Poprzednie częściWyścig w stronę sukcesu

Wyścig w stronę sukcesu (V)

. Nazajutrz bardzo się przestraszyłam, gdy otworzyłam oczy. Na poduszce obok mnie leżał zwinięty w kłębek wąż pokaźnych rozmiarów. Zaczęłam głośno krzyczeć i zaraz przybiegł jeden z pracowników. Przedstawił się jako Dan i przeprosił za zamieszanie. Okazuje się, że prowadzi hodowlę gadów w piwnicy i naprawdę nie wie, jak Sylwuś, bo tak nazwał pytona znalazł się na poddaszu. Powiedział, że jeżeli chcę, to możemy zejść na dół obejrzeć jego „kolekcję”. Była to trochę przerażająca wizja, ale zgodziłam się. Idąc za nim starałam się bliżej mu przyjrzeć. Jest dosyć wysoki, całkiem przystojny i nie może mieć więcej niż trzydzieści lat. Minęliśmy wszystkie pokoje i w końcu doszliśmy do wysokich, dębowych drzwi. Dan otworzył je i przepuścił mnie przodem. Przede mną rozciągała się prawdziwa dżungla. W ogóle nie mogłam dojrzeć końca pokoju. Wszędzie wisiały liany, rośliny zajmowały parapety i podłogę, na ziemi rozrastały się pnącza. Pomiędzy tą niebywałą florą było umieszczone całe mnóstwo rozmaitych rozmiarów terrariów. Powoli ruszyłam, by przyjrzeć się najbliższemu, przy okazji potykając się i lądując z nosem przy szybie. Mało nie umarłam ze strachu, gdy stanęłam twarzą w twarz z czymś w rodzaju ptasznika. Długie, grube, owłosione odnóża były przyczepione do włochatego pająka wielkości talerza. Przerażona odwróciłam się i poturlałam w stronę kolejnego „ pudełka”. Najspokojniej w świecie sunął po nim dwumetrowy wąż. Nie powinno mnie to poruszyć, a jednak byłam przerażona, gdy podpełzł do ciała myszy, chwycił je kłami i połknął. Jeszcze przez dobrą chwilę nie mogłam opanować odrazy jaka mną wstrząsnęła. Wstałam i podbiegłam do małego wybiegu dla żółwi. Jeden z mniejszych przewrócił się na grzbiet i bujał się na swojej skorupie. Wyglądało to wyjątkowo komicznie. Potem podszedł do niego pobratymiec pokaźniejszych rozmiarów. Trącił maleństwo nosem, stawiając je tym samym z powrotem na nogi. Uznałam, że wystarczy mi takich wrażeń z rana, podziękowałam Danowi i ulotniłam się do kuchnie prawie sprintem. Tam babcia zatrzymała mnie na chwilę. Powiedział, że klacz fryzyjska jest źrebna i niedługo urodzi. Mam ją oszczędzać. W dodatku wyjaśniła, że konie stoją w parach : klacz i wałach. Są tylko dwa ogiery rasy Halfinger. Ułatwiła mi tym samym podjęcie decyzji co do tego, na kogo dziś wsiąść. Chcę trochę pojeździć różnie ustawione drążki. Wezmę więc karego konia arabskiego, ponieważ nie wymaga to predyspozycji do skoków, a buduje płynność ruchów. Poszłam do stajni. Moim pierwszym celem stała się siodlarnia i zmierzenie się z wybraniem odpowiednich kolorów sprzętu. Po kilku chwilach wahania, wybrałam : granatowy czaprak skokowy, granatowe ochraniacze, siodło wszechstronne, czarne oraz ogłowie meksykańskie. Byłam bardzo zadowolona z tego wyboru. Zaniosłam wszystko do boksu, a następnie wyprowadziłam Sedqra na zewnątrz. Wdzięk i uroda biły od niego na kilometr. Czyszcząc go miałam wrażenie, że bezczeszczę jakieś święte miejsce. Jego maść zdaje się pochłaniać całe światło w pobliżu. Szybko go przygotowałam i w obawie przed jakąś niejasną konsekwencją moich działań, wyprowadziłam go na ujeżdżalnię. Już wcześniej przygotowałam drągi, z którymi się zmierzymy. Są ustawione następująco: cztery na wprost, dwa wyższe na wprost, trzy po przekątnej, cztery na ukos, dwa wyższe na ukos. Po rozkłusowaniu przystąpiliśmy do działania, chociaż Sedqra trochę brykał w geście protestu, pewnie dawno nie nosił jeźdźca. Spokojnym kłusem ruszyliśmy na pierwsze drągi, następnie po przejechaniu krótkiej ściany zakręciliśmy, by ruszyć po przekątnej, w rogu pojechaliśmy jeszcze na ukos. Leżące „przeszkody” mieliśmy za sobą. Pojeździłam je jeszcze po kilka razy z obu stron. Zauważyłam, że koń jest w stosunku do nich raczej nieufny, więc głaskałam go po szyi po każdym przejeździe. W końcu się rozluźnił i skupił. Uznałam, że jesteśmy gotowi na galop. W tym momencie na ujeżdżalnię szczekając, wbiegł jeden z psów. Sedqura bardzo się przestraszył, bryknął i zaczął galopować na oślep. Na szczęście nie dałam się zdezorientować. Szybko przywołałam go do porządku.Korzystając z jego ożywienia zagalopowałam w rogu i skierowałam go na wysokie drągi, na wprost. Pokonaliśmy je bez przeszkód. Kolejnym celem były drągi na ukos i również z tego ćwiczenia byłam zadowolona. Pojechaliśmy jeszcze w drugą stronę, a potem przeszliśmy do stępa. Wierzchowiec nie był jeszcze zmęczony. Szybko go rozsiodłałam. Wzięłam kantar i uwiąz (granatowe), by zrobić z nich prowizoryczne ogłowie. Wsiadłam z powrotem. Kłusując ruszyliśmy na łąkę, gdzie pozwoliłam mu przejść w galop. Już po chwili cwałowaliśmy przed siebie z pełną prędkością. Uczucie, które mnie ogarnęło, było niesamowite. To tak, jakby nagle zachłysnąć się wolnością i nie móc wyjść z podziwu nad nią.Redqra świetnie reaguje na dosiad, więc nie miałam problemu z zatrzymaniem go. Leniwie zawróciłam w stronę farmy. Zsiadłam w drzwiach stajni. Następnie zdjęłam mu „ogłowie”, a potem pozwoliłam mu wbiec do boksu.

 

---- Czy opowiadanie ma jakieś ograniczenia co do długości?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • BreezyLove 09.04.2015
    Po Twoim opowiadaniu wnioskuje, że chyba interesujesz się jazdą konną bo dużo o tym wiesz, może się myle. Zauważyłam jeden błąd "wsiąść" - wziąć.
    Nadal lubię to opowiadanie choć muszę przyznać, że czekam na jakiś większy rozwój akcji. No i rozdział mógłby być dłuższy bo piszesz płynnie i przyjemnie się czyta :) 5
  • Runaway 10.04.2015
    Oczywiście jeszcze wiele rzeczy przede mną, ale mam umiarkowaną wiedzę. :D Mam teraz bardzo dużo do nauki i czasem po prostu nie mam czasu rozwinąć myśli. Pomyślę nad dalszym rozwojem akcji. ;)
  • Runaway 10.04.2015
    wsiadać- wsiąść, ( w sensie na konia), a może to się inaczej odmienia jakoś...
  • BreezyLove 10.04.2015
    Masz rację z tym wyrazem, to ja źle zrozumiałam, przepraszam ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania