Śmierć na dwa serca – 6 🌙

6.

 

No i tak szli i szli. Aż w końcu doszli do drogi polnej rozgałęziającej się na różne strony. Ale oni musieli skręcić w tak obcy dla Angel kawałek.

St. James's Cemetery in Dover.

I naprawdę szczerze nienawidziła cmentarza. Nie potrafiła znieść świadomości, że parę metrów pod ziemią leży trup, ciało, które kiedyś służyło Kaye. Ciało, do którego An zawsze mogło przyjść i się przytulić – teraz już tylko skóra i kości wyniszczone przez wstrętne choróbsko.

Była tak zafiksowana, zapatrzona w wizje jakie podsuwała jej wyobraźnia, że nawet nie zauważyła, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i stanęła w miejscu.

– Anna? – spytał Leon i pstryknął jej palcami przed twarzą. – Wszystko dobrze?

– Tak – odpowiedziała dziewczyna jak wyrwana z transu i spróbowała zrobić krok do przodu. Niestety, nie tym razem.

– Annabelle, co się stało? – powtórzył pytanie.

Dziewczyna przełknęła ślinę i oderwała wzrok od nicości. Jej blade oczy szukały czegoś dokoła, aż w końcu spoczęły na zegarku, który trzymała przez cały ten czas.

– To cholernie trudne – powiedziała. – A jeśli ona będzie zła?

Obydwoje czuli się dziwnie. Znali się zaledwie od paru dni i wiedzieli o sobie nawzajem tak dużo, a zarazem tak mało. To ta dziwna więź. To ona sprawiała, iż mieli wrażenie, jakby spędzali ze sobą czas od dziecka. Jakby zawsze dane im było rozmawiać i jeść przy jednym stole. Może dlatego też Leon znalazł słowa wsparcia, które nigdy nie chciały przybyć, gdy ich potrzebował:

– Wiem, że jest ci trudno, Anno, ale musisz tam pójść. To najprawdopodobniej twoja jedyna szansa na pożegnanie jej, na powiedzenia tego, czego potrzebujesz. Rozumiesz? Musisz dać radę. I ja wiem, że dasz, bo potrafisz, Annabelle, prawda?

Zamiast odpowiedzieć, rzekła tylko:

– Zawsze mogło być gorzej. – Postawiła pierwszy krok.

I jest mi teraz cholernie przykro, bo wiem, że nie wiedziała na co się pisze. Na co razem się piszą, w jaką stronę zmierzają.

 

* * *

 

Gdy dotarli na cmentarz Angel z trudem przekroczyła linię wejścia. Całą drogę podtrzymywana została przez Leona – ten zaś z każdym kolejnym krokiem był jeszcze bardziej dumny z przyjaciółki.

No bo weźcie, nie okłamujmy się, może i znali się trzy dni, ale więź łącząca dwie dusze automatycznie sprawia, że są oni przyjaciółmi.

Długo patrzyli na siebie w oczekiwaniu, aż ta druga osoba coś powie. W końcu chłopak odważył się odezwać:

– Musimy go zniszczyć – szepnął.

– A później? Co się stanie? – spytała równie cicho.

– To, co będzie miało się stać – odpowiedział jej, obracając w dłoniach mały przedmiot. Rzecz, której nikt nie podejrzewałby o skrywanie w sobie duszy nastolatki.

– Jak masz zamiar go zniszczyć?

– Wystarczy oderwać łańcuszek, to już jest jakieś zniszczenie. Powinno zadziałać.

– Mogę to zrobić? – Już nie wiem sama który raz o coś tego dnia pytała.

– A chcesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

W odpowiedzi zobaczył tylko krótki gest dziewczyny. Angel zerwała łańcuszek, upuściła go na trawę, a następnie przygniotła trampkiem. Lecz to jej nie wystarczyło, wyrwała mu więc zegarek i z wściekłością jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła, otwarła go i oderwała wieczko. Rozbiła szkiełko i ze łzami w oczach próbowała zniszczyć go jeszcze bardziej.

– Gówniany zegar! Dlaczego tutaj, dlaczego akurat Kaye!? DLACZEGO MOJA KAYE!? – wydarła się i rzuciła przedmiotem najdalej jak potrafiła. Włożyła w to całą nienawiść, jaką w sobie kryła. – Nie zasłużyła na to! Zawsze była dobra, zawsze mi pomagała! TO ONA MNIE PODNIOSŁA! To ja powinnam zostać skazana na śmierć, na zniewolenie i na okropną mukowiscydozę, nie moja kochana… Moja, moja Katherine…

Podczas gdy ona wyrzucała z siebie cały żal, on mógł tylko patrzeć. Zebrało się w nim tyle smutku, o ile się nigdy nie podejrzewał.

– Annabelle. – Podszedł do niej i chwycił za ręce. Wyrywała się, dalej wściekle krzycząc. Ale nie chciał jej puścić. – No już, cicho. – Przyciągnął ją do siebie w opiekuńczym geście. Na początku była zbyt rozdarta by odwzajemnić gest, chwilę później jednak zrozumiała, jak bardzo potrzebowała tego uczucia. Jak dawno nikt jej nie przytulił i nie powiedział, że jest dobrze, mimo że nie było. Bo tak robiła Kaye i brakowało jej tego jak cholera.

– Annabelle? To ty? – Usłyszeli za sobą głos. Trochę zamglony, niewyraźny.

Angel natychmiast się odwróciła. Teraz, zaraz, w tej chwili, tak bardzo chciała ją zobaczyć, a specyficzny dzwonek w głosie postaci nie pozostawiał wątpliwości co do właścicielki.

Oddychała szybko, nierówno. Adrenalina krążyła w jej żyłach, co jakiś czas czuła w klatce piersiowej ucisk. To wszystko, te emocje po stracie siostry zadały jej wtedy tyle fizycznego bólu, że podświadomie bała się, iż znowu upadnie na ziemię, a jej nogi odmówią posłuszeństwa.

I naprawdę bardzo chciała się przywitać, powiedzieć wszystko co dusiła w sobie, pożegnać się, podziękować. Ale jej gardło nie chciało, zacisnęło się ze strachu.

– Katherine – powiedział zamiast niej Leon. – Anna chciała…

– Ktoś ty? – Teraz już mogli ją zobaczyć. Biała chmura, w której po dłuższym przypatrzeniu się można było dostrzec ducha wyszła zza jednego z drzew. – Kim jesteś?

Bał się. Ale nie ducha, tylko o relację sióstr. Bał się, że może faktycznie Kaye nie chce ich widzieć. Albo inaczej; jej widzieć.

– Nazwisko? Strong – odparł tylko i ona już wiedziała. Młody syn Chrisa, tego, który osobiście wpędził ją do zegarka kieszonkowego.

– TY! – krzyknęła, ale nie ruszyła się z miejsca.

– Tak, ja – warknął. – Ale doskonale wiesz, że to nie moja wina, że siedziałaś w zegarku. Dla twojej świadomości; nie zamierzam kontynuować bagna ojca. A teraz się skup. – Wskazał ręką na Angel stojącą przed nim. – Ona ma ci coś do powiedzenia.

Kaye mechanicznie przeniosła wzrok na An. Tylko wiecie, co najbardziej bolało dziewczynę? Że jej siostra nie jest już tym, kim była za życia. Bo Katherine nigdy by tak nie powiedziała, to nie była ona.

– Chciałam się pożegnać. Powiedzieć, że gdy umarłaś, straciłam niemal wszystko. I gdyby nie to, że chciałam się pożegnać, to już dawno bym skoczyła. Ale… Ty mnie nie pamiętasz, Kaye, prawda? Nie wiesz już, że jestem twoją siostrą bliźniaczką? Nie pamiętasz, jak leżałaś po licznych operacjach w szpitalu, a ja trzymała cię za rękę. Nie zrozumiesz tego… – Podniosła rękaw bluzy na wysokość łokcia, tym samym odsłaniając liczne blizny. Proste, emanujące żalem i nienawiścią. – Nie zrozumiesz bólu psychicznego, który przelałam na fizyczny za pomocą żyletek, bo tak było najprościej. I wiem, doskonale zdaję sobie sprawę, jakie to oklepane, przereklamowane. Ale mnie, kuźwa, naprawdę bolało, Kaye. Mnie naprawdę ruszyła śmierć siostry. Ale, jak widzę, ty nawet nie pamiętasz jak umarłaś. Mam rację? Poznajesz moją twarz i znasz moje imię, ale nie masz pojęcia kim byłam dla ciebie za życia, bo idiota zamknął cię w cholernym zegarku. – Jej słowa zapełnione bólem i bezradnością, mimo że ciche, krzyczały, wrzeszczały wręcz, jak bardzo Belle jest zła na samą siebie. Powiedziała to tak dobitnie, że nawet Leona zabolało gdzieś w środku.

– Przepraszam – odpowiedział w końcu duch. – Ale ja naprawdę nie pamiętam. Opowiesz mi więc, jak odeszłam?

– Mukowiscydoza. Wystarczyła jedna noc, żebyś udusiła się własnymi płynami, Kaye. To smutne, ja wiem, ale nie patrz na mnie jak zbity pies. To nie twoja wina że nie pamiętasz. Moja też nie. – Przeczesała ręką włosy. – To nie ma sensu – prychnęła. – Po co ja tu jeszcze jestem? Dlaczego nie podejrzewałam, że zapomnisz? Dlaczego dawałam sobie złudną nadzieję, że mnie znajdziesz?

Teraz to już nawet śmierć nie miała sensu. Mogła iść i skoczyć? Jasne, że tak. Ale stałaby się duchem, dalej by wiedziała.

A ona chciała nie czuć nic. Zupełnie nic, chciała zniknąć i już nigdy nigdzie się nie pojawić. Wpadła jednak na pomysł. Głupi, oczywiście, ale z drugiej strony nawet logiczny. Sumienie nie dałoby jej jednak spokoju, gdyby nie powiedziała tych paru słów:

– No tak, ale przecież zawsze mogło być gorzej. – Gdy kończyła mówić, była już w połowie drogi do wyjścia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania