Poprzednie częściDezinformel (fragment 1)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dezinformel (fragment 6.)

IV. Anakrusis

 

Pierwszy, jakże wyraźny, oddzielony od innych dźwięk. Aż w podniebieniu czuję. Kęs niczym ostra, kłująca nuta, ton z drutu koloczastego. Miękki, choć pokryty kolcami. Krew z niego wytryska, spływa mi po brodzie, osadza się na zębach i języku. Odczuwalny pozazmysłowo wszechsmak. Ultradoznanie.

Nawiązuję kontakt, telepatyczny, wizualny, widzę paręnaście osób naraz. Są w różnych miejscach, na oddalonych od siebie o ładnych parę kilometrów ulicach, nie znają się, MNIE nie znają. Przynajmniej nie wszyscy.

Oto zjaweusze, różowopióre czorty kręcące miasteczkiem, otwierają mi wiele drzwi(czek) percepcji.

Jednocześnie mam w myślach i przed oczami Zbyszka Szwajcerzaka, drobnego przedsiębiorcę lat czterdzieści siedem, który traci akurat równowagę we własnej kuchni, właściwie bez powodu wywija potężnego orła i, lądując na plerach dziwi się, że co, czemu, jak to, że... tak po prostu, w dodatku na trzeźwo? Toż to aberracja jakaś, dopust, skaranie boskie z tym remontem, ciągnie się i ciągnie, zabić się można, człowiek się potyka o własne nogi w tym burdelu...! Płacisz, kurwa, a ci się ociągają, ślamazarzą, aua, czort by kopyta połamał w takim bajzlu!

Widzę również Kingę. Żałość, cringe, żenua: noworoczna domówa, posylwestrowy afterek u tego babochłopa Magdy Racławiny. Siedzą, cztery panieny, piją, jointy palą, tańce, hulanki, swawole na ekranie wiszącej na ścianie plazmy. Śmichy-chichy.

Gapi się, cholerna lesbijka, na moją dziewczynę. Jawnie, otwarcie daje jej do zrozumienia, na co miałaby ochotę. Scena — niczym wstęp do do naprawdę niskobud... bezbudżetowego pornola.

A tu — Sławcio, trzydziestolatek po szkole specjalnej. Miłośnik starych samochodów. Wpatruje się cielęcym wzrokiem w polakierowanego na papuzio (maska przednia, dach — british racing green, reszta karoserii — o zgrozo — wściekły róż!) volkswagena "garbusa", prawdziwy antyk, rok produkcji 1954, większość części — oryginalna, nawet radio — z epoki.

Chciałby mieć, choćby na parę dni, takie cacko, Sławek, pojeździć za miastem, gdzieś po ustronnych, wiejskich, albo i leśnych dróżkach. Bez prawa jazdy, bez znajomości przepisów ruchu drogowego. Poużytkować, poMIEĆ, posiadać, pucować, polerować, woskować, a choćby i lizać lakier takiego "bitla", czyścić mu gaźnik, przewody hamulcowe, kominowe, regulować zapłon, monotrysk, politrysk, wymieniać simeringi w baku, czy co tam się robi, by utrzymać takiego skarba w jak najprzyzwoitszym stanie technicznym i wizualnym.

Zasmuca się, Sławek. Wie, że to marzenie ściętej głowy. Niechby chociaż powiedział, zająknął się, że chciałby mieć skuter, czy głupią motorynkę... Już matka wybiłaby mu z głowy fantazjowanie o niebezpiecznych bzdurach. Ma świadomość swoich wad, ograniczeń, wie, jak bardzo wybrakowany jest. I że — kategorycznie! — nie wolno mu samemu jeździć. Nawet rowerem. Bo inaczej — czeka solidny opeer.

...zakłócenia obrazu, sygnał się tnie, wizja — zniekształca. Odnoszę mylne wrażenia, biorę je za fakty.

Magda Racławina, kobieca i seksowna, niczym czechosłowacka sportsmenka, siedzi przecież wygodnie w domu rodziców, leczy kaca, Kinga — bryluje w Antwerpii, podrzędnej, półlegalnie działającej knajpie (czynna świątek-piątek, 24/7, właściwie melina, ściek, do którego złażą się najrozmaitsze męty, biedalokal, przytulisko dla wszelakiej maści szemranych indywiduów, typiszcz spod ciemnej gwiazdy, ta nora nor — idealnie pasuje do mojej Kingi, świętej menelicy, natchnionej i puszczalskiej dysonansiary, oksymoronki, moralizatorskiej kurewki).

...a kogóż tu widać? Mirek Szwaliszuk, ten, co parę lat temu przeżył niezły szok, gdy dowiedział sie, że we wczesnych atach pięćdziesiątych, w okresie błędów i wypaczeń, stalinizmu, obu jego dziadków, Bogdan i Tadeusz, miało za sobą — z czym się nawet szczególnie nie kryli — romans. Skoczyli homoerotycznie w bok, popełnili błędy i wypaczyli się leciutko, po czym — gdy im się chyba znudziła odmiana — jakby nigdy nic wrócili do żon.

Kiwa się w fotelu przed telewizorem, usiłuje zmusić się do patrzenia na skaczące na ekranie żywe lalki.Oczy same się zamykają choć jest dopiero... wczesne popołudnie? Chyba. Średnio dziś się orientuję w czasie i przestrzeni.

Krew, której mam pełne usta, "nadzienie" specyficznych zrazów, kotletów, smakuje jak przesłodzony, malinowy sok.

Błogostan. Hiperodprężenie. Rozprężenie. Ożywczy, kojący wiatr pod skórą. Wilgotny prąd, który aż łaskocze w podniebienie.

...a teraz widzę ciebie, Paulinko. Nie znamy się, bo i skąd. Jesteś piętnaście lat młodsza, gdy się rodziłaś byłem już w... czekaj, której klasie...? Mało ważne.

Chciałabyś mnie, co? Wiem, czuję przez dzielącą nas przestrzeń, hektolitry chłodnego powietrza, zimnego światła, lodowatej krwi i śliny obcych, zobojętniałych, oschłych ludzi, przez całe śnieżne pustynie, beczki benzyny, Mała i śliczniutka Paulcia, odległa i zarazem szalenie bliska. Dziewczyneczka, według wszystkich naokoło — słodka i niewinna, czysta, krystaliczna, bezgrzeszna, niemal święta, mała nimfomanka, której w głowie tylko jedno. Obsesjonariuszka, mistrzyni loda z połykiem. Blow job queen. In pectore. Wyuzdana, wyzwolona, jak chyba nikt w naszym nieco zadupnym miasteczku, prowincjonalna bachantka, której nie będzie dane stracić cnoty.

Czuła i namiętna, jednocześnie — gorąca, dzika i szalona... kaleka, zamknięta w niewidzialnej skrzyni, pancerzu nie do zdjęcia (że potrawestuję jedną z piosenek KATa: "w bezkształtnej bryle uwięziona tyle lat") dziewczyna, z którą los obszedł się wyjątkowo okrutnie, uniemożliwiając... w zasadzie wszystko.

Wiedziesz tę swoją vita reducta, bo trudno to inaczej określić, skrępowana, za niewinność, za nic, BO TAK, bo demony tego miasteczka postanowiły być wyjątkowo złośliwe i właśnie tobie uniemożliwić spełnienie najbardziej podstawowej fizycznej o psychicznej potrzeby, uŻYCIE siebie, krótkich i nieuleczalnie niknących chwil nazywanych życiem, młodością.

Nie, kurwa, takiego wała — zadecydowały różowopióre bestie — masz być zakutana w kaftan bezpieczeństwa, pas cnoty, ręką i nogą nie możesz poruszyć, wstać z łóżka. Mówić? A po co? Leż, bądź karmiona, przewijana, jak w piosence: "po prostu bądź". To wystarczy.

Wegetuj. Masz być żywym posągiem, wszystko czującą kukłą zakneblowaną raz na zawsze niewolnicą choroby. Niech ci się umiera codziennie z chęci, dojmującej, taaak, wariuj, konaj, rzucaj się wewnątrz skorupy, z której nie ma i nie będzie ucieczki, no, chyba, że w głębszą nicość, czarną amnezję, potem — nieświadomość, w stan wegetatywny.

Chciej, szalej z pragnienia nie mogąc go nawet wyartykułować, wrzeszcz tą swoją ciszą, na którą jesteś skazana.

Mogłabyś być cudowną partnerką, kochanką, jeszcze lepszą żoną, ale nie ma prawa być tak banalnie, przynajmniej póki one tu rządzą. Życie to nie bajka, no, chyba, że taka w stylu braci Grimm, wyjątkowo okrutna. Albo Andersena — ten też potrafił pojechać na ostro, popisać psychopatozy.

Śpiąca królewna nigdy się nie obudzi, taka prawda. Obejdzie się bez happy endu. Według lokalnych bóstw-dręczycieli: tym lepiej, śmieszniej, ciekawiej, tragiczniej.

Zdychasz wewnętrznie, niezaspokojona, spalasz się co dzień bardziej i bardziej, czujesz, że tam już tylko zgliszcza zostają, a mimo to nadchodzi kolejny pieprzony dzień i słońce wznieca pożar.

...podobałbym ci się, nawet pomimo kalectwa. Egzemplarz wybrakowany, pozbawiony istotnej części, nie w pełni sprawny.

Ale lepszy taki, niż żaden. Jestem dosyć miły i sympatyczny (podobno!), chyba nawet nie brzydki (jeśli nie zachleję — z lustra nie patrzy na mnie człekokształtna małpa, troglodyta), nie żaden karzeł, garbus, trędowaty.

Jednoręki bandzior, szarmancki skurczysynek, którego drugą łapę odżarł i rozwałkował na miazgę groźny smok — magiel (bezlitosne, blaszane monstrum).

Ale nic to, pod innym względem jestem bardziej, niż pełnosprawny, he, he. Zawsze zwarty i gotowy.

I takiego pragnęłabyś, ze wszystkimi wadami i zaletami, i taki wydałby ci się zawaliście męski, przystojny. Samczy. No facet po prostu, z krwi i kości, co z tego, że nieco ułomny; drugą łapę ma, na niej — pięć zdrowych paluchów, które może włożyć...

Przyciągałbym cię, podniecał samą swoją obecnością, wyglądem, zapachem. Całe worki, reklamówki feromonów w powietrzu! Gorąco, namiętność, zaduch, rozgorączkowanie, ekstatycznosć, pragnienie, drżączka siakaś, niemal epileptyczna...

I pierwsze, co byś zrobiła, gdyby dane ci było, choć na dwadzieścia parę minut wyzwolić się z okowisk, odkostnieć, to... wiadomo. Nie trzeba przesadnie rozbudowanej wyobraźni, aby zwizualizować sobie tę scenkę: wyzdrowiała, wręcz ożywiona Paulinka, nie ceregieląc się nie wdając w zbędna gadkę-szmatkę (szkoda czasu, cenne sekundy mijają!), pada na kolana, rozpina mi rozporek. Bierze do ust.

I byłbym twoim pierwszym, jedynym facetem; obróciłabyś się z powrotem w głaz, a ja zostałbym w pamięci już na zawsze, jako TEN, o którym myślałabyś wielkimi literami, z podniosłością, emfazą, ale i czule, facet nad facetów, którego wspominałabyś, ciągle i ciągle. Wżarłbym się, zostawił plamę nie do wywabienia, wypaliłbym ozdobne piętno (taki ze mnie skaryfikator!).

Ja — trip, ucieczka przed okrucieństwem realnego świata, bilet w kosmos, niestety — nie w jedną stronę, czarnoksiężnik, sakralizator, otumaniacz, blant, święty Mikołaj, dobry duch pojebanej, kamiennej bajki.

Ale — jak wspominałem — nie ma tak dobrze. Zostałaś skazana na dożywotnią abstynencję, parszywą i niepotrzebną, niepożądaną czystość, zamknięta w więzieniu bez murów i krat, na szczycie kamiennej wieży. Zakonnica, której gnije cnota, muchy latają nad psitą.

Czuję twoją gorycz, pomimo dzielących nas, zzołziałych bab, zaburaczałych facetów, szarych mieszkańców biednej mikropolii, domów z odpadającym tynkiem, hektarów łuszczącej się farby i nasiąkniętego deszczówką styropianu, masy bitumicznej na ulicach i w głowach tutejszych decydentów, mimo świateł, szkła, miedzi, brudu, supermarketów, koszy, z których aż wylewają się śmieci, wyszumowują niedopałki, widzę cię, przez całą szczurzą i lepką, barbarzyńską przestrzeń świata, który tak parszywie cię potraktował.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • D.E.M.O.N 07.07.2021
    "Ty zziołziała babo!" - moja nowa ulubiona obelga nieczystych dziewek.
  • Florian Konrad 07.07.2021
    :D :D Musze przyznać, że mnie samego rozbawił ten neologizm. mam wielką frajdę w tworzeniu takich właśnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania