Poprzednie częściKoroner Hawk (1)

Koroner Hawk (10)

Nie myślał, że tak prędko przyjdzie mu kolejny raz odwiedzić hiszpańską zbrodniarkę, ale przywykł do tego, że życie często potrafiło go zaskoczyć. Pozytywnie, negatywnie, bywało naprawdę różnie, jednak w tym wypadku towarzyszyły mu bardzo mieszane uczucia. Czuł się tak, jakby ktoś z chirurgiczną wręcz precyzją wymierzył wszelkie sytuacje i myśli, jakie wsypano mu do głowy, utrzymując odpowiednią proporcję tych dobrych i złych, doprowadzając do tego, że koroner znalazł się w stanie ambiwalencji, który od dłuższego czasu był mu obcy.

Miguela nie sprawiała wrażenia osoby niebezpiecznej, i taka nie była, mimo szemranej przeszłości. Były żołnierz, do tego z ciążącą na karku świadomością o karze śmierci. Niewątpliwie została do tego „przedsięwzięcia” w jakiś, jeszcze nieznany Hawkowi, sposób, wplątana.

– Buenos dias* – powiedział, stojąc w progu. Drzwi były otwarte, ale postanowił z grzeczności zapukać, z perspektywy wejścia nikogo nie dane mu było zauważyć. Jakież było jego zaskoczenie, gdy Hiszpanka wyskoczyła na niego z nożem, gdy tylko postawił pierwszy krok w pomieszczeniu. Na szczęście, nie stracił swojego zwyczajowego refleksu i udało mu się w porę zatrzymać rękę Migueli i pozbyć się broni z jej ręki. Nakazał jej usiąść. Nie opierała się. Wyglądała jednak na wyjątkowo przestraszoną.

– Chcę tylko porozmawiać – odparł, spoglądając brunetce głęboko w oczy. Próbował jakoś wzbudzić w niej zaufanie i spokój, przynajmniej chwilowo, żeby nie przyszło jej do głowy rzucać się z rękoma. Nie wątpił w jej umiejętności walki, a z obecną raną mógłby stać się dla niej łatwiejszym celem. Zwłaszcza, że wiedziała o ataku i w pewien sposób była w niego zaangażowana.

– Que sea como quieras.**

– Wczoraj wieczorem, byłaś na korytarzu przy pokoju Crecerelli, prawda? Wyłączyłaś w nim światło.

– Posible.*** Nie wiedziałam, że ktoś tam był.

– Przestań łżeć – koroner nachylił się nad stołem i przybliżył się do przerażonej Acevedo. – Powiedz, kto stoi za tą farsą, to nic ci się nie stanie. Tobie i twojemu braciszkowi. Xavier, tak? Scotland Yard byliby zadowoleni. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Zbrodniarka wojenna, morderczyni generała Acevedo i jej parszywy brat… Przemytnik kokainy, prawda?

– Skąd o tym wiesz? O przemycie?

– Las serpientes pueden levantar sus colmillos en cualquier momento**** – szepnął. – Zwyczajowy dilerski slogan. Strzelałem. Mogło to być po prostu jakieś głupie hasło. Ale właśnie się zdradziłaś. Mów, co wiesz, bo nie zdążysz mrugnąć, a oboje zawiśniecie.

Miguela zamrugała szybko parę razy, było po niej widać strach, zdezorientowanie. Nie przypominała już tej dumnej, groźnie wyglądającej panny Acevedo, którą była przy ich ostatnim spotkaniu. Lęk zmieniał ludzi z obłożonych twardą okładką ksiąg w nagie kartki papieru, które jeszcze prościej było spalić. Rzecz jasna, po uprzednim zapoznaniu się z zapisaną na nich treścią.

– Chavechette. Obiecał mi, że jeśli choćby w taki sposób mu pomogę… Ja i mój brat zostaniemy oczyszczeni z zarzutów. I będziemy mogli jako wolni ludzie wrócić do Hiszpanii.

– Jesteś głupia, Miguela. Słyszałaś cokolwiek o tym człowieku? Ludzie, tacy jak on, nie pomagają. Może i mógłby pozbyć się związanych z tobą papierów w Scotland Yardzie, pogadać z kim trzeba, ale nie zrobi tego. To wąż. Nie człowiek.

– Wiem… Wiem… – Hiszpanka nagle zaczęła płakać. – Spotkałam się z nim zaraz po tym wszystkim. Powiedział, że jestem naiwna… Że zginę na palu… Że rozerwą mnie końmi, a ci, którzy niegdyś walczyli u mojego boku, będą rzucać łajnem i przekleństwami… I ma rację! Nie zasługuję na przebaczenie. Ale mój brat? Xavier tylko chciał zdobyć środki, żebyśmy mogli zamieszkać gdzie indziej. Nie w Londynie, dalej… Gdzie nas nie znają. On nie zasługuje na śmierć, on robi to wszystko dla mnie! – łzy płynęły po jej twarzy, smarkała, ocierała oczy w rękaw prześwitującego szlafroka, brudząc go tuszem do rzęs i resztkami czerwonego cienia do powiek.

– Spokojnie, Miguela… Powiedz mi… Baron Chavechette zabił Crecerellę? Nieważne, czy własnymi rękoma, czy może to zlecił.

– Dios mio!***** – załkała przeraźliwie. – Nie zabijaj mnie, proszę, nie wiem tego. Naprawdę nie wiem. Chciał cię uciszyć, więc być może, ale nic więcej nie wiem! Nie wtajemniczał mnie w swoje plany.

– Jesteś pewna? Może powinienem zapytać Xaviera? Najlepiej w towarzystwie inspektora Scotland Yardu, jak myślisz? Wszyscy byliby zadowoleni.

– Błagam… O niczym nie wiem.

– Dobrze, Miguela, dobrze. Nie płacz już, umyj twarz i nałóż nowy makijaż. Na pewno masz jakichś klientów, a w tym momencie wyglądasz gorzej niż emerytowana ulicznica – koroner uśmiechnął się szeroko do zapłakanej Hiszpanki i opuścił pomieszczenie.

Miguela Acevedo była jednym z trzech punktów na jego dzisiejszej liście przesłuchań i z powodzeniem mógł wykreślić pierwszy. Teraz pozostało mu tylko odwiedzić Silje, która podobnie jak on, przebywała w szpitalu, chociaż w przypadku jasnowłosej był to stan dosyć makabryczny. Na tyle makabryczny, że nie pozwalało to jeszcze na umieszczenie jej w areszcie, jak to zażyczył sobie koroner Hawk. A potem zajrzeć do Daphne Belmondeley, która, powiedzmy, zaintrygowała go swoim nietypowym zachowaniem.

Ulice Londynu jak zwykle oferowały zmysłom swoje wdzięki. Zapach perfum i deszczu wdzierał się do nosa razem z odorem szczyn, brudnej wody i końskiego łajna, niebo jak nigdy było rozchmurzone i tworzyło niezwykle urokliwą kompozycję razem ze szczytami kamieniczek i wieżyczek. Ludzie myli okna, palili papierosy na balkonach, wylewali pomyje i podlewali kwiaty. Życie toczyło się raczej powoli, u innych szybciej, u innych gnało jak smagany batem temperamentny rumak. Na przykład u żebraków – w ich przypadku żywot ciągnął się tempem kulawego żółwia, od monety do monety, od posiłku do posiłku. Ale już przy handlarzach, sytuacja wyglądała inaczej. Koroner zawsze widział ich jako ludzi pełnych werwy i, oczywiście, z mocnym, donośnym głosem, który informował przechodniów o przecenionych pomarańczach z importu i dojrzałych pomidorach. Tutaj wszystko nabierało prędkości, którą można było już odmierzać w pieniądzu. Komu więc życie mijało tutaj najszybciej? Czyje istnienie pędziło jak przerażone dzikie zwierzę, uciekające przed myśliwym? Odpowiedź była prosta. Tych, którzy mijają innych, są duchem ulic, a jednocześnie nic o nich nie wiedzą, pojawiają się na moment, żeby zaraz potem zniknąć. Spieszą się, biegną, kupują w pośpiechu i w pośpiechu spożywają. Wydają, żeby zarobić i zarabiają, żeby wydać. Ulice z nich słyną, ulicznice z nich żyją, zaś Londyn – to oni. Przechodnie. To oni tworzą miasto, są miastem. Właściwie, to po prostu mieszkańcy. Ale w pewien sposób, gdy opuszczamy nasze bezpieczne schronienia, gdy wkraczamy w betonową dżunglę, zarośniętą straganami, ludźmi i swądem niespełnionych ambicji, stajemy się członkami specyficznej grupy społecznej – tłumu. I to właśnie jego życie toczy się w najbardziej szaleńczym tempie.

Szpital był samotnym budynkiem pośród mieszkalnych osiedli. Wpuścili go bez najmniejszego problemu, z odznaką detektywa mógł odwiedzić Silje bez zbędnych pytań ze strony personelu.

– Ponownie się spotykamy – uśmiechnął się kpiąco do blondynki, która widząc go, wywróciła oczami. – Mam do ciebie parę pytań, moja droga. Ale najpierw powiedz mi, jak się czujesz, co?

– Spierdalaj… To nie jest ani trochę zabawne. Pytaj, o co chcesz, nic ci nie powiem. A w szpitalu nie będziesz mnie torturował, stracisz pracę.

– Po pierwsze, wielu ludzi uważa, że jesteś przestępcą. A Londyn gardzi takimi jak ty, najemnikami – warknął. – Po drugie, w związku z tym, nikt tu nie przybiegnie, żeby cię ratować, jak odetnę ci palec skalpelem. Ale masz rację, nie będę cię torturować. Chcę porozmawiać, a potem sobie pójdę. I, jeśli będziesz miała dostatecznie dużo szczęścia, już więcej mnie nie zobaczysz.

– Oby…

– Będę pytać o Samuela Chavechetta, więc maksymalnie postaraj się rozjaśnić swój umysł i odpowiedzieć mi najprościej, jak potrafisz. Gdzie baron był w czwartek w nocy?

– W rezydencji. Osobiście odprowadzałam go do sypialni. Zawsze tak robię… Robimy, razem z Farhadem.

– Skup się. Na pewno tak było?

– Tak. Nie jestem ślepa, ani głupia. I mówię prawdę. Nie mam już powodu kłamać.

– Więc Chavechette nie ma nic wspólnego z morderstwem Crecerelli?

– Tego nie mogę powiedzieć. Ale w tamtą noc, na pewno był w swoim pokoju.

– Czyli zlecił komuś to przestępstwo?

– Nie.

– Ale to nie on zabił?

– Nie on – Silje zaakcentowała te dwa słowa inaczej niż by się tego spodziewał. – Nie mogę ci powiedzieć nic więcej, ale jeśli zależy ci na tej sprawie… Jeśli chcesz wiedzieć o tym wszystko… Zajrzyj do tej posiadłości. Kryje się tam więcej tajemnic, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.

 

* Buenos dias – Dzień dobry

** Que sea como quieras – Niech będzie

*** Posible – Możliwe

**** Las serpientes pueden levantar sus colmillos en cualquier momento – Węże mogą wysunąć kły w każdej chwili

***** Dos mio – błagam

Następne częściKoroner Hawk (11) Koroner Hawk (12)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Kocwiaczek 13.04.2020
    Niewątpliwie została do tego „przedsięwzięcia” w jakiś, jeszcze nieznany Hawkowi, sposób. - ale co? Wmieszana, wplątana?

    //

    Coś mi się zdaje, że żona barona może wcale nie wyjechała... No cóż, poczekam, zobaczę co z tego wyniknie.
  • Drżączka 13.04.2020
    A no tak, słowo mi tam uciekło xD Dzięki!!
  • bogumil1 16.04.2020
    Ta część również ciekawa. Fascynujący opis tłumu wielkiego miasta.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania