Poprzednie częściAbaddon rozdział 1

Abaddon rozdział 7

Następnego dnia obudziły ją łoskoty dobiegające z zewnątrz. Na ten dźwięk niemal wyskoczyła ze skóry. Ale po kilku chwilach zrozumiała, że to tylko drzwi od stodoły, którymi hulał wiatr. Musiała zapomnieć je zaryglować, niedobrze. Gdyby żył ojciec, złajałby ją za to. Na myśl o nim poczuła obezwładniający smutek.

– To najgorsza zima od dwudziestu lat – oznajmił dziadek, przeżuwając placek.

Szebora zalała herbatę wrzątkiem i przesunęła kubek w stronę staruszka.

– Sprawdzę kurnik, może trzeba go będzie bardziej zabezpieczyć. Trzeba też porąbać drewno. – Miała nadzieję, że z jej głosu nie wydobywa się niechęć na samą myśl o wyjściu z domu. Drewno kończyło się bardzo szybko, a nie mieli miejsca w chacie, by go przechowywać w dużej ilości

– Najpierw zjedz śniadanie. Został jeszcze jeden placek.

– Nie jestem głodna – skłamała.

– Źle się pracuje o pustym żołądku. Jeszcze zasłabniesz.

– No co ty. – Odsunęła się od stołu. – Wrócę, zanim herbata wystygnie.

– Na zewnątrz jest zamieć. Słyszałem wycie wiatru w szczelinach chałupy. Weź mój szal.

– Wezmę – Zawiązała buty.

– Jesteś bardzo dzielna, wiesz o tym?

Spojrzała na niego zaskoczona. Uśmiechnął się. Na ten widok poczuła skurcz w sercu. Podeszła do dziadka i pocałowała go w czubek głowy. Na pewno nie zdawał sobie sprawy, że jej dzielność wynika tylko z tego, że pragnęła być dla niego podporą.

– Szybko wrócę – obiecała.

Gdy wyszła na zewnątrz, płatki śniegu zawirowały wokół jej głowy i usiłowały wepchnąć się do ust i oczu. Skuliła się, a wtedy znalazły dostęp do jej karku i poraziły swym bezlitosnym chłodem. Szebora zacisnęła zęby i pomyślała, że szczerze nienawidzi zimy, a tego dnia zdawała się szczególnie zaciekła i okrutna.

Ruszyła w stronę stodoły, zanurzając nogi po kolana w śniegu. Mimowolnie przypomniała sobie o spotkaniu z wiedźmą. Miała nadzieję, że ta nie czeka na nią w środku. A może to ona otworzyła stodołę? Szebora potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z siebie te myśli. Nigdy dotąd nie spotkała bardziej pewnej siebie kobiety. Jej słowa brzmiały niczym zaklęcia. Powiedziała, że przygarnie Szeborę, jakby to byl fakt i to nie dawało dziewczynce spokoju. Czuła, że znów ją spotka.

Wetknęła głowę do stodoły i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Wszystko było na swoim miejscu. Głęboko odetchnęła.

Zapowiadała się mroźna noc, więc Stara Wiedźma na pewno miała ważniejsze sprawy na głowie, niż zaprzątanie sobie myśli o niej. Szebora rozmasowała dłonie i owiała je ciepłym oddechem. Gdy poczuła, że krew szybciej krąży w palcach, zabrała się do pracy. Postawiła na pieńku drewno, chwyciła siekierę i wzięła zamach. Czasami drewno ustępowało z satysfakcjonującym trzaskiem, kiedy indziej ani drgnęło, lub co gorsza ostrze zagłębiło sie do połowy, wymagając dodatkowego nakładu sił. Szebora robiła przerwy, co trzy uderzenia. Skończyła, gdy pot zaczął ściekać po plecach. Otarła czoło, zastanawiając się kto rąbie drewno dla wiedźmy. Pewnie ona sama, choć nie sprawiała wrażenie dostatecznie silnej. I nagle przemknęła jej myśl, że mogła potrzebować pomocy. Może nawet w jakiś pokrętny sposób prosiła o nią tamtej nocy, gdy Szebora pogroziła jej nożem.

– Dlaczego miałaby prosić o pomoc kogoś, kto wygląda jak dziecko? – mruknęła do siebie, następnie zaczęła energicznie przekładać drewno do kosza. – Ale może byłam ostatnią osobą do której się zwróciła?

Poprawiła szal, przekonując siebie, że wcale ją to nie obchodzi.

Kosz z drewnem okazał się niewiarygodnie ciężki. Do chaty przeciągnęła go po śniegu, drżąc z wysiłku. Zdecydowała, że do kurnika zajrzy dopiero po śniadaniu.

– Jestem! – Kłęby śniegu wdarły się z nią do izby. – Lepiej nie wystawiać na zewnątrz nosa. Wiatr i śnieg to nienajlepsze połączenie.

Wytrząsnęła z płaszcza kawałki lodu.

– Chyba będziemy musieli wziąć na noc króliki, może nawet i kury, inaczej pozdychają. Co o tym sądzisz? Dziadku?

Odpowiedziało jej milczenie.

– Dziadku, śpisz?

Weszła powoli w głąb izby, czując narastający niepokój i zatrzymała się raptownie. Zobaczyła go kilka kroków dalej. Leżał na podłodze. Oczy miał otwarte, wywinięte do góry, a z rozchylonych ust sączył się płyn. Szebora rzuciła się do przodu i upadła przy nim na kolana.

– Dziadku!? Przewróciłeś się?

Próbowała go podźwignąć, ale zrezygnowała w obawie, że wyrządzi mu krzywdę.

– Co się stało? – Przyłożyła ucho do jego piersi, ale nie wyczuła bicia serca. Poszukała tętna. Nic. – Błagam, odpowiedz mi! – Łzy pełne rozpaczy przesłoniły jej oczy. – Nie! Nie możesz! Dlaczego? Nie rozumiem... Przecież Ty…

Jeszcze rano miał tyle sił, aby samodzielnie przygotować posiłek. Sam się ubrał, mówił z sensem, tylko odrobinę roztargniony. Nic nie wskazywało, że nagle mu się pogorszy. Zatem, co się stało? Przecież wyszła z chałupy tylko na chwilę. A może dłużej niż jej się zdawało? Czy ktoś wdarł się do chaty pod jej nieobecność?

Przesunęła kilkakrotnie palcami po swojej twarzy.

– Skup się!

Nachyliła się nad staruszkiem i poszukała obrażeń, lecz żadnych nie znalazła na jego ciele.

Z jej gardła wydarł się szloch.

Ujęła w dłonie twarz ukochanego dziadka i przycisnęła czoło do jego czoła. Nie była gotowa na jego odejście. Odpychała od siebie tę możliwość.

– Wybacz. Powinnam była zostać, mówiłeś, żebym została!

Położyła się obok niego na podłodze i objęła go ramieniem.

 

Ile trwało zanim się ocknęła? Wyglądało na to, że przespała cały dzień. Za to noc nie dawała się ignorować, porażając dziewczynkę przenikliwym chłodem. Dygocząc na ciele podciągnęła nogi, myśląc o kocu porzuconym na leżance. Jednak zabrakło jej motywacji, żeby po niego sięgnąć. W końcu ponownie odpłynęła w sen bez marzeń i wróciła z niego dopiero o poranku. Skrzywiła się, przytykając skostniałe palce do ust. Skronie porażał tępy ból, żołądek domagał się jedzenia, a w pełnym pęcherzu aż pulsowało.

Utrapienie – pomyślała. – Dlaczego nie może po prostu zamknąć oczu i zniknąć?

Pociągnęła nosem i chwyciła dziadka za dłoń, szukając namiastki pocieszenia. Ale ta zupełnie nie przypominała znajomej dłoni – okazała się zimna i sztywna. Puściła ją z przestrachem i z najwyższym wysiłkiem podciągnęła się na łokciu.

Po podłodze prześlizgiwały się promienie słońca. Szebora nadal miała na sobie płaszcz, bez niego pewnie by zamarzła. Wstała z jękiem i spojrzała na martwego opiekuna. Wyraz jego twarzy łamał jej serce. To nie była spokojna śmierć. Rozejrzała się, pragnąc znaleźć podpowiedź, co się właściwie wydarzyło. Czuła, że musi to ustalić.

W końcu jej wzrok zatrzymał się na kubku z herbatą. Obok leżał woreczek z ziołami – prezent od pani Ciesławy. Dziadek zrobił z nich napar. Szebora również dodała kilka listków do własnej herbaty, ale nie zdążyła jej wypić.

A co, jeśli zioła były zatrute? – przyszła jej do głowy przerażająca myśl. – A może ponosiła ją wyobraźnia?

Obolała od leżenia na zimnej podłodze, pokuśtykała do stołu i powąchał napar. Sama nie wiedziała czego się spodziewać. Miała wrażenie, że to rumianek. Przygryzła usta, walcząc ze wzbierającym szlochem. Czuła, że zawiodła staruszka i teraz będzie musiała żyć z tym brzemieniem. Albo i nie. Jeszcze nie umiała zdecydować, co dalej.

– Tak mi przykro. – wyszeptała, kucając przy dziadku.

Zamknęła jego oczy i przyjrzała się wydzielinie na jego policzku. Była to krew zmieszana z wymiocinami. Zamrugała, strząsając łzy. Po plecach przebiegl jej dreszcz. Odsunęła się od ciała na kilka kroków. I naraz pragnienie o zakończeniu własnego życia przestało być kuszącym rozwiązaniem. Poczuła łomot własnego serca i wściekłość rozlewającą się w jej wnętrznościach. Takiej wściekłości jeszcze nigdy nie doświadczyła. Zgarnęła woreczek z ziołami i wcisnęła go do kieszeni płaszcza, następnie ruszyła w kierunku drzwi.

 

Człowiekowi pełnemu przesądów chata Starej Wiedźmy mogła wydawać się nieco upiorna. Okna były małe, przypominały wwiercające się w intruza oczy. Z krawędzi dachu zwisały grube sople, sięgały aż do ziemi. Drzwi były masywne, a drewno z którego je wykonano młodsze niż cała reszta konstrukcji. Na pewno nie dałoby się ich tak łatwo wyważyć. Od razu nasuwały się podejrzenia, że skrywały coś strasznego wewnątrz leciwej chałupy. Do tego wszystkiego chata stała z dala od ludzkich siedzib, za tło mając ścianę mrocznego lasu.

Szebora nie dała się zniechęcić złemu wrażeniu. Strach w niej zastygł, pogrzebany pod warstwą innych emocji. Naparła na spróchniałą furtkę, do połowy zasypaną przez warstwę śniegu. Pchała mocno, aż rozpadające się deski zaskrzypiały ostrzegawczo.

Wreszcie udało jej się wejść na podwórze. Czujnie omiotła otoczenie wzrokiem. Z prawej strony stała szopa z pokaźną dziura w dachu, a z lewej kurnik. Na śniegu nie dostrzegła śladów wskazujących, że kobieta wychodziła tego dnia z chaty. Ale co mogła o niej wiedzieć? Może przemieszczała się na latającej miotle, jak o niej opowiadano?

Wypuściła obłoczek pary z ust i ruszyła do drzwi. Nad głową słyszała wściekłe krakanie wron. Jedna przysiadła na dachu szopy i wycelowała w intruza czarnym okiem. Szebora ulepiła kulkę ze śniegu i cisnęła ją w ptaka. Spudłowała, a wrona zatrzepotał skrzydłami, jakby miała z niej ubaw. Ostatni raz dziewczynka zjadła wronę w zeszłym miesiącu. Coraz sprawniej omijały jej pułapki, jakby nabrały rozumu.

Zajęczały drzwi.

– Oho. A kogóż my tu mamy, co?

Szebora wzdrygnęła się. Za dnia starucha wcale nie wyglądała mniej odpychająco, ale przynajmniej nie towarzyszyła jej otoczka diaboliczności. Kobieta przetarła oko i mlasnęła, jakby wyrwano ją ze snu.

Szebora zbliżyła się, a ta otaksowała ją uważnym spojrzeniem.

– Cuchniesz śmiercią dzieciaku. W oczach też ją masz. Stało się coś strasznego, prawda?

Szebora wyciągnął z kieszeni woreczek z ziołami.

– Ach! No proszę…

– Poznajesz to?

– Tak, to moje. – Wyrwała z ręki Szebory woreczek i uśmiechnęła się nieprzyjemnie.

– Twoje?

Kobieta pokuśtykała w głąb ciemnej izby, a dziewczynka natychmiast ruszyła za nią. W nozdrza uderzył ją zapach popiołu i suszonych ziół.

– Moje i nie moje. Skąd to masz? – Wysypała zawartość woreczka na dłoń i zaczęła rozdzielać listki palcami, studiując je z uwagą. – O ile sobie przypominam twój dziadek nigdy niczego u mnie nie zamówił. A twoja matka była zainteresowana wyłącznie bezużytecznymi talizmanami.

– Handlujesz ziołami? Co to takiego?

– Konkretnie o co pytasz?

– O zioła! Wyczuwam rumianek, ale musi być coś jeszcze.

– Owszem. Zbliż się.

Podeszła do niej niechętnie. Starucha zachichotała.

– Od ostatniego razu, gdy się widziałyśmy, przybyło ci trochę odwagi. Pielęgnuj ją w sobie.

Zmarszczyła czoło na tę uwagę.

– Wtedy też się nie bałam.

– Nie umiesz kłamać, szkoda. – Wiedźma wyprostowała palce. – Przyjrzyj się uważnie. Widzisz ten czerwony kwiatek? Nazywają go Pocałunkiem Śmierci. Rośnie go całkiem sporo w głębi lasu. Jest śliczny, prawda? Ale nie radze ci go wąchać, nawet to może spowodować, że się pochorujesz. A kojarzysz ten żółty? – Trąciła roślinę kciukiem. – Maskuje specyficzny smak czerwonego. Niezła z nich para, co?

– Nie słyszałam o Pocałunku Śmierci.

Skrzywiła się.

– Czy opiekunowie nauczyli cię czegoś pożytecznego?

– Czy to jest trucizna?

– Och, proponuję, żebyś zalała susz wrzątkiem i skosztowała, wtedy na pewno przekonasz się o jego mocy. – Wyszczerzyła pożółkłe zęby. Zaskakujące, że w ogóle jeszcze jakieś miała w tym wieku, pomyślała Szebora.

– Przed chwilą powiedziałaś, żebym nie próbowała go nawet powąchać.

– No tak… – Podrapała się po głowie. – Jeśli o mnie chodzi, kiedyś go polizałam. Ciekawość to moja słaba strona. – Zachichotała niczym podlotek i Szebora zapragnęła nią potrząsnąć.

– Odpowiedz szczerze, te informacje są mi potrzebne. Wypicie tego może mnie zabić?

– Możliwe. Ale pozwól, że najpierw ja o coś zapytam. Podjąłeś już decyzję o zamieszkaniu ze mną? Mogę cię wiele nauczyć.

– Mój dziadek nie żyje. – Zrobiła pauzę, żeby zapanować nad drżeniem głosu. – Przed śmiercią wypił z tym herbatę.

– Ach tak... – Wiedźma odwróciła wzrok i zapatrzyła się w niewidzialny punkt. Przez chwilę milczała, jakby zbierała myśli. – Te zioła są tak skomponowane, żeby zabić. Przykro mi z powodu twojego dziadka. – Spojrzała na nią. – Nigdy bym nie przypuszczała, że targnie się na własne życie.

Twarz Szebory poczerwieniała ze wściekłości.

– On nie odebrał sobie życia! Został z a m o r d o w a n y! Jestem pewna, że się tego domyśliłaś!

– Hymm...

– Miał wątłe ciało, ale nawet choroba nie była go w stanie złamać! Był silny i pracowity! Chciał dla mnie jak najlepiej! Jego życie miało wartość, rozumiesz?! Jeszcze wiele mógł od siebie dać! Ale zostało mu to odebrane... Zabiła go! Tak po prostu. Jakby, jakby… usuwała kurz z parapetu!

Stara Wiedźma pokiwała z zamyśleniem głową. Wsypała susz z powrotem do saszetki i oddała ją dziewczynce.

– I co teraz zrobisz moja gniewna Szeboro?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania