Poprzednie częściAbaddon rozdział 1

Abaddon rozdział 2

– Dzieci – wydobył się dźwięk z rubinowych ust. A potem usta te wykrzywił uśmieszek.

Szebora przełknęła ślinę. Przed sobą mieli kobietę tak piękną, że aż nierzeczywistą, jakby opuściła płótno natchnionego malarza. Ale piękno to nie było łagodne, nie wzbudzało przyjaznych skojarzeń. Tkwiła w nim pułapka. Zdawało się kostiumem, który skrywa szkaradną prawdę. Po ramionach dziewczynki przebiegły ciarki.

Piękna Pani wciągnęła powietrze, niczym zwierzę, które potrzebuje woni drugiego stworzenia, by móc je wybadać. Jej piersi zafalowały w ciasno związanym gorsecie. Ramiona miała odsłonięte, lecz nie sprawiała wrażenia zakłopotanej niekompletnym ubiorem. Jesienny wiatr szarpał puklem ognistych włosów. Odsunęła je leniwie i zmrużyła skrzące się oczy. Były niepokojące. Tęczówki odznaczały się wyraziście, podobne do oczu kota o zmroku. Raptem coś się zmieniło w wyrazie jej twarzy. Drapieżność zniknęła z jej lica.

– Cóż za niespodzianka. Słońce już zaszło, nie powinno was tu być. Och biedne, nikogo nie obchodzące dzieci. – Uczyniła ku nim krok i Szebora odruchowo pociągnęła brata w głąb podwórza. – Nie bójcie się. Może wejdziecie? Poczęstuję was czymś słodkim.

Milczeli. Szebora dlatego, że z emocji nie była w stanie wydobyć głosu. Ale Piękna Pani przesunęła spojrzenie na chłopca, to od niego oczekiwała odpowiedzi. Zaciekawiona ruszyła ku dzieciom z szelestem wytwornej sukni, otaczała ją woń kwiatów. Nogi Jeromiła wrosły w ziemię. Szebora potrząsnęła jego ręką, lecz brat ani drgnął. Tymczasem Piękna Pani szybkim ruchem ujęła podbródek Jeromiła i nachyliła się nad nim.

– Jaka słodka buzia. Nie deformuje ją żadna blizna. Niecodzienny obrazek.

Chłopiec jęknął, jakby go ugodziła. Policzki pociemniały.

Dama odpięła kunsztowną broszkę, która zdobiła jej suknię i włożyła ją do ręki Jeromiła.

– To jak będzie? Dotrzymacie nam towarzystwa? Mi i moim towarzyszom? Zdaje się, że po to przyszliście? – Zerknęła na dziewczynkę. – Pobawimy się. A potem odprowadzę was do rodziców.

Mówiła łagodnie, wręcz zachęcająco. Ale z dna tych słów pobrzmiewał nacisk. Szebora nie wątpiła, że bez względu na to, co zdecydują, ona i tak zaciągnie ich do środka. Byli niczym muszki, które wpadły w pajęczą sieć.

– Mam na imię Ita. – Pchnęła drzwi, aby pokazać, że hol jest pusty i nic na nich nie czyha w ciemnościach. – A wy? Jak mam się do was zwracać?

– Jestem Jeromił. A to moja młodsza siostrzyczka, Szebora. Ona trochę się boi.

Te słowa zaskoczyły Szeborę. Popatrzyła na brata z niedowierzaniem, a potem wbiła paznokcie w jego dłoń. Starszy chłopiec sapnął i próbował przez chwilę wyplątać palce z natarczywego uścisku.

– Nic dziwnego. – Kobieta przekrzywiła głowę niczym zaciekawiony ptak. – Jestem zupełnie obcą osobą. Ale, gdy się bliżej poznamy, z pewnością mnie polubi.

Nie czekała aż podejmą decyzję. Wzięła Jeromiła pod ramię i pociągnęła w stronę holu. Szebora trzymał się brata kurczowo, więc i ona została wciągnięta w mrok domostwa, a każdy krok, który stawiła, był niepewny i drżący.

Pomyślała, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby nagle z sąsiedniego pomieszczenia wypadł surowy pan szlachcic i nakrzyczał na nich. W zeszłym roku zmarła jego bardzo młoda żona i nienarodzone dziecko. Od tego czasu pan żył niemal jak pustelnik, a służba przychodziła jedynie rano, po czym opuszczała pana szlachcica jeszcze przed południem. Dla Szebory ten mężczyzna był człowiekiem nieustraszonym. Niegdyś polował na wilki w lesie nieopodal i okrutnie karał wieśniaków, jeśli go tylko czymś sprowokowali. Tym razem Szebora myślała o panu z odrobiną otuchy. Niestety, szlachcic się nie ukazał, nawet gdy dziewczynka wymownie szurała butami o wyszczotkowaną podłogę.

Ita zaprowadziła dzieci do przytulnej izby dziennej z dużym, prostokątnym stołem w centrum. Zaścielał go wzorzysty obrus. Był przekrzywiony, większa część spływała na podłogę, jakby ktoś za niego pociągnął. W kominku trzaskał ogień, pochylał się nad nim zamyślony młodzieniec.

Szebora potknęła się o dywan. Czuła się brudna i niezgrabna w tak nienagannym otoczeniu. Ale najgorsze było przed nią. Zrozumiała to w chwili, gdy Jeromił wyszarpnął dłoń i odsunął się od niej, jakby byli sobie obcy. Szebora spanikowała, nie wiedząc przez chwilę, co z sobą począć. W końcu wycofała się pod ścianę i przylgnęła do niej plecami, niczym schwytany w pułapkę królik.

– Duży to Jeromił, a mała Szebora – przedstawiła dzieci Ita.

– No, no. Więc to wy tak hałasowaliście za oknem – zagadał pogodnie elegancki mężczyzna. Siedział w rozkroku na drewnianym krześle z wysokim zagłówkiem i wspierał dłonie na lasce z wyrzeźbionym trzonem w kształcie jaszczurki. Na palcach lśniły pierścienie. – Tutiel upierał się, że słyszy za oknem jedynie gryzonie, ale w ogóle ich nie przypominacie. – Roześmiał się. – Jestem Agreas.

Szebora rozdziawiła usta. Agreas nie był człowiekiem, nawet nie uśmiechał się po ludzku. Jego policzki były wyraźnie zaznaczone, gładkie i pozbawione zarostu. Nie wiadomo, czy to za sprawą blasku z latarni, ale skóra mężczyzny połyskiwała zielonkawym tonem. W kącikach błękitnych oczu tkwiły drobne zmarszczki, miał je również w okolicach ust, gdy się uśmiechał. Z pewnością był starszy od swej towarzyszki, lecz w żaden sposób nie ujmowało to jego urodzie. Z głowy o kruczoczarnych włosach poprzetykanych srebrnymi pasmami, wyrastały rogi. Niewielkie, zaledwie jak dziecięcy palec. Zaskoczona Szebora przesunęła spojrzenie na Piękną Panią. Jeśli miała rogi, dobrze je ukrywała pod kunsztowną fryzurą.

– Napijecie się wina?

– Wina? Doprawdy Agreasie! To dzieci. A dzieci wolą słodkości, mam rację? – Dama podeszła do stołu i poczęstowała się figą w cukrze. – Nie krępujcie się. Zbliżcie i najedzcie do syta.

Jeromił zawahał się tylko chwilę, by wreszcie podejść do stołu. Dwa anakimy bacznie go obserwowały.

– W zasadzie tata już mi pozwala napić się wina.

– Ach tak? Wobec tego proszę bardzo. – Ita wręczyła chłopcu pucharek, następnie nacisnęła na jego kościste ramiona, zmuszając, aby usiadł na krześle. – Na co jeszcze pozwala ci tata? – Z gardła kobiety popłynął stłumiony chichot. Wepchnęła do ust Jeromiła figę, zanim spróbował odpowiedzieć.

Szebora wyłuskała palcami nitkę dyndającą z wielokrotnie cerowanego płaszcza i zaczęła za nią pociągać. Szesnaście, siedemnaście, osiemnaście pociągnięć. Przekręciła głowę w stronę drzwi.

Czy udałoby jej się pobiec po pomoc? – zastanawiała się, a serce dudniło jej w piersi. Nikt nie zwracał na nią uwagi, miała szansę.

Nitka pękła. Dziewczynka owinęła ją wokół palca niczym talizman, po czym z przyciśniętymi do ściany plecami, przesunęła się ku wyjściu. Anakimy zdawały się w ogóle nie zauważyć tego manewru. Najwidoczniej do reszty zaabsorbował ich uśmiechnięty od ucha do ucha Jeromił. Szebora bawiła się kiedyś małym królikiem i była nim zaciekawiona w podobny sposób. Ponownie zaryzykowała kilka kroków w stronę drzwi. Przy trzeciej próbie poczuła na sobie wzrok.

Raptownie wciągnęła powietrze. Spojrzenie należało do młodego mężczyzny, który ogrzewał się przy kominku. Szebora zupełnie o nim zapomniała. Blask ognia rzucał upiorne cienie na jego bladą twarz. Trudno było określić, jak długo trwał ten kontakt wzrokowy, lecz gdy tamten ponownie zwrócił wzrok ku palenisku, Szebora poczuła zawrót głowy od wstrzymywania ze strachu oddechu. O ucieczce nie mogło być mowy.

Ita ujęła Jeromiła pod ramię i poprowadziła w stronę drzwi.

– Nie martw się – zwróciła się do zaskoczonej dziewczynki. – Twój brat niedługo wróci. Obiecuję.

Była dorosła, ale mogła kłamać. Jeromił niedawno stwierdził, że dorośli nie zawsze są szczerzy, dlatego Szebora nie uwierzyła jej zapewnieniom, jednak była bezradna.

Nagle wzdrygnął nią zimny dreszcz. To mężczyzna imieniem Agreas dotknął ją pucharkiem wina. Zapatrzona na znikającego brata, nawet nie zauważyła, kiedy anakim podszedł tak blisko.

– Chodź. Napij się ze mną, gryzoniu.

Dziewczynka opuściła wzrok na ozdobne guziki jego kaftana.

– Boisz się mnie?

W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.

Z gardła Agreasa wyrwał się dziwny dźwięk, ni to śmiech, ni to kaszel. Przykucnął i popił wino.

– Jak masz na imię?

– Szebora…

– Ile masz lat, moja mała?

Przełknęła ślinę:

– Osiem.

– Osiem? To prawie nic. To jedno mrugnięcie okiem. Co się z tobą działo, gdy nie istniałeś? Jak to jest nie istnieć? Nie spotkałem człowieka mogącego mi to wyjaśnić.

Z kominka rozległ się syk łakomych płomieni. Drugi anakim podrzucał drewno do paleniska. Ogniste języki wspinały się po sękatych kłodach i buchały żarem.

– Czy w tym płaszczyku nie jest ci przypadkiem za ciepło? Może go zdejmiesz?

Agreas pociągnął dziewczynkę za rękaw, a ona gwałtownie zaprzeczyła ruchem głowy i przesunęła się w bok. Anakim skrzywił z niezadowoleniem usta. Kilkoma łykami opróżnił pucharek, następnie ruszył do okna i popatrzył na dziecko z tamtego miejsca.

– Ale z ciebie mała uparciuszka. Zamierzasz tam stać całą noc? Nie wydaje mi się. No dalej, usiądź na krześle, zanim rozbolą cię nogi.

– Chcę do brata – oznajmiła, o dziwo całkiem stanowczo.

Agreas uniósł z zaskoczeniem brwi. Jego oblicze rozpogodziło się. Chwycił drewnianą laskę i zaczął nią kołysać, niczym wahadło wielkiego zegara.

– Ach, rozumiem. Upodobałaś sobie naszą słodką Itę? To prawda, ma urok i grację. Małe dziewczynki z pewnością podziwiają tak piękne panie. Może myślisz, że odstąpi ci trochę urody?

– Nie.

– Ktoś tu wyrasta na bezczelną kłamczuchę. – Zaśmiał się. – Dobrze, dajmy temu spokój. Może coś przekąsisz?

– Nie.

Przekrzywił głowę.

– To twoja ulubiona odpowiedź, co?

Szebora starła z szyi strużkę potu. Ciepło z kominka stawało się dokuczliwe. Mimo to, jeszcze mocniej opatuliła się płaszczem, marząc, aby ją wchłonął.

– Chyba zaczynam rozumieć – kontynuował anakim. – Nie jestem szczególnie interesujący. – Stuknął w podłogę końcem laski i Szebora podskoczyła przestraszona. – Trochę śmielej. Nikt cię tu nie zje, choć pewnie sprawiam takie wrażenie. Masz ochotę podejść do kominka? Widzę, że twój wzrok, co chwilę biegnie w tamtą stronę. Poznasz Tutiela. Myślę, że znajdziecie wspólny język, on jest równie uparty i małomówny.

Szebora mocniej przylgnęła do ściany.

– Na pewno? – W głosie Agreasa zagrała dziwna nuta. Wygiął drwiąco usta.

Tymczasem drugi anakim, ten młodszy, odwrócił głowę i poczęstował towarzysza zimnym spojrzeniem. Agreas puścił do niego oko i przepraszająco rozłożył ramiona.

– No dobrze, dość żarcików. Nikomu nie jest wesoło o pustym żołądku. Podejdź gryzoniu, poczęstuję cię mlekiem z miodem.

Mówiąc to ruszył do stołu, chwycił dzbanek i przelał jego zawartość do pięknego naczynia o smukłej nóżce. Szebora usłyszała chlupot kożucha. Na ten dźwięk zaburczało jej w brzuchu. Anakim wyłowił łyżką miód z beczułki i dodał do napoju.

– To tylko mleko, sama widziałaś. Piją je cielęta, aby być tak duże, jak ich mama. – Powąchał napój z przyjemnością na twarzy. – Jest już letnie, ale nadal pyszne. No chodź, spróbuj. Na pewno chcesz szybko dorosnąć.

O tej porze Szebora jadłby już kolację. Coś ją ukuło w sercu na tę myśl. Uczynił nieznaczny krok w stronę anakima, zupełnie nieświadomie. Bardzo chciała posmakować mleka. Zastanawiała się, czy coś się stanie, jeśli szybko je weźmie i z powrotem wróci pod ścianę.

– Grzeczna dziewczynka. Jeszcze tylko trzy kroczki i będziesz u celu.

Nie spuszczając z anakima oczu, Szebora wyciągnęła dłoń. To był błąd. Nie zdołała nawet musnąć naczynie palcami, bo anakim gwałtownym ruchem szarpnął dziewczynkę ku sobie i usiadł na krześle, sadzając ją sobie na kolanach. Szebora spróbowała się wyrwać, ale mężczyzna otoczył ją silnie ramieniem i przytrzymał, śmiejąc się z jej bezradności.

– Nie ma się czego obawiać. Proszę, oto nagroda. – Wepchnął w jej trzęsące się dłonie naczynie z mlekiem. – Pij szybko, zanim zupełnie wystygnie.

Ale Szebora straciła apetyt, gdy czuła na karku oddech anakima.

– Pij – rozkazał Agreas.

Zdrętwiała ze strachu zmusiła się do trzech łyków. Równie dobrze mogła smakować powietrze. Odczekała kilka uderzeń serca, po czym odezwała się głosem, który nie brzmiał jak jej.

– Czy będę mogła wrócić do domu?

Agreas przesunął palcami po jej warkoczu.

– To o tym myślisz w tej chwili? Tak bardzo nie podoba ci się moje towarzystwo? Uraziłem cię czymś?

Odpowiedziała mu milczeniem.

– Mogę sobie tylko wyobrazić, co opowiadają o nas wasi rodzice. Jesteś cała spięta, biedactwo. – Dotknął jej pleców.

– Anakimy zjadają dzieci! – Gdy Szebora wypchnęła z ust te straszne słowa, od razu tego pożałowała. Czy właśnie podsunęła potworowi świetny pomysł?

Agreas zaśmiał się, lecz tym razem mniej przekonująco, jakby usiłował przykryć zupełnie inne uczucia. Wypuścił Szeborę z objęć i wygładził odzienie.

– Słyszałeś Tutiel? Zjadamy małe dzieci.

– Zakończ to.

– Słucham?

– Wynosimy się stąd – oznajmił młodszy anakim, a jego głos wybrzmiewał siłą, która nie znosiła sprzeciwu.

– Co to znów za pomysł? Nie takie były plany. Mieliśmy spędzić tu noc. Zregenerować się.

– Robi się późno. Ludzie zaczną szukać swojego potomstwa. – Mówiąc to podźwignął się i podszedł do okna. Spojrzał w noc i zwęził oczy.

– To niech ich szukają – rzucił lekceważąco Agreas. – Nikomu nie przyjdzie do głowy, by udać się właśnie tutaj. Pędraki pochodzą z chłopskiej rodziny. Rodzice nie zdobędą się na odwagę, by zapytać o nie szlachcica.

Szebora walczyła ze wzbierającymi się łzami.

– Chce mi się siusiu…– wyszeptała błagalnie.

Oczy anakimów skierowały się w jej stronę.

– Dosyć. Załatw ją, albo wyrzuć. Sam mam się tym zająć?

– Psujesz zabawę. Ita będzie niepocieszona.

– Mam gdzieś jej niepocieszenie.

Starszy mężczyzna zwinął palce w pięści. Rysy jego twarzy stwardniały. Przez chwilę zdawało się, że podejmie ostry spór. Nic podobnego nie nastąpiło. Cmoknął tylko z niezadowoleniem.

– Pójdę sprawdzić co z Itą. – Ruszył przez pokój do drzwi i zatrzymawszy się spojrzał na dziewczynkę. – Wypij mleko, zaraz do ciebie wrócę, gryzoniu.

Gdy wyszedł, Szebora poczuła się nieco bardziej swobodnie, jakby tamten zabrał z sobą coś niedobrego. Wypuściła ciężko powietrze i popatrzyła w stronę okna, zastanawiając się czego tam wypatruje surowy Tutiel. Może w oddali migotały światła latarń? Przecież mateńka musiała zauważyć, że Jeromił i Szebora długo nie wracają. Wyobraziła ją sobie, jak stoi w progu chaty ze skrzyżowanymi ramionami i szuka ich w mroku, który tak ją zawsze przerażał. Czy gdyby wiedziała w jakiej sytuacji są jej dzieci, przełamałaby wewnętrzny opór i ruszyła im na ratunek? A co z ojcem i dziadkiem? Czy już ich szukali? Bardzo pragnęła w to wierzyć.

Nagle napotkała w odbiciu szyby spojrzenie anakima i myśli natychmiast się ulotniły. Oczy złote jak płomień zdawały się przewiercać ją na wylot. Tak ją to przestraszyło, że aż upuściła naczynie. Rozległ się trzask tłuczonego szkła.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 3 miesiące temu
    O, a tu się robi ciekawie. Podoba mi się, że czuje się strach dziewczynki, fascynację chłopca (trochę jak z Gerdą i Kajem) oraz określone i nieokreślone poczucie zagrożenia.
  • WilgaZwyczajna 3 miesiące temu
    Strasznie Ci dziękuję <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania