Poprzednie częściLeśna przystań - Rozdział 1

Leśna przystań - Rozdział 5

Po rozmowie, którą odbyła z Maćkiem na tarasie, Marta wciąż czuła się niezręcznie z tym, że opowiedziała sąsiadowi tak wiele szczegółów ze swojego życia. Miała ochotę stuknąć się w głowę, i to mocno, na wspomnienie tego, jak opowiadała mu, jak się z tym wszystkim czuje. Nie miała problemu z tym, że pani Maria o wszystkim wiedziała, ale zaznajomienie Maćka ze szczegółami ze swojego życia nie wydawało jej się teraz już tak dobrym pomysłem jak wtedy. Chwila słabości i odsłoniła przed nim wszystkie swoje obawy oraz lęki, a teraz czuła się przez to niezręcznie i po prostu źle. Do tego ta wizyta w jego domu, akurat kiedy uprawiał seks ze swoją dziewczyną… Marta nigdy w życiu nie czuła się tak zażenowana jak wtedy. Była pewna, że tym bardziej już nigdy nie będzie w stanie spojrzeć Maćkowi prosto w oczy.

Nerwowym ruchem przestawiła taczkę bliżej fragmentu ogródka, który miała zamiar teraz uporządkować. Kończył się wrzesień, na horyzoncie widać już było jesień, a ogród wymagał oczyszczenia i przygotowania roślin do zimy. Z zapałem wyrywała zielsko oraz uschnięte kwiaty, z których nic już w tym roku nie będzie.

– Jesienne porządki? – Podskoczyła, słysząc za plecami serdeczny ton głosu pani Marii.

– Tak, skończyłam dziś wcześniej lekcje, Hania jest jeszcze w przedszkolu, więc postanowiłam zrobić wreszcie porządek. – Wyjaśniła, odgarniając kosmyki włosów przylepione do spoconego czoła. – Myślałam, że uporam się z tym wszystkim w ciągu jednego dnia, ale wygląda na to, że mój ogródek będzie straszył wszystkich, którzy na niego spojrzą jeszcze przez co najmniej kilka dni.

Sąsiadka roześmiała się, rozglądając się po ogródku, który wyglądał jak pobojowisko.

– Rzeczywiście, będzie z nim trochę pracy. Przez długi czas nikt nie mieszkał w tym domu, więc i obejście jest trochę zaniedbane. Ale nie martw się, chętnie pomogę, a jak Maciek coś przekąsi, to i jego zaciągniemy do roboty. – Uśmiechnęła się z psotnym wyrazem twarzy i chwyciła za grabie.

– Nie! Naprawdę nie trzeba. – Zapewniła gorliwie Marta.

Na myśl, że Maciek miałby jak, gdyby nic pomagać jej w porządkowaniu ogródka po ich rozmowie sprzed dwóch dni i wcześniejszej sytuacji z Emilią, ogarnęła ją panika. Nie była gotowa na konfrontację i unikała go jak mogła od tamtej pory.

– Praca na powietrzu dobrze mi zrobi. – Dodała już nieco spokojniejszym tonem, maskując swoją reakcję sprzed chwili. – Poza tym… – Zaczęła niepewnie. – To nawet dobrze, że jesteśmy same, bo chciałabym z panią porozmawiać.

Jej słowa zaciekawiły Marię, która spojrzała czujnie na sąsiadkę i płynnym, spokojnym ruchem zaczęła grabić kolorowe liście, które opadły z pobliskich drzew.

– Co cię gryzie, Martusiu? Bo widzę, że zachowujesz się dziś inaczej niż zwykle.

Marta zgarnęła kupkę zielska, wrzuciła ją na taczkę i spojrzała na Marię.

– Trochę obawiam się tego, jak pani zareaguje na to, co powiem. – Zaczęła ostrożnie.

– Na pewno nie będzie aż tak źle. Po prostu to powiedz. – Zachęciła ją starsza kobieta.

– No więc jest pani matką, a Maciek był kiedyś w wieku Hani…

– To prawda, choć ciężko to sobie teraz wyobrazić.

Kobiety uśmiechnęły się porozumiewawczo do siebie.

– Po prostu potrzebuję rady… – Marta wzięła głęboki wdech, a słowa w końcu popłynęły z jej ust. – Chodzi o to, że czasami mam dość Hani. – Wypuściła powietrze, zerkając na Marię i wypatrując jej reakcji, ale kobieta tylko pokiwała ze zrozumieniem głową i zachęciła ją gestem do dalszych zwierzeń. – Bardzo ją kocham i nie wyobrażam sobie, że mogłabym podjąć inną decyzję i odmówić opieki nad nią, ale czasami z nią nie wytrzymuję. Potrafi być bardzo marudna, płaczliwa i niesłuchana. Często też wpada w złość. Myślę, że to przez jej ojca i to, co działo się w jej domu… Ta świadomość tym bardziej sprawia, że czuję się źle z takimi myślami i z tym, że jestem przez to złym człowiekiem.

– Marta, co ty mówisz?! Ty, złym człowiekiem? Oczywiście, że nie. – Zapewniła dziewczynę, odkładając na bok grabie. – Wychowujesz ją, dbasz o nią, troszczysz się, ma wszystko, co tylko jesteś w stanie jej dać. I absolutnie nie widzę choć jednego powodu, dla którego powinnaś myśleć o sobie jak o złym człowieku.

– Czasami wyobrażam sobie, że jestem sama... – Wyszeptała ze wstydem. – Albo cieszę się z chwil, kiedy kończę wcześniej pracę, a Hania zostaje w przedszkolu i mogę przez parę godzin pobyć sama ze sobą. – Wyznała ze skruchą, a kiedy Maria zaczęła się śmiać, Marta popatrzyła na nią zdezorientowana.

– A to akurat nic nowego nie powiedziałaś! – I roześmiała się jeszcze głośniej. – Gwarantuję ci, że każdy rodzic ma takie myśli i chce pobyć sam bez dzieci. Co więcej, uważam, że to zupełnie normalne, a czas z dala od dzieci należy się każdemu rodzicowi, bo każdy człowiek musi mieć czas dla siebie i tylko dla siebie. Co najmniej pół godziny dziennie, dla własnego zdrowia psychicznego, które przy dzieciach zostaje mocno nadwyrężone. – Zażartowała, obejmując ramieniem Martę.

– Naprawdę tak pani uważa? – Dopytywała sąsiadkę, szukając potwierdzenia słów, których nie spodziewała się usłyszeć.

– Oczywiście! Mówię teraz zupełnie szczerze.

– Mnie się wydaje, że jestem dla Hani beznadziejną opiekunką. Lubię dzieci, jestem przecież nauczycielką i w przyszłości być może chciałabym kiedyś mieć swoje dzieci, jeszcze nie jestem tego do końca pewna, ale co innego jest to planować i zadecydować o tym świadomie z partnerem u boku, a co innego kiedy nie ma się wyjścia i to spada na ciebie znienacka.

– Dlatego tym bardziej możesz być z siebie dumna. Tyle się wydarzyło, a ty wciąż stawiasz temu czoła. Dzień po dniu.

– A pani też miała takie gorsze momenty w przeszłości?

– Pewnie, że tak. Maciek był bardzo żywym dzieckiem, wszędzie było go pełno, więc takie myśli były niemal na porządku dziennym. Mało tego, jak wiesz, Maciek jest jedynakiem, długo nie mogliśmy mieć dzieci z mężem, więc kiedy już się udało, byłam przeszczęśliwa. Maciek był wyczekanym dzieckiem, które pojawiło się w naszym życiu, gdy miałam prawie 40 lat, a mimo to były momenty, kiedy miałam go dość. Na przykład wtedy, gdy na ścianie w pokoju namalował bazgroły, które według niego były lisami, dzikami, wilkami i ptaszkami.

Marta prychnęła śmiechem, a po twarzy spłynęła jej łza ulgi.

– Albo wtedy, kiedy w wieku sześciu lat uciekł ze szkoły, żeby opiekować się ranną sarenką. Ile ja się wtedy nachodziłam po wychowawczyniach, dyrektorach… Ech… – Otarła łzę z policzka Marty i dodała poważniejszym tonem: – To nic złego tak się czasami czuć. To normalne i każdy ma czasami gorsze dni. Gorzej jeśli to się powtarza często, a dni zamieniają się w tygodnie, miesiące, lata…

– Aż tak źle chyba nie jest… – Stwierdziła niepewnie Marta.

– A jeśli by było, to trzeba prosić o pomoc, zrozumiano? – Założyła Marcie kosmyk włosów za ucho, a Marta przytaknęła ze wzruszeniem.

– Dziękuję.

Maria objęła Martę, a wokół serca dziewczyny rozlało się ciepło. Czuła się w tym momencie tak dobrze i bezpiecznie. Nagle wstąpiła w nią nowa siła i nadzieja. To był strzał w dziesiątkę, aby porozmawiać z kimś doświadczonym życiowo. Aż zakręciło jej się w głowie od tych wszystkich pozytywnych uczuć. Kiedy więc odsunęła się od Marii, zachwiała się lekko, widząc czarne mroczki przed oczami. Odruchowo pochyliła się lekko do przodu, przymykając oczy.

– Marta?! Co się dzieje?!

– Nic, nic. To z emocji.

– Jak to nic? Kucnij, bo zaraz mi tu upadniesz.

– To zaraz minie. – Uspokajała panią Marię, ale starsza kobieta nic sobie z tego nie robiła, tylko zmusiła dziewczynę do przykucnięcia.

– Jesteś blada jak ściana. Często tak masz?

– Czasami…

– Byłaś z tym u lekarza?

– Nie, ale to na pewno nic takiego, zwykłe zmęczenie.

– A ja uważam, że powinnaś iść do lekarza i koniecznie zrobić badania. Hania potrzebuje cię zdrowej.

– Tak, wiem. Zrobię to w wolnej chwili.

– Zostaw już dziś ten ogródek i lepiej odpocznij, póki Hania jest jeszcze w przedszkolu.

No tak, jeszcze tego brakowało. Nie dość, że zbłaźniła się przed Maćkiem (dwukrotnie!), to teraz jeszcze zrobiła to przed jego matką. A przecież nic takiego się nie stało. Raz czy dwa zrobiło jej się ciemno przed oczami. No, dobrze, to nie było raz czy dwa, a znacznie więcej, ale to przecież na pewno przez zmęczenie i brak snu. Pani Maria niepotrzebnie panikuje, bo to tylko chwilowa niedyspozycja. Czuła się już dobrze, ale postanowiła dać się odeskortować do domu sąsiadce, która i tak pewnie postawiłaby na swoim.

 

Chwilę później Maria przystanęła w progu kuchni z ciężkim westchnieniem. Praca w ogrodzie sąsiadki trochę nadwyrężyła jej już niemłode ciało. Była jednak zadowolona, że mogła pomóc Marcie, a przede wszystkim, że miała okazję z nią porozmawiać, choć ta rozmowa jak i niedyspozycja Marty dały jej spore powody do niepokoju. Nieprzyjemne uczucie zastąpiła jednak czułość i radość na widok Maćka, który nawet nie zauważył jej nadejścia. Stał tyłem do niej i podrygiwał w rytm jakiejś skocznej piosenki, lecącej akurat w radiu, przygotowując sobie posiłek. Nie chciała myśleć o tym, że to pewnie zasługa Emilii, z którą minęła się na podwórku. Był w tym taki beztroski, pełen wigoru i czystej radości – zupełne przeciwieństwo Marty.

„A przeciwieństwa się przyciągają”. – Pomyślała, kiedy w jej głowie pojawiła się myśl, że ta dwójka mogłaby się sporo od siebie nauczyć.

– O, mamo! Jesteś już. Widziałem, jak próbowałyście okiełznać ogródek Marty. – Odezwał się z uśmiechem, nic nie robiąc sobie z tego, że jeszcze przed sekundą tańczył, jakby jutra miało nie być.

– Szkoda, że nie przyszedłeś nam pomóc. – Odezwała się z wyrzutem, zajmując miejsce przy stole. – Twoja pomoc bardzo by się nam przydała.

– Taki miałem zamiar, ale najpierw chciałem coś zjeść. – Przyznał z rozbrajającą szczerością, wgryzając się w wielką, ociekającą jakimś sosem kanapkę, przypominającą hamburgera.

Maria zawsze zastanawiała się, gdzie jej syn mieścił to całe jedzenie, które pożerał jak wilk. To musiała być zasługa jego pracy i tych wszystkich kilometrów, które przemierzał pieszo po lesie. Odetchnęła głęboko i pokręciła głową z uśmiechem, który szybko zniknął z jej ust.

– Coś nie tak? Boli cię biodro. A tyle razy mówiłem ci, żebyś się nie przepracowywała, ale ty zawsze swoje…

– Co tam biodro. – Przerwała mu. – Martwię się o Martę.

– Co z nią?

– Jest przytłoczona i przemęczona. Trzeba pomóc tej dziewczynie. – Wyznała melancholijnie.

– Wiem. Już nawet mam plan. – Odparł zadowolony z siebie i mrugnął okiem do matki, na co ta uniosła brew zdziwiona.

– Naprawdę?

Była zaskoczona tym, że syn również zauważył kiepską kondycję ich sąsiadki i nawet być może wymyślił jakieś rozwiązanie. W sumie nie powinna być zdziwiona. Maciek od dziecka był bardzo empatyczny i zawsze reagował, kiedy ludziom lub zwierzętom działa się krzywda.

– Yhm. W weekend mam zamiar zabrać Martę i Hanię na wycieczkę do lasu, a potem zaproponować oglądanie jakiejś bajki na poddaszu. Chcę pokazać Marcie w jakim pięknym miejscu mieszka i tak po prostu sprawić, żeby nie myślała o problemach.

– Synu… – Zaczęła wzruszona. – To bardzo dobry pomysł!

– Żeby tylko się na to zgodziła…

– Myślisz, że nie będzie chciała? – Zapytała, wpatrując się w twarz syna.

Jego brwi podjechały do góry, a wyraz twarzy wskazywał na to, że intensywnie nad czymś myślał.

– Mam nadzieję, że się zgodzi, a jak nie, to trudno. – Odparł dyplomatycznie i wziął do ust ostatni kęs kanapki.

– Tylko co na to Emilia?

Maria nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Maciek na chwilę przestał przeżuwać kanapkę i spojrzał na matkę, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Jak to co? Nic. Przecież to tylko zwykły spacer, do tego będzie z nami Hania. Poza tym nawet nie zamierzam jej o tym mówić. To jak spędzam czas wolny, to moja sprawa i Emilia nie musi o tym wiedzieć. Taki mamy układ.

Układ, układ… Żeby jej własny syn… Boże Święty, co się dzieje z tymi młodymi?

– No, dobrze. Rób jak uważasz. – Powiedziała, wzdychając ciężko i zabrała się za przygotowywanie obiadu.

Następne częściLeśna przystań - Rozdział 6

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania