Poprzednie częściLeśna przystań - Rozdział 1

Leśna przystań - Rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

 

W ostatni tydzień wakacji Marta przystanęła na drodze przed płotem swojego nowego domu. Mieszkała przy szutrowej drodze, która za leśniczówką sąsiadów przechodziła w piaszczystą drogę, prowadzącą w głąb lasu, który z niemal wszystkich stron otaczał ich domy.

Spojrzała na ścianę lasu po lewej stronie i zaciągnęła się głęboko zapachem ściółki po deszczu. Teraz, kiedy świeciło słońce, mogła wreszcie wyjść z Hanią na dwór, aby wypróbować jej nowy rower na czterech kółkach.

Mały, różowy pojazd był w całkiem dobrym stanie pomimo tego, że był używany. Marta wypatrzyła go w okazyjnej cenie w internecie i postanowiła, że musi go kupić, mając nadzieję, że przejażdżki rowerowe skutecznie odwrócą uwagę Hani od tego, że niespełna rok temu straciła oboje rodziców.

Siostrzenica nadal bardzo przeżywała stratę i wciąż do końca nie rozumiała, że jej mama i tata już nigdy nie wrócą. Nadal często płakała z tęsknoty i chciała wrócić do swojego domu w Gdańsku. Dom, za którym tęskniła, nie był już jednak jej. Został sprzedany, aby mogły kupić nowy dom tutaj i zacząć wszystko od nowa. Z dala od tego, co wydarzyło się nad morzem.

Teraz miały swój nowy, mały domek pod lasem, w którym muszą zapomnieć o tym, co było i po prostu żyć.

– Ciociu, już odpoczęłaś? – Martę wyrwał z rozmyślań podekscytowany głos Hani, która aż rwała się do nauki jazdy swoim nowym pojazdem na czterech kółkach.

– A ty? Nie znudziło ci się jeszcze?

– Nieee! – Zaprzeczyła ze śmiechem i zamachała w powietrzu nóżkami.

Marta westchnęła, ale z uśmiechem na ustach i czułością w sercu podeszła do siostrzenicy, siedzącej na rowerze. Bolały ją już plecy od pochylania się nad niskim rowerkiem, który musiała cały czas popychać, bo Hania już od prawie godziny nie mogła złapać rytmu i zacząć pedałować samodzielnie. Radość Hani była jednak zbyt wielka, aby tak po prostu przerwać żmudną naukę, a jej szczery, głośny śmiech był dla Marty jak miód na uszy.

– Spróbuj jeszcze raz. Mocno naciskaj na pedały raz jedną, a raz drugą stopą. – Wytłumaczyła cierpliwie po raz setny, a kiedy Hania wciąż stała w miejscu mimo usilnych prób, delikatnie popchnęła rower.

– Jadę, ciociu, jadę! – Cieszyła się Hania, która już po chwili nagle zahamowała.

Marta zerknęła w kierunku, w którym patrzyła dziewczynka i zauważyła nadjeżdżający samochód. Chwilę później w momencie, gdy zielony Suzuki Vitara zatrzymywał się obok nich, Hania stała skryta za nogami Marty, unikając kontaktu wzrokowego z Maćkiem – kierowcą terenówki.

Mimo, że byli sąsiadami już od kilku tygodni, mała wciąż reagowała tak na Maćka. Nic dziwnego, skoro przebywała w jego towarzystwie tylko raz, a to, że znalazł wtedy jej ulubioną maskotkę, którą teraz woziła w niewielkim, białym koszyku na kierownicy roweru, nie miało żadnego znaczenia. To wciąż był dla niej ktoś obcy w kim, z jakiegoś powodu, widziała zagrożenie.

– Cześć, dziewczyny! – Przywitał się jak zwykle wesoło z szerokim uśmiechem na twarzy, od którego Marcie od razu zrobiło się jakoś lżej.

– Cześć, Maciek. – Odpowiedziała Marta, dając Hani znak, aby i ona się odezwała, ale nie udało jej się przekonać do tego małej.

– Widzę, że ktoś tu ma niezłą furę. – Skomentował niezrażony, wysiadając z samochodu.

Zdjął z twarzy czarne okulary przeciwsłoneczne i spojrzał wprost na Martę.

– Właśnie uczę Hanię jeździć, ale średnio nam to wychodzi.

– W czym dokładnie macie problem? – Zapytał, kucając przy rowerze.

Metodycznie, ze skupieniem, zaczął oglądać rower ze wszystkich stron i dotykać różnych śrubek. Sprawdził też, czy pomocnicze kółka są dokręcone, a na koniec ścisnął opony, żeby sprawdzić, czy jest w nich wystarczająco dużo powietrza. Typowy facet.

– Po prostu Hania nie może załapać, jak się pedałuje. Zaraz wysiądą mi plecy od schylania się i popychania roweru. – Przyznała ze śmiechem.

– Zaraz. Popychasz ją przez cały czas? Nie wiedziałaś, że możesz włożyć tu kijek? – Zapytał tonem niedowierzania, wskazując palcem lukę pod siodełkiem z delikatnym uśmiechem.

– Nie wpadłam na to. – Przyznała speszona i nagle poczuła potrzebę wytłumaczenia się ze swojej niewiedzy. – Po prostu nikt mnie nigdy nie uczył jazdy na rowerze.

– Jak to? Nie umiesz jeździć rowerem?

– No, nie…

– No, coś ty. Nie wierzę, przecież to proste! Rodzice cię nie nauczyli?

 

– Nie. Jakoś nie było ku temu okazji. – Odpowiedziała cicho ze spuszczoną głową, aż Maćkowi zrobiło się z jakiegoś powodu głupio. Czuł, że nie powinien był mówić tego, co właśnie powiedział.

– Haniu, musimy już wracać do domu. – Odezwała się stanowczym głosem do siostrzenicy, a dzięki temu już wiedział, że popełnił jakąś gafę.

– Ale ja nie chcę! Chcę jeździć! – Zaprotestowała dziewczynka i stanęła przy rowerku, dzwoniąc dzwonkiem z naburmuszoną miną.

– Powiedziałem coś nie tak? – Zapytał zdezorientowany.

– Po prostu musimy wracać do domu. Hania powinna coś zjeść.

– Nie chcę jeść!

– Jeżeli cię uraziłem, to przepraszam. – Wyznał szczerze, ale sąsiadka wydawała się nieprzejednana.

Jej twarz poczerwieniała, a ona sama w końcu chwyciła rower w jedną rękę, a w drugiej ściskała Hanię, która pochlipywała cicho, rozżalona nagle przerwaną zabawą.

– Nic takiego się nie stało, Maciek. Musimy już iść, bo Hania musi coś zjeść. – Powiedziała twardo, patrząc wprost w jego oczy.

Widział w nich zawód i ból. Poczuł się nieswojo i kompletnie nie rozumiał zachowania sąsiadki. Przecież nie chciał jej urazić. Marta była widocznie bardziej wrażliwa, niż mu się wydawało.

To nie był pierwszy raz, kiedy jej reakcja wprawiła go w zaskoczenie. Mimo, że byli sąsiadami już od kilku tygodni, wciąż nie potrafił rozgryźć tej dziewczyny.

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo razem z Hanią zniknęły już na swoim podwórku.

– Oj, Maciuś, Maciuś… – Aż podskoczył na dźwięk głosu swojej matki, która wychyliła się zza płotu, a kiedy upewniła się, że są sami, podeszła do syna, który wciąż stał na drodze z szeroką otwartą buzią. – Coś ty najlepszego zrobił?

– Właśnie. Co ja takiego powiedziałem? Może mnie oświecisz?

– Marta jest z domu dziecka. – Wyjaśniła cicho ze współczuciem, na co otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. – Trafiła tam razem z siostrą. Matka się nimi nie interesowała, a ojca nie znała.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? – Zapytał równie cicho z lekką przyganą w głosie.

– Widziałeś przed chwilą, jaka jest wrażliwa i jak łatwo zamyka się w sobie. Chciałam, żeby sama ci to powiedziała, kiedy będzie chciała. Albo, żeby nie mówiła tego wcale. To jej wybór.

– To było niezręczne.

– Było, ale z drugiej strony skąd mogłeś wiedzieć…

– Jak to się stało, że ty o tym wiesz? Nie wiedziałem, że jesteście tak blisko.

– Spędziłam z nimi trochę czasu. Wiesz, ta Marta to naprawdę w porządku dziewczyna. Bardzo skromna, cicha i odpowiedzialna. Dla tej małej jest gotowa zrobić wszystko. Jest ze wszystkim sama, ale jakoś daje sobie radę.

– Tylko, że czasami zachowuje się trochę dziwnie, nie sądzisz?

– Co masz na myśli?

– To, że czasami jej reakcje nie są adekwatne do sytuacji. Tak nie zachowuje się normalna, zrównoważona, dorosła osoba.

– Co ty mówisz?! – Zganiła syna. – Każdy reaguje inaczej na pewne sytuacje, bo każdy ma inną wrażliwość i różne doświadczenia za sobą.

– Racja, ale czasami przesadza.

– Po prostu jest jej ciężko. Przeprowadziły się w zupełnie obce miejsce, a i samotne wychowywanie dziecka nie jest łatwe. Do tego ona jest jeszcze taka młoda… Wiedziałeś, że jest od ciebie młodsza o 6 lat? Ma tylko 24 lata.

– Może masz i rację, ale i tak uważam, że czasami zachowuje się dziwnie…

– Maciek. – Głos pani Marii tym razem zabrzmiał wyjątkowo ostrzegawczo, ale jej syn nic sobie z tego nie robił, tylko kontynuował rozdrażniony:

– Tak jak wtedy, kiedy podłączałem jej pralkę. Zachowywała się tak, jakby się mnie bała. Ta mała pewnie ma to po niej.

– Maciek! – Syknęła pani Maria, a on wreszcie na nią spojrzał.

Kiedy zobaczył minę matki, wiedział już, że naraził się swojej nowej sąsiadce jeszcze bardziej. Odwrócił się bardzo powoli i tak jak myślał, ujrzał Martę przy furtce.

Dziewczyna wpatrywała się w niego nieprzyjaźnie, zaciskając usta, a jej twarz miała kolor cegły. Szkarłat rozlał się nie tylko po jej twarzy, ale również i po szyi. Była wkurzona i zraniona jednocześnie, co zdradzały jej wielkie, zaszklone oczy oraz trzęsący się podbródek.

Maciek z rezygnacją wypuścił wstrzymywane powietrze i spuścił głowę. Zrobiło mu się strasznie głupio, że Marta była świadkiem jego rozmowy z matką. Zdawał sobie sprawę, że usłyszenie takich słów nie było przyjemne i sprawił jej ogromną przykrość swoim zachowaniem, a przecież nie znał jej tak dobrze jak jego matka, która wypowiadała się o niej w samych superlatywach. Nie powinien był mówić takich myśli na głos.

„Co mi strzeliło do głowy?” – Myślał gorączkowo, zawstydzony swoim zachowaniem.

– Marta… – Zaczął iść w jej stronę, ale ta pokręciła tylko delikatnie głową z zaciętym wyrazem twarzy, odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła do domu, po drodze biorąc na ręce Hanię, która zaczęła głośniej płakać.

– No to pięknie. – Mruknął pod nosem zły na siebie.

– Będziesz musiał ją przeprosić.

– Pójdę do niej. – Postanowił i znów zaczął zbliżać się w stronę furtki.

– Nie! Lepiej zrób to, jak emocje opadną, na przykład jutro. Dziś tylko pogorszysz sytuację.

– Chyba masz rację, mamo. Kupię jej jakieś kwiatki, co ty na to? Myślisz, że dzięki temu spojrzy na mnie łaskawiej?

– Wątpię, Maciuś… – Powiedziała z melancholią w głosie. – Dzieci z domu dziecka potrafią być bardzo nieufne i łatwo je zranić, nawet jeśli dziećmi przestały być już dawno. Wierz mi, wiem, co mówię. – Uśmiechnęła się smutno.

Doskonale wiedział, o czym mówiła jego matka. W przeszłości pracowała jako wychowawczyni w domu dziecka, więc całkiem dobrze orientował się w tych kwestiach. Matka bardzo często przeżywała swoją pracę po powrocie do domu, dlatego tym bardziej poczuł się podle, że Marta usłyszała z jego ust takie słowa.

– Chodźmy do domu, a jutro wszystko sobie wyjaśnicie…

 

***

 

Uporczywy, wwiercający się w uszy dźwięk budzika wyrwał Martę z i tak już niespokojnego, płytkiego snu. Z głośnym jękiem wyłączyła budzik i z rezygnacją nakryła głowę poduszką.

– Ja nie chcę… Niech to wszystko okaże się snem. – Mamrotała w pościel i jęknęła bardziej żałośnie, przypominając sobie wydarzenia z wczorajszego popołudnia.

Hania była taka szczęśliwa, kiedy uczyła jeździć się na swoim nowym rowerku. Jego zakup był strzałem w dziesiątkę tylko, że potem wszystko poszło nie tak. Maciek nieopatrznie dotknął czułego punktu Marty – jej przeszłości, dzieciństwa i pochodzenia. Nie lubiła o tym mówić, a już tym bardziej rozmawiać o tym z prawie obcym dla niej mężczyzną. Owszem, rozmawiała o tym z panią Marią, ale to co innego. Kobieta była kiedyś wychowawczynią w domu dziecka i sama wprost zapytała sąsiadkę, czy ta przypadkiem nie jest wychowanką takiego miejsca. Marta uznała wtedy, że nie ma sensu zaprzeczać, ani tego ukrywać. Po prostu się przyznała, nie raz przekonując się, że dobrze zrobiła. Wsparcie i zrozumienie jej sąsiadki było bezcenne, kiedy nie miała wokół siebie innych dobrych dusz. Pani Maria była dla niej taka dobra, że Marta czuła, że ta po prostu zasługiwała, by o tym wiedzieć.

Nawet dziś miała kolejny powód, by lubić starszą panią jeszcze bardziej. Pomocna sąsiadka zaproponowała, że zajmie się Hanią, kiedy Marta będzie musiała uczestniczyć dziś w radzie pedagogicznej. Za kilka dni rozpoczynał się rok szkolny, więc razem z innymi nauczycielami mieli się spotkać, aby poznać swoje plany zajęć, kalendarium roku szkolnego oraz zapoznać się z setką innych równie istotnych ustaleń. Ale przede wszystkim miała poznać swoje nowe miejsce pracy i ludzi, z którymi będzie pracować.

Znów jęknęła na myśl, że będzie musiała przyzwyczajać się do nowych rzeczy, sytuacji i osób. Nie lubiła tego, wolała raczej utarte ścieżki, znajome twarze i miejsca, a dziś, niestety, miała poznać przedsmak tego, co czeka na nią w najbliższej przyszłości. Przedsmak nowego życia.

W końcu wstała, pościeliła łóżko i wyłączyła elektroniczną nianię. Mimo, że Hania miała ponad cztery lata, Marta korzystała z tego urządzenia, ponieważ poważnie podchodziła do opieki nad siostrzenicą. Często czuła się zagubiona i bezsilna, jeśli chodziło o opiekę nad małym dzieckiem, ale mimo wszystko starała się być dobrą opiekunką.

Westchnęła, stając przed drzwiami Hani. Mała dała jej wczoraj nieźle popalić, kiedy niemal siłą zabrała ją do domu. Serce jej się krajało, kiedy słyszała jej płacz, ale poczucie zranienia i urażonej dumy było silniejsze zwłaszcza po tym, jak usłyszała, że według Maćka nie zachowuje się jak normalna osoba. Pluła sobie w brodę, że zawróciła, żeby przeprosić go za swoją reakcję i czmychnięcie do domu, jakby się za nią paliło, bo wtedy usłyszała, co sąsiad o niej myślał i jeszcze bardziej zrobiło jej się przykro.

Potrząsnęła głową, żeby o tym nie myśleć. Nie znał jej, nie wiedział, co przeszła, ani jaka jest jej historia, więc wysunął błędne wnioski. Nie warto zaprzątać sobie nim głowy. Tym bardziej, że musiała zmierzyć się z Hanią, która wczoraj znów dostała napadu złości. Jej płacz i krzyki było chyba słychać w całym lesie. Martę do tej pory bolała głowa.

– Haniu, kochanie, wstawaj. – Z czułością pogładziła włosy małej, przysiadając na jej łóżku. – Słoneczko, pobudka. – Powtórzyła głośniej, kiedy Hania przekręciła się na drugi bok zamiast wstać.

– I po co było wczoraj tak płakać? Widzę, że nie tylko mnie to zmęczyło. – Wymamrotała pod nosem na wspomnienie wczorajszej histerii Hani, ale dodała głośniej: – Ciekawe czy ktoś ma tu gilgotki. Hmm… Sprawdźmy! – Krzyknęła i zaczęła zaciekle gilgotać Hanię w stopy wystające spod kołdry, a potem już po całym ciele, kiedy ta śmiała się w głos zupełnie już rozbudzona.

 

***

 

Po pobudce oraz śniadaniu i setce innych rzeczy, które były tylko na jej głowie, Marta zamknęła za sobą drzwi wejściowe. Westchnęła głośno i z zamkniętymi oczami wyszeptała prośbę:

– Niech to będzie dobry dzień.

Wzięła Hanię za rękę i poszły we dwie do domu sąsiadów. Jakiś czas temu ustaliła z panią Marią, że sąsiadka zaopiekuje się nią tego dnia, kiedy Marta będzie w pracy. Obawiała się tego, jak Hania na to zareaguje, ale na szczęście obyło się bez większego buntu. Przygotowywała małą od kilku dni na ten moment, więc może nie będzie tak źle. Dodawała sobie otuchy, ale z każdym krokiem bliżej domu sąsiadów denerwowała się nie tyle rozłąką z siostrzenicą, co spotkaniem z Maćkiem. Widziała, że nie pojechał jeszcze do pracy, bo jego jeep stał pod domem.

Rzeczywiście, kiedy tylko weszły na podwórko, z garażu z tyłu podwórka wyszedł uśmiechnięty Maciek, któremu towarzyszył inny mężczyzna. Nieznajomy prawdopodobnie tak jak sąsiad był leśnikiem, ponieważ obydwaj ubrani byli cali na zielono. Trzymali w dłoniach jakieś mapy i śmiali się w głos. Kiedy tylko spojrzenia Marty i Maćka się skrzyżowały, sąsiad spoważniał nagle i zwolnił kroku. Podrapał się po głowie, powiedział coś do swojego kolegi, na co tamten pokiwał głową i zatrzymał się przy samochodzie Maćka, a on sam ponownie przyspieszył, kierując się w jej stronę. Marta nagle poczuła się osaczona i kompletnie niegotowa na konfrontację. Pociągnęła za sobą Hanię (być może zbyt mocno), żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.

– Marta! – Usłyszała za sobą głos Maćka i przyspieszyła jeszcze bardziej. – Marta, zaczekaj, proszę.

„Miejmy to już za sobą.” Pomyślała i przystanęła, biorąc na ręce Hanię jak swój talizman, jak tarczę. Dziewczynka objęła ją mocno za szyję i przytuliła się do niej całym ciałem. Wciąż jeszcze obawiała się Maćka. W tamtym momencie nie była jedyna.

– Hej, mama mi mówiła, że będzie dziś zajmować się Hanią. – Zagadnął z uśmiechem wyraźnie zmieszany.

– Tak, Hania idzie do przedszkola dopiero za kilka dni, a ja muszę być dziś w pracy. Pani Maria zgodziła się mi pomóc. – Odpowiedziała sztywno na jednym wydechu i zrobiła krok w stronę drzwi, spuszczając wzrok.

W międzyczasie przez myśl przeszło jej pytanie, jak to możliwe, że taki sympatyczny, przystojny mężczyzna mógł wczoraj tak źle się o niej wypowiadać.

Był facetem.

Dlatego to było możliwe. Oni wszyscy są tacy sami, o czym przekonała się nie raz. Pomyślała gorzko.

– Hani na pewno się spodoba. Mama uwielbia dzieci. – Powiedział cały czas się uśmiechając i zerknął na Hanię z czymś w rodzaju czułości w oczach.

– Mam nadzieję. Nie chciałabym sprawiać twojej mamie kłopotu. – Odchrząknęła i zrobiła kolejne dwa kroki w stronę drzwi, przechodząc obok sąsiada, ale Maciek nie odczytał aluzji albo udał, że tego nie zrobił i podążył za nią.

– Wszystko będzie dobrze. A jeżeli chodzi o wczoraj… Chciałem cię przeprosić. Mama wytłumaczyła mi, dlaczego tak zareagowałaś i wiem już, że nie powinienem był tego mówić. Bardzo mi przykro z tego powodu.

– W porządku, skąd mogłeś wiedzieć? Nie wracajmy więcej do tego. – Ucięła, wytrzymując jego skruszone spojrzenie i ruszyła w stronę schodów wejściowych leśniczówki.

Kiedy jednak mijała Maćka, Hania upuściła Króliczka, swoją ukochaną maskotkę, z którą nigdy się nie rozstawała. Pluszak wylądował pod stopami Marty, a ona potknęła się o niego i straciła równowagę, niemal upadając z Hanią na rękach. Przed upadkiem uratował je Maciek, który w ułamku sekundy znalazł się przy nich, podtrzymując je obie. Marta drgnęła pod wpływem ciepła jego dłoni na swoim biodrze i silnego, pewnego męskiego ramienia oplatającego jej talię. Czuła również jego drugą dłoń na swojej dłoni, którą trzymała na plecach Hani, a kiedy spojrzała w jego oczy, zauważyła, że on również był zaskoczony iskrami, które przeskoczyły pod wpływem tego niespodziewanego dotyku.

– W porządku? – Upewnił się cicho, wyraźnie przejęty, pochylając się nad jej twarzą, ponieważ przewyższał ją o głowę. Z tej odległości mogła zauważyć, że jego oczy, na które delikatnie zsunęła się zielona czapka z daszkiem, były ciemnobrązowe, niemal czarne, a rozszerzone źrenice tylko potęgowały to wrażenie.

Powoli zwolnił uścisk, dopiero kiedy Marta kiwnęła lekko głową, nie spuszczając z niego wzroku. Patrzyła na niego również w chwili, kiedy schylił się, by podnieść maskotkę, patrzyła na niego, kiedy podał ją Hani z ciepłym uśmiechem na ustach i kiedy pogłaskał wtuloną w jej szyję dziewczynkę po głowie. Dopiero kiedy ponownie spojrzał w jej oczy, uciekła spojrzeniem w bok.

– Lepiej już pójdziemy. – Odchrząknęła i ruszyła szybkim krokiem do drzwi w razie, gdyby Maciek chciał ją znów zatrzymać.

Nic się takiego jednak nie stało, a ona stała teraz w ganku przytulnej, drewnianej leśniczówki, oddychając głęboko z emocji. Kompletnie nie rozumiała, co wydarzyło się przed chwilą. Czuła się z tym dziwnie i głupio, bo miała wrażenie, że było to coś mistycznego i jedynego w swoim rodzaju.

– Maciek, to ty?

Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos pani Marii. Ostatni raz odetchnęła głęboko i odchrząknęła, potrząsając głową.

– Nie, to my. Dzień dobry, pani Mario.

– Och, dzień dobry, dziewczynki! Tak się cieszę, że już jesteście. – Przywitała się z nimi uśmiechem, który był zaraźliwy, bo Marta również uśmiechnęła się szeroko, czując, że słowa jej sąsiadki są szczere, a ona sama naprawdę cieszy się z ich obecności w domu.

– Mam nadzieję, że po moim powrocie będzie pani równie zadowolona i nie będzie miała nas dosyć. – Zażartowała, stawiając Hanię na ziemię.

Tak naprawdę, to nie do końca był żart. W rzeczywistości miała nadzieję, że sąsiadka nie będzie żałować tego, że zgodziła zaopiekować się Hanią.

– Na pewno nie. Hania nawet nie zauważy, że cię nie ma. Przygotowałam dla niej dużo atrakcji. – Szczebiotała, nie przestając się uśmiechać. Kucnęła naprzeciw Hani i zwróciła się do niej: – Będziemy na przykład piekły ciasteczka, a potem je dekorowały. W kuchni mam kolorowe, słodkie pisaki, jadalne koraliki i pyszne posypki. Idziemy je zobaczyć? – Zapytała wesoło, wyciągając dłoń do Hani.

W tym momencie Marta wstrzymała oddech. Teraz Hania albo nie będzie chciała się z nią rozstać, albo ciekawość weźmie górę i pójdzie do kuchni. Miała nadzieję na drugą opcję, bo inaczej nie będzie miała co zrobić z małą, a przecież nie weźmie jej ze sobą na radę pedagogiczną.

– Haniu, rozmawiałyśmy o tym, pamiętasz? Niedługo wrócę z pracy i znów będziemy razem. Wszystko będzie tak, jak ci tłumaczyłam. – Zapewniła siostrzenicę, kiedy ta spojrzała na nią niepewnie wielkimi, brązowymi oczami.

– I będziemy jeździć na roweru? – Zapytała z nadzieją Hania.

– Tak, tak właśnie będzie. Będziesz jeździła na rowerze tak długo, jak będziesz chciała. – Obiecała gorliwie, bo wiedziała, że choć Hania nie rozumiała wszystkiego, co się dookoła niej działo, to przede wszystkim potrzebowała bezpieczeństwa i pewności, że nie zostanie opuszczona przez kolejną bliską osobę z nagłą brutalnością.

W końcu Hania chwyciła panią Marię za dłoń i ścisnęła mocniej Króliczka.

– Zuch dziewczyna! – Pochwaliła ją pani Maria. – Pomachaj cioci i idziemy do kuchni.

Hania pomachała, pani Maria pociągnęła ją za sobą delikatnie do kuchni, dając Marcie na migi znać, że wszystko będzie dobrze, a ona powinna już iść, a Marta została sama.

Nagle poczuła się samotna. Przez całe wakacje były z Hanią nierozłączne i choć czasami brakowało jej chwili dla siebie, to teraz czuła dziwny smutek i pustkę. Nerwowym ruchem przeczesała krótkie, ciemnobrązowe włosy.

„Weź się w garść. Hania nie płakała, więc ty zamierzasz się rozbeczeć za nią, żeby nie zaniżać statystyk?” – Wymamrotała pod nosem, odwróciła się na pięcie i chwyciła za klamkę drzwi, które otworzyły się w momencie, gdy chciała z nimi zrobić to samo.

Trzymała się kurczowo klamki zamiast ją puścić i tym samym po raz drugi tego dnia znalazła się niebezpiecznie blisko Maćka. Spojrzała wielkimi jak spodki oczami w jego zaskoczoną twarz i natychmiast puściła klamkę, odskakując od Maćka. Mężczyzna odchrząknął i odsunął się w bok, żeby mogła przejść. Skorzystała z okazji i zbiegła po schodach, jakby się za nią paliło. Wydawało jej się, że wymamrotał coś pod nosem, ale równie dobrze mógł powiedzieć coś do swojego kolegi. Nie wiedziała, bo nie zamierzała o to pytać, ani nawet odwracać się za siebie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania