Poprzednie częściCzy raki są dobre? - 1

Czy raki są dobre? - 5

Podjechaliśmy na wieś, gdzie mieszkali rodzice Bartusia. Kościół był pełen ludzi. Pośrodku przed ołtarzem stała otwarta malutka biała trumienka. Podeszliśmy bliżej. Bartuś wyglądał jak aniołek. Noelowi łzy stanęły w oczach.

- Nigdy już ci nie opowiem bajki o Czerhonym Kapturku – szepnął ciuchutko.

Zaczął gmerać przy pasku spodni. Odpiął swój ulubiony breloczek i włożył figurkę do rączki dziecka.

- Masz, to dla ciebie – dodał.

- Chodźmy już – szepnął do mnie ze łzami w oczach.

Weszliśmy do zakrystii. Przywitaliśmy się z miejscowym proboszczem. Chłopcy ubrali komże, a ja albę i ornat. Wyszliśmy do ołtarza.

- Jeszcze zdążysz zabrać swojego ludka – szepnął Leon do Noela.

Noel odwrócił głowę. Widać, że decyzja o podarowaniu Bartusiowi swego ulubionego wisiorka nie była dla niego łatwa.

- Niech ma – szepnął. – W Niebie przyda mu się fajna zabahka. Ja mam ciebie. On tam będzie sam…

Łzy popłynęły mu z oczu. Trzeba będzie mu jego wielkie serce wynagrodzić.

Proboszcz odśpiewał modlitwy pożegnania. Przykryto trumienkę. Podeszliśmy do ołtarza i rozpoczęła się Msza.

Popołudniem znowu podjechaliśmy do hospicjum. Chłopcy powiedzieli Łukaszowi o pogrzebie. Potem wyciągnęli LEGO i znowu składali, a potem statkami, które złożyli, fruwali nad głową leżącego Łukasza. Chory chłopiec śmiał się szczęśliwy.

Przez kolejne dni codziennie zawoziłem ich na godzinę do hospicjum, gdzie bawili się z Łukaszem. Obaj zdecydowali się podjąć Nowennę Pompejańską. Jeden różaniec zmawiali na głos w drodze do hospicjum, a kolejny w drodze z powrotem. Do domu na wieczór zostawał im jeden.

Tak minął tydzień. W sobotę i niedzielę chłopcy poznali rodziców Łukasza, którzy byli u niego przez cały dzień. Od poniedziałku do piątku mogli zajrzeć do synka tylko wczesnym rankiem przed pracą i późnym wieczorem po pracy, gdy chłopcy już opuszczali hospicjum.

W poniedziałek wbiegli jak zawsze do Łukasza, lecz tak nagle zatrzymali się w drzwiach, że na nich wpadłem. Spojrzałem ponad ich głowami. Łukasz leżał na plecach, o wiele bardziej blady niż zwykle. Gęsty pot spływał mu po twarzy. Co chwila cicho jęczał. Jakieś skomplikowane urządzenia monitorowały jego stan. Przy nim klęczeli zapłakani rodzice. Łukasz spojrzał na nas. Spróbował się uśmiechnąć.

- Dobrze, że… jesteście… – wyszeptał resztką sił. – I ksiądz jest… Namaści… mnie ksiądz? – spojrzał błagalnie. – Dziś odejdę… do Boga…

Noel buchnął płaczem.

- Nie móh tak! Nie umrzesz! – wrzasnął Leon. – Modlimy się za Ciebie! Codziennie!

- Tak… będzie… lepiej… - wyszeptał z trudem Łukasz. – Nie… mam… sił.

- Czy nie jest zbyt mały na Namaszczenie? – matka Łukasza spojrzała na mnie.

- Był u spowiedzi i Pierwszej Komunii, więc nie – odparłem.

Poszedłem do kaplicy. Ubrałem komżę i stułę, wziąłem naczynko z Olejem Chorych i puszkę z Najświętszym Sakramentem.

- To co, zaczniemy od spowiedzi? – zapytałem Łukasza po powrocie.

- Spróbuję… - wyszeptał cichutko.

Rodzice Łukasza wstali i wyszli na zewnątrz, zabierając ze sobą bliźniaków.

Po spowiedzi zaprosiłem ich z powrotem. Zapaliłem gromnicę i dałem ją Leonowi do trzymania. Udzieliłem Namaszczenia Chorych. Odmówiliśmy wspólnie modlitwę Ojcze Nasz. Łukasz przyjął Wiatyk. Do Komunii przystąpili też rodzice Łukasza. Po błogosławieństwie zaczęliśmy Litanię za Chorych. Łukasz resztkami sił powtarzał wraz z nami słowa modlitwy.

- Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata… - odmawiałem kolejne wersy Litanii.

W tym momencie Łukasz otworzył szeroko przymknięte oczy, nagle podniósł się na łóżku i uśmiechnął szeroko.

- Jezu, jesteś! – powiedział głośno i wyraźnie.

Opadł na poduszkę. Stojące urządzenia zaczęły gwałtownie pikać.

Do pokoju wbiegł lekarz. Szybko spojrzał na urządzenia i na chłopca.

- Odszedł – skłonił głowę, a z oczu popłynęły mu łzy. Wyłączył pikające urządzenia. – Zostawię was samych – rzucił wychodząc.

Zamknąłem Łukaszowi powieki. Rodzice Łukasza i chłopcy płakali. Mnie też łzy ciekły z oczu. Przez łzy, łamiącym się głosem zacząłem z książeczki czytać na głos Litanię za Zmarłych. Powoli nasza modlitwa nabierała normalnego rytmu.

- Przyjedzie ksiądz z chłopcami na pogrzeb? – mama Łukasza otarła łzy. – Dam znać, kiedy.

- Przyjedziemy – obiecałem.

- Wie ksiądz, odkąd Łukasz tu trafił, żaden z jego dotychczasowych kolegów z klasy go nie odwiedził. Tylko oni, którzy nowi przyszli do klasy, zainteresowali się brakującym kolegą. Łukasz tak na nich czekał, aż któregoś dnia się załamał. Posmutniał całkowicie. Obraził się na wszystkich i na Pana Boga! Zabronił tutejszemu kapelanowi wchodzić do pokoju! A on był ministrantem w kościele!

- Podsłuchał, że ktoś mówi, że choroba jest karą za grzechy – wtrąciłem.

- Moja durna siostra! – zawołała. – Kiedyś mi tutaj zrobiła awanturę, że choroba Łukasza to kara za moje grzechy, bo nie zostałam weganką jak ona i karmiłam dzieci mięsem! Biedny synek… - łzy ponownie popłynęły jej z oczu – myślał, że jest taki zły, że musi umrzeć za karę… Biedaczek…

- Jak chłopcy przyjechali tutaj z księdzem, po raz pierwszy od miesięcy się śmiał – kontynuowała po chwili. – Taka byłam szczęśliwa! I tej samej nocy zmarł Bartuś, z którym mieszkał. Bałam się, że znowu się załamie, ale jakoś to przeżył ze spokojem. Codziennie tak czekał na przyjazd Leona i Noela… Muszę im specjalnie podziękować. Proszę przywieźć ich na pogrzeb. Na stypę też jesteście zaproszeni – dodała.

Następne częściCzy raki są dobre? - 6 (KONIEC)

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania