Poprzednie częściBez tytułu - 1

Bez tytułu - 10

To był jeden z tych rozdziałów, w których doktora Szaleństwo dopadała melancholia. Łapała go, obezwładniała i pod groźbą śmierci nakazywała siadać w kąciku i gdybać. Naukowiec nigdy nie stawiał oporu: bez słowa udawał się na polanę od Dupy strony, aby tam rozmyślać o swojej tragicznej przeszłości. Nie było to przypadkowe miejsce, bo kiedyś właśnie tutaj stworzył marysuistyczną osadę, która została zniszczona z polecenia króla Fanfiklandii.

Szaleństwo odkręcił kurek strumienia świadomości i zaczął dumać nad złożonością zasad ortografii, światową gospodarką i marysujką, której zlecił niebezpieczną misję. Na krótką chwilę mógł poczuć się, jak Słowacki, Mickiewicz, albo Henryk Sienkiewicz, albo inny pisarz z końcówką nazwiska "wicz". Kiedyś nawet myślał o zmianie nazwiska na "Szaleństwicz", ale było to jeszcze na długo przed założeniem osady.

Może by zmienić nazwisko? Pewnie wiele z tym zachodu - myślał. - Z drugiej strony... Gdyby Imperator przejął władzę w Fanfiklandii mógłby znieść całą biurokrację.

Wartko płynący strumyk świadomości ponownie powrócił do motywu przewodniego opowiadania.

- Och, Mary Sue... - powiedział na głos. - Jak sobie radzisz? Czy rozkwitasz emocjonalnie? Często płaczesz, aby uświadamiać sobie, że jesteś silna wewnętrznie?

Nie były to pytania z dupy, jak miejsce, w którym siedział, a ważne, egzystencjalne zagadnienia, które musi stawiać sobie każda merysujka. I ty, czytelniku możesz uznać to za śmieciową wiedzę mającą na celu jedynie sztuczne wydłużenie tekstu, ale jako narrator tejże emocjonującej historii muszę przypomnieć, że Mary Sue niczym bomba zegarowa poprzez doznawanie nowych doświadczeń rośnie w siłę. Ostatnie fochy, integracja z grupą antagonistów antagonisty i inne przygody opisanie w rozdziale trzecim uaktywniły ogromną moc Ashley.

Doktor Szaleństwo miał nieco inną wizję podboju Fanfiklandii w przeciwieństwie do Imperatora dążącego do staromodnej i boleśnie tendencyjnej zemsty na królu. Liczył, że gdy jego władca położy łapska na księdze bez tytułu i zaspokoi mało oryginalną potrzebę vendetty, odpali swojemu pomocnikowi kilka stron nowego opowiadania na historię o odrodzeniu wioski marysujek.

- Doktorze!

Szaleństwo stanął na baczność. Na polanę wszedł Imperator.

- Kiedy twoje monstrum dostarczy mi księgę?

- Panie! - zaczął Szaleństwo. - Mary Sue właśnie prowadzi wysłanników króla wraz z księgą w stronę zamku najmiłościwszego.

- Jesteś pewien? Długo coś to trwa - mruknął.

- Zapewniam, że wszystko idzie zgodnie z planem - przyznał, cofając się myślami do ostatniej rozmowy telefonicznej z Ashley:

- Halo. Kto mówi?

- Halo. Kto mówi - odpowiedziała Ashley, która uaktywniła w tamtym momencie moduł automatycznej sekretarki.

- Nie! To ja się pytam, kto mówi.

- Mary... To znaczy Ashley.

- Dobrze, zdaj mi raport.

- Co?

- Raport - powtórzył cierpliwie. - Opowiedz o swojej podróży.

- Jest wspaniale! - wrzasnęła podekscytowana. - Na śniadanie zeszłam dzisiaj z brzózki - zaczęła. - Wolę schodzić z brzózki niż ze świerku, bo igły nie wbijają mi się w pupę - mówiła jak potłuczona. - Uczesałam się i umyłam zęby, a potem ubrałam się w ten zielony sweterek, pomarańczowe trampki i figi - kontynuowała swój bełkot.

- Ale co z księgą? - przerwał jej doktorek.

Na kilka sekund w słuchawce telefonu zapadła cisza.

- W ogóle nie interesuje cię moje życie! - wrzasnęła przez łzy. - Nie odzywaj się do mnie nigdy więcej! Nienawidzę cię! - po tych słowach rzuciła słuchawkę.

Imperator nie ukrywał swojego niepokoju. Wszystko wskazywało na to, że Ashley zbuntowała się i przeszła na stronę wroga. Doktor Szaleństwo musiał wyjaśnił mu, iż "wątpliwości" oraz "potrzeba zrozumienia" są w naturze Mary Sue i choćby nie wiadomo jak bardzo cierpiała, eksponowała swój ból oraz smutek to i tak w ostateczności postąpi słusznie, czyli zdobędzie księgę bez tytułu.

- Czy to na tych polach znajdowała się niegdyś twoja osada? - zmienił temat.

Naukowiec przytaknął.

- Wyjątkowo heroiczny koniec - dodał w zamyśleniu.

- Jaki koniec? - zdziwił się Szaleństwo.

- Twój koniec.

- Co?

Imperator szybkim ruchem wyciągnął zza imperatorskiego paska od pończoch (nie wnikaj, drogi czytelniku, dlaczego Imperator nosił pończochy) sztylet, który wbił w brzuch doktora. Ten skrzywił się w grymasie zdziwienia i osunął się na ziemię.

- Wybacz - westchnął Imperator, ścierając z noża ślady krwi. - Taki los pomagiera antagonisty - powiedział, obwiniając tym samym, zaznaczam, iż niesłusznie, za śmierć doktora narratora oraz imperatyw opkowy.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • comboometga 20.11.2015
    Zabił go :O No, widzę, że zaczyna się robić naprawdę poważnie..
  • alfonsyna 20.11.2015
    Zakończenie wprost doskonałe :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania