Poprzednie częściLeśna przystań - Rozdział 1

Leśna przystań - Rozdział 4

Wieczorem, kiedy Hania wreszcie zasnęła, Marta usiadła na ławce na tarasie na tyle domu. Była wykończona. Był dopiero trzeci tydzień września, a ona już miała wszystkiego dość i brakowało jej sił. Wraz z końcem wakacji doszły nowe obowiązki i nowe wyzwania. Oprócz zajęć w szkole, przygotowywania materiałów na zajęcia i opracowywania konspektów lekcji po szkole, nie wspominając już o sprawdzaniu ton kartkówek i sprawdzianów, miała na głowie cały dom i Hanię.

Dzięki temu, że Monika, koleżanka Marty z pracy oraz przedszkolanka, zrobiła wszystko, żeby Hania czuła się dobrze w nowym miejscu, ta od paru dni chętnie chodziła do przedszkola. Główna w tym zasługa Julki – córki Moniki, która była tylko rok starsza do Hani. Obydwie dziewczynki zaprzyjaźniły się i spędzały czas w przedszkolu głównie razem.

 

Czasami wciąż jednak, tak jak dziś rano, Hania płakała przed wyjściem do szkoły. Była na tyle nieposłuszna i nieprzekonana do ubrania się, zjedzenia śniadania i wyjścia z domu, że Marta spóźniła się na pierwszą lekcję.

 

Otuliła się szczelniej kocem na wspomnienie miny dyrektorki, kiedy zziajana wpadła do pokoju nauczycielskiego po dzwonku. Jej reprymenda również nie należała do najmilszych… Z tego wszystkiego przed wyjściem z domu nie zdążyła nawet zjeść śniadania, a z racji tego, że na pierwszych trzech przerwach miała dyżury, pierwszy posiłek zjadła dopiero około godziny 11. Do tego momentu jej żołądek ścisnął się w supeł z głodu, a zawroty głowy były bardziej uciążliwe niż zazwyczaj.

 

Ani się obejrzała, a jej policzki zrobiły się mokre od łez. Zaczęła wycierać je nerwowymi ruchami, bo nie chciała płakać. Płacz nic tu nie pomoże. Musi po prostu się ogarnąć i stawić czoła codziennym obowiązkom. Jest przecież dorosła i ma już 24 lata. Co z tego, że wszystko jest na jej głowie. Co z tego, że jest ze wszystkim kompletnie sama. Co z tego, że stara się, jak tylko może, ale jest już po prostu, po ludzku strasznie tym wszystkim zmęczona. Co z tego, że próbuje z całych sił, ale doba ma tylko 24 godziny. Co z tego, że nie jest szczęśliwa. Co z tego…

Niestety, jak na złość łzy zaczęły płynąć ciurkiem tak, że Marta już ich nie powstrzymywała. Hania już spała, więc nie obawiała się, że mogłaby ją zobaczyć w takim stanie. Pomiędzy pociąganiem nosem a zanoszeniem się płaczem nie pomyślała, że jest ktoś jeszcze, kto mógłby ją teraz zobaczyć.

 

Najpierw go usłyszała. Ciche kroki, które stawały się coraz wyraźniejsze, dochodziły zza ściany domu. Spojrzała z przestrachem w tamtą stronę, zastanawiając się, kto w środku nocy wszedł na jej podwórko. Ścisnęła mocniej koc, pod którym siedziała na ławce i wstrzymała oddech.

– Marta? Wszystko w porządku?

 

Wypuściła powietrze pod wpływem ulgi, którą poczuła na widok Maćka. Ulga nie trwała jednak długo, bo natychmiast poczuła się niezręcznie, że sąsiad przyłapał ją w stanie kompletnej rozsypki. Nie rozumiała, dlaczego mężczyzna, który wpatrywał się teraz w nią z troską, wchodząc powoli na werandę, wywoływał w niej takie emocje.

 

Miał na sobie czerwono–czarną flanelową koszulę w kratę, która idealnie pasowała do jego lekko zmierzwionych kruczoczarnych włosów. Wyglądały, jakby przed chwilą wstał z łóżka. Rękawy koszuli podwinął do łokci, a ten widok sprawił, że Marta zadrżała i opatuliła się mocniej kocem. W końcu była wrześniowa noc, a powietrze o tej porze było już zdecydowanie bardziej jesienne niż letnie. Ręce, na których dyndały bransoletki z rzemyków z drewnianymi zawieszkami w kształcie wilków, trzymał w kieszeni dżinsów i wciąż się w nią wpatrywał. Uświadomiła sobie, że o coś ją pytał. A tak, czy wszystko w porządku. Z tym, że nic nie było w porządku i wszystko było nie tak. Nie odpowiedziała na jego pytanie, tylko zaczęła głośniej płakać.

 

Maciek niezręcznym gestem przejechał dłonią po karku. Kilkanaście minut temu wrócił od Emilii, z którą spędził upojne chwile na wspomnienie, których robiło mu się gorąco. Kiedy wyszedł na balkon, usłyszał szloch. Domyślił się, że jego sąsiadka płakała, więc postanowił zajrzeć do niej i zapytać, co się stało. Czuł, że dobrze zrobił, bo Marta wyglądała po prostu żałośnie z twarzą mokrą od łez i napuchniętymi oczami. Wyglądało na to, że cokolwiek się stało, było to coś poważnego.

 

Po chwili Marta starała się powstrzymać płacz, przygryzając wargę i unikając patrzenia na niego, ale on postanowił, że tak łatwo się go nie pozbędzie. Zdążył zauważyć, że ta dziewczyna jest ze wszystkim sama i muszą z matką jej pomagać.

 

– Hej, co się stało? Coś z Hanią? – Zapytał zaniepokojony, stając przed nią.

Marta w odpowiedzi pokręciła przecząco głową.

– Więc o co chodzi? Coś cię boli?

Znów pokręciła głową i pociągnęła nosem.

– Nic mi nie jest. Lepiej już pójdę. – Odezwała się zbolałym głosem i wciąż unikając jego wzroku, wstała i ściskając koc, próbowała go wyminąć.

Widział, że była speszona tym, w jakim stanie ją zastał i miał wrażenie, że Marta chce jak najszybciej zaszyć się w domu. Tylko, że on nie mógł jej na to pozwolić. Ewidentnie potrzebowała pomocy, a on nie zamierzał udawać, że nie był świadkiem jej załamania.

– Usiądź, musimy porozmawiać.

 

Jego ton był zdecydowany, może nawet zabrzmiał zbyt ostro, ale przynajmniej odniósł natychmiastowy skutek, bo Marta przystanęła w pół kroku. Odwróciła się w jego stronę i popatrzyła na Maćka z dziwnym wyrazem twarzy, kiedy ten siadał na ławce. Poczuł się nieswojo, kiedy na jej twarzy odbiła się mieszanina różnych emocji: lęku, niepewności, podejrzliwości, czujności i pewnej dozy zadziorności.

– Rozmowa dobrze nam zrobi. Musimy sobie wyjaśnić pewne sprawy, nie sądzisz? – Zapytał, a Marta zbladła.

 

Zacisnęła usta ze zrezygnowaniem i usiadła na skraju ławki, jak najdalej on niego. Opatuliła się po samą szyję kocem, mimo iż nie było wcale tak zimno. A może to on wciąż jeszcze był rozgrzany po tym, co wyprawiali z Emilią na tylnym siedzeniu jego auta? Odsunął od siebie obrazy, które pojawiły się w jego głowie, odchrząknął i spojrzał na Martę.

 

– Co się stało? Dlaczego płaczesz? Po prostu to powiedz. – Powiedział już łagodniej.

Jej reakcje zazwyczaj były inne, niż się tego spodziewał i tak samo było tym razem. Marta wyraźnie się uspokoiła. Poznał to po tym, jak opadła jej klatka piersiowa pod kocem. Jakby wypuściła wstrzymywane powietrze.

– Powiedz. Nie pójdę stąd, dopóki się nie dowiem. I z tego wszystkiego nie będę mógł spać, nie wyśpię się i nie odróżnię dębu od brzozy, a jutro zdecydowanie przyda mi się w pracy ta wiedza.

„No, to już jakiś postęp.” Pomyślał z satysfakcją, kiedy kąciki ust Marty delikatnie drgnęły.

– Nie obraź się, ale nie chcę o tym rozmawiać.

– Rozumiem. – Zapewnił, choć poczuł irracjonalne ukłucie żalu, że nie chciała z nim rozmawiać.

 

Przecież chciał dobrze. Poza tym, gdyby mu wyjaśniła, co się stało, byłoby mu łatwiej temu zaradzić. Może mógłby jej jakoś pomóc. Ale skoro nie chciała rozmawiać, to posiedzi z nią trochę i jej potowarzyszy. Czasami milcząca obecność jest lepsza niż rady, o które nikt nie prosił.

Tak samo postąpił na drugi dzień. O tej samej porze wyszedł na balkon i znów dostrzegł Martę siedzącą na tarasie z tyłu domu. Tym razem nie płakała. Ponownie jak poprzedniego dnia przysiadł się do niej na drugim końcu ławki i posiedział z nią przez parę minut w czasie, których nie odezwali się do siebie ani słowem. Kolejnego wieczoru zanim wyszedł na balkon, by z góry dostrzec, czy sąsiadka jest na tarasie czuł, że Marta tam będzie. Nie mylił się. Znów tam siedziała tak jak w ciągu dwóch ostatnich wieczorów.

 

Czwartego wieczora nawet nie upewniał się wcześniej, czy zastanie Martę w tym samym miejscu o tej samej porze, tylko po prostu poszedł do jej domu. Znów siedziała tam, gdzie ostatnio – na krańcu ławki. Kiedy przysiadł na jej drugim końcu, spojrzał na sąsiadkę i zauważył, że patrzyła przed siebie, ale wyraz jej twarzy się zmienił. Jej twarz złagodniała, choć jednocześnie wyczuwał napięcie po tym, jak przygryzała policzek. Spojrzał w kierunku, w którym patrzyła Marta – na ścianę lasu przed nimi i przez chwilę po prostu wsłuchiwał się w szum drzew i odgłosy wydawane przez las nocą.

– Hej. – Marta przywitała się z nim cicho, aż w pierwszym momencie nie był do końca pewny, czy się nie przesłyszał.

– Hej. – Odpowiedział i spojrzał na nią zaskoczony. Postanowił kuć żelazo póki gorące. – Wszystko już okej? – Zapytał niby mimochodem, choć tak naprawdę zżerała go ciekawość, dlaczego Marta kilka dni temu płakała i dosłownie zupełnie się załamała.

– Szczerze? Nie, nie wszystko jest okej.

– Możemy o tym pogadać, jeśli chcesz.

– Dzięki, ale nie chcę zawracać ci głowy swoimi problemami.

– Ale ja z chęcią ci na to pozwalam. Nie chcę nic mówić, ale od jutra czeka nas ochłodzenie, więc nie uśmiecha mi się siedzenie w wrześniowy wieczór na tarasie. – Zażartował, a Marta uśmiechnęła się smutno pod nosem. Jednocześnie dostrzegł, że wyraz jej twarzy się zmienił, jakby podjęła jakąś decyzję. – Po prostu wyduś to z siebie. – Dodał łagodnie.

Chyba Marta stwierdziła, że im szybciej powie mu, co się stało, tym szybciej będzie mogła wrócić do domu, a Maciek nie będzie nachodził jej każdego dnia, bo w końcu po trzech dniach milczenia zdecydowała się mówić.

– Chodzi o to, że jestem zmęczona swoim życiem. – Wyznała po chwili drżącym głosem, a Maciek zaniepokoił się nie na żarty. – Mam wrażenie, że nic dobrego już mnie nie czeka, a czas przecieka mi przez palce. Wydaje mi się, że stoję w miejscu, a nawet się cofam. Czuję się jak dziecko we mgle. Czasami nie mam sił chodzić do pracy, dbać o dom i o Hanię. Ciągle coś jej jest, ciągle na coś choruje, nic tylko jeździmy po różnych lekarzach. A przecież wszystko kosztuje. Wizyty, leki, jedzenie, jej ubranka, z których szybko wyrasta. Do tego dochodzą rachunki, opłaty za ubezpieczenie domu i samochodu... Niedługo zima, trzeba kupić węgiel na opał… Boję się, co będzie kiedy skończą mi się pieniądze ze sprzedaży domu po jej rodzicach. Z nauczycielskiej pensji może być mi ciężko się utrzymać. Do tego wychowywanie Hani czasami mnie przerasta. Potrafi być strasznie uparta i nieposłuszna. Miewa też napady złości i czasami nie wiem, jak z nią postępować.

 

Słowa płynęły z ust Marty szybko i nieprzerwanie, a Maciek widział, że dużo kosztuje ją to wyznanie. Jednak chyba potrzebowała się przed kimś wyżalić, ponieważ kiedy już wydusiła z siebie, co ją gnębi, odetchnęła głęboko. Domyślił się też, że jej obawy w dużej mierze wynikają z tego, że wychowywała się w domu dziecka. Była niepewna nie tylko swojej przyszłości, ale i siebie. Według niego świetnie sobie ze wszystkim radziła, była samodzielna i zaradna, ale sama tego nie zauważała, co mogło świadczyć o niskim poczuciu jej wartości.

Patrzył na jej profil i podłużną bliznę biegnącą wzdłuż lewego policzka i zastanawiał się, co spotkało tę dziewczynę, że była taka nieufna i niepewna siebie? Przez chwilę siedzieli w ciszy przerywanej jedynie spokojnym szumem drzew.

 

– Jeśli chodzi o pieniądze, to nie martw się na zapas. Wasz dom jest bardzo mały, a wy jesteście we dwie, więc nie powinien generować zbyt wysokich opłat. – Pocieszył ją. – Mama mówiła, że uczysz angielskiego, mogłabyś udzielać korepetycji, zawsze to dodatkowy grosz.

– Mam już jedno dziecko umówione na korki, zaczynamy lekcje w przyszłym tygodniu.

– No, widzisz. To super.

– Ale już się boję, jak ogarnę to wszystko logistycznie, kiedy będę miała więcej uczniów. Gdzie w tym wszystkim będzie czas dla Hani?

Maciek nie znał się na małych dzieciach, ale na szczęście pod ręką był ktoś, kto wiedział o nich wszystko.

– Musisz porozmawiać o tym z moją mamą. W sensie o Hani. Ona na pewno lepiej doradzi ci w tej kwestii, bo ja niestety nie jestem w temacie.

Marta kiwnęła niedbale głową, a on miał wrażenie, że znów go zbywała. Westchnął ciężko.

– Wiem, że mieszkasz tu dopiero ponad miesiąc i nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze poznać, ale mówiłem serio, kiedy zapewniałem, że możesz przyjść do mnie albo do mojej mamy, kiedy będziesz czegoś potrzebować. Nie musisz się krępować, to przecież żaden wstyd prosić o pomoc. – Zapewnił ją i uważnie przypatrzył się jej twarzy. Mógł robić to bez skrępowania, bo sąsiadka skubała krawędź koca, którym była okryta, nawet na niego nie patrząc.

– Wiem o tym. Twoja mama ciągle mi to powtarza, ale nie mogę przez cały czas zawracać wam głowy.

– Przecież to nieprawda. Moja mama pilnowała Hani raptem raz. Porozmawiaj z nią, najlepiej jutro.

– No, dobrze… Może to rzeczywiście dobry pomysł.

– Jasne, że dobry. – Przyznał z entuzjazmem. – Dla mnie to nawet lepiej, kiedy mama zajmie się Hanią, bo nie będzie mi wtedy suszyć głowy o różne sprawy. – Zaśmiał się. – Możesz więc przyprowadzać ją częściej, a ty w tym czasie mogłabyś zająć się czymś innym. Na przykład czymś, co sprawia ci przyjemność.

Marta zamyśliła się przez chwilę, a potem jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.

– Mogłabym fotografować. – Powiedziała z rozrzewnieniem.

– Na przykład. – Potwierdził i postanowił zapytać Martę o coś jeszcze. W trakcie ich rozmowy rozluźniła się na tyle, że przestała stresować się jego obecnością i chciał to wykorzystać. – Wspomniałaś przed chwilą o rodzicach Hani. Wiem od mamy, że nie żyją. Mogę wiedzieć, jak zginęli? Oczywiście jeśli nie chcesz, to nie mów.

Marta przymknęła na moment oczy i odezwała się dopiero po chwili.

– Norbert, mąż mojej siostry, był żołnierzem, który zmagał się z PTSD. Do tego od dłuższego czasu się im nie układało. Ubzdurał sobie, że moja siostra go zdradzała… Bała się go, bała się o siebie i Hanię. Chciała od niego odejść, więc… – Marta zamilkła, a kilka łez sturlało się po jej policzku. Odezwała się dopiero po chwili, a jej głos drżał z emocji. – Zastrzelił moją siostrę, a potem siebie. – Zaszlochała, a Maćka zatkało.

– Co zrobił? – Zapytał z niedowierzaniem.

– Popełnił rozszerzone samobójstwo. – Wyjaśniła głucho.

– G-gdzie była wtedy Hania? – Zająknął się.

– Ze mną. Wróciłyśmy do ich domu i wtedy ich zobaczyłyśmy…

– Chryste…

Maciek z przerażeniem uświadomił sobie, dlaczego Marta i jej siostrzenica zachowują się tak dziwnie. Tylko teraz, kiedy już znał szczegóły, ich zachowanie nie wydawało mu się już wcale dziwne.

– Nie wiem, dlaczego ci o tym mówię… – Przyznała, wycierając łzy.

– Spokojnie, widocznie tego właśnie potrzebowałaś. Wyżalić się.

– Chyba tak. – Przyznała, wciąż na niego nie patrząc. – Lepiej już pójdę, jestem zmęczona. – Wstała, by odejść, ale zatrzymały ją słowa Maćka, który podszedł do drzwi balkonowych, do których zdążyła podejść.

– Strasznie mi przykro. – Wyznał, a Marta jedynie kiwnęła głową. – Dziękuję, że mi powiedziałaś.

Marta ponownie przytaknęła kiwnięciem głową i spojrzała wreszcie na Maćka. Wciąż była smutna, ale mimo wszystko wyglądała odrobinę lepiej niż przed jeszcze przed chwilą. Ta rozmowa dobrze jej zrobiła. Marta otworzyła drzwi, ale ponownie zatrzymał ją głos Maćka.

– Zaczekaj, podaj mi swój numer telefonu, zadzwonię do ciebie i dzięki temu będziesz miała do mnie kontakt w razie, gdybyś czegoś potrzebowała.

 

Po chwili Maciek zanotował numer i puścił Marcie sygnał. Stała przy otwartych drzwiach, trzymając kurczowo za klamkę. Mimo, że już nie płakała, wciąż nie wyglądała zbyt dobrze i Maciej obawiał się tego, w jakim stanie była dziewczyna. Już miał odejść, kiedy postanowił ostatni raz dodać jej otuchy. Wciąż słyszał w głowie jej niepokojące słowa o tym, że jest zmęczona swoim życiem.

– Marta? Uważam, że bardzo dobrze sobie radzisz ze wszystkim, zwłaszcza z Hanią. Mała nie mogła mieć lepszej opiekunki. A kiedy będziesz miała co do tego wątpliwości lub będziesz potrzebowała pomocy, po prostu przyjdź lub zadzwoń do mnie albo do mojej mamy.

Marta przytaknęła kiwnięciem głowy poruszona.

– Nie wahaj się, dobrze? Pozwól nam się wami zaopiekować. – Dodał na koniec, bo bał się, że w tym stanie Marcie może przyjść do głowy coś naprawdę głupiego.

– Dziękuję. – Powiedziała cicho wyraźnie wzruszona i zniknęła za drzwiami.

– Ja pierdolę… – Wymamrotał pod nosem, kiedy schodził po schodach wciąż w szoku po tym wszystkim, co usłyszał.

Ruszył powolnym, nieśpiesznym krokiem w stronę domu, bo nagle poczuł się strasznie zmęczony, zupełnie jakby był teraz balonem, z którego uszło całe powietrze.

I pomyśleć, że jeszcze niespełna godzinę temu pieprzył się z Emilią, jakby jutra miało nie być. Był szczęściarzem, że nie miał na głowie takich problemów jak Marta.

 

***

 

– No nie, nie wierzę! – Maciek zazgrzytał zębami, kiedy następnego dnia w trakcie pracy w lesie zauważył w krzakach wnyki.

To już kolejna pułapka w ciągu ostatnich kilku miesięcy, odkąd zauważył, że w okolicznych lasach grasuje kłusownik. Wyjął z plecaka aparat i dokładnie sfotografował sidła oraz miejsce, w którym je znalazł. Ustalił również współrzędne tego miejsca i zanotował je po to, aby nanieść je później na mapę. Niestety, ale od kilku miesięcy pojawiały się na niej kolejne czerwone punkty, a on nic nie mógł na to poradzić. Nie pomagały częstsze patrole okolicy, ani nowe kamery zamontowane w różnych częściach lasu.

– A żebyś kiedyś wdepnął w te swoje wnyki! – Syknął, ostrożnie rozmontowując pułapkę, której mechanizm działał na zwierzę jak szubienica.

Martwiła go ta sytuacja, ponieważ nie znosił cierpienia zwierząt, a poza tym działania kłusownika były niebezpieczne również dla ludzi, których przybywało razem z rosnącą liczbą grzybów w lasach. Miał przeczucie, że w końcu stanie się coś złego i ktoś mocno ucierpi przez te sidła.

– Oby nie. – Szepnął do siebie, zabrał swoje rzeczy i zaczął kierować się w stronę jeepa, którego zostawił kilka kilometrów od tego miejsca na leśnej drodze.

Idąc pachnącym, szumiącym lasem, w którym z każdym dniem września przybywało coraz więcej kolorów czerwieni i pomarańczy, a pod jego stopami chrzęściło coraz więcej zwiędłych liści, myślał o dzisiejszym dniu. Wykonał jak dotąd kawał dobrej roboty.

Nic dziwnego, w końcu w lesie jest co robić przez cały rok.

Od rana zdążył już między innymi skontrolować dwa poletka z posadzonymi na wiosnę drzewami. Z zadowoleniem i satysfakcją stwierdził, że drzewa były zdrowe i rosły prawidłowo. Następnie przez prawie trzy godziny planował, jakie gatunki drzew należy posadzić na obszarze lasu, który ucierpiał w tegorocznych, letnich wichurach. Dokładnie określił też miejsce ich sadzenia oraz oszacował liczbę sztuk sadzonek, które należy wsadzić.

Teraz musiał z powrotem wracać do leśniczówki, ponieważ przez dwie godziny miał pełnić dyżur w swoim biurze. W tym czasie przyjmował interesantów oraz zajmował się papierkową robotą.

Po dojechaniu na miejsce nie zastał nigdzie matki. Przypomniał sobie, że poszła na spotkanie koła gospodyń, gdzie z innymi kobietami miała planować przebieg dożynek połączonych z corocznym festynem z okazji końca lata. Rozejrzał się po biurze, które mieściło się na parterze leśniczówki i przejrzał rzeczy, które wymagały zrobienia. Nie było tego dużo, a do tego raczej mało prawdopodobne, że ktoś przyjdzie dziś do niego coś załatwić. Dla pewności sprawdził jeszcze kalendarz, ale nie miał umówionych żadnych spotkań. Z zadowoleniem stwierdził, że miał przed sobą luźniejszą chwilę przed końcem pracy na dziś.

Od razu pomyślał o Emilii, która miała dziś wolny dzień i uśmiechnął się do swoich myśli. Mieli spotkać się wieczorem, ale równie dobrze wieczorem mogą spotkać się drugi raz. Wystukał na telefonie krótką wiadomość: „Jestem sam i mam chwilę. Wpadniesz? ;)”, po czym kliknął „Wyślij”. Już po kilku sekundach otrzymał krótką, ale treściwą odpowiedź: „”

Niespełna pół godziny później otwierał drzwi wejściowe, za którymi stała Emilia. Objął ją wzrokiem z góry na dół i z pomrukiem zadowolenia uśmiechnął się na widok, który zobaczył. Emilia miała na sobie brązowe, zamszowe kozaki za kolano, ciemną, kwiecistą spódniczkę mini oraz cienki, błękitny sweter z dekoltem w serek, który idealnie opinał jej ciało i przyjemnie kontrastował z jej długimi, pofalowanymi blond włosami.

– Jesteś. – Wymruczał, dotykając ustami płatek jej ucha.

Objął ją mocno i zdecydowanie w talii, wciągnął do środka i wpił się w jej usta, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi wejściowe.

– Jestem, choć powiem ci szczerze, dojechać do ciebie to jakiś koszmar. Nie możesz mieszkać jak normalny, cywilizowany człowiek w mieście, a nie w środku lasu? – Przedrzeźniała się z nim, wplatając palce w jego włosy.

– Nie mieszkam w środku lasu tylko na jego skraju, a poza tym dobrze wiesz, że nie znoszę miasta. – Odpowiedział, nie przestając obsypywać pocałunkami jej twarzy.

– Pomyśl tylko, gdybyś się stąd wyprowadził, mielibyśmy do siebie bliżej. – Emilia kusiła Maćka, zdejmując w międzyczasie sweter. Robiła to bardzo powoli, cały czas rzucając mu powłóczyste spojrzenia.

Mimo pożądania w tamtym momencie poczuł również irytację. Dlaczego miałby się wyprowadzać z leśniczówki? Tu był jego dom i miejsce pracy. Lubił to miejsce, czuł się tu dobrze, a poza tym nie byli parą. Nie rozumiał, dlaczego więc Emilia wciąż poruszała ten temat.

– Em, rozmawialiśmy o tym tyle razy. – Oderwał się od niej, żeby zdjąć spodnie. – Jest mi dobrze tak, jak jest. – Przyznał stanowczym tonem, po czym wrócił do całowania jej szyi.

– Naprawdę nie przeszkadza ci to, że mieszkasz z matką? Masz już przecież 30 lat. Poza tym w mieście mógłbyś poczuć, że żyjesz, tam wszystko jest na wyciągnięcie ręki… – Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem, w który włożył całą swoją irytację tą rozmową. Na koniec przygryzł jej dolną wargę.

– Zajmijmy się lepiej tym, co wychodzi nam najlepiej, bo zaraz znów się pokłócimy. – Zarządził stanowczym głosem i jednym, zdecydowanym ruchem posadził ją na swoim biurku, zrzucając wcześniej z niego jakieś papiery.

Podwinął jej spódnicę w czasie, kiedy Emilia pozbywała się jego koszulki. Rozchylił jej uda i zaczął gładzić je kolistymi ruchami. Całowali się zachłannie, a Maciek czuł, jak gorąca krew rozbija się o jego żyły. Czuł jej dłonie, zaciskające się na jego włosach, jakby za karę za to, że wcześniej nie dał jej dojść do słowa. Czuł, jak jej oddech stał się płytszy i urywany. Czuł, jak poddawała mu się coraz bardziej z każdą minutą. Czuł, że nie wytrzyma już dłużej i jego pożądanie musi jak najszybciej znaleźć ujście. Wiedział, że i ona tego chciała. Schemat ich seksu zawsze był taki sam i tym razem nie było inaczej. Zmieniały się tylko miejsca, w których to robili. Szybko nakręcali się nawzajem, a potem kochali równie prędko, intensywnie i gwałtownie. To był ich styl, ich niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju układ. Liczyło się w nim tylko to, aby dać ujście napięciu, pożądaniu oraz by spędzić miło czas. Bez zobowiązań i osobistych rozmów. Tylko seks i nic więcej. Tylko przyjemność. Gorąca, obezwładniająca, pierwotna, pulsująca przyjemność…

Dlatego aż obydwoje podskoczyli, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi wejściowych.

– Cholera, to na pewno jakiś interesant. – Jęknął Maciek, ponownie przygryzając opuchniętą od pocałunków dolną wargę Emilii.

– Nie otwieraj. – Wymamrotała i przyciągnęła go bliżej siebie, oplatając go nogami w pasie.

– Muszę, jestem przecież w pracy. – Uśmiechnął się szelmowsko i zaczął w pośpiechu zakładać ciuchy. – Nie wychodź i siedź cicho. – Upomniał ją po chwili, poprawiając pasek w spodniach.

– Lubię, kiedy jesteś taki stanowczy. – Powiedziała kokieteryjnie, przeczesując palcami włosy. Wygięła przy tym plecy w łuk tak, że jej piersi w kremowym, koronkowym staniku były teraz idealnie wyeksponowane.

– Mogę być jeszcze bardziej stanowczy, jeśli będziesz zachowywać się głośno.

– Nie kuś.

– Mówię poważnie, Em. – Upomniał ją po raz ostatni i otworzył drzwi. – Jeszcze jedno. Zostań w tej pozycji i czekaj na mnie. – Wymruczał i wyszedł z pomieszczenia na parterze leśniczówki, które stanowiło jego biuro.

Otwierając drzwi wejściowe leśniczówki moment później, miał tylko nadzieję, że ktokolwiek przerywał mu w takim momencie, nie zauważy wybrzuszenia w jego spodniach. Na szczęście były to luźne bojówki, w których pracował na co dzień w lesie, więc nie powinno być źle.

– O, cholera. Jednak trochę widać. – Stwierdził zestresowany po tym, jak spojrzał w dół na spodnie w kroku.

„Myśl o małych zającach i liskach. Myśl o małych zającach i liskach.” Powtarzał w myślach, aby odwrócić uwagę ciała od tego, w co zaangażowane było jeszcze przed chwilą. Wziął głęboki wdech i otworzył drzwi.

– Marta?! – Powiedział zaskoczony o pół tonu za głośno.

– Cześć, przyszłam do twojej mamy. Mogę wejść? – Zapytała, uśmiechając się niepewnie.

Nie uszło jego uwadze to, że z jakiegoś powodu nie czuła się przy nim pewnie bardziej niż zwykle. Maciek był przekonany, że speszenie Marty to zasługa ich ostatniej rozmowy, kiedy tak bardzo się przed nim otworzyła.

– Mamy nie ma. – Wyjaśnił szybko, modląc się, aby Marta nie spojrzała na jego spodnie.

Było to bardziej niż możliwe, bo wyraźnie unikała patrzenia mu w oczy, więc jej wzrok błądził wszędzie dookoła.

– A wiesz może, kiedy wróci? Chciałabym z nią porozmawiać. To dla mnie ważne.

– Pewnie będzie w domu około 18. Jest na spotkaniu koła gospodyń wiejskich, planują tegoroczny festyn, więc raczej trochę to potrwa. – Wyjaśnił, coraz bardziej zażenowany.

Z jakiegoś powodu czuł się tak, jakby Marta przyłapała go na gorącym uczynku. A przecież nie robił nic złego, był dorosły i mógł robić, co chce. A tymczasem czuł się niezręcznie nawet bardziej, niż wtedy, gdy jego matka nakryła go z Emilią w niedwuznacznej sytuacji. Do tego było mu głupio, bo ostatnio zapewniał Martę, że może przyjść do niego z każdym problemem, a mimo to teraz pragnął, aby jak najszybciej opuściła leśniczówkę. A wszystko przez bolesną erekcję rozpychającą jego spodnie.

– Jasne, w takim razie przyjdę później. Nie będę ci przeszkadzać, jesteś przecież w pracy. – Stwierdziła ze zrozumieniem i wykonała niedbały ruch ręką, wskazując nią na jego strój leśniczego.

Jak na zawołanie w jego gabinecie rozległ się głuchy łomot, jakby coś spadło na podłogę i rozsypało się po dębowych deskach. Marta spojrzała na drzwi gabinetu za jego plecami, a potem obrzuciła Maćka czujnym spojrzeniem. Odwróciła się za siebie i zerknęła na czerwony samochód Emilii, stojący przed płotem, potem wróciła wzrokiem do Maćka, przeskanowała jego twarz, zerknęła na jego zmierzwione włosy, pogiętą koszulkę i… spodnie.

„Tylko nie to!” Pomyślał ze zgrozą, ale było już za późno. Oczy sąsiadki zrobiły się okrągłe jak spodki, a twarz przybrała szkarłatny kolor. Otwierała i zamykała na zmianę pełne usta, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Ja… ja… Lepiej już… już sobie pójdę. – Wyjąkała, nawet na niego nie patrząc, obróciła się na pięcie i pośpiesznym krokiem ruszyła w stronę furtki.

– No nieźle. – Wymamrotał speszony i poruszony tym, jak zareagowała Marta.

Po chwili jednak zaczął się śmiać z całej tej sytuacji. Zanim wszedł jednak z powrotem do gabinetu, przybrał na twarz poważny wyraz. Skoro Emilia chciała tak pogrywać, a był pewien, że z nim pogrywała, to on z chęcią wejdzie w swoją rolę. Otworzył drzwi zamaszystym ruchem i ze srogą miną wpatrzył się w widok przed sobą. Emilia siedziała na skraju biurka w samej bieliźnie z miną zbitego psa i wykręcała sobie palce. Na podłodze wokół jej stóp leżały porozrzucane przybory do pisania, które wypadły z przybornika na biurku.

– Ups… – Powiedziała z miną niewiniątka, na którą nie dał się nabrać.

Kąciki jej ust, które drgały niezauważalnie, zdradzały to, że narobiła hałasu celowo.

– Dokładnie. Ups. I co ja mam teraz z tobą zrobić? – Zapytał, podchodząc powoli do biurka i nie spuszczając z niej wzroku.

– Nie wiem. Zrób, co tylko będziesz chciał. – Odpowiedziała zaczepnie i odpięła stanik, który opadł miękko na porozrzucane po podłodze długopisy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania