Poprzednie częściCzy raki są dobre? - 1

Czy raki są dobre? - 6 (KONIEC)

Przyszedł dzień pogrzebu. Nowoczesny kościół na toruńskim Rubinkowie był pełen ludzi. Ministranci i lektorzy klęczeli przed trumną, na zmianę odmawiając różaniec za swojego kolegę.

– Księdzu, a pogrzeb dorosłych jest na fioletoho, Łukasza też, a Bartusia był na biało. Czemu to tak? – zainteresował się Leon.

– Małe dzieci, które jeszcze nie myślą same, nie mogły popełnić żadnego grzechu. Tak jak Bartuś. Dlatego pogrzeb jest na biało. Bartuś poszedł prosto do Nieba. A starsi mogą zgrzeszyć, więc kolor fioletowy, przepraszamy Pana Boga za grzechy – wyjaśniłem, zakładając fioletowy ornat.

 

Po pogrzebie zgromadziliśmy się na obiedzie w Lokomotywie. Naprzeciw nas siadła pani łudząco podobna do mamy Łukasza. Jadła samą surówkę z kiszonej kapusty, co chwila rzucając na nas spojrzenia pełne obrzydzenia. Faktycznie, chłopaki złapali po kawałku kurczaka do ręki i z zapałem go obgryzali. Nie wyglądało to nadmiernie elegancko.

– Jak możecie to jeść! – w pewnym momencie wybuchła. – Trupy niewinnych zwierzątek!

– A co? – zdziwił się Leon z pełnymi ustami. – Dobre! Chce pani kahałek?

Drugą ręką złapał z półmiska kolejny kawałek kurczaka i podsunął jej pod nos.

– Proszę! Dobre! – zachęcał.

– Zabierz to ode mnie! – zapiszczała nieznajoma kobieta. – Ja od osiemnastego roku życia jestem wegetarianką, a od dziewięciu lat weganką!

– A co to znaczy? – wtrącił się Noel.

– Nie jem mięsa, jajek, mleka, miodu… – z wyższością zaczęła wymieniać.

– O rany… Porażka… – wyszeptał Noel.

– W sumie… To nie jest… Takie głupie – zaczął powoli Leon.

Spojrzałem na niego podejrzliwie. On, nałogowy mięsojad? Oczy błyszczały mu z radości.

– Naprawdę tak uważasz, kochanie? – głos kobiety nagle stał się miły.

– No… – potwierdził Leon kiwając głową. – Więcej dla nas zostanie! – Dodał i ugryzł kolejny kawałek kurczaka.

– Co za chamstwo! – piskliwie zawołała kobieta.

Zerwała się i piszcząc pod nosem o niewychowanej młodzieży poszła na drugi koniec sali.

Gdy podano deser, podeszli do nas rodzice Łukasza.

– Leonie! Noelu! – zaczął uroczyście tata Łukasza.

Zaszkliły mu się oczy. Wytarł chusteczką.

– Ty mów, ja nie potrafię – zwrócił się do żony.

– Kochani – podjęła temat mama Łukasza. – Chcielibyśmy wam bardzo podziękować, za te ostatnie dni, które spędziliście z naszym kochanym synkiem. Był taki szczęśliwy i radosny, gdy do niego przyjeżdżaliście! I dzięki wam odszedł taki spokojny, taki szczęśliwy… – rozpłakała się.

Po chwili otarła łzy.

– To dla was – wyciągnęła w kierunku chłopców wielkie pudło LEGO. – Lubiliście się bawić z naszym synkiem. Ten zestaw kupiliśmy Łukaszowi na wyjście ze szpitala. Nie zdążył go otworzyć. Proszę, to dla Was.

Leon od razu złapał pudło.

– Dziękuję – na szczęście nie zapomniał o dobrym zachowaniu. – Jakie hielkie – wyszeptał z przejęciem.

Rzeczywiście, zestaw LEGO 7962 „Ścigacz Sebulby i Anakina” prezentował się wspaniale.

– Inne zabawki i klocki Łukasza zostawię w hospicjum dla tamtych dzieci. Ale to pudło chciałabym, aby mieli chłopcy.– szepnęła mi mama Łukasza.

Piękny gest. Taki zestaw to pewnie koło tysiąca złotych kosztuje.

Przed samochodem Leon pociągnął mnie za rękaw.

– Księdzu, bo jest taka spraha. Ale nie będziesz zły na nas?

– Nie będę. O co chodzi?

– Bo my hiemy, że h hospicjum jest hiele innych dzieci, które też pehnie chciałyby, aby ich ktoś odhiedzał… Ale tam jest przerażająco smutno. Noel h nocy się budzi i płacze. I ja też spać nie mogę… Możemy już tam nie jeździć? – spojrzał na mnie błagalnie. – Mogę nawet LEGO oddać – dodał.

– Oczywiście! – odparłem. – Koniec z wyjazdami! Chcę, abyście obaj wiedzieli, że jestem z was bardzo dumny! Daliście sobie radę lepiej niż wielu dorosłych! Zatrzymaj to pudło, a ja wam jeszcze coś dokupię w nagrodę.

Uradowani otwarli drzwi do auta. Noel zajrzał do środka i wystawił zdumiony głowę.

– Księdzu, co to jest? – wyciągnął z auta breloczek z figurką chłopca. – Mój breloczek? Przecież dałem go Bartusiohi do Nieba… – zdziwił się.

Leon spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Rozkopałeś grób i hyjąłeś z trumny? – zapytał z podziwem w głosie.

– No, nie przesadzaj – uśmiechnąłem się.

– Na pehno? – Leon nie dowierzał. – Bo ja bym ci pomógł h kopaniu, hiesz?

– Księdzu, popatrz! – Noel rozradowany podsunął mi breloczek pod nos. – Tu jest jeszcze dodatkoho mały aniołek z napisem „Bartuś”! Już hiem! Aniołek z Nieba mi go przyniósł od Bartusia!

Z radością przypiął breloczek do szlufki spodni.

Dyskretnie zajrzałem do bagażnika. Koło gaśnicy leżał komplet zapasowych kluczyków.

Radośnie uśmiechnięty wsiadłem za kółko. Inspektor Grażyńska była nazywana w pracy „wróżką”, bądź „czarownicą”, ale „aniołkiem z nieba” chyba dotąd nie.

Ruszyłem.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania