Poprzednie częściLeśna przystań - Rozdział 1

Leśna przystań - Rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

 

Niespełna pół godziny po odstawieniu Hani u sąsiadki, Marta stała przed sekretariatem szkoły podstawowej, w której już za kilka dni miała zacząć pracę jako nauczycielka języka angielskiego. Niestety ktoś był w środku, dlatego musiała cierpliwie poczekać na swoją kolej, żeby podpisać umowę o pracę.

 

Do rady pedagogicznej zostało jeszcze trochę czasu, więc rozglądała się zaciekawiona dookoła. Nowa szkoła na pierwszy rzut oka nie różniła się niczym od poprzedniej. Na ścianach wisiało pełno dyplomów i zdjęć, również czarno-białych, upamiętniających wydarzenia z życia szkoły. Na innej ścianie wisiała też całkiem spora gablota z pucharami obok, której znajdował się kącik poświęcony patronce szkoły – Marii Skłodowskiej-Curie. Wystrój nie różnił się zbytnio od jej poprzedniego miejsca pracy, więc poczuła się dzięki temu nieco pewniej. Miała tylko nadzieję, że przynajmniej ludzie będą tu milsi i bardziej pomocni. W końcu będzie pracować w szkole dopiero drugi rok, więc jeszcze wiele musi się nauczyć.

 

Ponownie wróciła wzrokiem do zdjęć, które na jej oko wyglądały, jakby były zrobione 15-20 lat temu. Uśmiechnęła się, kiedy dostrzegła urocze zdjęcie ze Świętym Mikołajem wokół, którego siedział całkiem spory tłumek wpatrzonych w niego z uwielbieniem dzieci.

 

Nagle zmrużyła oczy i podeszła bliżej, aby lepiej przyjrzeć się zdjęciu. Jej uwagę zwrócił mały chłopiec, około ośmioletni, który siedział na kolanach Świętego Mikołaja. Mogła się założyć, że patrzyła na małego Maćka. Ubrany w bluzę z pokemonami chłopiec wyglądał jak mini wersja jej sąsiada: kruczoczarne, krótko ostrzyżone włosy, brązowe oczy i wydatna górna warga. Te cechy w jego wyglądzie wskazywały, że się nie myliła. Maciek wyglądał rozkosznie z piąstką przy twarzy i lekko pochyloną głową. Ewidentnie był zawstydzony i speszony tym spotkaniem. Uśmiechnęła się do siebie na ten widok.

 

– Pomóc pani w czymś? Czeka pani do sekretariatu? – Drgnęła, słysząc dźwięczny damski głos i spojrzała na jego właścicielkę.

Patrzyła na nią młoda, trzydziestokilkuletnia kobieta z koroną z włosów wokół głowy, i uśmiechała się z sympatią.

– Tak, czekam. Ktoś jest w środku.

– Rozumiem, w takim razie chyba przyjdę później. – Stwierdziła, ale zawahała się, nie robiąc ani kroku. – Przepraszam, nie chcę być wścibska, ale czy jest pani rodzicem, czy może nową nauczycielką?

– To drugie. Marta Dąbrowska, nowa nauczycielka… – Przedstawiła się uprzejmie, wyciągając dłoń, ale nie zdążyła dokończyć.

– Niech zgadnę. – Jej rozmówczyni zmrużyła oczy. – Będziesz uczyć angielskiego? – Zapytała, przechodząc płynnie na ty.

– Tak, skąd…

– W tym roku miało do nas dołączyć dwóch nauczycieli: od angielskiego i w-fu. Dziewczyny od rana plotkują już, że nowy wuefista jest nieziemsko przystojny i wysportowany, więc domyśliłam się, że ty musisz być nauczycielką angielskiego. I… Och… Nie przedstawiłam się, Monika, jestem przedszkolanką.

– Naprawdę? – Zapytała, ściskając jej dłoń. Poznała Monikę przed chwilą, ale od razu poczuła, że się polubią. – Moja siostrzenica będzie od września chodziła do tego przedszkola.

– To świetnie! A jak ma na imię?

– Hania. Ma 4 lata. Bardzo stresuję się tym, jak sobie poradzi. Przeprowadziłyśmy się tu miesiąc temu, więc będzie musiała zaaklimatyzować się od nowa. Do tego jest bardzo nieufna i nie lubi obcych.

– Hm… Z początku pewnie będzie jej ciężko, ale po pewnym czasie wszystko się ułoży. Dziewczyny, które ze mną pracują są świetne, miłe, sympatyczne i odpowiedzialne, więc pomogą Hani w aklimatyzacji.

– Na pewno zrobią, co w ich mocy, ale… – Marta zawahała się przed tym, co chciała powiedzieć, ale stwierdziła, że lepiej od razu wyłożyć karty na stół i uprzedzić o reakcjach Hani i ich sytuacji życiowej. … – Hania zachowuje się bardzo specyficznie w stosunku do obcych, zwłaszcza mężczyzn, którzy patrzą na nią zbyt długo lub ją zaczepiają. Potrzebuje chwili, żeby komuś zaufać, dlatego stresuję się, jak to będzie. Mieszkamy tylko we dwie, więc Hania jest do mnie przyzwyczajona i nie lubi obcych. – Wyznała szczerze i popatrzyła na Monikę, która intensywnie nad czymś myślała.

– Dobrze, słuchaj Marta, zrobimy tak.

 

***

 

Kwadrans później Marta siedziała wśród innych nauczycieli w pokoju nauczycielskim, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Przed chwilą podpisała umowę o pracę i opracowała z Moniką pewien plan. Ustaliły, że przez kilka najbliższych dni będzie przyprowadzać Hanię na kilka godzin przed oficjalnym rozpoczęciem roku szkolnego tak, aby mała mogła się oswoić z nowym miejscem i nowymi ludźmi.

 

– My, nauczyciele, musimy sobie pomagać. – Zapewniła ją Monika w trakcie ich rozmowy, mrugając do niej okiem.

 

Uśmiechnęła się szerzej na to wspomnienie, bo jak na razie wszystko było tak, jak jeszcze przed niespełna godziną chciała – w nowej pracy wszyscy rzeczywiście byli bardziej mili i pomocni. Zwłaszcza Monika. Jej nowa koleżanka doskonale rozumiała, jak trudno jest samotnie wychowywać dziecko. Jej mąż był kierowcą tira, który do domu wracał na weekendy, dlatego poszła jej na rękę.

 

Marta poczuła spokój i ulgę oraz nadzieję – coś, czego dawno już nie czuła. To dlatego po skończonej radzie ociągała się z powrotem do domu. Nie chciała nadużywać uprzejmości pani Marii, ale nie mogła oprzeć się możliwości spędzenia trochę czasu bez Hani. Kochała ją, ale czasami miała tego wszystkiego dosyć. Całe swoje życie podporządkowała siostrzenicy. To dla niej wyjechały z Gdyni, zostawiła znajomych, starą pracę i wszystko, co znała. Hania była dla niej najważniejsza i to ją stawiała na pierwszym miejscu mimo, że przychodziły momenty takie, jak ten, kiedy rozpaczliwie chwytała się chwil sam na sam ze sobą.

 

Mogła swobodnie i powoli zrobić zakupy w supermarkecie, mogła bez pośpiechu przymierzyć i kupić bluzkę, która wpadła jej w oko na wystawie. Mogła też rozkoszować się nieśpiesznie kawą w niedużej, urokliwej kawiarence. Mogła wreszcie spędzić kilka chwil przed witryną studia fotograficznego, oglądając stonowane portrety, krajobrazy jak z bajki i artystyczne zdjęcia, na których fotografa wyraźnie poniosła wyobraźnia. Ze smutnym uśmiechem uświadomiła sobie, że dawno nie trzymała w rękach aparatu, a przecież kochała fotografować, to była jej pasja. Niestety, nie miała już na to czasu. Miała teraz inne priorytety.

 

Znowu pomyślała o Hani, a kiedy spojrzała na zegarek, westchnęła głośno.

„Pora wracać”. Pomyślała melancholijnie, poprawiła torebkę na ramieniu i z ociąganiem ruszyła do samochodu.

 

***

 

– Nie bój się, ta sarenka jest jeszcze mała i jest zupełnie niegroźna. – Maciek zapewniał Hanię w ten sposób już od kilku minut.

 

Stali przy zagrodzie, która przylegała do płotu na tyłach podwórka. Zagroda znajdowała się częściowo na niedużej polanie za domem, a częściowo w lesie za polaną. Jej wydzielony obszar był na tyle duży, że bez problemu mieścił trzy małe sarny, które Maciek znalazł wiosną w lesie. Prawdopodobnie ich matka zginęła z rąk kłusownika, który panoszył się od kilku miesięcy w okolicznych latach i jak do tej pory nie udało się go namierzyć, choć Maciek intensywnie współpracował w tym temacie z innymi leśniczymi w ich nadleśnictwie.

 

– Maciek ma rację. – Potwierdziła pani Maria. – Ta sarenka nie ma jeszcze zębów, więc nic ci się nie stanie, zobacz. – Powiedziała, żeby dodać małej otuchy i przez szparę w ogrodzeniu z siatki podała zwierzęciu garść soczystej trawy.

 

Do zagrody przyszli już po raz czwarty dziś, bo Hani bardzo spodobało się to miejsce. Widok małych, nieco płochliwych sarenek, kroczących nieśmiało na swoich długich, chudych nogach dawał jej dużo radości i sprawiał, że nie pytała zbyt często o Martę.

 

W końcu po chwili obserwacji sarny przeżuwającej posiłek, Maciek wpadł na inny pomysł.

 

– Co ty na to, żebym wziął cię na ręce, a ty rzucisz im trawę na ziemię z góry?

 

Raczej wątpił w to, że dziewczynka się zgodzi, bo nadal traktowała go z dużą rezerwą, ale z zaskoczeniem stwierdził, że bardzo by chciał, aby mu zaufała. Choć i tak zrobili dziś duże postępy, bo Hania nie chowała się już na jego widok, ani nie milczała jak zaklęta, kiedy coś do niej mówił. Duża w tym zasługa jego matki, która świetnie radziła sobie z małą oraz oczywiście saren, które okazały się całkiem solidną kartą przetargową w zyskaniu choć cienia sympatii Hani.

 

W końcu po chwili niepewności, Hania kiwnęła głową, ścisnęła mocniej maskotkę Króliczka, z którą się nie rozstawała i wyciągnęła do Maćka ręce. Na ten gest Maciek poczuł dziwną czułość, która rozlała się po jego ciele, kiedy trzymał na rękach tak małe dziecko. Mała była naprawdę rozkoszna. Miała burzę kręconych, brązowych loków na głowie, duże brązowe oczy jak jej równie nieśmiała ciocia i różowe usta, które układały się teraz w kształt litery „o”.

 

Maria podała Hani garść trawy, na co ta zamachała nóżkami, nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mogła ją rzucić.

 

– Możesz już rzucić. – Maciek dał znać Hani, kiedy znaleźli się wystarczająco blisko ogrodzenia i już po chwili sarny zajadały się trawą.

– Jedzą! – Pisnęła ucieszona Hania.

– Zajadają się, aż im się uszy trzęsą.

– Smakuje im twoja trawa. Masz, rzuć im jeszcze trochę. – Powiedziała z uśmiechem pani Maria.

– Czemu tak mi się przyglądasz? – Zapytał matkę Maciek, kiedy zobaczył, jak ta przygląda się mu uważnie z dziwnym wyrazem na twarzy.

– Pasuje ci taki szkrab.

– Mamo…

– No co? Mówię, jak jest. Może ty i Emilia…

– Przestań, mamo. Dobrze wiesz, jaki układ łączy mnie i Emilię. Nic więcej z tego nie będzie.

– To dlaczego ta dziewczyna tak często przebywa w naszym domu? Ostatnio jadła tu obiad, w zeszłym miesiącu nocowała u nas, bo miała awarię wody w swoim domu, a jeszcze wcześniej byłeś z nią na tych badaniach przed jej zabiegiem i towarzyszyłeś jej w trakcie zabiegu. To coś więcej, niż… – Domyślał się, że chciała powiedzieć „seks”, ale powstrzymała się ze względu na dziecko. Hania była teraz zajęta rzucaniem sarnom trawy, ale na pewno słyszała, o czym rozmawiali. – To coś więcej, niż zakłada ten cały wasz układ. – Dopowiedziała poważnie cichszym tonem.

 

Maciek westchnął. To był jeden z minusów mieszkania z matką. Musiał tłumaczyć się przed nią ze swoich decyzji i wyborów, a raczej tłumaczyć jej po raz setny, że jest dorosły i wie, co robi, a jej nic do tego.

 

– Nie wyobrażaj sobie czegoś, czego nie ma. – Powiedział niepewnie, bo słowa matki dały mu do myślenia.

 

Rzeczywiście, jakby się nad tym zastanowić, ostatnio oprócz uprawiania seksu robili z Emilią mnóstwo innych rzeczy, jakie robią pary. To było niepokojące. Bardzo niepokojące. Nie tak się umawiali.

 

– Myślę, że coś jednak jest między wami, coś więcej niż ten układ, tylko ty jeszcze o tym nie wiesz.

– Mamo, proszę… – Już miał dobitnie powiedzieć matce, żeby dała mu spokój, kiedy kątem oka dostrzegł ruch.

 

Odwrócił się, a jego oczy zderzyły się z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami Marty. Sąsiadka miała otwarte usta i oniemiała wpatrywała się w scenę przed sobą.

 

– Haniu, zobacz, kto przyszedł. – Powiedział Maciek z szelmowskim uśmiechem, zadowolony z siebie, że tak udało mu się zaskoczyć Martę.

 

W końcu jeszcze tego samego dnia rano, Hania nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, a teraz trzymał ją na rękach tak, że mała oplatała z ufnością jego szyję pulchną rączką. Z jakiegoś powodu był z siebie cholernie dumny.

 

– Ciocia! – Krzyknęła, kiedy postawił ją na ziemię.

 

Hania od razu pobiegła w ramiona ciotki, która przytuliła ją z uśmiechem. Przymknęła przy tym oczy, a Maciek pomyślał, że Marta wygląda, jakby tęskniła za małą, choć nie widziały się tylko przez kilka godzin. Musiała bardzo kochać swoją siostrzenicę.

 

– Widzisz, Martusiu, nie taki ten mój Maciek straszny. – Zagadnęła do Marty jego matka, pewnie chcąc go trochę wybielić po jego niefortunnych słowach, które powiedział o sąsiadce, kiedy myślał, że ta już poszła do domu.

 

Marta spojrzała na Maćka, ale kiedy zobaczyła, że wciąż przypatruje się jej z szelmowskim uśmiechem bardzo z siebie zadowolony, natychmiast przeniosła wzrok na Marię.

 

– Jestem w szoku.

– Że nie jestem taki straszny? – Zaśmiał się Maciek, a Marta się zaczerwieniła. Jej twarz była teraz niemal tak czerwona jak jej bluzka, opinająca zgrabne ciało.

– Że w Hani zaszła taka zmiana. Jak to zrobiłeś? – Zapytała szczerze zdumiona, podążając za Hanią, która ciągnęła ją za rękę w stronę zagrody.

– To wy tu sobie porozmawiajcie, a ja będę się zbierać. Niedługo mam autobus.

– Jedzie pani gdzieś? – Zapytała Marta. – Gdybym wiedziała, postarałabym się wrócić wcześniej.

– Jadę na noc do mojej kuzynki, ale spokojnie, Martusiu, ze wszystkim zdążę. Wy tu sobie porozmawiajcie. – Dodała konspiracyjnie, a Maciek od razu domyślił się, że zrobiła to specjalnie, żeby mógł przeprosić Martę, choć przecież zrobił to już rano, jak tylko ją zobaczył.

– Bardzo pani dziękuję za zajęcie się Hanią.

– Nie ma za co. Możesz ją do mnie podrzucać częściej.

– A jak się sprawowała?

– Bardzo dobrze. Pytała o ciebie tylko kilka razy. Była bardzo dzielna i grzeczna, nie miałam z nią żadnych problemów.

– Cieszę się, jeszcze raz bardzo pani dziękuję, z całego serca.

– Przyjemność po mojej stronie. No, to ja już naprawdę lecę! Bo jeszcze się spóźnię. – Powiedziała i żwawym krokiem ruszyła w stronę domu.

Marta odprowadziła wzrokiem sąsiadkę, podeszła speszona do ogrodzenia i oparła dłonie o siatkę, wpatrując się w sarny.

– Więc jak to zrobiłeś?

– Żadna kobieta nie jest w stanie oprzeć się mojemu urokowi, nawet taka mała jak Hania. – Zażartował i dostrzegł, jak kąciki ust Marty drgnęły.

– Pytałam poważnie. To niemożliwe, że tak szybko się do ciebie przekonała.

– Dlaczego? Jestem aż taki okropny? – Uśmiechnął się zachowawczo, bo z jakiegoś powodu obawiał się, że może za chwilę usłyszeć odpowiedź twierdzącą.

– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu Hania nie ufa obcym.

– To dzięki mojej mamie. Potrafi zdziałać cuda. Jak już wiesz była wychowawczynią w domu dziecka. A poza tym sarny też zrobiły robotę i rozbroiły Hanię do reszty. – Patrząc na profil Marty widział, jak się uśmiechnęła. Do głowy wpadła mu wtedy myśl, że oczy sąsiadki są jak oczy sarny - duże, brązowe i, że widać w nich speszenie i strach, pewną płochliwość i mądrość. Postanowił, że będzie nazywał Martę Sarenką, ale tylko w swoich myślach. Chciał coś dodać, ale odezwała się zniecierpliwiona Hania:

– Ciocia, a wiesz, że karmiłam sarenki?

– Naprawdę? Pokażesz mi jak?

– O tak. – Powiedziała dziewczynka i wyciągnęła ręce do Maćka, który ponownie z satysfakcją podniósł małą i podał jej garść trawy, którą przerzuciła przez płot.

Maciek roześmiał się w głos, kiedy zobaczył minę Marty i jej rozdziawione ze zdziwienia usta.

 

– Zamknij buzię, bo ci mucha wpadnie. – Zażartował, a Hania wybuchnęła dziecięcym, szczerym i niepohamowanym śmiechem, który zadziwił nawet Maćka.

 

Spojrzał zdumiony najpierw na Hanię, którą cały czas trzymał na rękach, a potem na jej równie zdumioną ciocię. Dziewczynka nic sobie nie robiła z wymiany ich zaskoczonych spojrzeń, tylko jak gdyby nic dalej rzucała trawę zwierzętom.

 

– Przez cały dzień zastanawiałam się, jak Hania sobie radzi i naprawdę obawiałam się, co zastanę po swoim powrocie, ale zdecydowanie nie brałam pod uwagę takiej opcji. – Przyznała szczerze. – Co ty jej zrobiłeś?

– Mam nadzieję, że dzięki temu choć trochę udało mi się zetrzeć złe wrażenie z wczoraj. – Zagadnął z uśmiechem mimo, że nagle poczuł zdenerwowanie.

 

Naprawdę nie chciał, żeby nowa sąsiadka myślała o nim źle. Skoro mają być sąsiadami wypadałoby, aby żyli w dobrych stosunkach bez tej wyczuwalnej niezręczności wiszącej w powietrzu między nimi.

 

Właśnie stawiał Hanię na ziemię, kiedy usłyszał ciche zapewnienie Marty.

 

– Skoro Hania się do ciebie przekonała, to chyba należy uznać, że tak.

– Zdecydowanie. A w ramach przeprosin mam coś dla was. Zaraz wracam. – Rzucił z błyskiem w oku i pobiegł do szopy.

Po chwili wrócił z drewnianym, dosyć długim kijem.

– To do roweru Hani, żebyś nie musiała się schylać. Ponieważ rowerek stał pod waszym domem, pobrałem wymiary i upewniłem się, że będzie pasował. Zabezpieczyłem go lakierem, ale już wysechł. Proszę. – Podał zaskoczonej Marcie kijek, który był gładki w dotyku od warstwy lakieru. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że wszedłem bez pytania na wasze podwórko.

– Nie... – Przyznała i odchrząknęła. – Dziękuję, to naprawdę bardzo miłe z twojej strony.

Przyjrzał się uważnie sąsiadce i mógłby przysiąc, że w jej oczach błysnęły łzy. Poczuł się dziwnie poruszony świadomością, że jego gest wyraźnie ją wzruszył. Zupełnie jakby nie przywykła do tego, że ktoś sam z siebie coś dla niej robi. A przecież to nie było nic wielkiego.

– Ciociu, miałam jeździć rowerem, jak wrócisz. – Ciszę przerwała Hania, która na wspomnienie roweru, nagle zechciała na nim jeździć.

– Tak, pamiętam. Ponieważ byłaś dziś bardzo grzeczna i dzielna, po obiedzie będziemy jeździć nawet i do wieczora. – Powiedziała ze śmiechem, przeczesując palcami włosy siostrzenicy. – Pożegnaj się z panem Maćkiem i sarenkami.

– Do widzenia. – Powiedziała swoim piskliwym głosikiem do Maćka i pomachała sarnom.

– Do widzenia, Haniu. Jutro też możesz przyjść do saren, jeśli chcesz.

– Tak! Chcę!

– To świetnie, zapraszam. – Maciek mrugnął do Hani i spojrzał wprost w zaszklone oczy Marty. – Do zobaczenia, Marto. – Pożegnał się ciepło.

– Do zobaczenia, Maciek. Dziękuję. – Powiedziała cicho i chwilę później patrzył na ich dwie oddalające się sylwetki.

 

***

 

Wieczorem, po prawie dwóch godzinach nauki jazdy na rowerze, Marcie udało się wreszcie wykąpać i nakarmić Hanię, która kończyła dopijać kakao przy ich malutkim kuchennym stole.

Marta rozejrzała się po kuchni i bałaganie, jaki w niej panował. Niestety, tak wyglądał cały dom. Wiele rzeczy nie leżało na swoich miejscach, w różnych kątach walały się zabawki, a na krzesłach wisiały ubrania. Kuchenny blat pełen był okruchów i rozlanych płynów trudnych do zidentyfikowania. Na blacie nie dałoby się już wcisnąć szpilki, nie było na nim wolnego miejsca. Jakby tego było mało, na podłodze stały również siatki z częściowo rozpakowanymi zakupami. Ich kuchnia to istne pobojowisko, jakie może powstać tylko przy tak małym dziecku i jednym dorosłym, któremu wszystko wymyka się spod kontroli, choć z całych sił stara się, żeby było inaczej.

 

Po raz kolejny w ostatnim czasie Marcie zakręciło się w głowie. Z głośnym westchnieniem przysiadła więc naprzeciwko Hani, która nuciła sobie pod nosem jakąś piosenkę, dopijając kakao. Marta bała się najbliższej przyszłości. Tego, jak Hania zaaklimatyzuje się w nowym przedszkolu, jak ona sama poradzi sobie z utrzymaniem tego domu, kiedy wróci po wakacjach do pracy. Już teraz nie mogła spać po nocach, była wyczerpana i po prostu przerażona, a przecież później będzie jeszcze gorzej.

 

„Gdyby tylko Magda żyła i była tu z nami”. – Pomyślała o siostrze i poczuła łzy pod powiekami.

Magda była od niej starsza i to ona zawsze opiekowała się Martą. Nie była dla niej jak siostra, ale jak matka, a teraz została ze wszystkim sama…

 

Dobrze, że pani Maria jej pomaga. No i Maciek. Dziś zaskoczył ją pozytywnie swoim zaangażowaniem i chęcią „odpokutowania” za niewybredne słowa z wczoraj. Wciąż było jej przykro z powodu słów, jakie o niej powiedział, ale musiała przyznać, że się starał. To było całkiem miłe uczucie, kiedy choć przez kilka godzin nie była ze wszystkim sama.

 

Aby powstrzymać się przed rozlewem łez, zaprowadziła Hanię do jej pokoju i położyła się obok niej na łóżku. Zaczęła czytać małej jej ulubioną książkę ze zbiorem historyjek o zwierzętach. W jej głowie wciąż kołatały się wątpliwości i niepewność co do ich przyszłości oraz strach przed wyzwaniami, jakie je czekają, ale starała się wykrzesać z siebie choć odrobinę zapału.

 

Właśnie kończyła czytać ulubioną historyjkę Hani, kiedy ta zrobiła coś absolutnie niesamowitego. Wyraźnie śpiąca i zmęczona przytuliła mocno Martę, kiedy ta całowała ją na dobranoc, przykrywając ją po samą szyję różową kołdrą w kwiatki.

 

– Kocham cię. – Wyznała cichutko, a Marta zastygła w bezruchu ze wzruszenia.

– Ja ciebie też kocham, aniołku. Najmocniej na świecie.

 

To była prawda. Mimo, że czasami miała dość Hani, jej nieposłuszeństwa, wybuchów złości i płaczu trwającego bez końca, to nie wyobrażała sobie, że miałoby zabraknąć jej w jej życiu. Kiedy wróciła dziś do domu i Hania rzuciła jej się na szyję, poczuła olbrzymie wyrzuty sumienia, że nie chciała wracać z pracy do domu, bo wolała pobyć sama ze sobą. Jednak wyrzuty sumienia szybko zostały zastąpione radością, że znów są razem i jest tak, jak powinno być. Wtedy nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce, a ona poczuła ulgę.

 

Marta włączyła elektroniczną nianię i zgasiła lampkę nocną, a następnie po cichu wycofała się z pokoju siostrzenicy. Weszła zmęczona i wciąż poruszona jej wyznaniem do swojego pokoju i nie zapalając światła, przysiadła na parapecie.

 

Lubiła to robić, bo ta czynność z jakiegoś powodu działała na nią niezwykle kojąco. Z okna miała widok na podwórko sąsiadów, kawałek lasu, który otaczał ich domy z niemal wszystkich stron i gwiazdy na czarnym, nocnym niebie. Uchyliła okno i zaciągnęła się zapachem końca lata – skoszoną trawą, wilgotną rosą i rześką mgłą, unoszącą się nisko nad ziemią, które powoli przypominały o nadchodzącym wrześniu. Przymknęła oczy i usłyszała miarowe pohukiwanie sowy, kojące dźwięki wydawane przez świerszcze oraz delikatny szelest liści w koronach pobliskich drzew.

 

Po chwili usłyszała jeszcze jeden dźwięk – odgłos zatrzymującego się samochodu. Otworzyła oczy i zauważyła, że pod leśniczówką zatrzymał się nieduży, czerwony samochód, a chwilę później przed domem sąsiadów zapaliło się światło. Otworzyły się drzwi wejściowe i na taras przed domem wyszedł Maciek. W świetle lampy wyraźnie widziała, że uśmiechał się szeroko do osoby, który wysiadała z samochodu. Spojrzała w jej kierunku i rozpoznała w kierowcy Emilię – dziewczynę Maćka.

 

Od razu wróciły do niej wspomnienia, kiedy potknęła się dziś rano z Hanią na rękach, a Maciek je podtrzymał. Miała potem wyrzuty sumienia z powodu ciepła, które poczuła i iskier, które przeskoczyły w miejscach, gdzie dłonie Maćka dotykały jej ciała. Przecież on miał dziewczynę, a jej nieposłuszne ciało zareagowało na niego zbyt mocno! Czuła się winna swoich uczuć mimo, że przecież nie miała na to wpływu. To była chwila, ułamek sekundy, impuls niezależny od niej.

 

Patrząc, jak Maciek i Emilia całowali się zachłannie i dotykali wzajemnie wyraźnie siebie spragnieni przed pustym domem, bo przecież pani Maria miała wrócić dopiero jutro, oprócz winy poczuła coś jeszcze. Małe, maleńkie ukłucie zazdrości, które rozeszło się pod jej skórą i zostawiło na ustach posmak goryczy. Jej nikt nigdy tak nie kochał i pewnie nie pokocha. Po tym, co jej siostrze zrobił mąż oraz po tym, jak Martę skrzywdził jej eks, Marta nie będzie w stanie zaufać już żadnemu mężczyźnie. Poza tym, mało który mężczyzna chciałby wiązać się z kobietą z dzieckiem. Dla niektórych Hania może być przeszkodą… Właśnie, Hania.

 

Na wspomnienie siostrzenicy Marta nagle oprzytomniała. Przecież nie była sama ani niekochana. Miała Hanię i jej bezwarunkową miłość, podobno najczystszą i najpiękniejszą ze wszystkich rodzajów miłości. Ona nigdy jej nie zawiedzie, ani nie skrzywdzi.

 

Z tą myślą położyła się o wiele spokojniejsza i zasnęła. To była pierwsza noc od bardzo dawna, kiedy spała spokojnie, bez koszmarów, ani budzenia się w środku nocy z krzykiem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania