Śmierć na dwa serca – 7 🌙

7.

 

Szczerze mówiąc, to nie miała konkretnego planu. Miała cel; ale nie wiedziała jak do niego dotrze. Albo jak go osiągnie. Jedno było pewne: ona dopnie swego. Jak to się mówi, po trupach do celu.

I nieważne było zdanie innych. Ludzie wiedzieli, że An była dziwna, nie wiedzieli jednak dlaczego.

Bo, bądźmy szczerzy, Annabelle była typem osoby, który uśmiechał się nawet, gdy bardzo bolało. Optymiści tak już mają. Tylko czasem przygniata ich taka świadomość, że lepiej nie będzie. Że, owszem, mogło być gorzej, ale teraz jest okropnie i to boli. I teraz odpowiedzmy sobie na jedno pytanie; co to znaczy boli? Bo chyba nie każdy może pojąć te uczucie, obezwładniające, paraliżujące. Jakby położyć komuś kamień na klatce piersiowej i kazać mu przebiec maraton. Albo odciąć mu rękę bez narkozy i znieczulenia. Albo to trochę tak, jakby rozgrzana do czerwoności, metalowa ręka wyrywała komuś płuca z klatki piersiowej, zakazując oddychać.

Do tego porównywalny mógł być ból, nie tylko po stracie kogoś, ale po uświadomieniu sobie, że ta osoba już nic nie czuje. Że po czasie wmawiania sobie, iż zawsze mogło być gorzej – jest gorzej. I ma się wtedy tą świadomość, że nie można zrobić nic, by stało się lepiej. Że jest się bezradnym. Że teraz pozostaje tylko stanie i wpatrywanie się w ogień zjadający całą nadzieję.

W takim właśnie bólu An dowlokła się do kamienicy, do swojego pokoju. Wiedziała, że nikt za nią nie pójdzie. Leon stwierdzi, że to nie jest dobry pomysł, a Kaye, że nie powinna. Usiadła na podłodze zatopiona w myślach i pogrążona w pewnego rodzaju żałobie. Nie mogła uwierzyć w fakt, iż Kaye, jej Kaye, zapomniała o wszystkim. O nocach spędzonych na obgadywaniu sąsiadów, o weekendach spędzonych w lesie, o czytaniu książek, o czasie, który został im odebrany tamtego "pamiętnego wiosennego dnia". Nawet nie zauważyła, w którym momencie po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Zamknęła się w bańce, odizolowała od świata. W takim stanie znalazł ją Aspen, pragnący pogodzić się z przyjaciółką. Od razu wymówił słowa przeprosin, Angel zakodowała jednak tylko "nie powinienem" i "przepraszam". Kiwała głową, a potem dała się objąć na zgodę.

* * *

 

Czuła, że spada. Później, że unosi się na powierzchni wody… Jakby dryfowała na środku ogromnego oceanu. W tle słyszała fale odbijające się od klifów.

– Annabelle – wszeptał chrapliwy głos. – Annabelle Monroe.

Chciała dopłynąć do brzegu, potrzebowała lądu. Nie czuła pod stopami gruntu i pierwszy raz w życiu jej się to nie podobało.

– Nie bój się – powiedział. Było ciemno, jakby noc przykryła morze i połowicznie wsiąknęła do niego. Jakby woda nabrała zapachu księżyca. "Nie bój się" nie brzmiało przekonująco w ustach kogoś, kogo się nawet nie widzi i nie zna. Kogoś, kogo głos brzmi, jakby zaraz chciał cię zabić.

Angel naprawdę chciała się odezwać, zadać parę pytań i jednocześnie odpłynąć od niego jak najdalej. Ale nie mogła, ciało odmówiło jej posłuszeństwa.

– Ja tylko cię ostrzegam, radzę ci. Moja droga, potrzebujesz słów, których będziesz mogła trzymać się do końca.

Do końca. Do jakiego końca? Te słowa zapisały jej się w pamięci i niemal wypaliły na powiekach. Nie mogła pozbyć się echa, które powtarzało je w kółko, bez przerwy.

Do samego końca… Do końca… Do szarego, burego… Końca… Do…

– Musisz wiedzieć, iż non stop wypierasz się przeznaczenia, uciekasz przed losem. Lecz tylko niepotrzebnie się męczysz. Nie skryjesz się przed przyszłością, przed przeszłością. Annabelle, musisz zaakceptować swoje życie. Stanie się to, co ma się stać i nie zmienisz tego, nieważne jak bardzo będziesz tego pragnąć. Myślisz, że sama doprowadziłaś do spotkania z Katherine? Nie, tak miało być. To, że nie wyszło – to już twoja wina. Na każdym kroku będziesz dostawać szanse, Belle, ale od ciebie zależy, jak je wykorzystasz. Niepotrzebnie próbujesz oszukać siebie samą. Przecież wiesz, jak jest. Zawsze pisany był ci los wyszarzałej optymistki. Zawsze miałaś być smutna, obojętna, lecz nie pusta. Pamiętaj, żadne twoje pragnienia nie są niepotrzebne, niewysłuchane. Czasem musisz po prostu wykazać się cierpliwością.

Z przerażeniem usiadła na łóżku. Oddychała prędko, zlana potem rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było tam nikogo, kto mógłby stać się głosem ze snu. Z koszmaru.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania