Poprzednie częściOdwrócony los cz. I

Odwrócony los cz.III

Witajcie po trzech tygodniach przerwy! W końcu wziąłem się za robotę i naskrobałem troszkę trzeciej części, miała być dłuższa ale postanowiłem taką wrzucić teraz ;) .Zapraszam do przeczytania i ocenienia!

 

Z nad lądu wiał zimny wiatr. James czuł jak przeszywa go zimno ale nie mógł oderwać wzroku od celu swojej wyprawy. W głębi duszy nie mógł się nacieszyć i zarazem nie mógł uwierzyć że dotarł. Okręt wziął kurs w głąb rzeki i płyną tak przez jakiś czas. Osada była położona dosyć daleko od brzegu oceanu. Z obu stron rosły gęsto sosny, które nie straciwszy na zimę igieł pozostawały dalej zielone. Po pewnym czasie widok zmienił się, skończyły się drzewa iglaste a zaczęły dominować

dęby, buki, brzozy, które już potraciły liście. Te leżące już od dłuższego czasu pogniły i stwarzało to krajobraz szary i ponury. Nie powinno to jednak dziwić, była już przecież połowa grudnia, cud że nie spadł jeszcze śnieg i nie przyszły mrozy. Skuta lodem rzeka nie byłaby tak łatwa do przepłynięcia.

 

Po piętnastu minutach rejsu zauważył unoszący się z oddali dym, najprawdopodobniej z kominów domostw. Kilka chwil później przed jego oczyma roztoczył się widok na pokaźną osadę, od której odstawała przystań i długie molo, na którym poczęli gromadzić się jacyś ludzie. Na jego ramieniu tymczasem położył ktoś dłoń. Był to William.

Trzymając w drugiej dłoni płaszcz zwrócił się do niego.

-Masz, przyda Ci się. Trafiliśmy przed samą cholerną zimą, ziąb tu straszny. Toż to w naszej Anglii cieplej!

-Dzięki.

-Nie zapomnij także wziąć swoje rzeczy spod pokładu, bo dopiero zostaniesz bez niczego. Ja idę po Abigail i dzieci.

-Gdzie się spotkamy?-odparł bez zapału, dalej przyglądając się na wprost -Tak aby Cię odszukać.

-A gdzież mogę się schować na tej małej łódce? Będę jak wszyscy czekał przy burcie na zadokowanie.

Pytanie było faktycznie durne, o czym zdał sobie sprawę i skwitował to tylko pokiwaniem głową że zrozumiał.

 

Statek powoli podpłyną do portu, jeżeli można tak nazwać kilka nadbrzeżny nadbudówek i rzucił kotwicę. Z pokładu zsunięto kładkę do zejścia na ląd. Sytuacja dla Jamesa była tak ekscytująca że nie mógł tego ukryć, mimo że nie było to nic nadzwyczajnego, po prostu zakotwiczenie, zrzucenie trapu i zejście na ląd. Jednak to było dla niego oddzielenie starego życia od nowego. Pewien symbol.

 

Pierwszą rzeczą którą zauważył po postawieniu pierwszego kroku w Nowym Świecie to wiejski klimat jaki panował w osadzie. Jamestown w porównaniu do Londynu wyglądało blado, jak jedna większa ulica miasta nad Tamizą. Nie było tutaj kilkupiętrowych kamiennic , brukowanych dróg, bardzo wąskich uliczek i licznych zaułków. Domostwa drewniane niczym wyrwane z angielskiej wsi, drogi piaszczyste, wszystkie kierujące się w stronę także drewnianego kościoła, ulokowanego na centralnym placu. Wszystko otoczone palisadą. Była to stara część osady, pierwotnie zbudowana przez pierwszą wyprawę, druga część została dobudowana w stronę wschodnią. Znajdywała się tam karczma i kilka kolejnych domostw z małymi działeczkami, na których domownicy najpewniej sadzili warzywa.

 

Przybycie okrętu zaciekawiło mieszkańców, którzy wyszli zobaczyć nowych przybyszy. Oprócz nich przed zejściem z mola stało czterech uzbrojonych mężczyzn, trzech z muszkietami i szpadami przy boku a jeden z samą szpadą. Pasażerowie byli zatrzymywani i sprawdzani, osoby zapisane jako przyszli służący kontraktowi zostawały odstawione na bok a inni puszczeni wolno. Przyszedł czas pożegnania James'a z Williamem, który wykupił swą podróż, w przeciwieństwie do niego.

 

-Żegnaj przyjacielu-odparł ze smutną miną mężczyzna-Mam nadzieję że się jeszcze spotkamy. Mam zamiar wybudować farmę na północy wschód od Jamestown, niedaleko

plantacji gdzie masz pracować. Kiedy będziesz miał wolny czas wpadnij do mnie.

-Żal duszę ściska.Miło się z Tobą gawędziło i uczyło grać w karty, z pewnością postaram się Ciebie odnaleźć.

 

Oboje podali sobie rękę a potem mocno uściskali , śmiejąc się razem, jakby przypominając sobie miłe chwile, spędzone razem podczas podróży. Dla Jamesa pożegnanie było mocno bolesne, do tej pory nie miał prawdziwego przyjaciela, w ogóle kto by chciał się przyjaźnić z człowiekiem z dna społeczeństwa? W duszy zastanawiał się czy jeszcze kiedyś zobaczy Williama. Miejsce w którym się znalazł wydawało mu się rozległe , lasy które ujrzał ciągnęły się i końca ich widać nie było, rzeka wijąca

się niczym na krańce świata a osada jak kropka na papierze.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Prue 02.02.2015
    Fajnie, że wróciłeś. Ciekawa treść. Opowiadanie ma dobry, prosty i naturalny styl. Małe nie dociągnięcia się nie liczą. Miło się czytało dam 4.
  • James Braddock 02.02.2015
    Dzięki :)
  • BreezyLove 22.02.2015
    Według mnie mógłbys troszkę szybciej rozwinąć akcję żeby działo się coś co będzie trzymało czytelnika w napięciu :) ale tekst i tak dobry i będę śledziła :) 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania