Poprzednie częściAbaddon rozdział 1

Abaddon rozdział 6

– Płaczesz? – Głos staruchy przypominał rechot żaby. Uśmiechała się, jakby drwiła ze strachu dziewczynki.

Szebora przetarła rękawem oczy.

– To z zimna. Ale zadałam ci pytanie, więc lepiej na nie odpowiedz.

Intruzka potoczyła spojrzeniem po podwórku i Szebora znalazła okazję, żeby dobrze jej się przyjrzeć. Kobieta miała dużą, okrągłą twarz. Czas wyżłobił na niej grube linie. Spod chusty wystawały splątane włosy koloru popiołu. Kiedyś myślenie o Starej Wiedźmie napawało ją paraliżującym lękiem. Ale to było przed spotkaniem anakimów.

– Niedługo umrze twój dziadek. A wtedy dobiorą się do ciebie.

Wzdrygnęła się.

– Wilki?

– Nazywaj ich jak chcesz.

– O kim mówisz?

– Zabiorą zwierzęta, narzędzia, chatę. – Splunęła. – Ten nędzny skrawek ziemi również. Już rozdzielają go w myślach między siebie.

Szebora zacisnęła palce na trzonie noża, żałując, że go schowała.

– Przylazłaś tu, żeby mnie przestraszyć? To tym się zajmujesz w wiosce? Dręczeniem ludzi?

Wiedźma przyszpiliła Szeborę przenikliwym spojrzeniem szeroko rozstawionych oczu.

– Wezmę cię do siebie… Tak właśnie postąpię. I zaopiekuję się twoimi zwierzętami, widzialam, jak o nie dbasz. Spokojnie, zdołasz mi się odwdzięczyć. Moje stare kończyny coraz częściej mnie zawodzą. Przyda mi się pomocnica.

Szebora aż się cofnęła.

– O co chodzi? To dobry układ, chyba rozumiesz, że jesteś w nieciekawej sytuacji? Zobaczysz, że skorzystasz na tym bardziej, niż przypuszczasz.

– Odejdź Stara Wiedźmo! Nigdzie z tobą nie pójdę! Wciąż mam dziadka. On jest silniejszy niż myślisz. Przeżyje nawet ciebie!

Zaśmiała się, odrzucając głowę w tył.

– Niewiele wiesz... Ludzie chyba przestali o mnie plotkować. Pewnie myślą, że w ten sposób uda im się wymazać moje istnienie. – Potarła czarny koniec nosa. – Okaż się mądra i dobrze zdecyduj. Chyba, że chcesz skończyć, jak wasz sąsiad? Był z niego kawał skurwiela, nie zaprzeczę. Sprzedał anakimowi własne dziecko, niebywałe. – Zakołysała latarnią, a ta zaczęła rzucać chybotliwe cienie. – Ale ostatecznie skorzystała na tym cała wieś, nieprawdaż? Zamordowaliście go i podzieliliście się zawartością jego sakwy, tą samą, którą otrzymał od anakima. Chyba nawet twój ojciec dostał parę brzęczących monet.

– Bzdury, jak śmiesz…

Starucha rozchyliła usta, jakby na granicy śmiechu. Jej oczy lśniły w mroku, zupełnie nieruchome, niczym koraliki.

Szebora wysunęła ostrzegawczo nóż i zaczęła się cofać.

– Zostaw mnie w spokoju. I już nigdy tu nie wracaj...

Ale ona nie zareagowała. Nawet nie drgnęła. Przypominała posąg wykuty przez mróz.

Szebora wpadła do chaty, trzęsąc się jak w gorączce. Trudno było określić, czy drży z zimna, czy bardziej ze strachu. Zaryglowała drzwi i przypadła do okna. Z nieba zaczął gęsto sypać śnieg, utrudniając widoczność. Próbowała wypatrzyć Starą Wiedźmę, ale nie zdołała. Zatrzasnęła okiennice i poprawiła zasłonę z baraniej skóry. Było tak zimno, że pozostała w płaszczu. Podeszła do dziadka, nachyliła się nad nim i musnęła ustami jego chłodny policzek. Staruszek miał zamknięte oczy, oddychał spokojnie. Szebora znalazła jeszcze kilka drew, musiało wystarczyć. Dołożyła do paleniska i uklękła przy nim, obejmując się ramionami.

Jesteś zupełnie sama – słyszała natarczywy głos w głowie. – Zupełnie sama.

 

Mijały dni i Szebora wreszcie mogła odetchnąć, gdyż stan zdrowia staruszka się nie pogorszył. Zdawało jej się nawet, że nabiera sił, a to wpuściło do myśli dziewczynki więcej optymizmu. Zastanawiała się nawet czy nie opowiedzieć mu o spotkaniu ze staruchą, ale zrezygnowała, bo nie chciała go trapić.

Pewnego późnego popołudnia, gdy dziadek udał się na drzemkę, a Szebora zaczęła przygotowywać kolację, rozległo się pukanie do drzwi. Przerwała krojenie cebuli. Dawno nie słyszała tego dźwięku. Ostatni raz, gdy żył ojciec. Zaczekała aż pukanie się powtórzy, przekonana, że tylko je sobie uroiła. Powtórzyło się.

Pełna sprzecznych uczuć wytarła dłonie w spódnicę i cicho stąpając podeszła do drzwi.

– Kto tam?

– To my, pani Ciesława z mężem! Chcieliśmy tylko sprawdzić, co u twojego dziadka. Podobno jest jeszcze chory? Coś wam przynieśliśmy.

Szebora zmarszczyła czoło, wahała się chwilę, ale w końcu odryglowała drzwi.

Pani Ciesława powitała ją czułym uśmiechem. Mróz sprawił, że pulchne policzki i nos miała zupełnie różowe. Dobrze wyglądała. Gdy jeszcze żył szlachcic, była bardzo szczupła, wręcz wychudzona i wiecznie nerwowa. Nic dziwnego, skoro jej małżonek często wpadał w niełaskę pana szlachcica, co odbijało się na całej rodzinie. Jednak po tamtej kobiecie nie pozostał nawet cień. Ona i jej małżonek otrzymali spore pieniądze za klacz martwego szlachcica. Szebora wielokrotnie widziała panią Ciesławę, gdy paradowała w złotym naszyjniku martwej szlachcianki. Nosiła również jej rękawiczki z jagnięcej skóry. Żaden krewny nie zainteresował się dobrami szlachcica, chociaż wysłano wieść o jego dramatycznej śmierci. Wreszcie wieśniacy rozdzielili majątek między siebie. Tylko ojciec Szebory niczego nie wziął.

– Dzień dobry... – wybąkała.

Mąż pani Ciesławy opierał się nonszalancko o framugę i coś przeżuwał. Szebora rzadko widziała go w pełni trzeźwego.

– Co tak patrzysz? Wpuścisz nas? Czy mamy tu zamarznąć na śmierć? – spytał obcesowo i dziewczynka poczuła przykrą woń alkoholu w jego oddechu.

– Mój drogi, bądź uprzejmy.

– Jestem. Po prostu zapytałem – Wyszczerzył poczerniałe zęby.

Szebora cofnęła się w głąb pomieszczenia, aby ich przepuścić. Pani Ciesława wręczyła jej kosz z podarunkami i rozchyliła chustę pod szyją.

– Orzechy, chrupiący bochenek chleba, placki i coś specjalnego na odporność. Pomaga moim chłopcom, pomoże i twojemu dziadkowi. Zresztą, tobie również się przyda, bo jesteś blada, jak nieboszczka. Czyżbyś złapała jakąś chorobę? Kaszlesz?

Szebora pokręciła głową, głęboko zawstydzona jej troską.

Była pewna, że ona i dziadek nikogo już nie obchodzą, jakby wszyscy pogodzili się z faktem, że na tę rodzinę spada lawina nieszczęść i nic się nie da dla niej zrobić. Ale Szebora pamiętała, że gdy jeszcze żyła mateńka, sąsiedzi faktycznie okazywali wsparcie. Wszystko się zmieniło, gdy ona umarła, a ojciec zrobił się trudny we współżyciu. Potem Szeborę dotknęła dziwna przypadłość, której nikt nie potrafił wytłumaczyć. Zanim się spostrzegli, zepchnięto ich z życia społecznego.

– Dziękuję pani.

– Ależ nie ma za co, kwiatuszku. Wiem, że ci ciężko. – Pokiwała ze smutkiem głową, jakby zdawała sobie sprawę, o czym Szebora teraz myśli. – Naprawdę to rozumiem.

Szebora przeszła do głównej izby z płonącymi policzkami i postawiła kosz na stół.

– Mamy dobrą herbatę. Mogę przygotować. I zostały ciastka... – Żałowała, że o nich wspomniała, były twarde jak kamień i pozbawione smaku.

Pani Ciesława weszła w głąb pomieszczenia, lecz mąż został w przedsionku, zajęty dłubaniem w zębach.

– Nie rób sobie kłopotu, kochaniutka... – Rozejrzała się. – No proszę, jaki tu porządek, to z pewnością twoja zasługa, mam rację? Zawsze marzyłam, żeby mieć córkę. Na pewno byłaby pracowita po mnie. Moi chłopcy… cóż, nie znoszą obowiązków, są leniwi jak ojciec, więc wszystko spada na moje barki. – Głęboko westchnęła. – Doprawdy nie wiem, co z nich wyrośnie.

Na wzmiankę o synach, Szebora poczuła ukłucie żalu. Niegdyś się z nimi bawiła, jeden był tylko o rok od niej starszy. Ale teraz traktowali ją jak powietrze.

Pani Ciesława dotknęła krzesła.

– Śliczny zagłówek.

Szebora się ożywiła.

– Dziadek wyrzeźbił. Trochę mu pomagałam. – Miała nadzieję, że kobieta nie uzna tego za dziwne, że dziewczynka mogłaby się zajmować podobnymi rzeczami, ale pani Ciesława puściła to mimo uszu. Gdy zahaczyła wzrokiem o figurki, które zdobiły parapet, serce Szebory zatrzepotało w piersi. Sama je wystrugała i była z nich dumna. Niestety nie zdołały zainteresować panią Ciesławę.

– Solidny mebel, jakich mało. Gdyby go sprzedać, nieco byście się podnieśli z tarapatów. Ale to tylko sugestia.

– Jakoś dajemy radę.

Skinęła głową.

– Mogę zobaczyć się z dziadkiem?

– Śpi w sąsiedniej izbie.

Pani Ciesława odsunęła zasłonę, która dzieliła pomieszczenie na dwoje i zajrzała do środka. Szebora uniosła brwi.

– Daj staruszkowi podrzemać – rzucił mąż pani Ciesławy.

– Chciałam się tylko upewnić, że jest z nim w porządku. Moja matka odbierała porody. Często jej asystowałam...

– A co ma jedno z drugim?

Za tę uwagę zgromiła męża spojrzeniem, na co on zarechotał śmiechem.

– No dobrze, na nas już czas. – Klasnęła w dłonie. – Czy jest coś, czego byś potrzebowała Szeboro? Nie macie kłopotów z wilkami?

Dziewczynka pokręciła głową, rozczarowana, że ta wizyta już się kończy. Przez moment usilnie starała się wymyślić jakiś pretekst, żeby ich jeszcze trochę zatrzymać.

– Sześć dni temu... widziałam na podwórzu Starą Wiedźmę.

Zatrzymali się raptownie przy drzwiach.

– Starą Wiedźmę?

– Kobietę, która mieszka w najdalszej części wioski. Chyba tak ją nazywają, Starą Wiedźmą?

Pani Ciesława uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Nie martw się. Nic ci nie zrobi. Nie odezwie się do ciebie, jeśli ty nie odezwiesz się do niej.

– Chociaż niektórzy twierdzą, że jej obecność w pobliżu gospody wróży śmierć – oznajmił ponuro mąż pani Ciesławy.

Szebora nie rozumiała dlaczego się przy tym uśmiechnął, jeśli to faktycznie prawda. Widocznie wziął ją za tchórza i chciał jej podokuczać, jakby nie miała innych zmartwień. Nie zamierzała dać mu satysfakcji.

– Spytała czy nie sprzedam jej zwierząt. – Wysunęła podbródek. – Mamy tylko ptactwo i króliki. Potrzebujemy ich.

– To, co się roi w jej głowie, to aż niepojęte. Żeby nagabywać dziecko! – zawołała pani Ciesława.

Gdy zaczęła wkładać rękawiczki, z jej szyi zsunęła się chusta. Szebora chwyciła ją w tym samym momencie co pani Ciesława. Ich palce się ze sobą zetknęły. Kobieta krzyknęła i odskoczyła, jakby dziewczynka ją użądliła.

– Szebora? – Zza zasłony rozległo się słabe wołanie.

– Chyba dziadek cię potrzebuje. Dużo zdrowia życzę. – Pani Ciesława niedbale zarzuciła na szyję chustę i szybko wyszła na zewnątrz.

Na ramię Szebory opadła ciężka dłoń mężczyzny cuchnącego trunkiem. Pod dziewczynką ugięły się kolana.

– Pozdrów staruszka, uwielbia mnie.

– Mieliśmy gości? – spytał dziadek, wychylając się z sąsiedniej izby akurat w momencie, gdy trzasnęły drzwi.

– Pani Ciesława z mężem. Przynieśli nam coś do jedzenia.

– Ach... – Staruszek głęboko westchnął. – Taka mądra dziewczyna z tej Ciesławy i zaradna, ale ten jej mąż... Bardzo nie chcieliśmy, żeby za niego wychodziła.

– Nie chcieliście? Nie rozumiem, co wam do tego?

– Nie wiedziałaś? Wydawało mi się, że matka wam o tym wspominała.

Szebora uniosła pytająco brwi.

– Łączą nas więzy krwi. Ojciec Ciesławy jest moim kuzynem. Skoro nas odwiedziła, z pewnością rozumie, że po mojej śmierci to ona weźmie cię pod opiekę. Zrobilibyśmy to samo dla jej synów. – Podciągnął się ciężko do pozycji siedzącej. Jego oblicze rozjaśnił blady uśmiech. – Wszystko się ułoży. Zobaczysz.

Szebora nie wiedziała, co o tym myśleć. Bała się mieć jakąkolwiek nadzieję.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania