Poprzednie częściPowieść szlachecka - Rozdział I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Powieść szlachecka - Rozdział III

Wojska hetmana Potockiego kilka dni po opuszczeniu Jampola stanęły w Bracławiu. W ciągu dwóch dni zebrano zapasy, powiększono arsenał i porozsyłano gońców aby zwoływali żołnierzy pod Korsuń.

Trzeciego dnia rankiem tabor ruszył na wschód. Zarębski razem z Dzikowskim rozprawiali między sobą o tym co będzie, czy bunt kozacki się rozleje po ziemiach ukrainnych i czy Rzeczpospolita szybko się z nimi upora.

W pewnym momencie usłyszeli zbliżający się tętent. Od strony czoła taboru podjechał do nich goniec.

-Pan hetman prosi panów Zarębskiego i Dzikowskiego do siebie, na przód.

-Prowadź.

Goniec poprowadził ich wzdłuż kolumny. Składała się ona z licznych wozów, wiozących ekwipunek. Na tych wozach siedziała również piechota. Pomiędzy wozami jechały poczty lekkiej jazdy kozackiej, pancernych, oraz grupa około 20 tatarów, których pan Potocki oddał pod komendę Szynkiewiczowi. Przejeżdżając obok szlachcice pozdrowili znajomego Tatara.

Gdy zbliżali się do początku tego korowodu zaczęli mijać najlepszych pancernych, kilka pocztów husarskich i wreszcie dotarli do hetmana, który wydawał właśnie polecenia dragonom.

Jechał on na przepięknym koniu, wysokim, gniadym małopolaku. Na podgardlu miał zamocowany biały buńczuk, a wodze i ogłowie zdobiło czerwone obszycie.

-O! Panowie, zaczekajcie chwilę. - powiedział hetman gdy ich zobaczył.

Porozmawiał jeszcze chwilę z gońcem i wysłał go na tył kolumny, po czym obrócił się do szlachciców.

-Trzeba przejechać się po wsiach, posłuchać o czym gawiedź gada, jakie nastawienie mają. Musimy wiedzieć czy za kozakami i chłopstwo pójdzie, czy tylko zaporoże. Dostaniecie po pięciu ludzi.

-Tak jest. Które wsie mamy sprawdzić? - spytał Zarębski.

-To już w gestii waszmościów ostawię. Ot, jadą już dragoni którzy z wami pojadą. Ruszajcie z Bogiem!

Dragoni byli odziani w brązowe mundury, krótsze niż szare żupany Zarębskiego i Dzikowskiego. Jechali w równym szyku, widać było że to dobrzy wojacy.

-Rakowski, na rozkaz! - zameldował się jadący na przedzie dragon. - Rozkaz mam ażeby z czwórką ludzi pod komendę pana Dzikowskiego się oddać, a drugą połowę oddziału pod dowództwo pana Zarębskiego.

-Dobrze mości Rakowski. Skoczmy jeno do przodu, w polu łatwiej będzie ustalić co i jak.

-Tak jest.

Oddziałek ruszył przed siebie. Szybko wyminęli przednie straże. Jechali jeszcze na przód czas jakiś, aż dojechali do rozstaja.

-Tu się rozdzielimy. Ja pojadę z panem Rakowskim i czwórką ludzi w lewo, a ty zaś z resztą pojedziesz w drugą stronę. Spotkamy się tutaj gdy skończymy. Dobrze by było abyś jakiegoś chłopa złapał i wypytał. - powiedział Zarębski. -Ruszamy?

-Ruszajmy - Odpowiedział Dzikowski.

Rozjechali się. Wojciech od razu po zjechaniu z gościńca na wiejską drogę pogonił konia, żeby zjechać z otwartego pola. Kraina była spokojna, ale lepiej było mieć się na baczności.

Po chwili jazdy przez zagajnik zobaczyli w oddali wioskę. Dzikowski zatrzymał oddział.

-Zostawimy tu konie i pójdziem najpierw zobaczyć co się tam dzieje.

Zjechali do wgłębienia terenu, skąd podkradli się pod osadę.

Nigdzie nie było widać jakichkolwiek żołnierzy. Wieś liczyła około 15 chałup, między którymi biegały dzieci, a w zagrodach stały świnie, kury i gęsi. Gdzieś na łące widać było dwie krowy.

Wojacy wycofali się do koni, wrócili na dróżkę i wjechali do wioski.

Ludzie od razu rozpierzchli się do domów, tylko dzieci ciekawie wyglądały z okien.

Rosły mężczyzna z wyglądu czterdziestoletni z łysiejącą głową i szerokimi barami stanął przed końmi i zapytał:

-Wielmożni panowie, potrzebujcie pomocy?

-Tak.

-My wiele nie mamy, ale jak możemy to pomożemy.

-Nie o taką pomoc nam chodzi - uśmiechnął się Wojciech. Wyjął z mieszka talara i podał chłopu. - Nie idziecie do powstania?

-Dzięki wielkie wielmożny panie! Nie idziemy. Nasz pan łaskawy, nie uciska, mało od nas daniny bierze. W spokoju tu żyjemy i głodni też nie chodzimy.

-Wy Rusini?

-Tak panie. Może zjecie z nami? Jadło ubogie, kapusta ugotowana z cebulą, ale zjeść można.

-Dobrze, zostaniemy.

-To chodźcie panie z ludźmi do mojej chaty. Konie można tu zostawić.

Żołnierze wraz z Dzikowskim zjedli strawę, porozmawiali chwilę z chłopami i obejrzeli wieś. Wsiadając na konie podziękowali jeszcze raz za ciepłą gościnę.

-Gość w dom, Bóg w dom. Bywajcie panie!

-Bywajcie w zdrowiu i wy. Niech wam Bóg błogosławi!

-I wam panie!

Oddział wyjechał z wioski.

 

*****

Zarębski jechał po błotnistej drodze. Długo nie było widać żadnych zabudowań, aż w końcu w oddali zamajaczyła wieś.

-Dziwna jakaś. - powiedział Rakowski. - Ludzi nie widać, dymu z kominów nie widać, zwierząt żadnych też nie ma. Trza uważać.

Adam pokiwał głową. Zwolnili i stępem wjechali do wioski.

Osada przywitała ich strasznym widokiem. Na jabłoni, która rosła po środku wisiało dziesięć trupów. Wyglądały na chłopów, ale kruki i sępy tak już ich objadły, że stwierdzić kto to było niemożebne. Żołnierze zatrzymali konie i zaczęli się nerwowo rozglądać.

-Stójcie tu! - Rozkazał Zarębski, po czym wziąwszy pistolet z olstra zbliżył się do drzwi największego z domów.

Dom ten sprawiał bardzo ponure wrażenie. Od co najmniej tygodnia nieużywany, z wyłamaną jedną okiennicą wyglądał jakby uszło z niego życie. Adam rozejrzał się jeszcze raz, spojrzał na dach, po czym pchnął drzwi. Skrzypnęły one, ale nic się nie wydarzyło. Zajrzał i ostrożnie wszedł do środka.

Izba była pusta. Trochę światła wpadało do niej przez zamglone okna. Pod ścianami walały się kosze, jakieś drągi i inne śmieci. Zarębski rozluźnił się i opuścił pistolet.

Przeszedł się po klepisku. Wszystko wyglądało spokojnie. Odchylił zasłonkę do drugiej izby i wszedł. Zobaczył skaczącego nań mężczyznę i nie namyślając się wypalił doń z pistoletu.

Mężczyzna upadł, a Adamowi ciemność zasnuła oczy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania