Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Sześć Księstw Rozdział VII Sabat

Rozdział VII

Sabat

 

Anno Domini 1220, jesień, Księstwo Wielkopolskie

 

Władysław Laskonogi po ostatnich wydarzeniach nie podjął żadnych działań. Jedynie wojewoda Dobrogost z Szamotuł rozpoczął poszukiwania tajemniczego jeźdźca i skradzionego listu. Niestety, tropienie przerwała burza śnieżna. Długie i intensywne opady śniegu zatarły trop w połowie drogi między Poznaniem a Gnieznem. Zagadka została nierozwiązana. Dobrogost utwierdzony w przekonaniu o powrocie Władysława Odonica próbował przemówić swemu władcy do rozsądku, na próżno. Laskonogi przywiązywał dużą wagę do zabobonów i przesądów. Tajemnicza postać, pamiętnego, zimowego wieczoru do złudzenia przypominała mu szatana, lub jakiś inny diabelski pomiot. Próbował o tym zapomnieć topiąc myśli w piwie. Oddawał się ucztom i lubieżnym kobietom. W końcu, niedające żyć myśli zmobilizowały go do działania.

– Dobrogoście, konie zostały przygotowane przez giermków? – zapytał Władysław podchodząc do zamkowej stajni.

– Tak, panie, wszystko gotowe, możemy ruszać w drogę – zapewnił Dobrogost dopinając tarczę do siodła.

– Znakomicie, zawsze mogę na ciebie liczyć, Dobrogoście. Ale widzę, że masz minę nietęgą. Coś cię trapi? Może wypijemy przed podróżą? – proponował książę.

– Dziękuję, wolę mieć trzeźwy umysł. Do tej pory nie mogę sobie darować ucieczki tamtego banity.

– Oj co się martwisz, było minęło. Tu nic nam nie grozi. Konrad, ten to ma problem z tymi poganami z północy.

– Nie rozumiem, panie, jednej rzeczy – stwierdził wojewoda silnie ściągając ostatni rzemień na siodle.

– Czego nie pojmujesz?

– W świetle trójprzymierza zobowiązałeś się, panie, współpracować z Leszkiem Białym i Henrykiem Brodatym. Książę Księstwa Śląskiego wysyła posiłki dla Konrada. Oczywiście na rozkaz Leszka.

– A nam nie jest potrzebna zbrojna wyprawa. Jestem już w sędziwym wieku. Wojna to ostatnia rzecz, o której myślę. Trzeba się bawić, korzystać z życia! – krzyknął Laskonogi podnosząc ręce.

– A co na to książę zwierzchni, Leszek Biały?

– On już nie ma takiej władzy jak jego ojciec. Niech się cieszy, że w ogóle może rządzić Krakowem. To mi się należy ta dzielnica.

– Możemy dosiadać konie i ruszać w drogę – szybko wtrącił Dobrogost obawiając się dziecinnej złości swego pana. – Dokąd zmierzamy? – zapytał. – Do tej pory trzymasz mnie w niepewności, panie.

– Mogę ci już powiedzieć. Tam gdzie zawsze o tej porze roku – odpowiedział Władysław poprawiając swoje długie nogi w strzemionach – ruszajmy, szkoda czasu. O zmroku musimy być na miejscu.

– Rozkaz, panie, chodź wiesz, że nie pochwalam tych pogańskich zachowań.

– Nie marudź, muszę cię zabrać. Nikt w księstwie nie może się równać z twoimi umiejętnościami władania orężem. Kto by mnie bronił jak nie ty.

Laskonogi chwycił lejce i ruszył z impetem w stronę bramy północnej w obstawie wojewody. Oddalając się od Poznania, jeźdźcy przemierzali pola uprawne wzbudzając zainteresowanie ciężko pracujących chłopów. Wyjechawszy z doliny Warty skierowali się wzdłuż Cybiny, ku jej źródłom. Przy młynie wodnym obrali kierunek na gęsty las. Podróż trwała cały dzień. Gdy zapadał zmrok, Dobrogost odpalił krzesiwem pochodnie. Płomienie rozświetliły obszar tworząc kulę jasności w mrocznej ciemności. Władysław od razu poczuł się bezpieczniej.

– O jak dobrze. Wchodzimy do lasu.

– Nie pochwalam tego, panie – delikatnie pouczył Dobrogost.

– Wiem, nie musisz mi powtarzać. Dla własnego spokoju muszę zasięgnąć porady.

– Jeśli biskup poznański Paweł dowie się o wszystkim? Posądzi nas o herezję, zresztą słusznie i nałoży ekskomunikę – nalegał wojewoda spoglądając w otchłań ciemności.

– Nie dowie się, przez tyle czasu krył mnie Wincenty.

Dobrogost oderwał wzrok od mroku, rzucił okiem na Władysława. Potępienie przez duchowieństwo i zarazem gniew boży były jedynymi siłami których bał się rycerz.

– Co tak się patrzysz? – zapytał Laskonogi – nie obawiaj się, Wincenty jest arcybiskupem gnieźnieńskim, nikt nie przeciwstawi się jego opinii – zapewniał – no i jest z rodu Niałków. To mówi samo za siebie. Przecież to on pomógł mi wygrać z Henrykiem Kietliczem.

– Ale drogo to kosztowało – odparł Dobrogost spoglądając w niebo.

– Kilka podarowanych kościołowi wsi, stać mnie.

– Ruszajmy, miejmy to za sobą. Zaczyna padać, nie widać gwiazd. Przebywanie w tym nawiedzonym lesie nocą nie jest najlepszym pomysłem.

– Dobrze wiesz, że one zjawiają się tyko nocą – stwierdził Władysław wskazując drogę ręką.

Krople deszczu leniwie spadały na jeźdźców, chłodząc rozgrzane rumaki. Pochodnia zaczęła skwierczeć a płomień tańczyć wśród zimnych kropel.

– Dalej musimy zejść z koni i udać się pieszo, panie – powiedział Dobrogost zsiadając ze swego wierzchowca.

Książę z rycerzem ruszyli wąską ścieżką pomiędzy drzewami. W lesie panowała głucha cisza. Żadnego śladu życia, wokół tylko drzewa i gęste zarośla. Flora była tak bujna, że krople deszczu zatrzymywały się na wielkiej czapie liści. W oddali w czeluściach ciemności, zaczęło wyłaniać się oświetlone wrzosowisko. Na środku w świetle płomieni, tańczyły dwie kobiety. Odziane w lniane, nadgryzione zębem czasu szaty. Trans w jakim się znajdowały, zdawał się władać ich ciałem. Dobrogost zatrzymał się.

– To tutaj? - zapytał, nie spuszczając kobiet z oczu.

– Tak, to ta polana – potwierdził Lasonogi wyciągając mieszek.

– Nie popieram tego, panie.

– Wiem, ciągle mi o tym ględzisz. Wy rycerze to tak wszystko... po bożemu chcecie robić.

Dobrogost powstrzymał się od dalszego umoralniania swego władcy. Władysław szybkim krokiem zbliżył się do ogniska. Stanął spoglądając w płomienie. Kobiety zastygły, jedna z nich spojrzała na Laskonogiego.

– Jesteś, śmiertelniku o długich nogach.

– Tak i proszę o wróżbę.

– A cóż od nas może chcieć książę wielkopolski? - zapytała jedna z niewiast spoglądając na drugą.

– Podobno mój bratanek, Władysław Odonic powrócił. To prawda?

– A cóż jest prawdą? A cóż kłamstwem? Kłamstwo powtórzone wielokrotnie staje się prawdą – odpowiedziała jedna z czarownic.

– Nie rozumiem – odparł Władysław.

– Nie ma jednej prawdy, każdy ma swoją. Chodzi ci o to, czy Odonic będzie domagał się ojcowizny. Widzę to w twoich oczach, gdzie kryje się strach.

– A będzie? - szybko wtrącił książę.

– To pytanie nie jest do mnie, lecz do twojego bratanka. Ja mogę przepowiedzieć ci przyszłość, odczytać twe myśli.

– Dobrze, zatem czy jak wyruszę zbrojnie na tego hyrtona to zniszczę niedoszłego księcia?

Czarownica sięgnęła po długi kij. Dobrogost potajemnie położył dłoń na mieczu. Bacznie przyglądając się sytuacji. Kobieta rozjudziła żar. Z płomieni oderwały się tysiące iskier i powędrowały ku niebu.

– Tak, zniszczysz księcia. Życia wygasną jak te skry, niebiosa tego chcą.

Władysław Laskonogi uspokoił się. Czarownice kontynuowały swój taniec wdychając dym jałowca. Dobrogost po cichu liczył na koniec tych zabobonów i powrót do bezpiecznego Poznania. Władysława dręczyło jeszcze jedno, jakże ważne pytanie. Niewiele myśląc zwrócił się do tańczących kobiet.

– Doczekam się następcy tronu?

Taniec ustał. Niebo przeszyła błyskawica a szum lasu przerwał trzaskający huk grzmotu.

– Złoto udzieli ci odpowiedzi – odparła czarownica.

– Oczywiście – wtrącił książę, wyciągając mieszek złotych monet.

– Tyle wystarczy – zapewniła – daj mi swą dłoń śmiertelniku.

Władysław Laskonogi wyciągnął długie palce. Czarownica ukuła opuszkę swym spiczastym, ostrym pazurem. Krew zaczęła leniwie sączyć się wprost na śródręcze kobiety.

– Będziesz miał syna – powiedziała chichocząc na tle ogniska.

– A teraz odejdźcie, śmiertelnicy. Nasz mroczny pan ciemności, Baphomet przybędzie. Jesteśmy tylko narzędziami.

Monety rozsypały się na mokrych wrzosach. Jeszcze niezastygnięta krew spływała po palcach władcy. Kilka kropel rozbiło się o złoto, dając kontrast żółci i czerwieni. Dobrogost nie mógł, nie chciał uwierzyć w to co widzi.

‘’ W jakich czasach przyszło mi służyć? Komu? Księstwo Wielkopolskie nie ma władcy, ma błazna, głupca i rozpustnika. Zakończyć jego żywot? Zabić? Czuję przyczajone cienie, czuję jak się zbliżają słyszę ich złowrogi śpiew… Nie, nie! Przysięgałem bronić tej ziemi, tylko śmierć będzie dla mnie wybawieniem ze służby u wcielenia diabła’’ - rozmyślał ze łzami w oczach. ‘’Dopomóż mi Boże’’.

– Coś się stało, Dobrogoście? – zapytał Władysław widząc zaszklone oczy swego wojewody.

– Nie, to wiatr i deszcz – odparł, niewzruszony – wracajmy na zamek. Księżna Łucja na pewno oczekuje naszego powrotu, panie.

– A niech czeka, słyszałeś przepowiednie. Będę miał syna! Następce! – wykrzykiwał podniecony Laskonogi – Łucja na pewno jest brzemienna!

Wiedźmy przyspieszyły tempo transu. tańcząc i skacząc wykrzykiwały.

– Kręcimy się w koło i w koło, póki ktoś nie upadnie, upadły nie powróci, to nas nie smuci, Upadły musi spłonąć, by diabły jego duszę dojadły.

Dobrogost milczał. Tłumiąc gniew ściskał rękojeść swego miecza. W zabobony nie wierzył, czarownice były dla niego oszustkami. Lecz w sercu pragnął następcy swego pana. Każdy inny władca na tronie księstwa wielkopolskiego byłby lepszy dla ludu i przede wszystkim dla Boga. Wojewoda wraz z Władysławem Laskonogim udali się w stronę przywiązanych koni. Następnie konno wyruszyli na południe, do stolicy.

 

Tymczasem na zamku, w komnatach książęcych, Łucja Rugijska wyglądała przez okno spoglądając na burzę. Przeciąg hulający pomiędzy kamiennymi ścianami przygasał płomienie kominka.

– Małgorzato, dorzuć drwa do paleniska. Strasznie tu zimno – powiedziała księżna, nie odrywając wzroku od widoku za oknem.

Małgorzata, wierna służka na dworze Łucji, była skromną lecz wysoko cenioną kobietą. Posiadała wiedzę zarówno zielarską jak i medyczną. Od lat, wiernie podtrzymywała na duchu swą panią. Całe życie poświęciła rodzinie książęcej. Do tego stopnia, że nie miała siły założyć własnej. Podrzuciła na ogień ciężki konar dębiny. Otrzepała ręce i spojrzała na Łucję.

– Co cię trapi, pani? – śmiało zapytała.

– Pojechali i ich nie ma, nie ma – żaliła się księżna – znów jestem tu sama. Kolejny wieczór w samotności.

– Masz mnie, o pani.

– Wiem, jesteś cudowną kobietą. Ale twoja dobroć i oddanie nie spłodzi mi syna – stanowczo stwierdziła Łucja, ściskając swe udo.

Małgorzata spojrzała na księżną, położyła dłoń na swym brzuchu i posmutniała.

– Podać zioła do wypicia? – zapytała, próbując zmienić temat.

– Tak, proszę przynieś mi wywar. Muszę go pić regularnie.

Służka sięgnęła po kufel. Na zewnątrz burza rozkręciła się na dobre, przybywała z północy księstwa. Walając po drodze słabe drzewa. Świetne chorągwie powiewały na wietrze, warownym obozem stały naprzeciw sile natury.

– Widzisz, Małgorzato, jeszcze ich nie ma.

– Proszę, twe lekarstwo – rzekła młoda kobieta wręczając kufel – ostrożnie, jest gorące –dodała.

Łucja delikatnie zwilżyła usta, przełknęła gorzki smak przypominający jej o staraniach zajścia w ciążę. Grymas na twarzy przerodził się w złość. Księżna cisnęła kuflem w podłogę. Starannie przygotowane zioła rozlały się po zimnej, kamiennej posadzce. Gwałtownie wstała, przewracając ciężkie krzesło. Mebel z hukiem runął na podłogę.

– Nie mogę! Nie mogę już tak żyć! - wykrzykiwała z całych sił.

Małgorzata ostrożnie podeszła do księżnej, chwyciła ją za dłoń.

– Zostaw! Ty też jesteś temu winna! - wrzeszczała wyrywając się z uścisku.

– O pani, uspokój się – namawiała ciepłym głosem służka.

Reakcja księżnej była odwrotna. Zaczęła na oślep bić służącą po twarzy. Burza nie była w stanie zakłócić krzyków rozpaczy Łucji.

– Niech ten świat będzie przeklęty! On i ten jego Bóg! Psia mać!

Małgorzata chwyciła mocno księżną i przytuliła do swego ciała.

– Spokojnie, już, cichutko – uspokajała miłym głosem – jestem przy tobie przyjaciółko. Nie zostawię cię, będę się modlić o ciebie i poczęcie dziecięcia.

Łucja osłabła, emocje złości i rozpaczy ustąpiły. Pojawił się smutek i łzy spływające po policzkach.

– Już, jestem z tobą, będę ci służyć wiernie – obiecywała Małgorzata delikatnie głaszcząc księżną po włosach.

– Nie mam już siły tak żyć... – odpowiedziała przez łzy Łucja.

– Wytrzymaj kochana. Będzie dobrze.

– Nie będzie, nic nie będzie normalne. W moim małżeństwie nie ma miłości.

– Bóg jest miłością – zapewniała całując mokre od łez policzki księżnej.

Łucja opadła z sił, wtuliła się w ciało Małgorzaty. Wnet do komnaty wtargnęły przerażone inne służące.

– Co się stało? Pani – zapytała jedna z nich.

– Księżna Łucja źle się poczuła. Zajmijcie się nią.

– Oczywiście. A tobie co dolega? – dopytała najmłodsza z niewiast.

Małgorzata zakryła twarz ręką, nie wytrzymała. Łzy popłynęły pomiędzy, delikatnymi, bladymi palcami.

– Przepraszam – odparła stanowczo.

Wybiegła z komnaty gasząc swym pędem świece. Popędziła korytarzami wypełnionymi przeciągami, trącając przechodniów. Wybiegła na dziedziniec, w jednej chwili przemokła do suchej nitki. Szczupłe, zgrabne nogi z gracją stąpały po wielkich kałużach rozbryzgując dookoła krople wody. Przemoknięta suknia przyklejała się do wilgotnych, rozgrzanych łydek. Twarz zalewał deszcz i łzy, tych drugich było więcej. Chorągwie powiewały nad głową przebiegającej Małgorzaty. Jedna z nich poddała się sile wiatru i runęła na dziedziniec, wprost na kupę, rozpływającego się łajna. Biały orzeł na czerwonym tle zmieszał się z odchodami i resztkami jedzenia. Niewiasta nagle przystanęła. Podniosła chorągiew, wytarła dłonią dumnego orła. Obok w tawernie zabawa trwała w najlepsze. Dwóch pijanych mężczyzn szydziło z Małgorzaty. Wyzywali ją od brudasów i lubieżnych kobiet, jeden z nich się porzygał, by dalej pić i drwić z kobiety. Wierna służka księżnej Łucji nie zważając na nic pobiegła dalej. W ręku mocno ściskała proporzec białego orła, który dawał jej siłę. Wpadła przez uchylone drzwi do kościoła. W środku nie było nikogo. Jedynym dźwiękiem rozchodzącym się po całej świątyni był stukot kropel o witraże i dachówki. Małgorzata przetarła mokrą twarz i rozwiesiła chorągiew na ławie.

– Szczęść Boże! Jest tu kto? – zapytała rozglądając się po niedostatecznie oświetlonym kościele.

Zza konfesjonału wyłonił się duchowny.

– Ojcze! – krzyknęła Małgorzata podbiegając do mężczyzny. – Potrzebuję spowiedzi, zgrzeszyłam – obwiniła się i padła na kolana.

– Usiądźmy, moje dziecię.

– Biskup Paweł? – zapytała dziwiąc się – Dzięki Bogu, że trafiłam na ciebie, ojcze.

– Spokojnie moje dziecko, cóż się stało? Proszę, podnieś się i usiądźmy razem.

– Zgrzeszyłam, śmiertelnie – żaliła się Małgorzata wycierając niekończące się łzy – ciężko mi o tym mówić. Nawet przed Bogiem jest mi wstyd.

– Bóg jest miłosierny, wybaczy ci. Tylko pozwól mi poznać twe grzechy.

– Jestem w ciąży, urodzę bękarta. – wyznała przez łzy – nie chciałam tego. Mężczyzna, który mi ten los zgotował… on, on mnie posiadł siłą. Bił mnie, przyłożył sztylet do gardła i straszył, że zabije – szlochała.

– Córko, Bóg na pewno cię nie opuścił, Mimo tych doświadczeń on wie co robi, daje ci siłę by unieść ten krzyż. Musisz podołać i pójść jego drogą. Nie popełniłaś grzechu – zapewnił biskup.

– Ale urodzę bękarta – żaliła się i zatopiła twarz w dłoniach.

– Nie prawda, trzeba znaleźć banitę i osądzić. Pomogę ci, tylko muszę wiedzieć, czy wiesz kto tego dokonał.

– Wiem, znam go doskonale. Ale ciężko mi o tym mówić. Nikt mi nie uwierzy.

– Ja zaufam, wystarczy. Resztę zostaw mi, ujmiemy sprawcę i osądzimy, tu na Ziemi.

Małgorzata przetarła oczy, pociągnęła nosem i spojrzała w górę kościoła. Szybko rozejrzała się na boki i do tyłu.

– Nikogo nie ma?

– Nie, jesteśmy sami, moje dziecię – zapewnił duchowny.

– To Laskonogi, ten bydlak – z obrzydzeniem wyznała, przez ściśnięte gardło.

– Przykre jest to co mówisz, ktoś wie o tym?

– Nikomu nie mówiłam.

– Słusznie, nie wygadaj się. Spróbujemy zebrać dowody i osądzić władcę.

– Skazać księcia? Tak można? – dopytywała podbudowana do waki Małgorzata.

– Za tak niegodziwy czyn owszem, można. Nawet Bóg tak chce – zapewniał biskup Paweł.

– Znów zacznę żyć nadzieją, dzięki tobie, ojcze – stwierdziła, już spokojna kobieta.

– Idź, dziecko, odpocznij – doradził duchowny – a przede wszystkim pędź na dwór i udawaj, że nic się nie stało. Nikt nie może podejrzewać nikczemnych czynów Władysława.

– Dziękuję, ojcze, będę postępowała tak jak radzisz.

– Za jakiś czas odnajdę cię i ustalimy od czego zaczniemy – obiecał biskup.

– Bóg zapłać, dziękuję, ojcze.

– Zmykaj stąd, ktoś może nas nakryć, nie jest to potrzebne. Lepiej dmuchać na zimne.

Małgorzata odwinęła się na nodze i pobiegła z powrotem na zamek. Słowa otuchy i zapewnienia biskupa Pawła podbudowały ją duchowo. Poczuła znów wewnętrzną siłę. Duchowny pożegnał wzrokiem oddalającą się niewiastę.

– Nie ma jej, możesz wyjść – powiedział, jakby sam do siebie.

Zza kolumny wyłonił się mężczyzna odziany w ciemny, długi płaszcz. Stanął między kościelnymi ławami.

– Co tak stoisz? – zapytał Paweł – słyszałeś wszystko co powiedziała – dodał, nie oczekując na odpowiedź. – Siodłaj konia i jedz na północ, szukać księcia. – Gdzieś tam poluje z wojewodą. W taką pogodę to prędzej upoluje diabła niż zwierzynę.

Mężczyzna od razu zarwał się do roboty i wnet przystanął.

– Powiedzieć wszystko Władysławowi? – zapytał.

– Nie, jakiś ty nierozumny, Bogufale. Dlatego właśnie ja jestem biskupem poznańskim, nie ty. Powiedz władcy, że chcę z nim pilnie pomówić.

– Tak jest, w tym momencie wyruszam w drogę – zadeklarował Bogufał, po czym skierował swe kroki ku wyjściu.

– Poczekaj! – krzyknął biskup Paweł – weź tę szmatę i wyrzuć gdzieś w slamsach. Tam jej miejsce, nie w kościele.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Bajkopisarz 31.05.2020
    „ciebie liczyć, Dobrogoście.”
    Dobrogoście – tutaj zbędne, przed chwilą tak się zwracał.
    „lejce i ruszył z impetem w stronę bramy północnej w obstawie wojewody”
    Szyk: lejce i w obstawie wojewody, ruszył z impetem w stronę bramy północnej
    „wzbudzając zainteresowanie ciężko pracujących chłopów.”
    Tak się zastanowiłem, co ci chłopi robili? Odśnieżali? Pisałeś, że była jesień, długo i intensywnie padał śnieg, więc co do roboty mogli mieć chłopi na polach? Agronom ze mnie żaden, więc może i coś tam musieli zrobić, ale jak możesz, dopisz co.
    „zapytał Laskonogi – nie obawiaj się,”
    zapytał Laskonogi. – Nie obawiaj się,
    „Przecież to on pomógł”
    To on zbędne
    „Dobrogost potajemnie położył”
    Dyskretnie, zamiast potajemnie
    „mieczu. Bacznie”
    mieczu, bacznie – jeśli wolisz z kropką to bacznie przyglądał się a nie bacznie przyglądając
    „miał syna! Następce!”
    Następcę
    „transu. Tańcząc”
    Przecinek
    „przygasał płomienie kominka.”
    Przygaszał
    „księstwa. Walając po drodze słabe”
    Przecinek
    „kufel – ostrożnie,”
    Kufel. – Ostrożnie,
    „Nie prawda, trzeba znaleźć banitę”
    Nieprawda
    „podbudowana do waki Małgorzata.”
    Do waki? Pewnie walki, ale to zbędne
    „roboty i wnet przystanął.”
    Lecz zamiast i

    No długo kazałeś czekać na kolejną część. Ale warto było, to jest lepiej napisane niż wcześniejsze rozdziały. Akcja się zagęszcza, ciekawe postaci czarownic i ich konkurencji w osobie biskupa ? Władysław traci rozsądek, konkurenci się ucieszą.
  • Erwonus 01.06.2020
    Witaj, dziękuję za poprawki. Czekałem na twój wpis i się martwiłem, że tak długo jest cisza. ''Tak się zastanowiłem, co ci chłopi robili? Odśnieżali? Pisałeś, że była jesień, długo i intensywnie padał śnieg, więc co do roboty mogli mieć chłopi na polach? Agronom ze mnie żaden, więc może i coś tam musieli zrobić, ale jak możesz, dopisz co.'' Nie bardzo to rozumiem. Akcja toczy się na jesieni 1220, a śniegi o których wspominasz były na początku roku 1220. Chyba, że ja coś poknociłem i zamieszałem w fabule. Z p

    P.S. z pisania nie zrezygnowałem. Kolejny rozdział powstaje. Na razie faza planu wydarzeń.
  • Bajkopisarz 01.06.2020
    Z tym śniegiem to ja nie doczytałem - byłem pewien, że wydarzenia które opisujesz w tym rozdziale działy się niedługo po wykradzeniu listu, a to minął blisko rok.
  • Erwonus 01.06.2020
    Tak jest.
  • bogumil1 10.06.2020
    Przeczytałem pierwszą z zaległych części. Jak zwykle zaciekawia. Rozśmieszyło mnie trochę, jak włożyłeś w usta jednej z czarownic słowa ministra propagandy III Rzeszy o wielokrotnie powtórzonym kłamstwie, które z czasem staje się prawdą.

    Co do Władysława Laskonogiego, to chyba wróżby niezbyt się spełniły, bo generalnie ani nie zabił Odonica, ani chyba nie miał legalnego potomka, a generalnie stracił swoją dzielnicę na rzecz księcia śląskiego.

    Bardzo ciekawe, i będę kontynuował czytanie kolejnych odcinków.
  • Erwonus 11.06.2020
    Cóż, też się roześmiałem, gdy przeczytałem twoją słuszną uwagę. Tak, to słowa Gebelsa, który mógłby czyścić buty Morawieckiemu (tak na marginesie). Co do Laskonogiego. Wróżba się spełniła, ma syna a i zniszczy księstwo. Czarownica nie powiedziała jakie. Laskonogi nawet nie dopytywał.
  • bogumil1 11.06.2020
    Erwonus, no cóż chyba zniszczy swoje, obecnie jestem w trakcie czytania ostatniej części;)))
  • Erwonus 11.06.2020
    Ostatniej, panie, opublikowanej. Już mam napisane kolejne. Ale potrzymam czytelników w niepewności. Korekta jako taka mnie czeka, a na nią brakuje mi czasu.
  • Ozar 13.06.2020
    No tu pokazujesz kawałek historii, czyli Laskonogi ma potomka choć niezbyt z prawego łoża. To jednak zdarzało się często i nie jest jakimś dziwnym zrządzeniem losu. Kolejny ciekawy odcinek z naszej przeszłości!! 5
  • Erwonus 15.06.2020
    Coś mi powiadomienia nie przychodzą. Cieszę się, że Ci zaimponowała historia. Zapraszam do kolejnych rozdziałów, będzie się działo.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania