Poprzednie częściGaja i Michał - rozdział 1

Gaja i Michał - rozdział 3

Plastik

Gaja będąc już dość długo w domu dziecka poznała parę koleżanek i kolegów. Niektóre trochę ją skrzywdziły, inne pocieszały. Spodobało jej się imię najlepszej koleżanki – Aurelii. Była jej wieku, ale wyglądała na trochę starszą.

Od jak dawna tutaj mieszkasz?

Odkąd się urodziłam – odpowiedziała koleżanka na pytanie.

Znasz swoją mamę?

Nie, słyszałam tylko, że jest bardzo piękna, ale o tacie nie mam pojęcia.

Było ci ciężko?

Smutno się patrzy na kochające się rodziny, kiedy ty jej nie masz.

Nigdy nawet o tym nie myślałam.

To dobrze i nie myśl o tym.

Dlaczego?

Bo to smutne.

Masz rację.

Widziałam twojego brata...

Nie mów mi o nim, popłaczę się.

Pani Eliza kiedyś czytała mi książki o II wojnie światowej, wtedy ludzie oddawali za siebie życie, potrafili się przyjaźnić i kochać, zapewne istniała zawiść, lecz było się razem.

Wiesz zawsze znajdzie się ktoś, kto cię kocha.

Często tego nie zauważamy.

Pograsz ze mną w chińczyka?

Jeżeli wytłumaczysz mi zasady to chętnie.

Nie znasz?

Niestety.

Więc rzucasz kostką, jeżeli wypadnie ci sześć to wchodzisz pionkiem i grasz, a poprzez pole musisz dotrzeć do swojego domu. Wyrywa ten, który prędzej dotrze do domu wszystkimi pionkami.

A masz planszę?

Jasne, daj mi chwilkę, a po nią pójdę. – i tak się stało, grały przez całe dwie godny, aż w końcu wygrała Aurelia, a zaczynało się od Gai, która miała już trzy pionki na polu, lecz kiedy miała ostatniego do domu, wydawało jej się, że rzuca po raz setny, lecz wciąż nie pojawiała się liczba pięć, ale wszystkie inne, w tym samym czasie koleżance się udało to wszystko dogonić i zarazem wygrać. Dobrze się przy tym bawiły..

Następnego dnia Gaja była szczęśliwa, nawet bardzo. Wróciła ze szkoły dość wcześnie i teraz oglądała bajkę w telewizji. Bardzo jej się podobała, ponieważ wiedziała, że dobro pokonuje zło.

Pani Eliza usiadła obok niej, zawsze miała ze sobą torbę lub reklamówkę.

Chcesz, abym przeczytała ci pewną historię.

A kto ją napisał?

Nie odpowiem ci, ale nie chodzi o autora, a treść.

Jasne, miło będzie mi posłuchać. – wtedy pani Eliza przytuliła Gaję i nawkładawszy okulary czytała:

„Było raz pewne miasto w północnej części kraju, a rządził nim wówczas dobry władca, żyli identyczni ludzie. Pewnego jednak dnia ten król zmarł, niestety nie pozostawiwszy syna. Wszystko układało się w porządku, lecz te miasto było pełen błędów i krytyki, trochę prawdy, a może tego i tego. Każda kłótnia kończyła się okropną dyskusją. Gdy ktoś zaczynał rozmawiać, to drugi przerywał mu w trakcie rozmowy i nic poza hałasem, krzykiem nie dało się zrobić. Dlatego drogi czytelniku zapamiętaj, że w takie dyskusje nie warto się wdawać, lecz musisz odróżnić, kiedy trzeba, tego uczymy się przez całe życie. Można byłoby to oznaczać jako, że słowa zbyt często są wypowiadane w nieodpowiednim momencie, są bez znaczenia i ludzie chcą słuchać sami siebie. A spośród miasta wyszedł staruszek z laską.

Nie jestem taki jak, wy, plastikowe miasto, ja wiem, że słowa mają wielką moc do ranienia i radowania innych, jesteście dorośli, a zachowujecie się, jak dzieci z przedszkola. Każde święto to dla was alkohol, a teraz nie ma władcy i gubicie się.

Nie bądź taki mądry – odpowiedział tłum.

Jeszcze zobaczycie, kiedy spotka was kara.

Co taki starzec, jak ty może wiedzieć? – odezwał się młodzieniec.

Tylko was ostrzegam... To plastik.

Zejdź mi stąd – odkrzyknął ten sam młodzieniec i go popchnął.

Jeżeli chcemy sprawiedliwości to proszę chętnych na władce tutaj na środek! – wystąpili wtedy na środek, a staruszek odszedł dalej z bólem pleców. Chętnych zebrało się pięciu.

A teraz każdy się przedstawi i wygłosi swe obietnice, a każdy stąd obecnych zagłosuję. To rozkaz!

Pierwszy przedstawił się człowiek o dość długiej brodzie i obiecał rozbudowane rolnictwo, drugi ochotnik był bardzo wysoki i mówił, że da ludziom jedzenie, trzeci o niebieskich oczach powiedział o cieple, a czwarty o rzemiośle i piąty spokoju.

Każdy z nich miał w sobie nutkę prawdy, a kamień kłamstwa. Później każdy zagłosował według rozkazu i wygrał pierwszy król. Była długa chwałą i uczta. Nazywał się Ludwik.

Teraz opowiem wam, jak piękne było te miasto, a rosło tam wiele drzew, takich jak ogromne i potężne buki, smukłe i białe brzozy, wielkie sosny i pełne igieł świerki ( choinki) oraz wyjątkowe modrzewie. Gałęzie drzew były tak ze sobą splecione, że trudno było między nimi przejść. W oddali stał wielki zamek. Był tak stary, że niektórzy uważali go za antyk i faktycznie niebezpiecznie czasem spadały kamienie, można było uderzyć się w głowę. Każdy domek był z drewna, co wcale nie oznaczało ciepła. Nawet koło nietrwałych sklepów ozdabiał miasto skalniak porośnięty trawą i przeróżnymi pnączami. Nie chce wam mówić, jak wyglądało, choć piękne strumyki również przyciągały się do siebie. Ale w środku było inne.

Kiedy miesiąc po wybraniu władcy nie spełnił on obietnicy lud zaczął protestować i przyszedł moment, kiedy zapukali do jego drzwi, a ujrzawszy go zaczęli krzyczeć:

Pola rozbudowanego nie mamy, więc my ie wybraliśmy ciebie dla wygody! Tak właśnie! Jak to się wytłumaczy?

– Ale bez krzyków, już spokojnie. Poczekajcie chwilkę... – powiedział król i odwróciwszy się wystawił poza dom łopaty, rękawiczki, grabki, wodę i konewkę, taczkę oraz motykę, a następnie wskazał na pole i rzekł:

Tam macie nasiona, a tutaj narzędzia.

Mieliśmy je mieć, nie je sadzić.

Bez pracy nie ma kołaczy, nic się samo nie zrobi.

Król... Żądamy zmiany!

Wszystko wam dałem, zobaczcie ile tam nasion, a wy jeszcze marudzicie. Wstydźcie się. Ja wam mogę pomóc.

Najpierw nam je pokaż. – I niezdenerwowany wyszedł z ludem, było to dla niego okropne, kazali mu się brudzić i hańbić, a lud nie dostał bogatych roślin, lecz kiedy weszli na pole to zmienili się w butelki, plastikowe, bezbarwne z kolorowymi zakrętkami, wystarczy, że położyli tam stopę wtedy wyszedł starzec, podniósł butelki i parsknął, wiedział, że miasto już nie istnieje. Nie pozostał, ani jeden człowiek w tej miejscowości.

Plastik... to ludzie z plastiku. Ich jest wśród nas najwięcej. – i wtedy uklęknąwszy zaczął się modlić:

„Mój panie Boże, ach zrozumiałem to na początku, a teraz uwierzyłem, ostrzegałem ich, lecz nikt mnie nigdy nie słucha. To prawda... Oni są tacy podobni do papieru, ale się różnią. Są bardzo sztuczni, tak że widać to w ich twarzy, zwyczajnie nie są sobą, nie potrafią. Gdybym ja takie miał to... aż mi ciarki przechodzą. Plastik nie jest trwały, jest kłamliwy... Och, oni wiecznie kłamią, gdziekolwiek są to wypowiadają kłamstwo. Ale najgorsze jest to, że są fałszywi. Potrafią przyjaźnić się tego samego dnia z tobą, co później cię obgadywać. Dobry Boże, nauczyłem się, że to co mówią w twoim towarzystwie teraz, to później będą mówić to o tobie, gdy ciebie nie będzie. W ich oczach to widać. Dziękuje, że mnie od tego ratujesz, musiałem to przeżyć, by zrozumieć...

Panie, oni również gonią za tym, co jest nieważne, za innymi. Tylko ludzie mądrzy idą własnymi ścieżkami. To głupcy bez serca, którzy nic nie rozumieją. Dzięki ci Panie, że nie jestem z plastiku.”

Amen

I pani Eliza skończyła czytać. Gaja słuchała tego z zadowoleniem i w ramionach opiekunki zaczęła płakać, ale były to łzy szczęścia, uśmiechała się

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania