Poprzednie częściLeśna przystań - Rozdział 1

Leśna przystań - Rozdział 6

Wczesnym popołudniem w sobotę Marta wyszła z domu, trzymając Hanię za rękę. Obie ubrane były w podobny sposób – miały na sobie wygodne buty w sam raz na spacer, ciepłe, ciemne spodnie i szare bluzy oraz serdaki - Marta – czerwony, pasujący do jej czarnych włosów, a Hania - różowy. Obydwie miały również plecaki, a Marta dodatkowo miała zawieszoną na szyi lustrzankę cyfrową. Na tym jednak podobieństwa się kończyły, co wyłapałoby czujne oko. Hania była podekscytowana i aż podskakiwała, idąc w stronę drogi przed ich domem, gdzie czekał na nie Maciek, natomiast Marta zachowywała się z charakterystyczną dla niej rezerwą.

Wciąż jeszcze była speszona po niezręcznych sytuacjach do jakich doszło ostatnio pomiędzy nią a Maćkiem. Miała sobie za złe, że odsłoniła się przed nim w szczerej rozmowie na tarasie, gdzie zdradziła mu szczegóły ze swojego życia, a ponadto nadal czuła zażenowanie na wspomnienie tego, jak przyszła do leśniczówki w momencie, gdy Maciek uprawiał seks ze swoją dziewczyną. A propo dziewczyny Maćka. Przede wszystkim czuła się nieswojo, że szła z nim na ten spacer. Według niej nie powinni tego robić, odbierała to jako coś nieodpowiedniego. Nie była w stanie wyobrazić sobie, co musiała teraz myśleć o tym wszystkim ta dziewczyna, na pewno była zła. Ona by była.

To dlatego, kiedy parę dni temu Maciek zaproponował jej ten wypad, miała ochotę od razu odmówić, co oczywiście zrobiła, ale Maciek był nieugięty.

- Daj spokój. – Powiedział wtedy z entuzjazmem. – Spodoba wam się, a taki spacer na świeżym powietrzu na pewno dobrze wam zrobi. – Przekonywał, koniecznie chcąc zabrać je na wycieczkę, żeby poprawić Marcie humor i sprawić, aby zapomniała o wszystkich dręczących ją problemach.

- Ale Hania nie da rady zajść daleko. Ledwie wyruszymy, a ona zacznie narzekać i będzie kazała nosić się na rękach. – Podawała wymówki jedna za drugą, żeby go zniechęcić do tego pomysłu, ale on nie dawał za wygraną, tylko zbijał je swoimi argumentami. Potrafił być naprawdę uparty.

- To wezmę ją na barana. Zresztą nie wydaje mi się, że miałoby do tego dojść. Specjalnie wybrałem krótką trasę. To tylko półtora kilometra. Droga wiedzie przez rzadki las, gdzie nie rosną żadne chaszcze, ani krzaczory. Będzie nam wygodnie iść, a w razie czego, mogę ją tam zanieść.

- No nie wiem… Tylko narobimy ci kłopotu.

- Marta, nie daj się prosić. Będzie fajnie. To jak? W sobotę o 13, może być?

- No, dobrze. – Westchnęła, a Maciek uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie.

Dlatego teraz stali we trójkę na drodze przed leśniczówką, a Hania przybijała na powitanie piątkę z Maćkiem, który ubrany był cały na zielono, jak na leśniczego przystało.

- Cześć, Marta! – Przywitał się jak zwykle radośnie.

- Hej!

- To co, gotowe na przygodę?

- Taaak! – Pisnęła Hania, a Marta nie mogła nie uśmiechnąć się na taki entuzjazm siostrzenicy.

- Ciekawe co będziesz mówiła kilometr dalej. – Skomentowała ciszej tak, żeby tylko Maciek ją usłyszał.

- Gwarantuję, że będzie tak samo zadowolona jak teraz. – Zapewnił i mrugnął do Marty okiem.

- Lepiej, żeby tak było, bo inaczej twoje plecy tego pożałują.

- Spokojnie, w pracy jestem przyzwyczajony do długich wędrówek po lesie z ekwipunkiem na plecach, więc nie będzie problemu. – Zaśmiał się i wskazał brodą na jej aparat w futerale na szyi. – Wygląda na drogi i profesjonalny.

- Bo taki jest. – Przyznała, biorąc odruchowo aparat do rąk tak, aby je czymś zająć i aby ukryć ich drżenie spowodowane tą całą sytuacją. – Wygrałam go parę lat temu w konkursie fotograficznym.

- Serio? To w takim razie gratulacje! A aparat ci się dziś przyda, bo będziemy w naprawdę ładnych miejscach.

- Świetnie. Lubię fotografować.

- Pamiętam, jak mówiłaś, że to twoje hobby. – Nawiązał do ich szczerej rozmowy na tarasie, a Marta speszyła się na jej wspomnienie.

- Tak, ale niestety nie mam na to zbyt dużo czasu, więc może dziś uda mi się trochę nadrobić.

- Na pewno. To co, idziemy? – Zapytał i znów spotkał się z ogromnym entuzjazmem Hani.

Wziął ją więc za rękę i ruszył przodem w stronę leśnej drogi przed nimi, a Marta wpatrywała się przez chwilę w tę scenę. Nie mogła uwierzyć, że siostrzenica w tak krótkim czasie polubiła Maćka, choć zawsze traktowała innych mężczyzn z wielką rezerwą, a nawet i strachem. Przemknęło jej przez myśl, że skoro Hania mu zaufała, to może i ona powinna?

- Ciocia, chodź!

Z rozmyślań wyrwał ją roześmiany głos dziewczynki. Podskakiwała w miejscu, a Maciek machnął ręką w jej stronę, zachęcając, żeby do nich dołączyła.

Nawet gdyby chciała, nie zaufa mu tak od razu w 100%. Zdecydowanie musi się przy nim pilnować i nie uzewnętrzniać się tak, jak wtedy na tarasie. To był błąd, który nie może już więcej się powtórzyć. Z takim postanowieniem dołączyła do Maćka i Hani, a po chwili weszli w las.

Ścieżka, którą szli, wiła się i skręcała wśród drzew. Pod stopami chrzęściły liście, a dookoła słychać było ćwierkanie ptaków i stukot wydawany przez dzięcioła gdzieś w oddali, który słyszeli całkiem wyraźnie przez echo. Delikatny wiatr poruszał kolorowymi liśćmi, a gdzieś niedaleko szumiał leśny strumyk. Las tętnił życiem, a jednocześnie napawał błogim uczuciem spokoju.

Dla Hani taki leśny spacer, to była zupełna nowość, więc ku radości Marty nie marudziła, ani nie narzekała, ale dzielnie podążała obok Maćka lub za nim, jeśli leśna ścieżka nagle się zwężała tak, że musieli iść gęsiego. Dzięki temu Marta mogła skupić się na robieniu zdjęć drzewom i innym roślinom, ptakom oraz mrówkom. Co chwila przystawała więc i wydobywała z fotografowanych obiektów to, co najlepsze. Po każdym zdjęciu uśmiechała się pod nosem zadowolona z efektów swojej pracy i podekscytowana już nie mogła się doczekać, kiedy prześle zdjęcia na komputer i podda je delikatnej obróbce, uwypuklając ich naturalne piękno.

W pewnym momencie uświadomiła sobie, że Maciek miał rację – po niedługim marszu las przerzedził się i dotarli na miejsce. Całą trójką wyszli na okrągłą polanę, pokrytą niezwykle zieloną, jak na tę porę roku, trawą. Jednak nie to było najbardziej niezwykłe w tym miejscu. Niesamowity i w pewien sposób magiczny był kamienny krąg z głazów, które sięgały mniej więcej do pasa dorosłemu człowiekowi. Po środku kamiennego kręgu rósł stary, ogromny, rozłożysty dąb. Co dziwne, jego liście wciąż były zielone, podczas gdy wszystkie drzewa wokół mieniły się odcieniami czerwieni, żółci i pomarańczy.

Marta nie mogła powstrzymać cichego sapnięcia z zachwytu, kiedy warstwa pierzastych chmur sunąca po niebie stopniowo i równomiernie odsłaniała słońce w efekcie czego, z łąki przed nimi w szybkim, jednostajnym tempie, kawałek po kawałku znikał cień, zastępowany przez promienie słońca, które po chwili dotarły również i do nich na skraj lasu.

- Robi wrażenie, co? – Zapytał ze śmiechem Maciek, mrużąc przy tym oczy i osłaniając je dłonią przed słońcem.

- Nie wiedziałam, że takie miejsca istnieją w Polsce… - Przyznała zachwycona Marta, rozglądając się dookoła.

- Istnieją. To miejsce jest naprawdę niezwykłe i każdy je tutaj zna.

- Jak to możliwe, że liście tego dębu nadal są zielone, jak gdyby był środek lata? Przecież jest już jesień.

- Cóż… Nikomu jeszcze nie udało się ustalić, dlaczego tak się dzieje. Liście na wszystkich drzewach wokół tracą zielony kolor tak, jak to powinno być, a ten dąb… Zawsze pozostaje zielony bardzo długo.

- Do kiedy taki będzie?

- Jego liście zawsze żółkną i opadają dosyć późno, bo dopiero na początku listopada. Wiesz w ogóle, dlaczego liście tracą swój zielony kolor? – Zapytał podekscytowanym tonem przewodnika na wycieczce, którym w sumie teraz był.

- Hmm… Nie jestem pewna, ale to chyba ma związek z chlorofilem i brakiem słońca.

- Bingo! – Przyznał z uznaniem. – Chlorofil, czyli zielony barwnik, się rozkłada, a w liściach zostają inne barwniki, czyli żółte ksantofile, czerwone antocyjany i karoteny, które sprawiają, że liście są…? - Zawiesił głos jak nauczyciel, a Marta uśmiechnęła się na to spostrzeżenie, bo tak naprawdę w tym towarzystwie to ona była jedyną nauczycielką.

Miała konkurencję i to sporą.

- Pomarańczowe. – Dopowiedziała.

- Dokładnie.

Podobały jej się takie przyrodnicze wstawki, którymi Maciek sypał jak z rękawa przez całą drogę na polanę i najwyraźniej nie zamierzał przestać.

- A kto przyniósł tutaj te kamienie? – Wtrąciła zaciekawiona Hania.

Maciek kucnął tak, że zrównał się z nią wzrostem i tonem jakby opowiadał bajkę, cierpliwie wytłumaczył:

- Legenda mówi, że kamienie były tu od zawsze, od początku świata, tak jak i ten dąb. Według innej legendy w tym miejscu spotykały się okoliczne czarownice i odprawiały swoje czary.

- Czary? – Powtórzyła zszokowana z szeroko otwartymi oczami, na co Maciek roześmiał się w głos.

- Tak, ale to były dobre czarownice…

- Miałeś na myśli wróżki? – Podpowiedziała Marta.

Uznała, że słowo wróżka nie jest tak pejoratywne jak czarownica, a nie chciała, by Hania niepotrzebnie się niepokoiła.

- Tak! Dokładnie tego słowa mi brakowało. – Przyznał Maciek i mrugnął do Marty z wdzięcznością.

- No więc te dobre wróżki były opiekunkami lasu i tej okolicy. Dbały o to, żeby ludziom żyło się dobrze i żeby nie niszczyli lasów, otaczających nasze miasteczko.

- Gdzie są teraz te wróżki?

- Teraz niestety rzadko się pokazują. Pilnują lasów z ukrycia, ale kto wie, może uda ci się kiedyś spotkać taką wróżkę. – Powiedział i dotknął palcem czubek nosa Hani. – Chociaż w sumie ja myślę, że już tak się stało i spotkałaś swoją dobrą wróżkę. – Dodał ciszej, patrząc wprost na Martę, kiedy wstawał z kucek, a Marcie zrobiło się ciepło na sercu po usłyszeniu tak szczerych słów.

- Chcę tam iść! – Ich przeciągłą wymianę spojrzeń przerwał entuzjastyczny głos Hani, która aż podskakiwała w miejscu na widok niezwykłego kręgu.

- Więc chodźmy! – Rzucił raźnie Maciek i ruszył pierwszy przed siebie.

Hania i Marta podążyły za sąsiadem i całą trójką zaczęli zbliżać się po polanie w stronę nienaturalnie jak na tę porę roku zielonego, prastarego dębu. Im bliżej drzewa podchodzili, tym dziwniej Marta się czuła. Tak jakby las od polany oddzielała niewidzialna bariera po przekroczeniu, której ktoś przełączył jakiś włącznik w jej ciele. Z każdym krokiem robiło jej się coraz goręcej, nogi stawały się coraz cięższe, oddechy coraz głębsze, a uderzenia serca coraz mocniejsze. Miała wrażenie, że słyszy w uszach szum wydawany przez krew pompowaną w całym jej ciele.

Spojrzała z niepokojem na Hanię, ale siostrzenica zachowywała się normalnie. Szła bez zbędnego marudzenia i z ciekawością rozglądała się dookoła. Co chwila przystawała na moment, żeby zerwać ostatnie tegoroczne kwiaty, albo podnieść liść, który przykuł jej uwagę. Widok Hani nieco ją uspokoił, ale wciąż i tak nie rozumiała, co się działo z nią samą. Dziwne objawy nasilały się z każdym krokiem, prowadzącym na środek polany, pod stary dąb, a ona zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem naprawdę nie jest na coś chora. Może częste zawroty głowy i chroniczne zmęczenie, to symptomy jakiejś poważnej choroby, a wysiłek podczas spaceru sprawił, że zaczęła odczuwać inne jej objawy?

Wystraszona zerknęła na Maćka, a nagłe zmęczenie, które ją dopadło sprawiło, że aż zwolniła kroku i została w tyle. Patrzyła na leśniczego przed nią, który szedł mozolnie i ocierał pot z czoła. Z rosnącym niepokojem obserwowała, jak rozsunął oliwkową polarową bluzę, którą miał na sobie i zrozumiała, że on najwidoczniej również odczuwał uderzenia gorąca. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć z tego powodu, czy niepokoić jeszcze bardziej.

Zastanawiała się zdezorientowana, co się z nimi działo, kiedy Maciek odwrócił się przez ramię i spojrzał wprost na nią. Błądził wzrokiem po jej twarzy, jakby skanując, czy wszystko z nią w porządku. Uśmiechnął się nieznacznie, ale jego uśmiech nie obejmował oczu, w których odbijało się skołowanie i niepokój. W pewnym momencie potknął się o nierówną powierzchnię polany i przeniósł wzrok z powrotem pod swoje nogi. Przez chwilę szli w ciszy, powolnym krokiem zbliżając się w stronę dębu tak, jakby drzewo ich do siebie przyciągało.

W końcu doszli do jednego z kamieni, będącego częścią kręgu, a Marta nagle poczuła irracjonalny niepokój. Zrobienie jednego kroku i postawienie stopy wewnątrz kręgu wydało jej się teraz nagle niezwykle trudne i nieodpowiednie. Jakby to nie była przestrzeń dla niej. Odsunęła od siebie te głupie myśli i starała się nie okazać po sobie strachu. Z napięciem wstrzymała powietrze, kiedy Hania beztrosko wbiegła do środka kręgu. Ku jej ogromnej uldze, nic złego się nie wydarzyło.

- Jaki duży kamień! – Zachwycała się dziewczynka, zadzierając głowę wysoko w stronę czubka głazu.

- Widzisz, mówiłem, że jej się tu spodoba. – Zauważył Maciek z delikatnym uśmiechem i ponownie otarł pot z czoła.

Jego głos wydał się Marcie cichszy i bardziej niepewny niż jeszcze przed chwilą. Kontrast pomiędzy jego entuzjastycznym tonem, gdy opowiadał Hani legendy a słabym głosem sprzed chwili, był niemal namacalny. Spojrzała na Maćka i zauważyła, jak zdjął polar.

- Aż tak zmęczył cię ten krótki spacer? – Zapytała niby od niechcenia z napięciem oczekując odpowiedzi.

Coś było nie tak z tym miejscem i Maciek też to czuł.

- Nie… Na co dzień w pracy pokonuję dużo większe odległości. – Odchrząknął. - Po prostu za ciepło się ubrałem. – Wyjaśnił bardziej pewnie. - Chodź. – Zawołał Martę, stając w środku kręgu.

Marta zawahała się, aż w końcu zrobiła krok w jego stronę. Po chwili ona również znalazła się w środku. Nie wiedziała czego się spodziewać, ale ku jej uldze nie poczuła się gorzej. Gorąco rozchodzące się po jej ciele nie stało się jeszcze bardziej gorące, a galopujące serce nie zmieniło swojego rytmu. Odetchnęła głęboko, trochę z ulgi, a trochę ze zmęczenia, bo objawy, które czuła mimo wszystko były wyczerpujące. Nie mogąc się powstrzymać i mając gdzieś to, że Maciek mógłby wziąć ją za wariatkę, postanowiła zapytać go o nurtującą ją kwestię.

- Maciek… Może moje pytanie wyda ci się głupie, ale czy to miejsce jest… jakby to powiedzieć… w pewien sposób… magiczne?

Nie wierzyła, że naprawdę wypowiedziała ostatnie słowo na głos, ale nie potrafiła inaczej wyjaśnić tego, jak się czuła. Obawiała się, że Maciek ją wyśmieje, ale zamiast tego przejechał dłonią po twarzy, jakby był niezwykle zmęczony. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała od głębokich wdechów i wydechów.

- Wiesz, nigdy w to nie wierzyłem… ale chyba zmienię zdanie. – Wyznał szczerze zdumiony swoimi własnymi słowami i odwrócił się w stronę dębu.

Jego słowa dodały Marcie otuchy i utwierdziły ją w tym, że Maciek też czuł tajemniczą aurę tego miejsca na polanie w środku lasu, a ona nie oszalała. Stanęła obok niego i oboje spojrzeli na baldachim z gałęzi nad ich głowami.

- To miejsce chyba ma jakąś energię, aurę, nie wiem jak to nazwać. Byłem tu tyle razy, ale nigdy wcześniej… - Urwał i spojrzał na Martę, jakby zdał sobie sprawę, że chciał powiedzieć za dużo. Pokręcił przecząco głową, jak gdyby chciał odpędzić od siebie jakieś myśli.

- Ty też to czujesz? – Zapytała szeptem bardziej stwierdzając fakt i zdała sobie sprawę, że wokół nich zapanowała idealna cisza.

Nie było słychać już szumu drzew, ani śpiewu ptaków. Zerknęła kontrolnie na siostrzenicę, ale Hania zajęta była okrążaniem największego głazu na polanie i podśpiewywaniem jakiejś piosenki, której nauczyła się ostatnio w przedszkolu. O ile z Marty i Maćka to miejsce wysysało energię, tak Hania wydawała się kipieć od jej nadmiaru.

- To pewnie wina ciśnienia… Pogoda się zmienia, bo w nocy ma padać. – Odpowiedział niepewnie i niezbyt przekonująco.

Marta nie skomentowała tego, tylko podeszła powoli do dębu i stanęła przed nim na wyciągnięcie ręki, a Maciek po chwili do niej dołączył.

 

Maciek czuł się dziwnie. Nie potrafił wytłumaczyć, skąd brało się ciepło rozchodzące się po jego ciele. Nie chciał dać po sobie poznać, że działo się z nim coś niewytłumaczalnego, ale widok Marty i jej zaróżowionych policzków oraz pełnych piersi unoszących się w ciężkich oddechach zupełnie go rozbroił. Nie mógł ignorować tego, że z jakiegoś powodu obydwoje czuli magiczną energię, która działała na nich w równym stopniu.

„To niedorzeczne” – stwierdził w myślach, odchrząknął i oparł dłoń o chropowatą korę dębu.

- Jak myślisz, ile to drzewo ma lat? – Zapytał, odwracając się do sąsiadki przez ramię.

Znał odpowiedź na to pytanie, ale chciał szybko zmienić temat. Poza tym był ciekaw jej odpowiedzi. Zauważył, że Marcie podoba się to, jak opowiada o roślinach i zwierzętach, a że było to jego pasją, więc mógłby mówić o tym godzinami, kiedy miał obok taką zaciekawioną słuchaczkę. Chyba jak każdy facet lubił opowiadać o swojej pracy i może w pewnym sensie popisywać się swoją wiedzą.

Marta postąpiła krok do przodu i przesunęła wzrokiem w górę pnia, a następnie zadarła głowę, patrząc na gałęzie nad ich głowami i zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Hmm… Myślę, że może mieć kilkaset lat, ale ile dokładnie… Ciężko stwierdzić - Myślała na głos, wciąż skanując wzrokiem drzewo.

Bezwiednie dotknęła czubkami palców kory dębu, niedaleko miejsca, w którym Maciek opierał swoją dłoń o pień, a wtedy wydarzyło się coś niesamowitego. Jeśli myślał, że spacer po polanie był najbardziej dezorientującym i niewytłumaczalnym w żaden logiczny sposób doświadczeniem w jego życiu, to był w błędzie. W chwili, gdy ich spojrzenia się zetknęły, niepokojąca duszność, uderzenia gorąca i zmęczenie zostały wyparte przez inne niespodziewane uczucia. Maciek po prostu nagle poczuł ulgę i błogość, spokój i wyciszenie, jakich nie czuł nigdy w swoim życiu. Nogi drżały pod ciężarem jego ciała, a mimo to nagle poczuł się bezpieczny i zupełnie spokojny. Jakby ktoś zdjął z jego pleców niewidzialny ciężar, o którym w ogóle nie miał pojęcia. Jakby wszystko nagle wskoczyło na swoje miejsce i zaczęło mieć sens.

To, że Marta ze świstem wciągnęła powietrze i po kilku sekundach zabrała dłoń z drzewa, jakby kora ją parzyła, uświadomiło mu, że ona też to poczuła. Zabrał swoją dłoń, którą cały czas trzymał na pniu i spojrzał na Martę. Sąsiadka unikała jego spojrzenia. Była wyraźnie zagubiona i patrzyła wszędzie tylko nie na niego. Miał ochotę chwycić jej dłoń i z powrotem przyłożyć ją do pnia, aby przekonać się, że to wszystko mu się nie przewidziało.

- 450. – Wyszeptał, a Marta w końcu na niego spojrzała nierozumiejącym wzrokiem. – Szacuje się, że ten dąb ma 450 lat. – Dodał nieco głośniej.

- Imponujące, aż trudno to sobie wyobrazić. – Odchrząknęła i drżącymi palcami założyła pasemko włosów za ucho.

- Ciociu, zobacz jakie ładne kwiatki! – Głos Hani sprowadził ich z powrotem do rzeczywistości.

Dziewczynka podbiegła do nich i z szerokim uśmiechem na ustach pokazywała w wyciągniętej, drobnej ręce fioletowy kwiatek o podłużnych i delikatnych płatkach.

- Śliczny… – Przyznała z wymuszonym entuzjazmem Marta.

- Maciek, jak nazywa się ten kwiatek? – Hania niezrażona jej tonem dopytywała sąsiada o roślinę.

Maciek uśmiechnął się w duchu, bo Hania najwyraźniej zdążyła zauważyć, że wie na temat roślin bardzo dużo. Podobała mu się jej dziecięca ciekawość i entuzjazm, z jakim reagowała na wszystko, co jej pokazywał i o czym opowiadał. Była równie wdzięczną słuchaczką jak jej ciocia.

- To czarcikęs łąkowy.

- Co?! Wyrzuć to natychmiast! – Krzyknęła Marta i podbiegła do Hani, żeby wyrwać z jej rąk kwiatka.

Maciek od razu domyślił się, że Marta opacznie zrozumiała nazwę rośliny i szybko wyjaśnił nieporozumienie.

- Spokojnie, Marta, to nie jest trująca roślina. – Zapewnił i podniósł z ziemi kwiatka, którego ponownie wręczył nieco wystraszonej Hani.

- Jak to nie jest trująca? Ta nazwa zdecydowanie brzmi, jakby to było trujące zielsko. – Głos Marty był niebezpiecznie wysoki.

- Nazwa wzięła się od legendy, a w rzeczywistości ta roślina ma właściwości lecznicze.

- Kolejna legenda? Strasznie dużo ich tu macie. – Powiedziała już spokojniejszym tonem.

Sąsiadka była speszona swoją reakcją. Nie miał jej tego za złe, bo po prostu troszczyła się o Hanię.

- Czarcikęs, bo według legendy diabeł podgryzał korzenie tej rośliny, żeby pozbawić ludzi możliwości tworzenia z niej lekarstw.

- Och… - Wzdychnęła i uśmiechnęła się przepraszająco. - W takim razie nazbieraj cały bukiet, kochanie. – Zwróciła się do siostrzenicy, całując ją w czoło.

Hani nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i już po chwili odbiegła kawałek dalej, żeby skomponować bukiet.

- Pewnie myślisz teraz, że jestem jakąś miastową histeryczką…

- Oczywiście, że nie. Jesteś dla siebie zbyt surowa. – Powiedział łagodnie. – Rozłóżmy koc. – Zaproponował, byleby tylko zająć czymś myśli, aby nie dryfowały już w stronę tego, co wydarzyło się, gdy obydwoje z Martą dotknęli w tym samym czasie dębu. Dziwne uczucia i niepokojące objawy zniknęły. Nie zamierzał już więcej drążyć tego tematu.

Energicznym ruchem wyjął z plecaka szary koc, który rozłożył w cieniu dębu z pomocą Marty, a już po chwili we trójkę zajadali się przyniesionymi przez Martę jagodziankami, które popijali ciepłą, malinową herbatą z termosu. Po posiłku Hania wróciła do tworzenia bukietu z polnych kwiatów, na co Marta patrzyła z delikatnym uśmiechem. W tamtym momencie Maciek czuł dumę, że dzięki spacerowi, na który wyciągnął ją niemal siłą, Marta choć trochę się odprężyła, a przecież taki był jego cel. Po ich rozmowie na tarasie, kiedy Marta przyznała, że jest zmęczona swoim życiem, poważnie wystraszył się tym, w jakim stanie psychicznym była ta dziewczyna. Czuł, że musi jakoś zareagować.

Po chwili biegania po całej łące w poszukiwaniu najładniejszych kwiatów, Hania wróciła na koc wyraźnie z siebie zadowolona.

- Dla ciebie, ciociu. – Powiedziała dumnie swoim wysokim, piskliwym głosem i wyciągnęła w stronę Marty dłoń z bukietem różnokolorowych kwiatów.

- Dziękuję, kochanie. Są przepiękne! – Pochwaliła ją Marta i pochyliła się nad bukietem, aby powąchać kwiaty. – A jak ślicznie pachną! Jeszcze raz dziękuję. Kocham cię, myszko. – Wyznała i pocałowała Hanię w czoło.

- Ja ciebie też, ciociu. – Hania objęła Martę za szyję, a Maciek poczuł czułość na ten widok.

Uświadomił sobie, że istnieje wiele rodzajów miłości i wszystkie mają w sobie coś ujmującego. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, jak by to było usłyszeć takie słowa od dziecka. Pokręcił głową na te myśli i zapytał Hanię przekornie:

- A gdzie kwiatki dla mnie?

Hania spojrzała na niego, marszcząc przy tym nos i powiedziała coś, po czym Maćkowi trudno było uwierzyć, że rozmawia z czterolatką.

- Przecież jesteś chłopakiem. Dziewczyny nie dają kwiatków chłopakom. To ty musisz dawać kwiatki mi.

Jej poważny, mentorski ton sprawił, że obydwoje z Martą parsknęli śmiechem. Widząc jednak zdezorientowane spojrzenie Hani, Maciek szybko opanował swoją reakcję, poważniejąc.

- Lubię ją! I masz rację. Już naprawiam ten błąd.

Zerwał się z koca i pobiegł na skraj lasu. O ile dobrze pamiętał, w tym miejscu rosły dzwonki, które na pewno spodobają się Hani. Zawahał się, ale ostatecznie zerwał jedną łodyżkę więcej i wrócił z powrotem na środek polany. Marta i Hania patrzyły na niego przez cały ten czas, Marta z trudem opanowując śmiech, a Hania z napięciem i lekkim zawstydzeniem, o którym świadczyło to, że zakrywała sobie dłońmi oczy i usta. Mimo to i tak słychać było jej chichot, który roznosił się po polanie.

- Proszę, kwiaty dla małej damy. – Przyklęknął na jedno kolano i szarmanckim gestem podał kwiaty Hani, które ta przyjęła z zawstydzeniem, ale i nieskrywaną radością.

- I dla dużej.

Podał jedną łodyżkę dzwonków Marcie, sadowiąc się wygodnie na kocu. Widział po jej zaskoczonej minie, że się tego nie spodziewała, ale przyjęła dzwonki z uśmiechem. Następnie nieco nerwowym ruchem chwyciła za aparat i pstryknęła kilka zdjęć Hani z bukietem z dzwonków w dłoniach. Moment później dziewczynka znów pobiegła na polanę, a oni zostali sami.

- Mogę zobaczyć zdjęcia, które zrobiłaś po drodze?

- Pewnie.

Przysunął się bliżej do Marty, a jego uwadze nie umknął fakt, że dziewczyna nagle cała się spięła. Nie mógł zignorować również tego, że odruchowo zaciągnął się głębiej jej zapachem, który uważał za niezwykle przyjemny. Mięta. Dla niego Marta pachniała miętą.

Tymczasem Marta drżącymi dłońmi otworzyła galerię aparatu i po chwili na ekranie zaczęły wyświetlać się zdjęcia. Zaintrygowany oglądał fotografie dokumentujące ich spacer aż na polanę: niewielkie skupisko starych sosen, które zasłaniały słońce, więc w ich otoczeniu panował półmrok mimo, że był środek dnia, wiewiórkę uchwyconą na zdjęciu w locie w trakcie, gdy przeskakiwała z jednej gałęzi na drugą, dywan z czerwonych, klonowych liści, mrówki spacerujące wśród igliwia, a wreszcie Hanię, która z uwagą i zadartą w stronę Maćka głową słuchała jego opowieści o lesie, Hanię zrywającą kwiaty, uśmiechniętą Hanię pokazującą do aparatu wielką, podłużną szyszkę, Hanię machającą w stronę obiektywu liściem w dłoni, Hanię pochylającą się nad kucającym Maćkiem, który pokazywał jej niebieskiego żuka z połyskującym pancerzem i wiele innych podobnych zdjęć.

- Wow! Te zdjęcia są naprawdę dobre! Masz talent. – Pochwalił Martę, na co ta uśmiechnęła się nieśmiało. – Jesteś naprawdę świetną obserwatorką i masz oko do szczegółów.

- Dzięki. To miłe, że tak uważasz.

- Jest tylko pewien problem z tymi zdjęciami. – Powiedział, a Marta zmarszczyła nos.

- Jaki?

- Na żadnym nie ma ciebie.

- Mała strata. – Zaśmiała się nerwowo i chwyciła za kosmyk włosów tak, że zasłaniał jej teraz częściowo bliznę na policzku.

Nagle Maciek połączył kilka faktów. Marta miała bliznę, a do tego zachowywała się tak, jakby się go obawiała. Kiedy był blisko niej, cała się spinała, a jej dłonie drżały. Mało tego, nie widział, żeby kiedykolwiek zachowywała się tak w towarzystwie jego matki.

Ona bała się mężczyzn – pomyślał z olśnieniem i nagle poczuł kilka emocji, które szybko nastąpiły jedna po drugiej. Współczucie, smutek i złość na to, że przecież Marta na pewno nie zachowuje się tak bez powodu. Ktoś musiał ją kiedyś skrzywdzić i bardzo nie spodobała mu się ta wizja.

- Pokaż to. – Odezwał się łagodnie i delikatnie wyjął aparat z jej dłoni tak, że przez ułamek sekundy ich palce się zetknęły.

Tak jak się spodziewał Marta zarumieniła się lekko i poruszyła niespokojnie na kocu. Była przy tym taka niewinna i bezbronna.

- Uśmiechnij się. – Zachęcił ją, a Marta przyłożyła dłoń do twarzy.

- Proszę, nie. Nie lubię, gdy ktoś robi mi zdjęcia.

Maciek zawahał się na chwilę, ale potem wpadł na pewien pomysł.

- Gdzie Hania?

Na jego pytanie Marta odwróciła głowę w bok, patrząc w stronę, gdzie Hania była jeszcze przed chwilą, a Maciek wykorzystał ten moment i pstryknął zdjęcie.

- Jest tuż obok. – Zwróciła się z powrotem do Maćka, a wtedy on podstawił jej pod nos aparat.

Na zdjęciu, które zrobił jej podstępem, Marta siedziała na kocu z nogami podwiniętymi w bok, a w dłoni spoczywającej na jej kolanach trzymała bukiet od Hani, z którego wystawały fioletowe dzwonki od niego. Wyglądała pięknie.

- Maciek…

- Ciii… - Nie dał jej dojść do słowa, tylko zawołał Hanię, która przybiegła do nich w podskokach.

- Usiądź obok cioci, zrobię wam zdjęcie.

Właściwie zrobił kilkanaście zdjęć, bo Hania chętnie pozowała przed obiektywem, przybierając na każdym zdjęciu coraz bardziej wymyślne pozy. Marta początkowo przed każdym naciśnięciem migawki odwracała głowę w bok lub pochylała ją tak, aby jak najbardziej zasłonić swoją twarz, jednak po chwili i jej udzieliła się frajda, z jaką Hanią robiła różne miny i gesty do zdjęć.

- Ty też musisz mieć z nami zdjęcie. – Zarządziła w pewnym momencie Hania, na co Maciek nie zdążył nawet zareagować, bo dziewczynka pociągnęła go za rękę i zmusiła do zajęcia miejsca tuż obok Marty, a sama usiadła na jej kolanach.

Maciek wyciągnął przed siebie dłoń z aparatem i aby cała ich trójka znalazła się w kadrze, przysunął się jeszcze bliżej sąsiadek. Stykał się więc teraz ramionami z Martą, która nie odsunęła się, ani tym razem nie drgnęła, za to mocniej objęła Hanię.

Moment później Hania klaskała z piskiem w dłonie na widok ich wspólnego zdjęcia.

- Chyba mamy towarzystwo. – Powiedziała Marta, gdy chwilę później Maciek oddawał jej aparat.

Odwrócił się w kierunku, w którym patrzyła Marta i wziął głęboki oddech na widok dwóch największych plotkar w ich niewielkim miasteczku. Panie Kowalska i Stańczakowa zawędrowały na polanę z kijkami do Nordic Walkingu i teraz dyskutowały o czymś z wypiekami na twarzach, patrząc wprost na nich.

- To już wiemy, o czym jutro będzie huczeć cała okolica. – Zaśmiał się porozumiewawczo, bo wciąż siedzieli ramię w ramię na kocu, podczas gdy Hania z powrotem spacerowała po łące.

Marta natychmiast odsunęła się od Maćka i poczuła jak odpływa z niej cała krew na wspomnienie dziewczyny Maćka.

Wiedziała, że nie może dłużej ignorować wyrzutów sumienia i musi zadać Maćkowi nurtujące ją pytanie.

- A co jeśli plotki dotrą do twojej dziewczyny? Czy ona… czy nie miała nic przeciwko temu, że zabrałeś nas na spacer?

Maciek cały się spiął, ale spojrzał prosto w oczy Marty.

- Nie mam dziewczyny. – Odpowiedział pozornie swobodnym tonem, choć czuć w nim było zmieszanie. - A nimi się nie przejmuj. Pogadają i przestaną, zresztą nie robimy nic złego. Przecież to tylko spacer. – Powiedział z naciskiem i zmienił temat. – Mamy dziś szczęście, że nie pada.

- Rzeczywiście, pogoda dopisuje. – Potwierdziła niepewnie po chwili, a w środku aż się w niej gotowało.

Oszukał ją. Dobry, poczciwy Maciek okłamał ją i to patrząc jej prosto w oczy. Widziała go przecież z tą całą Emilią i to nie raz. Ba! Przyszła do leśniczówki, kiedy uprawiali seks, a on teraz śmiał twierdzić, że jest singlem.

Myliła się co do niego, tak bardzo się myliła. Myślała, że jest inny, że jest szczery i dobry, ale to tylko pozory. Jak zwykle każdy facet, którego spotykała na swojej drodze, okazywał się kimś innym niż w rzeczywistości. Przyciągała ich do siebie jak jakiś lep, magnez. Miała kolejny powód, żeby trzymać się od niego z daleka. Choć to niemożliwe, są przecież sąsiadami. A jednak musi się postarać. Musi w takim razie po prostu traktować tę znajomość z dystansem. Podziękuje mu za spacer i wrócą każde osobno do swoich domów.

- Dziękuję, że zabrałeś nas na wycieczkę i pokazałeś okolicę. Nie sądziłam, że mieszkam w takim ładnym miejscu.

- Cała przyjemność po mojej stronie. – Maciek rozłożył ręce i skłonił lekko głowę. – I cieszę się, że to dostrzegłaś. Tu jest naprawdę pięknie, choć nie wszyscy to widzą. Niektórzy wytykają mi, że nasza miejscowość, to „wiocha zabita dechami”. Nie daję się jednak do tego przekonać. – Mówiąc to, rozglądał się po prostu szczerze zachwycony, jakby sam był tu po raz pierwszy.

Kiedy spojrzał z powrotem na Martę, przyłapał ją na tym, jak obserwowała go z boku. Spuściła szybko głowę speszona i zaczęła chować swoje rzeczy do plecaka, dając tym samym Maćkowi znak, że pora powoli zbierać się do domu.

- Musiało być ci ciężko przeprowadzić się z miasta na wieś? – Zagadnął.

- Różnica rzeczywiście jest spora, ale to dla mnie bez znaczenia. Zmiana otoczenia dobrze nam zrobiła. Poza tym uważam, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, a w Gdańsku i tak nigdy nie czułam się jak w domu. – Wyznała szczerze, aż sama się tym zadziwiając.

Po co mówiła Maćkowi o tym wszystkim? To już kolejny raz, kiedy mu się zwierzała. Zdenerwowała się na siebie i postanowiła jak najszybciej zmienić temat.

- Widać, że kochasz tę okolicę. – Stwierdziła i spojrzała na niego, kiedy uśmiechnął się szeroko.

- Bardzo. Nie zamieniłbym jej na żadne inne miejsce. Tobie też spodoba się tu jeszcze bardziej, zobaczysz. Może tu wreszcie poczujesz się jak w domu? – Ni to zapytał, ni stwierdził pogodnie.

- Może… - Odparła tajemniczo i zaczęła obracać w dłoniach aparat gotowa do drogi powrotnej.

Zerknęła w międzyczasie kontrolnie na Hanię, która zrywała kwiatki kilka kroków dalej. Objęła wzrokiem tę scenę, podniosła aparat i zrobiła siostrzenicy zdjęcie w momencie, kiedy ta wąchała jakiś biały kwiatek. Chyba przez nieuwagę dotknęła nosem pyłku, bo kichnęła głośno, aż odgłos jej kichnięcia rozniósł się echem po lesie. Zaśmiali się obydwoje z Maćkiem z tej sytuacji.

- Jest do ciebie taka podobna. Zastanawiam się, czy ty też tak wyglądałaś, kiedy byłaś mała. – Zmrużył oczy, przyglądając się jej uważnie.

- Rzeczywiście, wyglądałam dosyć podobnie. – Przyznała i zerknęła na Maćka z psotnym uśmiechem na ustach. – Ja wiem, jak wyglądałeś, kiedy byłeś mały. Widziałam twoje zdjęcie i szczerze? Nie zmieniłeś się za bardzo.

- Ej! Jak to się nie zmieniłem? Czy ty mnie obrażasz w tym momencie? – Jego głos był poważny, choć widziała, jak kąciki jego ust drgały.

- Co? Oczywiście, że nie. – Odpowiedziała równie poważnym tonem.

- Jak to nie? Twierdzisz, że nie jestem męski.

- Co?! Tego nie powiedziałam. – Przyznała i zarumieniła się z powodu tego, w jakim kierunku podążyła ich rozmowa.

Zerknęła na Maćka z ukosa i w duchu przyznała, że bynajmniej nie miała tego na myśli. W jej opinii Maciek był przystojnym mężczyzną, a ciemne włosy razem z równie ciemnymi oczami i zarostem tylko dodawały mu charakteru. Znów zrobiło jej się głupio, że siedzą tu we dwoje, podczas gdy on ma dziewczynę. Bo przecież wie, że ma. Widziała ich razem wczoraj, wyglądali na szczęśliwych i wątpiła, by coś zmieniło się w ciągu kilkunastu godzin.

- Aha, czyli według ciebie jestem męski. – Podpuszczał ją, wyraźnie z siebie zadowolony. Wyprostował się i usadowił wygodniej na kocu tak, że siedział teraz odrobinę bliżej niej niż jeszcze przed chwilą.

- Ktoś tu jest łasy na komplementy. – Wypaliła, nawet na niego nie patrząc.

Czuła, że jej twarz płonie. Świetnie. Jeszcze tego brakowało. Zerknęła na Hanię, sprawdzając, czy nie oddaliła się za bardzo. Hania nieświadoma jej emocji biegała w kółko po łące za motylem cytrynkiem.

- Chyba każdy od czasu do czasu lubi usłyszeć coś miłego.

- Masz rację. – Przyznała, wciąż na niego nie patrząc.

- A tak w ogóle, to gdzie widziałaś moje zdjęcie z dzieciństwa?

- W szkole.

- W szkole?

- Yhm. Na ścianach wiszą antyramy ze zdjęciami i ty jesteś na jednym z nich, ze świętym Mikołajem.

- Och no tak. Całkiem o tym zapomniałem. – Zaśmiał się pogodnie, a Marta momentalnie się rozluźniła. Nie wiedziała, dlaczego przy nim zawsze czuła się tak dobrze, a jednocześnie taka skrępowana. – Zdradzę ci sekret. Moich zdjęć jest tam więcej.

- Naprawdę? Muszę lepiej się im przyjrzeć, bo rozpoznałam cię tylko na tym jednym.

- To powodzenia w szukaniu. – Roześmiał się i zaczął rozglądać się po polanie. – Gdzie Hania? – Zapytał, marszcząc brwi.

Marta natychmiast zaczęła rozglądać się dookoła własnej osi, ale nigdzie nie widziała siostrzenicy.

- Była tu przed chwilą, goniła motyla. – Wstała i podeszła kawałek do przodu. – Hania! – Krzyknęła, a jej głos odbił się echem. – Hania!

- Spokojnie, nie odeszła daleko. – Maciek pocieszył Martę i ruszył w stronę kręgu. – Może jest za którymś kamieniem.

Marta z drżącym sercem zaczęła biec. Chciała znaleźć się jak najszybciej poza kamiennym kręgiem tak, aby gdzieś na polanie dostrzec Hanię. Podbiegła kawałek i stanęła jak wryta. Hania stała na skraju polany i zadzierała głowę, patrząc na wysokie drzewa. Zaczęła znów biec w jej stronę, a kiedy znalazła się przy ścianie lasu, przykucnęła przed Hanią, żeby zrównać się z nią wzrostem.

- Haniu, nie możesz oddalać się sama tak daleko! – Powiedziała z przyganą, ale Hania jakby jej nie słyszała.

Marta spojrzała przelotnie z niepokojem na Maćka, który odwzajemnił jej zaniepokojone spojrzenie i zaczął przeczesywać zmrużonymi oczami las, patrząc w kierunku, w którym spoglądała dziewczynka. Marta chwyciła Hanię za podbródek, zmuszając ją, by na nią spojrzała.

- Obiecaj, że nigdy więcej nie odejdziesz sama tak daleko. Obiecaj!

- Obiecuję. – Powiedziała bezwiednie dziewczynka i znów spojrzała na las przed sobą.

- Co tam zobaczyłaś? – Maciek również przykucnął przy Hani i pozornie spokojnym tonem, spytał ją o powód jej zawieszenia.

- Tata. – Powiedziała piskliwie, z impetem przytulając się do ciotki nagle zlękniona, a Marta poczuła, że uszła z niej cała krew.

Maciek chyba to zauważył, bo przyglądał jej się z niepokojem.

- To pewnie jakiś grzybiarz. Spokojnie, Marta. – Zapewnił i pogłaskał Hanię po plecach, muskając przypadkiem palce Marty.

- Masz rację, pewnie tak właśnie było. – Przyznała pewnie i odsunęła od siebie Hanię, zmuszając, aby ta spojrzała jej prosto w oczy.

Chwyciła twarz siostrzenicy w swoje dłonie i żarliwie zaczęła ją zapewniać:

- Aniołku, to tylko jakiś pan, który zbierał grzyby. To nie był twój… tata. Nie ma się czego bać. Jesteś bezpieczna, jestem tu. – Zapewniła dziewczynkę i uśmiechnęła się do niej ciepło, choć cała się trzęsła. – Zobacz, Maciek też tu jest, nic ci się z nami nie stanie.

- No pewnie, że nie. – Odezwał się w końcu pogodnym tonem, choć wyraźnie był tym wszystkim zdezorientowany. – Wracajmy lepiej do domu, bo to nie koniec atrakcji na dziś.

- Co to jest atrakcji? – Hania dopytywała ciekawie, a w jej głosie wciąż pobrzmiewały nuty niepokoju.

- Atrakcje, to takie miłe niespodzianki, które przygotowałem. To co, idziemy?

Hania pokiwała głową i ruszyła przodem, a Marta wstała z kucek. Spojrzała na Maćka z wdzięcznością, którą szybko zastąpiła niepewność. Odwrócili się za siebie, ale w lesie nikogo nie było.

- To na pewno był grzybiarz. – Marta szepnęła, by dodać sobie otuchy, ale nic nie mogła poradzić na to, że czuła zimny dreszcz, biegnący wzdłuż jej kręgosłupa.

To niemożliwe, że Hania widziała ojca. Przecież Norbert nie żył.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajeczna 7 miesięcy temu
    Taka wysoka nota a nikt nie napisał komentarza?? troche za długie i myślałam,że ktoś mnie zachęci...hm...
  • Skorpionka 4 miesiące temu
    Zachęcam! Styl i język bez zarzutu, co wbrew pozorom wcale nie tak często się tu zdarza, a historia rozwija się obiecująco. Czekam na ciąg dalszy!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania