Poprzednie częściKruk - prolog (świat wiedźmina)

Kruk - rozdział 2 (świat wiedźmina)

(Odrestaurowane)

 

Wieś Moczywory tętniła życiem. Słońce przebijało się przez coraz rzadsze chmury, zalewając słomiane strzechy promiennym blaskiem. Wiatr ustał, zaś błotnistą drogę biegnącą pośrodku osady upstrzyło obficie mętnymi okami kałuż. Zza rogu chaty należącej do wójta Biezwuja wybiegły dzieci. Cała gromadka, nie przejmując się niezadowolonymi pomrukami dorosłych, wleciała na drogę, przeganiając taplającą się w błocie świnię.

– Irenka! Jasiek! Spójrzcie wy na siebie! – Mysiowłosa kobieta, stojąca na kaganku jednego z domostw, załamała ręce. – Przecie ja tego za bogi nie odpiorę!

– Spokój, kobieto. – Miech, miejscowy kowal, położył wielką, kosmatą dłoń na wątłym ramieniu żony i pogładził swą długą, czarną brodę, w której nadal można było dojrzeć opiłki żelaza. Jego dzieciaki nosiły w sobie jego geny, były silne – gdy sam był smarkiem pierwszy biegał po kałużach i rzucał się błotem, jak nikt w okolicy, nie wyobrażał sobie by z powodu kilku i tak brudnych już szmat, miał odmówić swoim pociechom zabawy.

– Zostaw ich, Milenko – dodał łagodniej, uśmiechając się do własnych wspomnień. – Niech się bawią, niech czerpią radość z życia póki jeszcze jest takie beztroskie.

Gdzieś w pobliżu rozszczekały się psy. Miech nie zwrócił większej uwagi na ujadanie burków, kundle reagowały w ten sposób na widok głupiego zająca czy nawet sąsiada wracającego z wychodka. Odwrócił się więc, kierując kroki w stronę chaty. Był już zmęczony – od bladego świtu wykuwał podkowy dla wierzchowców, grasujących w pobliżu Scoia'tael. Nie, nie był rasistą, elfy i krasnoludy nie grosze były dla niego od ludzi, szczególnie, gdy mieli czym płacić. We wsi nie znalazłby kupca na miecze, dzidy ani groty, co najwyżej grabie, łopaty i motyki, w ten sposób czteroosobowej rodziny by nie utrzymał, choćby i stanął na głowie. Szczególnie po po migracji części mieszkańców w obręby stolicy.

Nim zdążył przekroczyć próg, zatrzymał się, złapany za ramię drżącymi, kobiecymi dłońmi. Spojrzał na żonę, która wydała mu się nienaturalnie blada. W tym właśnie momencie rozległy się krzyki matek nawołujących swe dzieci; część z nich wbiegła na drogę, ciągnąc za ręce swe pociechy z powrotem do chałup. Huknęły drzwi domostw, trzasnęły okiennice.

Do osady wjeżdżali zbrojni.

Irenka i Jaś wskoczyli na ganek, by schować się zaraz za wielkim jak góra ojcem.

– Do domu – warknął, dostrzegając ciało przerzucone przez grzbiet jednego z koni. Scoia'tael.

Ukłucie strachu przeszyło boleśnie serce kowala. Dobrze wiedział, że jeśli elf pisnął choćby słowo o kontaktach jakie utrzymywał z pobliskim komandem, jego rodzinie groził stryczek. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić jaka rozpacz ogarnęłaby jego duszę, gdyby skazał swych najbliższych na śmierć.

Znaczącym ruchem głowy nakazał żonie wejść do środka, a po dłuższej chwili ruszył w ślad za nią. Drzwi zamknęły się w akompaniamencie żałobnego jęku przerdzewiałych zawiasów.

Wieś zamarła. Wszystko stanęło w miejscu, znieruchomiało, ucichło. Przestraszeni mieszkańcy, zarówno starzy jak i młodzi, pierzchnęli z dala od zimnych, surowych oczu kaedweńczyków. Nie było słychać plotkujących przy studni kobiet, memłań dziadków, lubiących narzekać na wszystko bez wyjątku, ani nawet śmiechu dzieci, których w okolicy było dość sporo. Jedynie kilka bezpańskich burków snuło się po podwórzu, zerkając na zbliżających się jeźdźców z niepokojem w dzikich, pustych ślepiach.

– Gdzie wszystkich wywiało? – spytał jeden z żołdaków; tłusty grubas przypominający nieogolonego wieprza, szturchając kompana łokciem.

– Jak to gdzie? – Obruszył się tamten, przewracając ironicznie oczyma. – Pomrzeli wszyscy pewnikiem, wyrżnęło ich coś albo zaraza chyłkiem dopadła.

– Zaraza? – Kaedweńczyk przełknął ślinę, zakrywając usta śmierdzącą rękawicą.

– Ano zaraza. – Powtórzył, prostując się zaraz w siodle, gdy trzeci jeździec zrównał się z nimi.

– Zaraza, zaraza; gówno, nie zaraza! – warknął wąsaty Wizmir z Ban Ard, łypiąc groźnie na swoich podwładnych. – Rozejrzyjcie się, matoły. Na błocie są ślady stóp, na ganku stoi miska z mokrym praniem, a na tamtej beczce widać garnek dymiącej jeszcze kaszy... Założę się, że nawet w połowie nie opróżnionej.

– J-jak to? – zająknął się ten mniej rozgarnięty. – To nie było zarazy?

– Zaraza z tobą, barani łbie – westchnął wąsacz, kręcąc głową z politowaniem. Za co bogowie go pokarali, że też przyszło mu dowodzić taką bandą idiotów? Gdyby dostał szkolonych w stolicy specjalistów z pewnością cała akcja przebiegłaby zgoła inaczej, ale biorąc pod uwagę, że przydzielono mu resztki z prowincji, nie mógł za wiele oczekiwać. Oglądnął się za siebie na orszak liczący dziewięciu jeźdźców i jednego, nieprzytomnego jeńca, przewieszonego przez koński grzbiet.

Pieprzony skurwysyn, pomyślał, przypominając sobie krwawą jatkę, którą urządził im elf w trakcie zasadzki. Owszem, słyszał nie raz o Kruku z kaedweńskich lasów, o masakrach w jakich brał udział, o bestialstwach jakich się dopuszczał, jednak nie spodziewał się takiego oporu. Stracił siedmiu chłopa – siedmiu uzbrojonych po zęby żołnierzy!

Podążył wzrokiem ku postaci zamykającej pochód. Typ okryty ciemną opończą od samego początku budził liczne wątpliwości dowódcy. Wizmir pochodził z miasta słynącego z męskiej akademii magii i znał wielu czarodziejów, lecz przydzielony mu osobnik ani trochę ich nie przypominał – odzianych w drogie szaty i przystrojonych niczym drzewka na Jul, zachowujących się jak gdyby cały świat jadł im z ręki, z samymi królami na czele. On zaś... on był inny. Zamknięty w sobie, cichy, wycofany, a do tego o obliczu wiecznie skrytym pod głębokim kapturem, jak gdyby miało ono pozostać tajemnicą dla świata. Nie ufał mu – Wizmir mało komu ufał, jednak ludzi bojących się ukazać własne twarze trzymał najkrócej. Żeby było śmieszniej, dziwak kazał tytułować się "Coram'em" - "Lewem" w Strasznej Mowie, o ile dobrze pamiętał. Dręczył go fakt, że prócz kilku szczątkowych informacji, jakie niezbędne były do współpracy między magiem a keadweńskim oddziałem, nie wiedział o nim zupełnie nic. To jak kot w worku, przemknęło wąsaczowi przez myśl. W worku? Tfu! Kapturze znaczy.

Zmrużył oczy przed oślepiającym słońcem, lecz zaraz przybrał na powrót surową, groźną minę, czując na sobie wzrok przestraszonych wieśniaków, wyglądających z okien. Tak, tak, pomyślał, unosząc dumnie głowę. To ja, Wizmir z Ban Ard, dowódca Północnego Oddziału Granicznego Kaedwen. Ten, który schwytał jednego z największych zwyrodnialców, poszukiwanego ośmioma listami gończymi na terenach wszystkich Królestw Północy. Bohater. Dzielny mąż. Niezlękniony wojownik, wybawi...

Zachwiał się w siodle, gdy potężny siwek targnął łbem, wystraszony ujadaniem burka, który doskoczył mu do pęcin.

– Stul pysk! – warknął, a widząc, że kundel reaguje z jeszcze większą zapalczywością, schylił się i sprzedał psu silnego kopniaka. Zwierzę zaskamlało żałośnie i rzuciło się między domy, podkuliwszy ogon.

– A żebyś sczezł, pchlarzu. – Splunął siarczyście, popędzając zaraz konia.

Orszak sunął stępa poprzez wieś względnie cicho i spokojnie. Żołnierze byli jacyś tacy pochmurni i zamyśleni. Bez wątpienia nadal ciężko było im uwierzyć, że w przeciągu kilku minut stracili wielu towarzyszy, z którymi przed kilkoma godzinami pili piwo w przydrożnej oberży.

Najmłodszy z kaedweńczyków, jadący blisko więźnia, ocknął się z lekkiego półsnu. Z niemym przestrachem rozglądnął się na boki, a dostrzegłszy dowódcę na samym czele orszaku, odetchnął z ulgą. Chyba nie zauważył.

Jego spokój nie trwał jednak długo. Odgarnął z oczu rudą czuprynę i zamarł, słysząc ciche stękanie. Zerknął na osobnika przewieszonego przez grzbiet kasztanowego ogiera. Elf budził się właśnie. Widać było jak unosi z wysiłkiem głowę, próbując dostrzec cokolwiek, jak bezskutecznie usiłuje zorientować się w sytuacji. Cóż, nie było to najprostsze, gdyż zarówno nogi jak i ręce jeńca skrępowane były grubym sznurem, wrzynającym się boleśnie w skórę. Młodzik patrzył. Patrzył na czarne, skołtunione włosy opadające wzdłuż końskiego grzbietu, sięgające niemal ziemi. Na bladą, skurczoną z wysiłku twarz, upstrzoną bordowymi plamami zaschniętej już krwi. Na zaciśnięte w nieprzyjemnym grymasie, drobne zęby pozbawione kłów... Kruk z kaedweńakich lasów, postrach tutejszych wsi, zło wcielone, o którym krążą legendy... Demon...

– Nie dotykaj go!

Żołnierz podskoczył wystraszony, błyskawicznie cofając rękę. Zakapturzony osobnik podjechał do niego stępa, zrównując się z chłopakiem dokładnie po drugiej stronie wierzchowca wiozącego więźnia.

– Jest jak pijawka. – Rozbrzmiało spod kaptura. - Wyssie z ciebie całe życie nim zdążysz kiwnąć palcem.

Młodzik wybałuszył oczy, nie będąc w stanie ukryć zaskoczenia. Patrząc tępo w grzywę swej klaczy, zwolnił, rychło zostając w tyle. Niezależnie czy mag mówił prawdę, nie zamierzał już więcej zbliżać się do przeklętego elfa. Nigdy.

– Kim jesteś? – spytał Zarred, usiłując zaglądnąć pod fałdy grubego materiału. Niestety, prócz ciemności nie dostrzegł zupełnie nic. – Słyszysz, ty...?

– Milcz, psie! – Zakrzyknął nagle czarodziej, wstrzymując równocześnie cały korowód. W jednej chwili oczy wszystkich zwróciły się na nich. – Długouchu parszywy! Wrzodzie tego świata!

Elf zmarszczył brwi, krzywiąc się z odrazą. Czemu miał nieodparte wrażenie, że tajemniczy jegomość był ludzkim kapłanem lub kimś związanym, z którymś z religijnych kultów? W ciągu swego długiego życia doszedł do wniosku, że ludzie tego pokroju mieli dziwną i dość irytującą manierę patrzenia z góry na wszystko i wszystkich oraz mędrkowania, przenosząc kwestie boskie na każdą możliwą płaszczyznę życia. Nawet polityczną.

– Zakało! Skazo plamiąca wszechobecną doskonałość!

– Skończ już, świątobliwy, uszy więdną od tego pieprzenia – westchnął elf, przewracając oczami. Jeśli przez resztę podróży miał słuchać biadolenia tego głupca, chyba powinien już zacząć błagać o stryczek. Z dwojga złego wolał już żołnierzy, którzy od czasu do czasu dali po pysku, niż naburmuszonego heretyka, wygłaszającego swe gówno warte mądrości. Nie było czegoś takiego jak bogowie, jedynym co uznawał była Śmierć.

– Co się tam dzieje? – zawołał wąsaty dowódca, podjeżdżając kłusem ku mężczyznom.

– Ten parszywiec śmie ze mnie drwić! Ja już wybije mu z głowy hardość, a chociażby i nahajem! Tłuc będę, aż nie zobaczę jego brudnych myśli wypływających z rozbitego łba...!

– Nic nie będzie wypływać, a wyście, szanowny magiku, nie będziecie niczego tłuc. Chyba że muchy.

– Popełniasz błąd...

– Rzekłem! – szczeknął zirytowany Wizmir, mrużąc groźnie oczy. – I póki ja temu oddziałowi dowodzę, tak właśnie będzie.

Zarred, co prawda, nie widział twarzy czarodzieja, przysiąc mógł jednak, że ten minę miał nietęgą. Elf uśmiechnął się pod nosem, szczerze zaskoczony zachowaniem mężczyzny. Gdyby poznali się w nieco innych okolicznościach istniała szansa, że całkiem nieźle by się dogadali.

Więzień westchnął, powracając myślami do kwestii istotnych. Nie był do końca pewien czego powinien się spodziewać na końcu tej wędrówki, zgadywał jednak, iż chodzić mogło o publiczną egzekucję bądź przesłuchanie, a co za tym szło – i tortury. Już on doskonale znał sposoby śledczych na wyciąganie z jeńców informacji. Choć Scoia'tael uchodzili za nieznających litości barbarzyńców i morderców, w żadnym stopniu nie mogli się równać z członkami tajnych wywiadów i ich budzącymi grozę zabawkami, rozwiązującymi usta nawet najwytrzymalszym śmiałkom.

Zacisnął zęby z bólu, kiedy rana po postrzale odezwała się niespodziewanie. Prawie o niej zapomniał. Kątem oka dostrzegł skrawek brudnego bandaża jakim niedbale owinięto mu ramię.

– To nie było moje ostatnie słowo, plugawcze – warknął jadowicie czarodziej, wyrywając elfa z zadumy, a następnie wstrzymał konia, ziejącą pustką obserwując oddalającego się Zarreda.

Zaczerpnął głębokiego oddechu, po czym wypuścił powietrze przez nos, gdy zniknął wreszcie z pola widzenia dziwnego mężczyzny. Sam do końca nie wiedział dlaczego, jednak gdy mag był w pobliżu, Kruk czuł drażniący niepokój.

W spokoju przeanalizował ciąg ostatnich wydarzeń – otrzymanie rozkazów, dotarcie na Vort Tauthe, śmierć posłańca, odnalezienie miejsca masakry, zasadzka... Stop. Skąd kaedweńczycy mieli informację, że brał udział w akcji? I skąd wiedzieli, że przeżył albo, że będzie tamtędy przejeżdżał? To wszystko było zbyt poplątane i wydawało się zwyczajnie niemożliwe... Chociaż... Wrócił myślami do rozmowy z elfem przybitym do drzewa. Mówił coś o wycieku, o zdrajcy w komandzie... Jak sięgał pamięcią, nie przyjmowali nikogo nowego do szeregów od ponad czterdziestu lat, każdego ze Scoia'tael darzono jednakowym zaufaniem, dlaczego więc ktokolwiek miałby zdradzać? I jaki miałby w tym interes? Tak wiele pytań przeszło mu przez myśl, a tak mało odpowiedzi. Jakby jednak nie wyglądała prawda, wiedział jedno – nie mógł pozwolić, aby dowieźli go na przesłuchanie. Musiał ratować Coinneacha i jego wojowników nim będzie za późno.

Rozglądnął się raz jeszcze w poszukiwaniu swego Zefhara, kołczanu oraz zbójeckiego noża, które odebrano mu w trakcie pojmania. Jakaż była jego wściekłość, gdy dostrzegł swój cudnej roboty nóż przypięty do pasa młodego rudzielca. W chwilę potem dojrzał również Zefhara przytroczonego do konia smarkacza i więcej już elf nie potrzebował. W tym momencie nie mógł nic zrobić, lecz wiedział, że prędzej czy później nadarzy się okazja. Wystarczyło tylko poczekać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • GeraltRiv 24.07.2016
    Tekst nie taki krótki noi mało się dzieje, ale treściwie. Mam podejrzenie, że ten w kapturze albo czyta w myślach, albo sam jest Wiewiórką. I ten strach przed nieprzytomnym elfem u rudzielca xd. Ale skoro ma nóż bohatera to już wiadomo kto zginie :) Moge zostawić 5
  • Ewoile 26.07.2016
    Nie może zawsze się dziać, zaraz by się wszyscy pozabijali jakby ciągle się coś działo XD Powiedziałabym co nieco, ale wtedy wszystko zepsuję i opowiadanie przestanie w jakiś tam sposób ciekawić, także milczę jak grób xd Póki co dziękuję za komentarz i piąteczkę ;))
  • GeraltRiv 26.07.2016
    Ewoile prosze bardzo. Jestem ciekawy, co tu stworzyłaś i co wyjdzie dalej. Zapraszam też do mnie :)
  • Ewoile 26.07.2016
    GeraltRiv, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz i czas tutaj spędzony nie uznasz za stracony (ten rym, czuje to xd)
    Nie omieszkam w wolnej chwili ;))
  • GeraltRiv 26.07.2016
    Ewoile też mam taką nadzieję XD. A tak z ciekawości co ile zamierzasz wstawiać kolejne rozdziały ?
  • Ewoile 26.07.2016
    Postaram się co dwa (maks 3) dni dodawać kolejny rozdział, chyba że wypadnie mi jakiś wyjazd i nie będę w stanie, to wcześniej będę dawała znać ;))
  • Nazareth 03.08.2016
    podkowy bojowe dla wierzchowców grasujących w pobliżu Scoia'tael. - nigdy nie słyszałem o podkowach bojowy a te grasujące wierzchowce tez dość dziwnie brzmią. Może lepiej by było "podkowy dla bojowych wierzchowców..."
    "Sprzedał kopniaka" - wybija z klimatu takie nowe słówko. "Zasadził"?
    ja temu oddziałowi dowodzę - przewodze, albo dowodze tym oddziałem
    Naprawdę dobra cześć rozkrecasz sie. Tylko nie przesadz z dialektyzacją, bo o to łatwo. W kilku dialogach wydało mi sie ze prawie na sile wtrącasz archaizmy i zmieniasz składnie. Zupełnie niepotrzebnie. Ale opisyasz świetne, plastyczne obrazowe a także fabuła robi sie coraz bardziej interesująca.
  • Ewoile 04.08.2016
    Hah, miało być "dla bojowych wierzchowców" i to nie wierzchowce grasują w okolicy, tylko Scoia'tael XD
    Kiedyś czytając jakiś opis walki natknęłam się na zwrot "sprzedał kopniaka", ale skoro tak mówisz, poprawię, gdy będę miała dostęp do laptopa ;)
    "Przewodzę", racja.
    Raczej nie staram się na siłę używać archaizmów, po prostu słyszę jakby (w myślach) co dana postać mówi i nie zmieniając nic, po prostu to zapisuję. Ale postaram się zwracać na to uwagę i nie przeginać. Bardzo dziękuję i za uwagi, i za miłe słowa, cieszę się, że jak na razie nie zawiodłam Twoich oczekiwań i będziesz towarzyszył Zarredowi w dalszej wędrówce przez kolejne rozdziały. Jak sam widzisz, nie ma u mnie zbyt dużego ruchu ^^' Ale każdemu życzę czytelników takich jak Ty czy GeraltRiv ;))
  • Numizmat 27.08.2016
    Rozbawiło mnie imię kowala - Miech - zupełnie jakby od urodzenia do tego zawodu był przeznaczony :D
  • Ewoile 27.08.2016
    Hah, dobre spostrzeżenie. Jak widać niektórzy znają od urodzenia swój los xd
  • ausek 26.10.2016
    ''nie opróżnionej'' - łącznie
    ''Pieprzony skurwysyn, pomyślał przypominając sobie krwawą jatkę jaką urządził im elf w trakcie zasadzki. Owszem, słyszał nie raz o Kruku z kaedweńskich lasów, o masakrach w jakich brał udział, o bestialstwach jakich się dopuszczał, jednak nie spodziewał się takiego oporu. Stracił siedmiu chłopa - SIEDMIU uzbrojonych po zęby żołnierzy! '' - jaką\w jakich\jakich - trochę za dużo tych powtórzeń. Zauważyłam też gdzieniegdzie brak przecinków przed tymi wyrazami tu i we wcześniej przeczytanym tekście.
    Mam nadzieję, że nie masz mi za złe wypisywanie tego... Zostawiam kolejną 5. ;)
  • Ewoile 26.10.2016
    w wolnej chwili przeanalizuje i pozbędę się tych podstępnych powtórzeń.
    Fakt, interpunkcja nie jest moją mocną stroną, prawda, ale uczę się na własnych błędach, które zauważam dzięki osobom takim jak Ty. Od razu rozwieję watpliwości - nie mam za złe, wręcz przeciwnie! Tylko gdyby jeszcze były choć krótkie odniesienia do samego opowiadania wydarzeń/fabuły/postaci itd. to byłoby wspaniale ^^
  • ausek 27.10.2016
    Ewoile, pozwól, że przeczytam trochę więcej i odniosę się do całości. ;)
  • Ewoile 27.10.2016
    ausek, nie na problemu, postaram się być cierpliwa ;))
  • Kapelusznik 01.11.2018
    Podoba mi się ten dowódca - trochę pyszny, ale widać że weteran co na stopień oficera zasłużył - tylko idiotów mu dają pod komendę
    Co do "magika" XD mam swoje podejrzenia - ale na razie będę dalej czytał.
    Przedstawienie kowala - jako kogoś kogo zwyczajnie pieniądze i dobro rodziny obchodzą - bardzo dobre
    Dodaje perspektywy do świata.
    Pozdrawiam
    Kapelusznik

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania