Poprzednie częściPowieść szlachecka - Rozdział I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Powieść szlachecka - Rozdział IV

M mgnieniu oka, zaraz po oddaniu strzału, z chaty wypadli kozacy. Dragoni, którzy nie byli na to przygotowani w panice cofnęli się kilkanaście metrów. Rakowski zaraz doprowadził ich do porządku. Oddano salwę do kozaków, którzy zaraz się wycofali.

*****

Dzikowski się niecierpliwił. Stali już dłuższy czas na gościńcu i czekali na Zarębskiego. Nie było widać żadnych znaków od niego, nie było też śladów kopyt, które niewątpliwie by zostawili gdyby wracali. Nagle usłyszeli strzały. Nie namyślając się długo, Wojciech pognał w dół skarpy, a za nim dragoni.

Galopem wpadli do wsi uderzając w tyły kozaków. Wszstkich od razu roznieśli na szablach, a jednego który wypadł z chaty zastrzelili. Upadł on na ziemię, jęknął i znieruchomiał.

Dzikowski dopadł do dragonów, spojrzał na pustego konia, złapał za ubranie Rakowskiego i krzyknął:

-Gdzie Adam!?

-Pan Zarębski? W chacie. Puść waćpan. - odpowiedział Rakowski.

-Wybacz waść, to przez sytuację.

Dzikowski zeskoczył energicznie z konia i podbiegł do chałupy. Wyciągnął szablę i kopnął drzwi. Dobrze zrobił, gdyż w środku siedział jeszcze jeden kozak. Wojciech ciął od spodu rozcinając rękę mołojca, po czym z góry pionowo przepołowił mu głowę silnym cięciem.

Zarębski leżał na ziemi, w kałuży krwi, z pistoletem w ręce, a obok niego martwy kozak. Dzikowski podszedł do niego. Nie było widać oznak życia. Wojciech zamknął oczy i przejechał sobie ręką po twarzy. Wyszedł do drzwi i zawołał najbliższego dragona. Przenieśli razem Adama na dwór i położyli na trawie.

-Trzeba go gdzieś pogrzebać. - Stwierdził Rakowski.

-Może jeszcze żyje. - Powiedział Dzikowski. - Dajcie wody i jakieś płótno!

Ktoś podał mu do ręki nieduży skórzany bukłak z wodą i kawałek szmatki. Wojciech polał twarz Adama wodą i obtarł szmatką. Nagle ten otworzył oczy.

-Żyjesz? - Spytał Dzikowski.

-Żyję, ale łeb mnie boli jakby sam czart go przypiekał. Co z tymi kozakami?

-Leżą tu wkoło.

-Aha. Trzeba ich przeszukać i wracać nazad do hetmana.

Zarębski podniósł się i odrazu złapał za potylicę.

-Ała. - Jęknął. - prawie mnie ubili.

Wszyscy rozeszli się po pobojowisku. Paru kozakom odpięli szable i przytroczyli do konia. Zarębski zatrzymał się przy jednym z kozaków i zaczął przeglądać jego sakwę. Było w niej trochę drobiazgów, monety i jakieś pisma. Adam pobieżnie je przejrzał, zmarszczył brwi i krzyknął.

-Wojciechu! Chodź tu!

-Co się stało?

-Zobacz co znalazłem w owej sakwie. Tu jest pismo podżegające do buntu, a to...

-Trzeba będzie zanieść hetmanowi.

-Tak. Nie przerywaj do kaduka! A to jest o wiele ciekawsze. Tutaj zapisano miejsce jakiegoś ukrycia. Tylko nie wiem co tam ukryte.

-Ciekawym co to. Może jakoweś dobra?

-Nie wiem. Wracajmy do hetmana.

Przeszukali resztę kozaków. Nie znaleźli już nic ciekawego. Wykopali więc nieduży dół, pochowali ich, a mogiłę obłożyli kamieniami, w które wetknęli krzyż z dwóch kijów. Nie ociągając się wsiedli na konie i odjechali w kierunku gościńca.

*****

 

Gdy w opuszczonej wiosce zapadła cisza, drzwi od jednej z chat skrzypnęły, i głowę wychylił z nich kozak. Rozejrzał się i wyszedł na zewnątrz. Podszedł do świeżej mogiły usypanej z kamieni przez Polaków. Złapał za kamienie i już chciał je rozgarniać, gdy zobaczył, że obok na ziemi leży sakwa. Puścił kamienie, pochylił się, podniósł ją, wyprostował się i otworzył. Była pusta.

-Diabelskie Lachy! - zawołał - Zabrali!

Ze złością cisnął pustą sakwę o ziemie. Usiadł na leżacym pniaku i schował twarz w dłoniach. Chwilę tak przesiedział, po czym wszedł za chatę, wyprowadził konia którego wcześniej schował tam w zaroślach i spojrzawszy jeszcze raz na mogiłę przeżegnał się, i ruszył na wschód.

W opuszczonej wsi nie było już żywej duszy. Świszczący stepowy wiatr kołysał wisielców na lipie i zaganiał liście, które zaczęły już okrywać świeży grób mołojców. Drzwi, które kozak zostawił otwarte skrzypiały uderzając raz po raz, to o framugę, to o ścianę.

*****

Dragoni razem z Zarębskim i Dzikowskim dotarli na gościniec. Było już dawno po południu. Tyle rzeczy stało się w krótkim czasie, że o zmęczeniu przypomnieli sobie dopiero na gościńcu. Gdy wjechali na trakt minęły ich przednie straże. Za chwilę pokazało się czoło kolumny, razem z panem hetmanem. Cały oddział podjechał. Hetman podziękował dragonom i odprawił ich do swojej chorągwi.

-Z czym przychodzicie? Dowiedzieliście się czegoś waszmościowie? - Zapytał hetman Potocki.

-Tak wasza miłość. - Zaczął Zarębski - Kozaków spotkaliśmy. Wszystkich żeśmy wyrżnęli. Jeden z nich miał sakwę, a w niej to pismo. - Wyjął z sakwy papier i podał hetmanowi.

Hetman rozłożył kartkę i zaczął czytać. Zmarszczył brwi czytając. Gdy doszedł do końca złożył wszystko na powrót i schował.

-Wezmę ten papier. To uniwersał, Pawluk go wydał. Ogłosił się hetmanem kozackim i wzywa do buntu przeciw Rzeczypospolitej. Coraz gorzej to widzę. Trzeba nam konie poganiać i jak najszybciej do Korsunia dojść. A czego się waszmość wywiedziałeś? - skierował się do Dzikowskiego.

-Ja byłem w zwykłej wiosce. Chłopi spokojni, do buntu iść nie chcą. Mówią że pan ich dobry i nie będą nań ruszać. Nawet jadła nam dali.

-To dobrze. Choć nie można się zbytnio uspokajać. Dziś oni siedzą, ale Bóg jeden wie czy oni jutro na nas z kosami nie ruszą.

Rozmowę przerwał dźwięk rogu, który zabrzmiał gdzieś z przodu. Za chwilę pokazał się konny, z pewnością z wojsk koronnych, co widać było po ubiorze. Jeździec okazał się gońcem.

-Wasza miłość! - powiedział do hetmana - Pan Koniecpolski nakazuje ruszać z wojskiem pod Białą Cerkiew i tam wroga oczekiwać. A oto list od imć pana hetmana wielkiego.

Potocki wziął list i gońcowi kazał jechać na tył po posiłek i wodę. Sam rozłamał pieczęć i przeczytał pismo.

-Hetman wielki koronny, pan Stanisław Koniecpolski, nakazuje nam pod Białą Cerkiew zmierzać czem prędzej, i tam na wroga oczekiwać. On sam musi mieć baczenie na granice południowe, gdyby jakoweś ruchawki i tam wybuchnąć miały.

Hetman przywołał jednego z ludzi jadących niedaleko i rozkazał mu:

-Powiedz ludziom że tu na nocleg stajemy. Wozy trzeba w koło obozu ustawić.

-Tak jest!

-Jedź.

Odwrócił się do Dzikowskiego i Zarębskiego:

-Jutro odbijemy na północ, na Białą Cerkiew.

Cały tabor wyjechał już na step, z jednej strony ograniczony drzewami. Hetman więc zatrzymał się, a wozy ustawiono w koło. W środku ustawiono namioty. Zdrożone konie rozkulbaczono i w tabunie wysłano na step razem z kilkunastoma żołnierzami, aby odpoczęły.

Ustawianie wozów wkoło obozu było praktyką znaną od dawna. Z za takiej zapory łatwiej w razie napadu się bronić. W prawdzie kuli armatniej takowy wóz nie zatrzyma, ale strzały z łuków tatarskich lub kozackich owszem.

Gdy rozstawiono obóz, Dzikowski i Zarębski usiedli na jednym z wozów i wyciągnęli pismo zabrane martwemu kozakowi. Był na nim rysunek przedstawiający ścianę i napis w języku ruskim. W przetłumaczeniu na polski brzmiał on:

Na murze klasztoru w Berdyczowie, po prawej stronie od bramy na zakolu muru. Licz wysokość od ziemi, osiem cegieł. Na jednej z nich wyryty krzyż. Rozkuj tą cegłę, jedną z prawej od tej, jedną nad tą i jedną po skosie w górę i w prawo.

-Co sądzisz o tym? - zapytał Zarębski.

-Nie wiem. - odpowiedział Dzikowski. - Coś w tym murze musi być schowane. Kozacy coś tam ukryć musieli. Na razie musimy służby dotrzymać i interesu Rzeczypospolitej bronić. Gdy bunt rozgonimy, pojedziemy do Berdyczowa i to sprawdzimy. Zmrok zapada, a jutro skoro świt ruszamy, więc chodźmy już na spoczynek.

Panowie życzyli sobie dobrej nocy i udali się do swych namiotów, które hetman Potocki kazał dla nich, jako oficerów rozstawić. Nie wiedzieli jednak, że pod wozem ktoś bacznie słuchał ich rozmowy, a kto chwilę po ich odejściu wypełzął spod wozu i usiadł na wozie. Zciągnął kołpak z głowy, nabił i zapalił fajkę i z uśmiechem wpatrzył się w czerwoną jak krew poświatę, która przypominała o odchodzącym minionym dniu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania