Opowieści z Beacon Hill: "Próba" (THIAM) Rozdział 1

                                                                    Dziewietnastolatni Theodore Raeken opierajac glowe o szybe jechał własnie na dworzec autobusowy miasta Beacon Hill. Chłopak miał tu studiowac na tej samej uczelni co jego dwa lata starsza siostra- Malia. Był nieco poddenerwowany, gdyz nie wiedział czego sie spodziewac po ludziach, ktorych mial poznac na studiach. Chociaz z drugiej strony nawet sie cieszyl ze swojego wyjazdu. Wreszcie mial szanse wyrwac sie z ''zacofanej pipidówy''- jak mial w zwyczaju okreslac swoja rodzinna miejscowosc. Theo myslal o tym wszystkim, kiedy jego autobus wreszcie dotarl do celu. Przecisnawszy sie przez horde pasazerow(cudem nie wywalajac sie na ziemie), nastolatek wyszedl po wielu godzinach na swieze powietrze. Ledwo sie rozejrzal przed siebie, a ujrzal czekajaca na niego siostre. Czym sil w nogach pobiegl w jej strone.

-Czesc T!- pisnela zadowolona na jego widok.

-Czesc Malia- Theo przywital sie cieplo.

-Jak ci minela przejazdzka?- zapytala

-Aaa calkiem dobrze. Balem sie, ze beda jakies opoznienia, ale na szczescie nic takiego nie mialo miejsca.- Rozmawiali jeszcze przez jakis czas, po czym skierowali sie do starego jeepa dziwczyny. W trakcie tej krotkiej drogi Theodrore nie zmarnowal okazji do przegladania sie w szybach prawie kazdego auta na parkingu dworca. Malia parsknela smiechem, kiedy usiadla za kierownica.

- Naprawde musisz sie ty maly narcyzie podziwiac samego siebie na kazdym kroku?

-No co?- zachnal sie- Musze dbac o swoj wyglad.

-Dbac moze i tak, ale moze lepiej nie popadac w proznosc twojego kalibru.

-Nie jestem prozny- odparl Raeken.

-Jestes.-odpowiedziala mu krotko siostra.- I to do tego stopnia, ze czasem zastanawiam sie kto tak naprawde jest synem, a kto corka naszych rodzicow...

-Te no, uwazaj no!- Theo podniosl glos z udawana irytacja- Nie popisuj mi sie tutaj swoja dojrzaloscia tylko jedz.- dodal udajac obrazenie. Jak powiedzial tak tez Malia zrobila. Swoja droga, trzeba jej przynac racje co do proznosci Theo. Racja byl nieziemsko przystjny, to fakt, ale to co on czasem uskutecznial  bylo zwyklym skupieniem na sobie. Trzeba jednak oddac Theodorowi to, ze mial w sobie mimo wszystko nutke autoironii i dystansu do siebie.

Tak czy owak, chlopak wypytywal sie siostry, o niemal kazdy mozliwy szczegol zycia studenckiego. W krotkim czasie caly niepokoj przeminal na rzecz czystej ekscytacji. Mogl on wszak wreszcie pomieszkac w normalnym miescie! Co prawda BH nie bylo niewiadomo jak wielkim  miastek pokroju np. Los Aangeles, aczkolwiek bylo to i tak lepsze od poprzedniego miejsca zamieszkania. Theo nie znosil swojego rodzinnej wsi nie tylko za sam fakt mieszkania na wsi, lecz rowniez dlatego, ze byl na jezykach sasaidow. A to ze wzgledu na jego hmm... "zainteresowania". Krazyly bowiem plotki, Theo pala sie magia. I... na dobra sprawe byla to prawda. Ten nastolatek byl magiem. Ale nie takim rodem z bajek, bawiacym sie czarodziejska rozdzka. Nic z tych rzeczy!

Byl on czarownikiem z krwi i kosci, ktory na widok Biblii dostawal spazmow! Nie dziwi wiec fakt, ze nie afiszowal sie przesadnie swoim zyciem prywatnym...

 

      

***

 

Po przeprowadzeniu wstepnych ogledzin swojego pokoju w akademiku, Theodore musial przyznac, ze jest calkiem przytulny. Wyjrzal przez swoje okno z widokiem na park i uczelnie BH.

-Pieknie jest tu- szepnal sam do siebie. Patrzyl jeszcze przez chwile w lekkiej zadumie az w koncu odszedl od okna i odwrocil sie w strone drzwi. Ku swojemu zaskoczeniu ujrzal przed soba jakiegos mezczyzne. Byl muskularny, wysoki, mial kruczoczarne wlosy i piwne oczy. Theo musial w duchu przyznac, ze jest w nim cos pociagajacego.

-Hej- przywital sie ow mezczyzna- Chyba bedziemy wspolokatorami.

-Yyyy tak, tak, tak slyszalem cos o tym. Jestem Theodore- powiedzial wyciagajac dlon. Nienajomy usmiechnal sie i uscisnal jego dlon.

-A ja jestem Derek-wypalil. Theodore nawet nie zauazyl, ze jego policzki oblal rumieniec.

-Ej T, chyba czegos zapomniales z au....- powiedziala Malia wchodzac do pokoju. Dobrze znała te charakterystyczne iskierki w oczach Raekena, jakie wtedy widziała. Wszystko rozumiała. Przywitała się z Derekiem, załatwiła z bratem co miała załatwić i wróciła do siebie.

 

***

 

        To co poczuł Theo do Dereka śmiało można nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. W miarę upływu czasu nie mógł nie myśleć o swoim obiekcie westchnień dłużej niż pół godziny. Na dobrą sprawę Derek też się w nim podkochiwał, toteż sprawy potoczyły się naprawdę szybko...

 

Powiedzieć, że Theodore był szczęśliwy w związku z Hale'em to jakby nic nie powiedzieć.  Czuł się spełniony tym, że wreszcie ma u swojego boku osobę darzącą go miłością(choć słowo "miłość" jest zbyt mocnym określeniem dla relacji Theo i Dera, ale o tym później będę mówił). Jednakże Theo stanął przed trudnym wyborem. Mianowicie powiedzieć ukochanemu o swoim zajęciu czy nie? Był bardzo trudny wybór, bowiem ostatnie tego typu wyznanie skończyło się zakończeniem związku Raekena. Chłopak bardzo to przeżył, lecz ta historia nie ma bezpośredniego wpływu na przedstawianą tu opowieść, więc nie będę się nad nią szczególnie rozwodził. Tak czy inaczej Los miał wyręczyć go w tej decyzji.

 

***

 

          Obudziwszy się nad ranem Theodore był nieco zdziwiony. Dereka pomimo iż tak samo jak on miał tego dnia wolne od zajęć, nie było w pokoju. Natomiast dało się dostrzec na małym stoliczku kremową kartkę.    "Dziś jest nasz wyjątkowy dzień. Przygotowałem dla nas coś specjalnego. Przyjdź około północy do lasu"- w ten mniej więcej sposób brzmiała wiadomość napisana przez Hale'a. Theo naturalnie nic z tego nie rozumiał, no ale tak czy siak poszedł w tamto miejsce.

 

Derek czekał przy drodze przy wejściu do lasu siedząc spokojnie na starej drewnianej ławce. Theo przyszedł punktualnie. Próbował wyciągnąć od swojego chłopaka co się właściwie dzieje i czemu nie było to cały dzień(i czemu nie odbierał telefonu), ale bezskutecznie. Derek cały czas powtarzał, że zaraz się wszystkiego dowie, lecz muszą iść w głąb lasu. Raeken nie mając innego wyjścia poszedł krok w krok za Derem. Nie szli po wąskiej wydeptanej przez innych dróżki, lecz szli przedzierajac się przez gąszcz krzewów i drzew. Po jakiejś godzinie dotarli na miejsce. Oczom Theodora ukazało się male ognisko. Przeszło mu przez myśl, że badą robić kemping, ale coś było nie tak. Abstrahując od tego, że nie mieli nic na tego typu eskapade, więc ten pomysł był absurdalny, w tym ogniu było coś... mrocznego. Nastolatek nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czerwień tego ognia wywoływała u niego ciarki na plecach. Theodore chciał o cokolwiek zapytać, ale z jakiegoś powodu płomień go... hinotyzował? Tak to chyba dobre określenie. Derek z kolej podszedł bardzo blisko ognia. Można usłyszeć jakieś niezrozumiałe słowa z jego ust, po czym odwrócił się w stronę Raekena(ale wciąż stał bardzo blisko ogniska). Nagle płomień stał się mocniejszy i jaśniejszy. Można również było dostrzec jak płomień zmienia kolor na kolejno: zielony, niebieski, żółty, różowy oraz ponownie krwistoczerwony. W momencie gdy płomień był krwistoczerwony, zaczęła z niego buchac gęsty dym. Unosił się coraz wyżej, aż był widoczny ponad koronami drzew.

-Dderek...- Theo zdołał jedynie wydukać.

-Spokojnie zaraz wszystko zrozumiesz.- Theo był nieco innego zdania... Jednak okazało się, że Der miał rację. Wszystko chwilę później stało się jasne.

-Ooo Boże- szepnął nie zdając sobie sprawy, że te słowa brzmią w jego ustach trochę groteskowo.

-Ttty.... ty.. ty jesteś w dwóch miejscach na raz!!!!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania