Po drugiej stronie prawdy - Rozdział X
Przełknęłam narastającą gulę w gardle.
- Wytłumacz mi to wszystko – poleciłam. –Kim jesteś? Kim jest ten człowiek?
W głowie miałam tyle pytań, byłam skołowana tym wszystkim, co się wydarzyło. Byłam racjonalistką, ludzie nie zmieniali się w wilki i nie żyli z takim ranami jakie odniósł Rafał.
- Jestem wilkołakiem – oznajmił spokojnie.
Serce zamarło na moment w mojej piersi.
- W porządku – mój głos tylko odrobinę drżał. – Jak to się stało? Taki się urodziłeś, czy…
Roześmiał się chrapliwie.
- Nikt się taki nie rodzi, wilkołakiem zostaje się w skutek zakażenia.
Odnotowałam to w głowie.
- Co to znaczy w skutek zakażenia? – dopytywałam. – Infekcji? Obrażeń?
- Inny wilkołak musi cię ugryźć – wyjaśnił ostro.
Przez chwilę milczałam, skoro Rafał był wilkołakiem to był zdolny przemienić mnie w to czym sam był. Nie odważyłam się o to zapytać, wiedziałam, że rozgniewałabym go tym.
- Jak zostałeś wilkołakiem? – skupiłam wzrok na drodze, by nie dostrzegł moich łez.
Było tego dla mnie za dużo, chciałam by okazało się to strasznym snem, który odchodzi wraz z nadejściem świtu.
- Miałem dwadzieścia cztery lata, gdy ją spotkałem.
- Ją? – nie zdołałam ukryć zazdrości. – Dałeś się pogryźć kobiecie?
Ciekawe jak i kiedy to zrobiła.
- To dawne dzieje – jego głos stał się senny – a była bardzo piękna.
No, oczywiście, że była piękna.
- Piękniejsza ode mnie? – spytałam niby obojętnie.
Uśmiechnął się słabo.
- Nie, ty jesteś najpiękniejsza.
Nie dałam się zbyć tak łatwo.
- Jak to się stało – nie zamierzałam odpuścić – że cię ugryzła?
Milczał przez chwilę, odwróciłam się podejrzewając, że stracił przytomność. Jednak on wpatrywał się we mnie niewidzącym spojrzeniem.
- Skręć w prawo – polecił, kiedy zbliżyliśmy się do leśnej drogi. – Tego wieczoru byliśmy w kinie – jakby z trudem sobie przypominał – a później poszliśmy do kawiarni.
Poczułam ukłucie bólu, mnie nigdy nie zabierał do kina. Twierdził, że najbardziej lubi oglądać filmy w domu a moja babcia piecze sto razy lepsze ciasta niż jakakolwiek kawiarnia.
- Jak słodko – mruknęłam – romantyzm wyparował z wiekiem.
- To nieodpowiedni czas na scenę zazdrości – westchnął. – Byłem wtedy innym człowiekiem, kiedyś ci opowiem.
- Dlaczego nie teraz? – uniosłam brew. – Na to też jest nieodpowiedni czas?
Zignorowałam sapnięcie bólu.
- Proszę, Misia…
- Nie mów tak do mnie! – zabroniłam. – Już nie jestem twoją Misią – otarłam zabłąkaną łzę. – Zostawię cię, gdzie tylko chcesz i znikam.
- Nie możesz! – zaprotestował słabo.
Samochód podskoczył na nierównej drodze, w pewnym momencie się urwała.
- Co teraz? – zapytałam mężczyznę. – Nie mam, gdzie jechać.
- Prosto – sapnął. – Nie możesz mnie zostawić.
Nie słuchałam go, skupiłam się na tym, że utknęliśmy w środku lasu niewiadomo, gdzie i nie wiadomo po co.
- Jak prosto? – zirytowałam się. – Prosto są tylko drzewa.
- Zaufaj mi – spróbował usiąść. – Tam jest mój dom.
Z niedowierzaniem zapaliłam silnik.
- Chyba jak brykasz po lesie na czterech łapach.
Silnik warczał dziko, gdy przedzieraliśmy się przez zarośla.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz – wyjęczał.
Nie odpowiedziałam, zamierzałam go zostawić jak tylko przekonam się, że ma dobrą opiekę.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz – poprosiłam. – Jesteś ranny, potrzebujesz pomocy.
Wrzasnęłam, gdy zakrwawiona ręka chwyciła mnie za ramię. W ostatnim momencie wyminęłam drzewo.
- Zwariowałeś?! – odtrąciłam jego rękę. – Chcesz nas zabić?! Jeszcze ci mało?!
- Nie mogę bez ciebie żyć – na jego twarzy wystąpiły krople potu – proszę Misia.
Jasne, tyle czasu jakoś dawał sobie radę, może spotka inną piękną wilkołaczycę i będą mieli dużo kudłatych dzieci. Chyba, że jednak ich nie pogryzą, wtedy nie będą już takie kudłate.
Przejechałam przez zakręt i moim oczom ukazał się niewielki kamienny domek. Na dole paliły się światła, a brama wjazdowa była otwarta.
- To twój dom? – spytałam z powątpiewaniem. – A nie chłodna jaskinia albo zapomniana ziemianka?
Przewrócił oczami. Kamyki zachrzęściły pod kołami samochodu, frontowe drzwi otworzyły się i wybiegło z nich dwóch postawnych mężczyzn. Obydwaj mieli ciemne włosy i byli mocno opaleni. Ubrani byli w krótkie spodenki i zwykłe T-shirty. Jeden z nich otworzył tylne drzwi i wyciągnął Rafała.
- Nie… - wyszeptał – nie pozwólcie jej…
Zmusiłam się, by nie wyciągnąć kluczyków i nie pobiec do niego. To ten sam Rafał, którego kochałam i który się o mnie troszczył. Jednak nie chciałam zostać z kłamcą, a on od samego początku mnie okłamywał.
- Gabriel…
Podskoczyłam, gdy ktoś otworzył drzwi po mojej stronie i wyciągnął kluczyki ze stacyjki.
- Hej! – zaprotestowałam, kiedy samochód zgasł raptownie.
Mężczyzna z łatwością wyciągnął mnie na zewnątrz. Próbowałam mu się wyrwać, ale zbył mnie prychnięciem.
- Zostaw mnie! –uderzyłam go łokciem.
- Nieładnie – skarcił mnie – trzeba będzie cię utemperować.
Aż zachłysnęłam się z niedowierzania, co za burak.
- Żądam…
- Tak? – zainteresowany pochylił głową.
- …by natychmiast… -podrzucił mnie i chwycił mocniej.
- Tak?
- … mnie postawiono…
Byłam oburzona jego zachowaniem, jak on tak mógł? Tymczasem Gabriel, bo chyba tak miał na imię wniósł mnie do domu i jak worek kartofli postawił na ziemi.
- Wreszcie! – ktoś rzucił mi się na szyję.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania