Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Owady skazane na rozgniecienie I (poprawione)
Myślała, że dobrze zna patologiczne zaułki, ale Legnica otworzyła jej oczy, zlepione namiastkami innych socjalnych osiedli. Mała Moskwa z pewnością bywała piękna; gdzieś daleko palmiarnia, do której w końcu zajrzeli. Dajmy im jednak najpierw się spotkać.
Śląsk, jakiego nie znała. Oglądała inny, pagórkowaty świat w drodze do supermarketu. Tylko tam wychodziła. No, i do pobliskiego małego sklepu, pod którym zbierali się zgrajami najebani chłopcy, nie mając nic lepszego do roboty. Nigdy.
Wiedzieli, kim jest, i oblepiali ją tłustym, niemytym wzrokiem. Czasem gwizdali. Drżała, zdając sobie sprawę, że gdyby którykolwiek z nich uzbierał trzysta złotych…
Nie mogła już patrzeć w lustro, twarz malowała sobie na oślep, a z każdym kolejnym mężczyzną, i z każdym kolejnym dniem – traciła zdolność czucia.
Na bladożółtej karteczce samoprzylepnej napisała: Autodestrukcja to wąż. Gdy ukąsi po raz pierwszy, czujesz potworny ból. Potem boli tak mocno, że przestaje boleć.
Jest Nic. I pragniesz znów poczuć ten potworny ból, choć wiesz, że go nie zniesiesz. Bo Nic ma czarne oczy. Nikt nie zdoła nie zwariować, patrząc w nie zbyt długo.
Przylepiła ją na szybę okienną i zapomniała o niej. Często bazgrała po życiu, tworzyła mozaiki z fragmentów ciał, niedopałków słów. Zwieńczone odwróconym wzrokiem arcydzieła leżą pewnie gdzieś na wysypiskach, mówiła. A to, co najważniejsze, zmieści się w jednym spojrzeniu i pudełku po zapałkach.
*
Robiła drobne zakupy. Papierosy, na które wreszcie zawsze było ją stać, ale traciły smak. Prezerwatywy, słodycze.
W pośpiechu wracała, przywdziewała pancerz koronkowej bielizny i nienawidziła się coraz bardziej, coraz zimniej. Z każdym kolejnym dniem i osobnikiem, traciła skrawek duszy. Gniła. Stare, zepsute mięso. Zesłała się do Gułagu. Wydała na siebie wyrok – i tak niewspółmierny do winy.
Czasem słuchała ,,Laleczki z saskiej porcelany’’. Twarz miała bladą jak pergamin, zamknięta za pancernymi drzwiami. I pancernymi drzwiami oczu, które kiedyś były chyba brązowe, ale zalała je czerń. Zła, nieprzenikniona. Bursztynowe refleksy tonęły. Upadek na samo dno to nie wycieczka na długi weekend.
To było gniazdo uwite przez beznadzieję. Na klatkach cuchnęło, na nierównych schodach przesiadywali brudni mężczyźni, zdolni do wszystkiego za flaszkę najtańszej wódki. Budynki układały się na kształt kwadratu. Po podwórku, na które mówi się studnia, biegały brudne dzieci.
Wspaniałe miejsce na burdel. Nikt tu nie zadzwoni na psy. Tu nocami ludzie robią sobie rzeczy, o których jeszcze nie podejrzewała, że można. A miała bogatą wyobraźnię i przeszłość. Ciało poznaczone bliznami, wyrwami po miłościach, i drobne tatuaże, zdrapywane scyzorykiem w niegdysiejszych histeriach. Włóczka dawnych cięć, którą musiała zwinąć. Zrzucić starą skórę, która wyglądała jakby przeszła przez niszczarkę, czy maszynkę do mięsa. Nowa, posklejana, papierowa twarz. Posiekane uśmiechy; chuj, że trochę krzywe. Tu nikt nie patrzy zbyt uważnie na usta, chyba że akurat francuski numer. Cienie pod oczami rozjaśnione. Szkoda, że nie powstało jeszcze nic do rozjaśnienia najgłębszych zakamarków oczu. Ale jaskiń oczu Niny już nikt nie będzie zwiedzał. Nie. Nie. Nie pozwoli.
*
To był chyba wtorek. Otworzyła drzwi. Klient chciał przy oknie i przyparł jej saską buźkę do szyby, po niecierpliwym odciągnięciu zasłony. Okno naprzeciw było na wyciągnięcie dwóch rąk.
I w tej norze naprzeciw mężczyzna, chwiejąc się na nogach, bił kobietę.
Klient złapał ją za szyję. Przełknęła ślinę. Wszedł w nią.
Tamten mężczyzna z nory naprzeciw znów się zamachnął, i wtedy wyrósł przed nim chłopak, osłaniając kobietę. Pewnie matkę.
Klient posuwał ją mechanicznie.
Bolało. Widziała każdy element wystroju tej nory - vis-a-vis. Z zadziwiającą ostrością rysował się linią mistrza bladoniebieski, bławatkowy strach i determinacja w tęczówkach chłopca. Ich oczy spotkały się. Zczepiły.
Kiedy klient kończył, ojciec wzniósł butelkę. Gdy wyszedł z Niny – ojciec rozbił butelkę na głowie chłopca. Krew spływała po jego bladozłotych lokach i wpadała w bławatki oczu.
Zatkała usta, by nie wrzasnąć.
Gdy tylko wyszedł, drżącymi dłońmi ubrała się w pół minuty. Mimo chorego serca, sprintem przemierzyła schody. Zostało jej jeszcze jedno półpiętro... Wtedy zobaczyła, jak ojciec wyrzuca chłopaka na szmatę, która kiedyś była wycieraczką, rozpina rozporek i oddaje mocz na syna, plującego odłamkami szkła. Słów nie dosłyszała, a przynajmniej tak sobie potem wmawiała. Coś ścisnęło ją w piersi, i dotarło do niej, że mimo wszelkich starań – ma jeszcze serce. Drzwi się zatrzasnęły.
Strasznie krwawił. Długo znosiła go na dół, chaotycznie zamawiając taksówkę. Mdlał. W szpitalu nie umiała powiedzieć, jak ma na imię. Myślano, że to z szoku.
Był nieletni. Mocno ściskał jej rękę, gdy go szyli. Trzeba go było przewieźć do dziecięcego. Lekarz spytał, czy Nina jest jego siostrą.
- Proszę mnie nie obrażać. To kurwa z naprzeciwka – powiedział ostro chłopak. Nadeszła zima, bławatki skuł lód.
*
Nina wybiegła przed szpital i zwymiotowała. Zaczęło lać. Później, w wannie pełnej gorącej wody, z gorzkim smakiem tabletek na języku, bardziej zdezelowanym niż wycieraczka, na której go znalazła, pierwszy raz od dawna pocięła porcelanową skórę.
Bandaże przesiąkały samonienawiścią.
Przyszedł dwa dni później.
- Przepraszam. Przepraszam. Przez szesnaście lat nikt nie był dla mnie dobry. Nikt nigdy mi nie pomógł. Powiedziałem to, co znam. To – zatoczył dłonią wokół pijanych wrzasków rozpadających się o smród, buchający z samego środka legnickiego piekła – to wszystko, co znam...
Przyniósł jej bukiet polnych kwiatów. Wzięła go w dłonie delikatnie, jak noworodka.
Miała na imię Nina, a on Daniel. Miała dwadzieścia cztery lata, a on szesnaście.
Tak się poznali. Tak to się zaczęło. Tego lata spiekota była niemiłosierna, a wszyscy obstawiali, że już po nich.
Komentarze (84)
<3
Pozdrawiam
Nie skreslaj ich tak szybko, zobaczymy jak to bylo...jak to bedzie.
Pozdrawiam.
Hipnotyzujący tekst.
Pozdrówka!
Bardzo się cieszę, ze przypadło Ci do gustu.
Ale Tobie te zmiany nie powinny przeszkadzac. Ciesze sie. Ze jestes, i ze sie widzi.
Znam dość dobrze klimaty, o których piszę, a może roślina tekstu, wykiełkowała na zìarnach prawdziwych.
Są zadupia zapomniane przez Twojego Boga, w którego ja nie wierzę, a papiery o wysokich nominałach zamykają wiele ust apropos policji, obowiązków,
Miliardy Danieli nikogo nie obchodzą, chyba ze jest juz za pozno.
Moze jestem zgorzkniałą, młodszą siostrą Niny. Ale wiary w to, w co wierzysz - i tak Ci troche zazdroszcze.
Gdyby wszystko funkcjonowalo tak, jak Twoim zdaniem...
Bo raz mnie wypadła przy "Przystani" Adama T.
Cieszę się, że wróciłaś. Później zagoszczę pod następnym.
I jesli oglądalaś ,,Gump'a" - to bylam jak półkownik Dan ostatnio, a on chcial tylko wrócić do Wietnamu i zginąć.
Nic mi nie smakowalo. Żadne lody.
A że zawsze bylam troche jak Jenny - wybacz mi milczenie.
Odezwe sie.
Bardzo śìę ciesze, ze jestes.
Chciałabym cos z Tobą utkać, i odezwę się jak zechcesz.
Komentarz czytałam trzy razy, i nie wiem, czy zasłużylam, ale nie wiesz jak mi milo..
lost.lamb@interia.pl - podaj mi prosze jeszcze raz te fejsbukowe namiary
Dzieki!
Powrót, ale w jakim stylu ...;)
I to chyba juz ostatni powrot.
Moze to zabrzmi smiesznie, w stylu wielkiej divy Wiloetty Willas (zreszta nie gorzej niz ona mam nie pokolei) - ale nie sadzilam, ze jeszcze bedziecie o mnie pamietac. I ze spotkam sie z tak..duzym odzewem.
(nie, nie dam rady jednak zrobić drugiego podejscia, jeszcze nie teraz)
Ja sie tutaj poniekad pseudoliteracko wychowalam...
No, jak wiele osób tutaj w sumie.
Ale dobrze. Bądź. Czy raczej, bywaj
Milo, ze wpadlas I uznalas rzecz za solidną.
Czy mam rozumieć, że wróciłaś i zostajesz? Byłoby dobrze :-)
Ale jestem. Jestem.
Ale masochistyczny rys nie pozwala mi przestać pluć.
Pozdrów Jagodolasaa jak masz możliwość. Mocno.
Ja Ci, jagodowa Cie tu (na portal) wciągnął? Jak tak to fajnie, jak mamy dobrze piszących znajomych - proponujmy
Byl tu tylko taki jeden, dawno temu, co mnie równie fascynować literacko.
No, i noira Cana.
Uciekam.
Artyste pozdrów.
Gratki.
Jest w tym opowiadaniu coś zupełnie nowego, niż w Twoich wcześniejszych - jakby nowy rodzaj bólu, coś jakby pudełeczko skryte za lustrem, w którym żyje oswojona, skarłowaciała śmierć.
Przeraża ten obraz, ale zarówno napawa swym brudem i odczuwalnością. Z pewnością przeczytam dalsze części.
Pozdrówki.
Dobrze, ze jestes.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania