Poprzednie częściWyścig w stronę sukcesu

Wyścig w stronę sukcesu (VI)

Przyglądałam się, jak spokojnym kłusem wbiega do boksu i zatrzymuje się przy sianie. Zwierzęta też myślą, tylko, że im wystarcza to, co już mają. My natomiast ciągle próbujemy wszystko ulepszać, dlatego ciężko nam dogodzić, ciężko nam znaleźć szczęście. Zamknęłam boks, po czym poszłam na łąkę. Pasły się tam konie fryzyjskie i dwie klacze Halfinger. Wysoka kara klacz nieśmiało się do mnie zbliżała. W pewnym momencie stanęła tuż przy mnie, pochylając łeb do pogłaskania. Zmierzwiłam jej grzywę. Zaczęła się paść i parskała raz po raz. Wychyliłam się, by spojrzeć na jej brzuch. Zauważyłam wtedy, że podeszły też pozostałe konie, widocznie przywołane przez fryza. Otoczyły mnie półkolem i spożywały trawę. Wtedy ogarnął mnie spokój. Spokój, niewymuszony i radosny. Odchyliłam się, wdychając wiejskie powietrze. Tak zastygłam w milczeniu. Wstałam dopiero, kiedy zaczęto sprowadzać konie z pastwiska. Przyszedł po nie Dan, a ja do niego dołączyłam. Po prostu otworzył ogrodzenie i pozwolił koniom swobodnie za sobą podążać. Same znalazły drogę do swoich boksów. Następnie podążyłam do domu, gdzie babcia zaproponowała, żebyśmy pojechały jutro do sklepu ogrodniczego. Miała kupić kwiaty do mojego pokoju, więc nic dziwnego, że chciała mnie ze sobą zabrać. Zgodziłam się, wbiegając już na górę. W miarę szybko udało mi się zasnąć. Przywołałam do siebie spokój z łąki i już po chwili było rano. Ubrałam się, po czym zastanowiłam się, jakie kwiaty tu postawić. Na dole czekała już babcia, zjadłyśmy śniadanie i pojechałyśmy. W drodze dyskutowałyśmy o rodzaju i kolorze kwiatów, przy okazji słuchając radia. Ja chciałam kupić rude storczyki, ale moja rozmówczyni czuła potrzebę nabycia białych bratków. Dojechałyśmy i zaczęłyśmy poszukiwania. Przedarłyśmy się przez niesamowite stosy różnych roślin. Wciąż nie mogłyśmy dojść do porozumienia. W końcu poszłyśmy na kompromis: kupiłyśmy białe storczyki w rude i czarne plamy. Jest to niesamowita modyfikacja genetyczna. Sprzedawczyni widocznie dobrze znała babcię, bo dokładnie wiedziała, co dzieje się na farmie. To nie była taka zwykła rozmowa o pogodzie. Zostałam dokładnie przepytana z zakresu ostatnich trzech lat. Czasem mam wrażenie, że sprzedawcy mają w sobie coś z psychologów. Zapłaciłyśmy, a ona zaproponowała, że jej syn przyjedzie dziś po mleko. Ku mojemu zdziwieniu, babcia zgodziła się. Przecież to niby farma na potrzeby własne. Widocznie tu jest to rozumiane jako potrzeby domowników i znanych im osób. W radosnych nastrojach wracałyśmy do domu. Ledwo zdążyłyśmy rozlokować nasz zakup w pokoju i zjeść obiad, a już w drzwiach stał syn ogrodniczki. Ludzie są tu bardzo obowiązkowi. Jakby tylko czekali na zadania do wykonania, a ich jedynym celem była ich realizacja. Chłopak jest w moim wieku, ma na imię Erat i jest dość przystojny. Podobno on również umie jeździć konno. Babcia zaproponowała, żebym wzięła go na jazdę, więc nie mogłam się nie zgodzić. Po wejściu do stajni zaproponowałam mu urządzenie małych zawodów. Polegałyby one na wyścigu w kłusie i biegu przełajowym. Erat zgodził się bez wahania i natychmiast wybrał kłusaka. Ja wzięłam konia pełnej krwi angielskiej. Chłopak ubrał Letę, na której jechał na czerwono, a ja Swabra na żółto. Słowo daję, tak szalone imiona widziałam do tej pory tylko za granicą. Rozmawiając, wyjechaliśmy na łąkę. Ustaliliśmy długość trasy, zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy kłusem. Konie szły w miarę równo, ale ostatecznie wygrał mój nowy znajomy. Potem ustawiliśmy kilka opon i stogów siana. Rozpoczęliśmy bieg przełajowy. Od początku prowadziłam, bo kłusak miał problemy z zagalopowaniem. Choć nie spieszyłam się, to wygrałam tę część. Rozsiodłaliśmy konie i na samych uwiązach pojechaliśmy na łąkę. Tam rozmawialiśmy, podczas gdy wierzchowce jadły w najlepsze, nie przejmując się nami. W mieście jest szkoła, ale Erat zamierza związać swoją przyszłość z hodowlą koni. W związku z tym niezbyt pilnie podchodzi do matematyki, czy fizyki. Zupełnie jak ja uwielbia biologię i chemię. Siedzieliśmy tak, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wreszcie przyjechał po niego tata, a ja wróciłam do domu. Chciałam przemyśleć dzisiejsze wydarzenia. W tym celu odwiedziłam dżunglę Dana i przyglądałam się życiu jego podopiecznych. Niewątpliwie polubiłam tego chłopaka. Chyba pozwolę tej sprawie rozwijać się w swoim tempie. Oderwałam się od terrarium z żółwiami i wróciłam do pokoju. Resztę wieczoru zgłębiałam cechy posiadanych przez dziadka ras koni. W końcu wykończona, ale spełniona zasnęłam nad książkami.

Następne częściWyścig w stronę sukcesu (VII)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania