Poprzednie częściOdwrócony los cz. I

Odwrócony los cz.II

Okręt podniósł kotwicę i opuścił port zgodnie z planem. Miejscem "zakwaterowania" pasażerów była opróżniona ładownia w której przeciekała lekko woda .W pomieszczeniu czuć było mocno zapach smoły, którą oblepiono szpary kadłuba. Dla Jamesa wszystko dałoby się znieść gdyby tylko nie straszna ciasnota do której nie był przyzwyczajony. Pocieszał się myślą że tam gdzie płyną będzie bardzo dużo pustej przestrzeni, tak w ogóle zapewniał Davison. Życie na statku nie należało do najłatwiejszych, jedzenie paskudne, jakaś breja o nienaturalnym kolorze i zapachu, warunki spania ciężkie, gwarancja dopłynięcia cało- nie pewna. Udało mu się po wejściu na "Queen Elizabeth" przez krótki czas porozmawiać z marynarzem który wydawał się najnormalniejszy i najmilszy z całej załogi,w zasadzie teraz już wiedział dlaczego marynarze cieszą się tak złą reputacją... Zapytał go dlaczego na pokładzie istnieją tak restrykcyjne zasady, odpowiedział iż ogólnie tak wygląda służba na statku, nikt z własnej woli nie zaciąga się, on sam jest tutaj z powodu długów lecz reszta to byli mordercy, złodzieje, gwałciciele i inna "śmietanka towarzyska" w negatywnym znaczeniu. Oprócz tego na morzu nie jest najgroźniejszy sztorm lub piraci, ponieważ przed tym można uciec, najgorsze są zarazy. Przed nimi nie ma ucieczki. Dlatego też przed wejściem każdy był sprawdzany czy jest zdrowy. Zapytany o szczegóły dostania się na statek zrobił tylko kwaśną minę próbując uśmiechnąć się, znaczyło to że woli o tym nie rozmawiać. James nie naciskał nie chcąc zdenerwować rozmówcy i zadowolił się uzyskanymi informacjami. W czasie rejsu permanentnie doskwierała nuda. Z początku przyjemnością było oglądanie oceanu w różnych formach, czasami spokojnie falującego, czasami bardziej energicznie. Gdy byli bliżej lądu na niebie kręciły się mewy i także dostarczały jakiejś rozrywki. Dni jednak mijały, oddalili się już od klifów Anglii i zniknęły mewy, codzienne oglądanie morza przestawało już ciekawić, a zaczynało nużyć i brzydzić. W dodatku często przeganiano z górnego pokładu pasażerów, aby nie kręcili się pod nogami. Dochodziła jeszcze rozmowa ze współpasażerami, lecz nie każdy był skory do dyskusji. Podstawowym rozmówcą Jamesa był William. Pewnego wieczoru zdobyli za kilka drobniaków trochę rumu, który niewątpliwie pomógł nawiązać szerszą

rozmowę.

-William, powiedz mi dlaczego zdecydowałeś się płynąć taki szmat czasu od rodzinnego domu w nieznane? Bo moje powody już znasz, natomiast ja Twoich nadal nie.

A przecież miałeś w Anglii swoje gospodarstwo, poukładane życie, perspektywy.

-Na pewno chcesz wiedzieć?-wypowiadając te słowa Nottingham spojrzał głęboko w oczy Jamesa, tak jakby chciał go przestraszyć-

-Chcę.

-Zawsze pracowałem na roli prawie do zmierzchu, pewnego dnia jednak wróciłem wcześniej. Wchodząc na podwórko swojego domostwa usłyszałem straszliwy krzyk i rozpaczliwe błagania , wydobywające się z wewnątrz. Nie bacząc na nic chwyciłem za siekierę i wszedłem do domu. Zobaczyłem tam jakiegoś wypindrzonego skurwysyna gwałcącego moją żonę, to do niej należały krzyki. Wpadłem w furię, nie wiedziałem co zrobić, przypomniałem sobie po chwili że trzymam w ręku siekierę. Odepchnąłem go tak aż się wywrócił na ziemię, podniosłem siekierę i robiąc zamach palnąłem nią w jego buźkę, krew trysnęła na wszystkie strony, twarz w pełni zmasakrowana, wszystko działo się tak szybko że nawet nie zdążył coś wykrzyczeć. Jak się dowiedziałem był to syn jakiegoś londyńskiego para i już wcześniej nachodził Abigail. Bo skurwysynowi nudziło się na wsi...-William próbował się roześmiać ale mu nie wyszło, mina rozbawionego w jednej chwili stała się twarzą tak zimną i złowrogą że aż przerażającą-Widzisz przyjacielu, jestem mordercą, i to nie byle kogo. Tatuś tego gwałciciela z pewnością chciałby mnie dorwać i zarąbąć, tak jak ja zrobiłem z jego synem. Musiałem sprzedać dom i ziemię, uciekać z dala od rodzinnych stron, ponieważ wpływy rodziny tego gnoja są rozległe i mogliby mnie dopaść szybko. Natomiast za oceanem nie znajdą mnie.

-Teraz wszystko rozumiem-stwierdził James głosem zrozumienia i powagi. Pamiętał opowieści rodziców jak zostali wygnani przez nieuczciwego szlachcica, przez

którego na ich rodzinę spadła fala takich nieszczęść, poniekąd czuł się na miejscu Williama-.

-Musisz mi obiecać że pozostanie to między nami, obiecujesz mi to? Obiecaj mi to!-w głosie jego można było usłyszeć drżenie i nadzieję na zachowanie tajemnicy przez rozmówcę-Jeżeli zdradzisz to komuś, klnę się na Boga że postąpię z Tobą tak, jak z tym człowiekiem.

Groźba ze strony Nottinghama była niepotrzebna ponieważ James zawsze starał się zachowywać tajemnice, natomiast osobiście sądził iż jego przyjaciel postąpił

słusznie względem gwałciciela, wiedział dokładnie iż zwykły chłop nie mógłby nic zrobić na drodze prawa dla tak wysoko postawionego możnego. Stanowczo

odpowiedział:

-Obiecuję.

Twarz Williama pojaśniała a on sam odetchnął z ulgą. Na znak porozumienia razem wypili po łyku rumu. James nie chcąc męczyć kompana traumatycznymi wspomnieniami

zapytał całkowicie o inną rzecz, przechodząc tym samym na inną rozmowę.

-Nie wiesz może ile jeszcze ta podróż będzie trwać? Zaczyna mnie już nużyć.

-Jak wiem z Anglii do Wirginii płynie się z dwa miesiące z hakiem. Teraz minęło...no właśnie, który już płyniemy tydzień?

-Chyba trzeci.

-Dziś mamy czwartek, wypłynęliśmy w poniedziałek, czyli minęły już 24 dni. No to James zostało nam jeszcze plus minus półtora miesiąca rejsu-na twarzy Williama

rysował się uśmiech przy czym oczy skierował na wprost rozmówcy-.

-No i z czego jesteś zadowolony?! Przecież to jeszcze strasznie długi czas! Ja już wolałbym być na miejscu-westchnął ze smutkiem, tracąc jakby nadzieję że

kiedykolwiek tam dopłyną-.

-Ej! Rozchmurz się, masz mnie do towarzystwa, minie ten czas jak z bicza strzelił, zobaczysz!

-Tylko tak mówisz aby mnie pocieszyć.

-Marudzisz strasznie, chodźmy może spać, będziesz jeden dzień do przodu-wstał z taboretu, rozprostował ręce i obróciwszy się skierował w kierunku śpiącej żony i

dzieci, po trzech krokach skierował wzrok ku Jamesowi i dopowiedział-Dobranoc-i poszedł dalej w ciemny kąt-.

-Dobranoc-odpowiedział tak cicho że Nottingham być może tego nie usłyszał-.

 

Słońce powoli i dosyć późno wstawało nad horyzontem morza. Mimo tego w ładowni było słychać już od rana pobiegiwania załogi, co przeszkadzało w ogólnym śnie. Gdy obudził się wiele osób już nie spało. Po wieczorze z buteleczką rumu szumiało mu w głowie, był zdziwiony tą sytuacją gdyż nie wypił dużo. Po chwili doszedł do wniosku że jednak rum jest o wiele mocniejszy od piwa. Postanowił nabrać trochę świeżego powietrza i wyjść na górę. W tym czasie niektórzy marynarze mieli przerwę i wykorzystując okazję zaczęli grać w karty na beczce. Jeszcze będąc w Londynie James miał opinię dobrego karciarza. Grający zauważyli iż przygląda się im nieznajomy i przerywając grę zwrócili do niego.

-A Ty tu czego szukasz?

Słowa te brzmiały naprawdę groźnie, lecz nie przestraszyły go.

-Właściwie to nic, jednak przyglądam się wam jak gracie i sam chciałbym zagrać.

-Taki z Ciebie mocarz że chcesz się z nami mierzyć? Tylko my tu gramy o coś-odezwał się mężczyzna siedzący na skrzynce, najwyraźniej cieszący się

największym autorytetem , ponieważ śmiechy i szemrania ustały-A Ty co byś postawił?

James przez krótką chwilę się zastanowił co mógłby zaoferować aby zagrać, nie miał praktycznie nic przy sobie. Jednak w końcu wpadł na pomysł.

-Cóż, pieniędzy nie posiadam jednak do pracy jestem zdatny. Jeżeli przegram z Tobą partię będę pracować za Ciebie na pokładzie przez 2 tygodnie, jeżeli ja

wygram dostanę tą talię kart. Stoi?

-Wysoko się cenisz chłopcze, lecz nie wiesz komu rzucasz wyzwanie. Sam kapitan uważa mnie za najlepszego pokerzystę na tej łajbie, a wielu tutaj gra.

-Zapytałem się czy przystajesz na taki układ, nie prosiłem o zniechęcenie.

W słowach tych było słychać poirytowanie i kompletne niezważanie na słowa które wypowiedział herszt bandy. Jego stanowczość wywarła na przeciwniku jednak dobre wrażenie.

-Stoi, grajmy nie gadajmy.

Na beczce uprzątnięto leżące karty i okruchy. Dostawiono do niej dwie skrzynki jako siedzenia. Po dwóch stronach siedli gracze, oko w oko.Jeden z marynarzy przetasował karty i rzucił po dwie dla stron. James i jego rywal wrzucili stawkę wejściową, osoba która przetasowywała położyła na prowizorycznym stole cztery odkryte karty. Stawka została podbita, kolejna karta została dołożona. W trzeciej rundzie grający marynarz postanowił czekać, James natomiast podbił stawkę. Następna runda przyniosła rozstrzygnięcie, na stole znajdowała się dziewiątka, dwa króle, szóstka i dama, James postawił wszystko,jego rywal zawahał się lecz po chwili uczynił to samo uśmiechając się szyderczo, jakby chcąc powiedzieć "przegrałeś głupcze", pewny siebie i swojej wygranej pokazał karty. Miał Fulla:trzech króli i dwie szóstki. Do tej pory James zachowywał się milcząco i kompletnie poważnie, z jego twarzy nie można było nic odczytać, był jak posąg. Odkrywając swoje karty przyjął minę zwycięzcy. Miał karetę:cztery dziewiątki. Raptownie sytuacja uległa odwróceniu, na czole marynarza pojawiły się kropelki potu, minę miał ogromnie zdziwioną i przechodziła już w złość. Końcówce sytuacji przyglądał się William lecz nie śmiał się odezwać. Wszyscy wkoło byli pod wrażeniem tego co się stało. Nagrodą za zwycięstwo była talia kart, z którą musiał się pożegnać przegrany. Wywiązanie się z umowy nie poszło spokojnie, z ogranego marynarza aż kipiała agresja, w jego oczach było widać chęć odwetu siłowego, jednak przed tym powstrzymała go obecność kapitana który zjawił się na mostku i wszystko

obserwował.

 

Po odebraniu nagrody James udał się z Williamem pod pokład, szedł paradnym krokiem z wielkim zadowoleniem i dumą na twarzy, po kilku minutach ciszy został

zapytany przez towarzysza.

-Skąd wiedziałeś że ma słabsze karty?

-Nie wiedziałem, przypuszczałem.

-Przecież mogłeś przegrać!-hukną z niedowierzaniem-Szedłeś w ciemno?!

-Już na samym początku byłem skazany na porażkę, wszystko było ukartowane-rzucił ze stoickimi spokojem- Ten mięśniak buchający agresją nie miałby szans, gdyby nie miał jakiejś sztuczki w zanadrzu. Gdy patrzyłem jak grają zauważyłem że tasujący dziwnie przerzuca karty. Był to trop. Gdy rzucałem wyzwanie, wtedy szedłem w ciemno. Sytuacja się powtarza, ten sam mężczyzna tasuje i "czaruje" kartami. Już wtedy wiedziałem że gra jest ustawiona.

-W takim razie jak wygrałeś?

-Cóż...Na oszustwo odpowiedziałem oszustwem. Widzisz ten rękaw?-wskazał prawą rękę na której zwisał szeroki rękaw ,z którego po chwili wysunęły się cztery karty-

Teraz powinieneś zrozumieć.

William pokiwał głową na znak że teraz wszystko rozumie.

-Tylko skąd wziąłeś te cztery karty?

-Grając w różnych zakątkach Londynu nauczyłem się że aby wygrywać, trzeba mieć realne zaplecze. Niegdyś zdobyłem te cztery karty i zawsze trzymam je przy sobie. Nie wiadomo kiedy się przydadzą.

James mrugnął okiem a William pokiwał kolejny raz głową na znak niedowierzania w chytrość kompana, nie przestając się uśmiechać. Rzekł:

-Teraz będziemy mieli co robić. Szczerze to nie potrafię grać w karty. Ojciec był negatywnie nastawiony do hazardu, gdy natomiast dorosłem nie miałem czasu na

zabawę, tylko gospodarstwo, pole, gospodarstwo.

-Lepsze to niż nie mieć nic-stwierdził ze smutkiem, dodając-Nauczę Cię grać.

Przez kilka ostatnich tygodni podróży zapalczywie grali i rozmawiali ze sobą. Oboje do siebie zyskiwali coraz większe zaufanie. Dzieci Williama polubiły Jamesa

gdy ten wykonał im figurki z drewna, jako zabawki. Abigail pomimo mijającego czasu zachowywała się wobec niego nieufnie, lecz nie tylko do niego ale i do innych

mężczyzn. Spowodowane to było najwyraźniej dramatycznymi przejściami. Jedenastego Grudnia rano majtek z bocianiego gniazda zaalarmował:

-Ląd!Ląd na horyzoncie!

Słowa te wywołały poruszenie na statku, marynarze dotąd powoli pełzający, przyspieszyli i zaczęli zajmować stanowiska, pasażerowie wybiegali z ładowni i dobiegając do burty zaczęli wyglądać daleko w przód, wypatrując ziemi. James z William także to uczynili. Ujrzeli przed sobą zamglony ląd porośnięty gęstym, zielonym lasem.

Po środku ciągnącego się przed ich oczyma, zygzakowatym wybrzeżu wiodła w głąb rzeka ,która się zwała James-od imienia króla Anglii i Szkocji Jamesa, tak samo jak sama

osada Jamestown. William skomentował to jednym słowem.

-Dotarliśmy.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • NataliaO 07.01.2015
    Lubię czytać długie i przyjemne opowiadania. Pierwsza i druga część jest naprawdę bardzo dobra. Masz , nie wiem czy to dobrze zabrzmi - pozytywne opisy i dobre naturalne dialogi. 5:) na błędach się nie znam :)
  • James Braddock 07.01.2015
    Dzięki :)
  • NataliaO 07.01.2015
    :))
  • BreezyLove 22.02.2015
    Bardzo dokładnie wszystko opisujesz i to jest jak najbardziej plusem Twojego opowiadania. 4 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania