i potężny. Na pewno ci się spodoba.

Roksana uśmiechnęła się do Diany, która stała w kącie ze spuszczoną głową.

- Chodź do nas, Diano. Odłóżmy formalności na bok – zaprosiła ją do grona królewskiej rodziny. – Dobrze wiecie, że Diana jest dla mnie jak siostra.

Rudowłosa podeszła do nich nieśmiało, nie unosząc głowy. Wzrok Floriana nie odstępował jej ani na krok. Król nie mógł pogodzić się z zamążpójściem Diany. Nie było mu się co dziwić. Dziewczyna umiała poruszyć serca większości mężczyzn. Jej ogniste włosy opadały falami na ramiona, a szare oczy świeciły wesoło, natomiast na twarzy zawsze gościła radość.

Florian uniósł jej podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Diana odwzajemniła delikatny uśmiech. Roksana nie lubiła tego momentu. Czuła, że brat nigdy nie zrozumie, że rudowłosa pokochała prostego barda, a nie potężnego władcę. Niezauważalnie szturchnęła Floriana, który niechętnie pożegnał się i opuścił pomieszczenie razem z Elżbietą i Karolem, spoglądając zdenerwowany na siostrę, która jedynie dumnie zadarła głowę.

- Florian ma się ku tobie – zaśmiała się Roksana.

- Ciężko nie zauważyć – wtórowała jej Diana.

- Nie bierz go za męża – śmiała się dalej. – Nie da się z nim wytrzymać. Zdaje mu się, że wszystkie rozumy pozjadał i bije blaskiem przystojności na kilometr.

- Ty najlepiej znasz moje uczucia do Roberta. Dla mnie liczy się tylko on. Tyle razy słyszałaś, jak cudownie gra i śpiewa. Albo ten urok, męskość i wrażliwość, która nie została mu poskąpiona. Jest wspaniały, a nasz ślub będzie najpiękniejszym dniem naszego życia. Mam tylko nadzieję, że posłuchał mnie i nie jechał tą niebezpieczną drogą przez las.

- Pani... - wszedł strażnik. - Przyszedł list... do Diany.

Rudowłosa odebrała go, dygnęła z wdzięcznością i otworzyła. Chwilę później uśmiech zszedł z jej twarzy, a nogi stały się jak z waty. Jej oczy tonęły we łzach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania