Sześć Księstw Rozdział IV Tajemnicza, znajoma postać

Rozdział IV

Tajemnicza, znajoma postać

 

Anno Domini 1220, zima, Gdańsk, Księstwo Pomorskie

 

Lochy pod grodem gdańskim były jedynym miejscem w okolicy, gdzie nigdy nie hulał przenikliwy, morski wiatr. Temperatura wydawała się również stała. W zimie było ciepło, w lecie chłodno. Wilgotne, ciężkie powietrze wnikało w zbutwiałe mury pustych cel. Tylko jedną od kilku dni zamieszkiwał nieznajomy włóczęga. Nie rozmawiał ze strażą, nikt nie znał jego imienia. Jedynie księżnej Eufrozynie wyznał, iż chce rozmawiać z księciem Świętopełkiem. Władca Pomorza lekceważył prośby więźnia. W natłoku nowych obowiązków zagospodarował chwilę by wysłuchać przybysza. Zmierzając ku zejściu do lochu, rozmyślał kim może być tajemniczy nieznajomy.

,,Może to mój brat Warcisław poszedł po rozum do głowy. Co z nim zrobić? Oby nigdy nie powrócił i nie ubiegał się o ojcowiznę. Chcę i muszę rządzić samodzielnie. Księstwo po ojcu kryje w sobie potencjał. Należy to wykorzystać’’.

Świętopełk zszedł po schodach czując nasilającą się wilgoć w powietrzu. Zatrzymał się naprzeciwko solidnych, wzmacnianych stalą drzwi. Zapukał pięścią i nasłuchiwał odzewu.

– Otwórzcie! - krzyknął – to rozkaz – dodał spokojniejszym tonem. Skoble zapiszczały, strażnik ostrożnie uchylił wrota spoglądając na księcia.

– Proszę, mój panie, wejdź – odparł – jest bezpiecznie, wiezień przebywa za kratami.

Świętopełk spoglądając pod nogi ostrożnie schodził na najniższy poziom. Wartownik podążał za nim. Pochodnie rozświetlające lochy leniwie osuszały ściany. Na końcu skąpanego w półmroku korytarza znajdowała się cela. W niej przesiadywał skryty w sobie więzień. Strażnik uderzył kluczem w solidne kraty. Na dźwięk metalu skazany ospale spojrzał w kierunku wyjścia.

– Powstańcie – rozkazał stróż.

Mężczyzna wstał, otrzepał ubranie i zmierzył wzrokiem strażnika oraz Świętopełka. Zachował milczenie, cierpliwie czekał na komendy. Władca Pomorza od razu rozpoznał twarz nieznajomego. Zaniemówił analizując w głowie całą sytuację.

– Mój panie- zwrócił się do władcy stróż. Świętopełk nie odpowiadał – Panie, coś się stało? - zapytał.

Książę cały czas nie spuszczał wzroku z twarzy milczącego nieznajomego. Jeden i drugi bacznie przyglądali się sobie. Po krótkiej chwili Świętopełk jakby otrząsnął się z letargu. Przymrużył oczy, pokiwał głową i wydał rozkaz strażnikowi.

– Otwórz te kraty i zostaw nas samych.

– Ależ, mój panie…

– Wykonać! - krzyknął władca.

Stróż zagłębił klucz w zardzewiałym zamku i przekręcił. Mechanizm zachrobotał i trzasnął. Kraty zostały otworzone.

– Masz opuścić lochy i pilnować wejścia, żeby nikt nam nie przeszkadzał – rozkazał książę.

– Tak jest, mój panie – przytaknął strażnik i pospiesznym krokiem oddalił się na górę. Po chwili wrota głośno kłapnęły. Świętopełk odwrócił się na nodze i podążył sprawdzić, czy aby na pewno są sami w ponurym lochu. Nieznajomy spojrzał na odwróconego tyłem do niego władcę, prawą ręką sięgnął w okolice miecza. Książę w tym czasie bacznie nasłuchiwał strażnika. Ten westchnął i spoczął pod drzwiami więzienia. Skazany trzymając rękę na pochwie oręża zbliżał się do Świętopełka.

– Świętopełku! – krzyknął w kierunku pleców księcia.

– Władysławie! Odonicu! Szwagrze! - z zachwytem wykrzykiwał książę – niesamowice się zmieniłeś. Jakże cieszę się że cię widzę!

– Ja również – ze szczerym entuzjazmem zapewnił Władysław - tylko ten miecz pozostał z mojej ojcowizny – dodał odpinając oręż od pasa i wyciągając go w kierunku Świętopełka – chcę ofiarować swoją służbę tobie.

– Mi? Dlaczego? Nie było cię latami. Co się działo? Dlaczego powróciłeś? O co w tym wszystkim chodzi? Wiesz, że w każdym księstwie jesteś poszukiwany? - książę szybko zasypywał pytaniami Odonica – A Laskonogi to pragnie cię zabić, nawet ogłosił nagrodę za twą głowę.

– Ile?

– Tyle grzywien ile waży.

– To dużo, lecz moja głowa jest warta więcej. A jeszcze więcej jest warta wiedza, którą przywożę z ziemi świętej. Nie przybywam sam.

– A któż ci towarzyszy?

– Twa siostra, a moja żona, Jadwiga, jest w ciąży..

– Gdzie ona teraz przebywa? – dopytał książę, ignorując wieści o swej siostrze.

– Jaką mamy porę dnia? – pytająco odpowiedział Władysław Odonic.

– Zapadał zmrok jak schodziłem do ciebie.

– Zatem moja żona niebawem przybędzie na twój dwór, w towarzystwie mojego kompana. Uratowałem mu życie podczas krucjaty. Zobowiązał się spłacić dług.

– Nie boisz się o żonę?

– Nie, to mnie poszukują. O niej nikt nie wie, jest bezpieczna.

– Dlaczego ślepo mi zaufałeś? - podejrzliwie zapytał Świętopełk.

– Nie mam nic do stracenia. Sojuszników nie posiadam. Jadwiga obecnie przebywa w towarzystwie Szarifa. Gdyby coś mi się stało to ma się kto nią opiekować.

– Nie boisz się o nią i o nienarodzone dziecko?

– Szarif to zaufany przyjaciel. Jego imię oznacza odróżniający się i szlachetny. Nie splami swego honoru.

– Zatem nie boisz się, że sprzedam twą głowę? Nie boisz się o swe życie?

– Nie po krucjacie. Życie jest ulotne lecz dane słowo przetrwa wieki. Przysiągłem, że za życia odbiję swoją ojcowiznę z rąk stryja i uczynię to. Potrzebuję twej pomocy, szwagrze.

Świętopełk po raz kolejny zaniemówił. Nie wiedział co czynić. Z jednej strony nagroda za Władysława Odonica była kusząca, zaś jego wiedza i doświadczenie mogło być przydatne w rządzeniu Księstwem Pomorskim. Takiej prawej ręki brakowało. Pierwszy raz władcy zabrakło mądrości ojca. Zrozumiał, że sprawowanie rządów to nie sielanka. Zrozumiał również, że każda mądra głowa się liczy. A gdy Odonic przestanie być potrzebny to po prostu się go pozbędzie, razem z jego rodziną i dziwnym przyjacielem. Bez świadków, bez rozgłosu. Układ wydawał się uczciwy.

– Jeśli ci pomogę, to co w zamian otrzymam? - zapytał Świętopełk.

– Będziesz zadowolony, zaufaj mi. Możesz posłać straż by przyjęli moją brzemienną żonę i Szarifa? - zapytał Władysław Odonic – zapewne już są.

– Ten wilgotny i bezwietrzny klimat nie służy mojemu umysłowi – powiedział książę krzywiąc się i marszcząc nos – chodźmy na górę, tam pomówimy, ogrzejemy się i przyjmę twą żonę oraz przyjaciela.

– Dziękuję, wiedziałem, że dojdę z tobą do porozumienia.

– Jeszcze na nic się nie zgodziłem. Pomówimy – stanowczo odparł Świętopełk.

We dwóch wyszli z lochu, Władysław Odonic pierwszy opuścił czeluście więzienia. Na górze po przekroczeniu wejścia progu rozległ się krzyk strażnika.

– Stój! - stróż dobierając miecza, chciał zatrzymać zbiegającego więźnia.

– Uspokój się – załagodził sytuację książę Świętopełk – odłóż broń, od teraz wiezień jest wolny. Będzie przebywał u mego boku i włos z głowy ma mu nie spaść.

– Tak jest, panie.

– Przejście – rozkazał książę – powiadom wartowników przy bramie, że będziemy mieli gości. Brzemienną kobietę i mężczyznę. Jak przybędą niechaj udadzą się do sali tronowej.

– Rozkaz, panie – strażnik pospiesznie udał się na zaśnieżone palisady Gdańska.

Świętopełk wraz z Władysławem ruszyli w kierunku komnaty tronowej by tam w zaciszu porozmawiać o barwnych przygodach Odonica. Przede wszystkim książę oczekiwał obiecanej rekompensaty w zamian za pomoc. Ciekawość przybierała na sile. Niepewność sięgała zenitu. Straże pilnujące wejścia na gród wysoki, oddawały hołd władcy pomorza przyjmując wyprostowaną postawę. Włócznia znakomicie nadawała się na podporę ciężkiego, zmarzniętego ciała. Zwłaszcza na wielogodzinnej warcie, a zimowa noc zapowiadała się długa i mroźna. Jeszcze przed zapadnięciem ciemności, rozświetlanej przez pierwsze gwiazdy szwagrowie weszli do wysokiego grodu. Wąskimi, mroźnymi korytarzami pędzili w kierunku sali tronowej. Tam mogli pomówić w ciszy, spokoju a przede wszystkim w cieple paleniska. Świętopełk otworzył wrota i z sali powiał ledwo ciepły, ale przynajmniej nie lodowaty, podmuch wiatru. Książę zasiadł na tronie i ręką wskazał miejsce dla gościa.

– Władysławie, rozgość się. Za chwilę przyjdzie służba i poda miód pitny ze strawą.

Odonic przysiadł i wpatrzony w herb na którym widniał czerwony gryf na białym tle marzył o własnym księstwie, o ojcowiźnie, która mu się należała. O stryju, który opiekował się Odonicem gdy ten został sierotą. O tym samym stryju przed którym musi teraz uciekać by nie stracić głowy. Odpłynął myślami, nawet przyjście służby nie odwróciło jego uwagi od stojącego na lwich łapach gryfa. Świętopełk ustalał w tym czasie jakieś drobnostki ze służbą. Odonica nie obchodziło co będą jedli, pili. Wszystko będzie smaczniejsze od potraw które jadał na wygnaniu. A świńskie jadło w lochu, cóż dobrze że w ogóle było. Na pustyni, w ziemi świętej nie raz przymierał głodem i pragnieniem. Tam za pomyje oddałby wszystko. Wszystko za wyjątkiem zapału do walki o tron. Uczucia, które przez te lata utrzymywało go przy życiu. Nawet żona Jadwiga nie była w stanie ostudzić jego żądzy władzy. Sam Odonic nie wiedział, czy odpust zupełny, który otrzymał po krucjacie będzie w stanie zahamować spiralę ambitnych planów. Czy będzie granicą oddzielającą rozsadek od fanatyzmu, a w efekcie czy uchroni młodego Władysława od zamordowania Władysława Laskonogiego.

,,Za ojcowiznę, ona jest tylko moja’’. Usprawiedliwiał się w myślach spoglądając na rozpostarty, złoty dziób gryfa. Na jego dumną wyprostowaną postawę, szpony i wijący się język.

– Władysławie – zwrócił się ku niemu Świętopełk – szwagier! – głośniej zawołał władca.

– Słucham cię, książę – wyrwał z letargu Odonic.

– Twoja brzemienna żona przybyła – z uśmiechem odparł Świętopełk – nawet nie zauważyłeś. Podoba ci się godło? – zapytał spoglądając na herb swojego, niedawno odziedziczonego księstwa. Teraz to on pogrążył się w zadumie. Niewątpliwie gryf przyciągał wzrok i zainteresowanie swą okazałością i waleczną postawą.

– Jadwigo, gdzie jest Szarif? – obojętnie zapytał Władysław.

– Oporządza konie.

– Dzięki bogu, że powrócił z misji cały i zdrowy. Już się niepokoiłem.

– O mnie i o dziecko się nie martwiłeś? – zapytała zniesmaczona Jadwiga o blond włosach. Długich i złotych niczym kłosy pszenicy w żniwa.

– Martwiłem – odparł niewzruszony – Och! Gdzie moje maniery. Świętopełku, przywitałeś się z siostrą?

Książę Pomorza spoglądał w zadumie na herb. Mrugnął oczami odpędzając wspomnienia i niepewną przyszłość.

– Tak, zmieniła się, tak samo jak ty. Porozmawialiśmy sobie gdy ty wpatrywałeś się w godło mego księstwa. Rozglądałeś się też po sali? - zapytał spoglądając na ściany z potężnych sosnowych bali.

– Tak, w ziemi świętej, przy tamtejszym słońcu taki gród zapaliłby się po chwili. Uwędzilibyśmy się niczym mięso.

– Drewno lepiej izoluje ciepło niż kamień – zapewnił Świętopełk – tu zimy są srogie.

– Ale też jest mniej odporne na zniszczenia podczas oblężenia. Wiem co mówię, zdobywaliśmy kamienne twierdze podczas krucjaty, mam porównanie.

– O jest służba – zmienił temat Świętopełk – siostro, proszę udaj się za służką. Wskaże ci komnatę do odpoczynku.

– Dziękuję, bracie, dawno nie zostaliśmy tak ugoszczeni.

– Wracając do wędzenia, niedługo podadzą, wędzone węgorze. Prosto z wód pomorza. Jadwiga uśmiechnęła się i w obecności młodej służącej ukłoniła w stronę władcy. Po czym oddaliła się na zasłużony odpoczynek i ciepły posiłek. Mając nadzieję, że tułaczka, w końcu, po wielu latach się zakończyła i ich dziecię przyjdzie na świat w bezpiecznym miejscu. A być może we własnym, upragnionym księstwie.

– A odnośnie fortyfikacji, Władysławie. Ja czuję się tu bezpiecznie. Duńczycy po zdobyciu grodu w Słupsku odpuścili podboje pomorza. Mają jakąś wojnę domową.

– O koronę? Przemierzaliśmy te ziemie. Jest bardzo niebezpiecznie.

– Chyba o koronę, nie wiem. Nie interesuje się tym. Mój wzrok zmierza ku granicy wschodniej na Wiśle.

– A cóż tam się dzieje?

– Plemiona niewiernych się przegrupowują. W lecie nie są w stanie pokonać tak szerokiej rzeki. Ale w tym roku Wisła zamarzła. Tak między nami mówiąc…

– Możemy tu bezpiecznie rozmawiać – szybko przerwał Odonic.

– Tak, drewno nie ma szczelin, tak jak kamienne mury na łączeniach – uśmiechnął się Świętopełk – bądź spokojny.

– Zatem opowiadaj.

– Mam nadzieję, że hordy barbarzyńców pójdą na południe. Splądrują ziemię księcia Konrada i wrócą do swych domostw. Zapewne głód im doskwiera – stwierdził władca drapiąc się po skroni – Zima jest sroga w tym roku, a dopiero się zaczęła. Stąd ten ruch ich hołoty zwanej armią – dodał.

– Ja mam pewną wiadomość – Władysław sięgnął do skrzętnie ukrytej za pasem od miecza sakiewki – smutną wiadomość – dodał.

Świętopełk ze skupieniem przyglądał się rękom Odonica. Ten wyjął skrawek sukna. Rozwinął i oczom księcia ukazał się wyrzeźbiony w bursztynowym kamieniu gryf.

– Toż to gryf Warcisława... Skąd go masz?

– Jest już twój, jedyny władco pomorza – wręczył bursztyn na otwartej dłoni – Warcisław nie żyje. Przyjmij moją modlitwę za jego duszę. Niedawno pochowałeś ojca. Teraz zgiął brat – podsumował z żalem w głosie Władysław Odonic.

Świętopełka ogarnęła rozpacz. Brat bliźniak odszedł z tego bożego świata. Żal szybko rozwiała myśl samodzielnego rządzenia księstwem po ojcu Mściwoju. Od razu w głowie władcy pojawiła się intryga, która prześladowała go już od dłuższych dni. Intryga, która może być zawiązywana z różnych stron, zapytał.

– Widziałeś ciało?

– Tak, jestem niestety pewny, że to był twój brat.

– Pochowałeś ciało? – Świętopełk próbując wydusić pokazowe łzy zachował ostatnie pozory żalu i smutku.

– Oczywiście, Warcisław był dla mnie jak brat, może nie bliźniak tak jak dla ciebie. Ale mimo wszystko brat.

Świętopełk wyciągnął spod ubrania srebrny naszyjnik ze srebrną tarczą godła. Włożył gryfa w wyżłobienie, blaszka zamigotała zimnym białym światłem. Gryf pasował jak ulał. Idealnie wskoczył na miejsce w tarczy. Gdy książę chował naszyjnik z powrotem w okolice ciepłego serca, całość raz jeszcze zamigotała. Godło było kompletne.

– To prezent od naszego ojca. Ja dostałem tarczę a Warcisław gryfa. Ojciec mawiał, że bliźniacy muszę trzymać się razem. Że oddzielnie nic nie znaczą. Teraz zostałem sam – ze smutkiem w głosie oznajmił Świętopełk – Jak to się stało? Opowiadaj mi wszystko.

– Podczas ostatniego etapu podróży do ciebie, przemierzaliśmy ziemie Duńskie. Tam jest wojna domowa jak wspominałeś. Nie ma prawa, banicja i dezercja są wszechobecne. Poruszać się z tuzinem zbrojnych to strach – pokiwał głową Odonic – A Warcisław podróżował sam. Znalazłem jego ciało nieopodal wydm. Trzymał się biedak wybrzeża. Ale nawet to go nie uchroniło. Po śladach na wzruszonym spod śniegu piachu widać było rozegraną walkę i mnóstwo krwi. Jak mniemam właśnie twojego brata.

Świętopełkowi zaszkliły się oczy. Ostatki miłości braterskiej przegrywały walkę z rządzą władzy.

– Co dalej poczyniłeś Władysławie? – zapytał chwiejącym się głosem.

– Razem z Szarifem pochowaliśmy twego brata. W sosnowym borze, pod brzozowym krzyżem.

– Nie mogłeś wziąć ze sobą ciała? Pochować jak na mego brata przystało?

– Chciałbym, szwagier. Lecz ciało Warcisława opóźniłoby mój marsz przez tak niebezpieczne ziemie, wybacz. Szarif też mnie przekonał do szybkiego pochówku.

– Dlaczego? – z ożywieniem zapytał Świętopełk. Próbując dowiedzieć się nieco więcej o tajemniczym przyjacielu Odonica.

– Według jego religii, zmarłych trzeba grzebać jeszcze tego samego dnia co zakończyli żywot swój.

– Jaka to religia?

– Islam, Szarif jest arabem.

– Co? - z niedowierzaniem odparł książę – pojechałeś na krucjatę walczyć z niewiernymi a wracasz z jednym z nich?

– To dobry człowiek, uratowałem mu życie. Właściwie, według mnie to nam uratowałem. On był niezbędny do wykonania ucieczki. Zaklął się, że ma dług wdzięczności wobec mnie. Ale to długa historia, nie na dziś. Można mu zaufać, to jest pewne – stanowczo zakończył wątek Władysław.

– Zaufam tobie, że jemu mogę zaufać. Co dalej z moim bratem? Kto go napadł?

– Podejrzewam, że bandyci, Ciało było ograbione z kosztowności. Koń Warcisława odjechał w kierunku południowym razem z trzema jeźdźcami.

– Nie mijałeś podejrzanych osobników?

– Nie, ślad po nich zaginął w ciemnej gęstwinie. Niestety mogliśmy się poruszać tylko nocą. Mój stryj nie podaruje. Sam wiesz, że mnie poszukuje.

– Tak, ale tu możesz czuć się bezpiecznie i jak u siebie w domu – stwierdził Świętopełk jednocześnie nie mogąc w głowie połączyć faktów grabieży i ocalenia gryfa. Czuł jego ciężar na piersi i dumę z samodzielnych rządów, które właśnie nastały. Ciekawość nakazywała ciągnąć Odonica za język. A rozsądek kazał czekać na odpowiedni moment, a teraz udać głupca. Zamyślenie władcy przerwał wpatrzony w niego Władysław.

– Myślę, że Laskonogi mógł maczać w tym palce. Ale to tylko przypuszczenia.

– Skąd ta myśl? – zapytał Świętopełk, pełny podejrzeń.

– Kto jest w kolejce do twego tronu?

– Nikt, syn dopiero co się urodził. A bracia są na moim wychowaniu. Zatańczą jak im zagram -– bez skrupułów wyznał książę.

– Właśnie. Laskonogi o tym wie. Również wie o twoim istnieniu i o Warcisławie. Jednego z was już wyeliminował. Być może przyjdzie kolej na ciebie.

Świętopełk zmieszany, lekko zaniepokojony poczuł szybciej bijące serce i walące z siłą kowalskiego młota w naszyjnik pod tuniką.

– A po cóż miałby przejmować me ziemie? – zapytał zrozumiawszy do czego dąży Władysław.

– Pamiętasz zjazd w Dankowie? Tam przekreślono oddanie mej ojcowizny. Przekreślono również samodzielność twego księstwa. Strategicznych ziem dla Królestwa Polskiego. Więc już rozumiesz? - zapytał Odonic – książę zwierzchni przejmie prawo do pomorza, jeśli pozostawisz tron bez spadkobiercy – dodał nie oczekując odpowiedzi – Póki co seniorem jest Leszek Biały. Czy coś się zmieniło?

– Nie, nic się nie zmieniło od twego zniknięcia.

– Szmat czasu mnie nie było. Do rzeczy zatem, Leszek przejmie twe ziemie.

– Nie rozumiem, to jaki w tym interes ma Laskonogi?

– A jeśli Leszek umrze wcześniej niż sędziwy Władysław Laskonogi?

– Rozumiem, to według postanowień zjazdu w Dankowie władzę obejmie Laskonogi lub Henryk Brodaty.

– Niezależnie kto, oni we trzech działają razem, potwierdzili to nie raz.

– Jeszcze Konrad Mazowiecki im przyklaskuje – dodał Świętopełk – Ciągle poszukuje pieniędzy i wojska na granicę z Prusami i Jaćwingami. A jego brat wraz z kuzynami odciągają wszystko w czasie. Aż strach pomyśleć co by było gdyby barbarzyńcy przekroczyli Wisłę po mojej stronie.

Władysław Odonic milczał. Nie wiedział czy już nadeszła pora na wysunięcie swojej prośby do władcy Pomorza. Ciągle nie był przekonany, czy Świętopełk jest na tyle silny charakterem i militarnie aby wspomóc jego wysiłki w walce o tron Wielkopolski. Zręcznie kontynuował podchody.

– Stróże na granicy duńsko-wielkopolskiej na pewno nas zauważyły. Szarif badał tę sprawę gdy ja z żoną popędziłem do ciebie.

– Właśnie – przerwał książę – dlaczego razem z Jadwiga nie przybyłeś do mojego Gdańska?

– Obawiałem się, nie byłem pewny, czy mogę na ciebie liczyć. Ale teraz wiem, że mogę powierzyć los swój, żony i nienarodzonego dziecka w twe ręce.

– Masz rację, mamy wspólnych wrogów – podsumował Świętopełk.

– Szarif zapewne obrobił konie, powinien lada moment tutaj zawitać.

Przed wejściem do komnaty rozległy się rozmowy. Strażnik zawzięcie z kimś dyskutował. Słowa były niezrozumiałe. Ton wskazywał na to, że rzetelnie spełnia swoje obowiązki i nie chce kogoś wpuścić do sali tronowej. Świętopełk nic nie mówiąc przyłożył palec wskazujący do ust dając do zrozumienia Odonicowi by ten zaprzestał mówić, zamarli w ciszy. We wrota rozległo się pukanie.

– Wejść! – krzyknął władca pomorza.

– Panie, giermek przybyłej na gród pani prosi o rozmowę z tobą – przekazał strażnik.

– Niechaj wejdzie. W końcu poznam twojego przyjaciela – uśmiechnął się do Władysława.

Stróż wpuścił opatulonego od stóp do głów w ciepłe futra nieznajomego przybysza z ziemi świętej. Widać było tylko mieniące się oczy.

– Panie, służba chce podać strawę. Wpuścić? – dopytał strażnik.

– Niech wejdą, mają szybko rozłożyć jadła dla moich dwóch gości i dla mnie. Potem niech wyjdą obsłużyć odpoczywającą panią. A ty pilnuj, żeby nikt nam nie przeszkadzał – poinstruował Świętopełk dając ręką znak by stróż odszedł do swych obowiązków.

Służba zaczęła zastawiać stół dziczyzną. Nalewać miód pitny w kufle, zapach wędzonego, jeszcze ciepłego węgorza wypełnił komnatę. Wszyscy uwijali się niczym pszczoły na wiosnę, której tak bardzo wyczekiwali.

– Salam alejkum, książę Świętopełku, prawowity władco Gdańska i Pomorza.

Świętopełk nie rozumiejąc czym przybysz zaczął rozmowę skierował wzrok na Władysława.

– Cóż to znaczy, szwagier?

– Salam alejkum jest to powitanie muzułmańskie. Znaczy pokój z wami.

– Niech pokój będzie z tobą Szarifie. Nie dziw się że znam twoje imię, Władysław zdążył mi je zdradzić.

– Panie, o tobie też wiem dużo. Same dobre słowa me uszy słyszały – odpowiedział zza futer arab.

– Może zdejmiesz odzienie? Nie jest tu ciepło jak w Jerozolimie, ale na pewno cieplej niż na zewnątrz.

– Nigdy tak nie zmarzłem jak tej nocy. Nawet gdy zapada zmrok na pustyni, to człowiek się tak nie wychładza – trzęsąc się z zimna odpowiedział Szarif.

Zdjął rękawice z grubej skóry i odwinął zaledwie głowę. Bardziej z dobrego wychowania niż ciepła. Oczom Świętopełka ukazał się człowiek o ciemnej skórze. Kolorem przypominającej wyrzucony na bałtycką plażę kawał drewna. Zmierzył wzrokiem przybysza.

– On jest na coś chory? - ze zdziwieniem zapytał się Odonica.

– Nie – roześmiał się Władysław – tam jest takie słońce, że ty, książę, jako blondyn z północy, dostałbyś od promieni poparzeń. Ta skóra Szarifa jest przystosowana na inne warunki pogodowe.

Szarif uśmiechnął się. Białe zęby niczym śnieg rozjaśniły okolice ust.

– O! - krzyknął roześmiany książę – ma coś z zimnej północy, śnieżnobiałe zęby.

– O tak, szwagier, oni bardzo dbają o higienę – poważnie powiedział Odonic – zgłębiają również budowę ludzkiego ciała – dodał.

– Przecież kościół zakazuje takich praktyk.

– U nich nie ma kościoła, ich religia pozwala nawet na pośmiertne pocięcie ciała. Oczywiście dla zyskania wiedzy.

Świętopełk skrzywił się. Nie był przekonany, czy do końca wie z kim przystaje i czy zdoła tolerować tak barbarzyńskie praktyki. Zachował milczenie, nie dopytywał. Szybko uciął rozmowę.

– Siadaj Szarifie. Władysławie, częstujcie się. Służba już wychodzi. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Goście wraz z władcą zasiedli na modrzewiowych taboretach wyścielonych skórą z białych owiec. Ogień strzelał w palenisku spalając świeżo dorzucone drewno. Zapach jeszcze ciepłego, wędzonego węgorza wypełnił salę. Świętopełk sięgnął po kufel miodu pitnego. Wstał i wzniósł trunek ku górze.

– Za spotkanie moi goście!

Władysław jednym duszkiem wypił ambrozję do dna. Miód spowił całe gardło i przełyk rozgrzewając ciało. Pobudził umysł i po latach przypomniał językowi o wspaniałym smaku ojczyzny. Szarif zatoczył kuflem kilka okręgów w powietrzu i z bliska powąchał unoszącą się woń.

– Nie pijesz przyjacielu? – zapytał Świętopełk – spokojnie, nie otruję cię.

– To jest trunek prawda?

– Oczywiście, od razu zrobi się cieplej.

– Nie mogę go pić, panie. Religia mi nie pozwala. Nasz bóg patrzy.

– Nasz? – ze zdziwieniem zapytał książę – Jak zwą twego boga? – dodał.

– Allah jest bogiem naszym. Wasz bóg w trzech osobach to też Allah, panie – bez zastanowienia odparł Szarif.

– Dziwna ta wasza religia.

– Ma wiele wspólnego z twoją, panie.

– Mam nadzieję, że zgłębię jej tajniki. Tymczasem częstuj się jadłem.

Arab spojrzał na podanego razem z podpłomykami węgorza. Chwycił w rękę kawałek i zbadał danie wzrokiem.

– Jadacie węże? Egzotyczna ta wasza kuchnia.

Świętopełk wraz z Władysławem wybuchli śmiechem na całą komnatę.

– To nie wąż, to ryba! – głośno, przez śmiech odpowiedział Władysław.

– Wiesz co to ryba? – dopytał Świętopełk śmiejąc się.

– Wiem, jadamy ryby. Ale takich ryb jak węże to u nas nie ma. Nietypowe stworzenie.

– Na mej ziemi jeszcze wiele rzeczy cię zaskoczy Szarifie, przywykniesz.

– Na pewno nie do tego zimna i pogody –odparł uśmiechnięty gość ze wschodu.

Władysław Odonic rzucił wzrokiem na przyjaciela zajadającego się rybą. Nie chciał mu przeszkadzać w delektowaniu. Sam chwycił kawał węgorza i wtopił zęby nie bacząc na ości. Tłuszcz spłynął po brodzie i między palcami. Całość zagryzł chrupiącym podpłomykiem.

– Szarifie, pokaż co przywieźliśmy – poprosił z pełnymi ustami łykając kolejny kęs.

Arab nic nie mówiąc sięgnął za pazuchę. Wyciągnął płaską szkatułę owiniętą w delikatny materiał. Rozwinął zawartość i postawił na stole.

– Trochę skromne te wasze łupy z ziemi świętej – żartobliwie skomentował książę. W głębi duszy oczekując na niezwykłą zawartość.

– To nie łupy, panie. To zabawka, gra strategiczna.

Świętopełk zmieszał się. Nie tak wyobrażał sobie ofertę Władysława. Miał ochotę wyrzucić gości na mróz, żeby zmądrzeli i nie zawracali mu głowy. Tylko ze względu na przyniesioną, dobrą nowinę o śmierci Warcisława powstrzymał się od pochopnych czynności. Jego policzki zaczerwieniały, miód zrobił swoje, ale większość dzieła dokończyła złość.

– Widzę, szwagier, że nie jesteś zadowolony – zaobserwował Odonic.

– Mylisz się. Co jest w środku?

– Też lekceważyłem tę grę – przyznał się Władysław – myślałem, że to dla kilkuletnich chłystków. Ale jest zupełnie inaczej. Szarifie, pokaż zawartość, rozłóż bierki i zagrajmy w Szatrandż.

– W co? – wtrącił z zaciekawieniem Świętopełk.

– Szatrandż, tak nazywa się ta gra. Rozwija szybkie i zwinne myślenie. A to przydaje się na polu bitwy. Uczy planowania i przewidywania. To cnoty władcy. Tego nie da się kupić, to nie przybywa z wiekiem jak siwe włosy. Tego trzeba się nauczyć.

Książę bacznie obserwował jak Szarif selekcjonuje i układa bierki. Skrzętnie obracając figury w ciemnych palcach. Zauważył, że jego dłonie od środka były jaśniejsze.

,,Może się wytarły’’. Pomyślał, nie mając odwagi zapytać.

Skoncentrował się na ułożonych w mgnieniu oka figurach. Pole bitwy zajęły dwie takie same armie. Różniły się tylko kolorami. Jedna z nich była wystrugana z jakiejś jasnej odmiany drewna, zaś druga z ciemnej.

– O co w tym wszystkim chodzi? – przerywając ciszę zapytał władca.

– Przyjacielu, zagrajmy – zaproponował Odonic spoglądając na araba – będziesz się, szwagier, przyglądał na nasze ruchy i rozgrywkę. Zasady wytłumaczę ci później.

Władca pomorza przytaknął głową i bacznie obserwował dynamiczne zmiany na planszy. Dwie armie ruszyły na siebie. Gracze wykonywali na zmianę swoje tury. Pierwsze bierki zeszły poza pole gry.

– Szarifie, jak twoja misja – zapytał Władysław wpatrzony w pole bitwy.

– Mam najnowsze wieści. Skoro pytasz to mogę je bezpiecznie wyjawić.

– Tak – szybko wtrącił Świętopełk – nikt nas nie podsłucha – dodał.

Przyjaciel Władysława Odonica spojrzał na niego. Jakby czuł się niepewny. Nie znał Świętopełka w ogóle. Nawet nie wiedział jak pisze się to imię. Odonic bez słów, samym spojrzeniem uspokoił niepewność Szarifa. Długa tułaczka i walka o życie z przeciwnościami losu splotły kompanów niczym czeladnik wiklinę. Rozumieli się już bez słów. Z ukrytego schowka w szkatułce po bierkach wyciągnął kawałek papieru.

– Proszę, przeczytaj na głos. Ten list miał być skierowany do Laskonogiego – wręczył kawał pomiętego pergaminu – Przechwyciłem go dla ciebie Władysławie.

Odonic rozwinął wiadomość i zaczął czytać na głos.

 

Anno Domini 1220, luty

 

Panie, nasi szpiedzy zaobserwowali dwóch jeźdźców podążających pod osłoną nocy przez ziemie Duńczyków. Kierowali się w stronę Księstwa Pomorskiego. Nie szczędzili sił, jakby przed kimś uciekali. Nie mogliśmy podjąć pościgu na ziemiach Duńskich z powodu tamtejszej wojny domowej. Zniknęli w czeluściach ciemności.

 

Niezwłocznie zniszcz ten list.

 

Świętopełk po usłyszeniu treści zachowywał milczenie i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. A przede wszystkim na reakcję jego szwagra. Władysław Odonic wiedział, że tajemniczy jeźdźcy to nikt inny jak on i ciężarna Jadwiga. Lecz wiadomość o niczym nie świadczyła. Szpiedzy wielkopolscy nie znali prawdy. Natomiast Dobrogost był niegłupim i przebiegłym rycerzem. Zarówno on jak i Odonic wiedzieli o swoim istnieniu. Obaj widzieli również, że Władysław Laskonogi jest stary i unosi się pychą. W bezpośrednim starciu, bez pomocy innych książąt jest słaby.

– Szarifie, mów jak zdobyłeś ten list – zażądał zniecierpliwiony Władysław.

Świętopełk w tym czasie składał myśli w całość. Arab wykonując ruchy na polu bitwy jednocześnie zaczął opowiadać. Podzielność uwagi miał niesamowitą.

– Dostałem się bez trudu do tego miasta co mi wskazałeś na mapie. Nie pamiętam jak się nazywa – myśląc nad grą próbował sobie przypomnieć.

– Poznań – ubiegł go Władysław.

– Dokładnie. Nawet nie wiecie jak łatwo tam wejść. W nocy straż jest pijana. Wszyscy możni świętują twe wygnanie – stwierdził Szarif zbijając kolejne bierki Odonica – na sali balowej był gwar i głośna muzyka. Niczego bym się nie dowiedział więc poczekałem na zewnątrz bacznie obserwując okolicę. W pewnym momencie Laskonogi z Dobrogostem, wbiegł do kościoła.

– Skąd wiesz, że to byli oni? – dopytał spod oka Świętopełk.

– Tak siebie nazywali. Proszę wysłuchaj całej historii, panie. Usłyszałem, że zostawiają stróża pod wejściem, zamknęli drzwi od środka. Więc udałem się wraz z mym rumakiem za róg świątyni. Tracisz armię na lewej flance Władysławie – dodał odnosząc się do sytuacji na polu gry.

– Widzę, opowiadaj dalej.

– Zauważyłem, że światło pochodni kieruje się na wysoką dzwonnicę. Pospiesznie wdrapałem się na zaśnieżony dach i dalej po zmarzniętych pnączach na sam szczyt. Na wysokości ostatniego okna zamarłem w bezruchu. Przysłuchiwałem się ich rozmowie, kurczliwie trzymając się lodowatej rośliny.

– Co mówili? Mówili coś o mnie? – zapytał Władysław przeprowadzając kontrofensywę w centrum pola bitwy.

– A o mnie? – dodał Świętopełk chcąc skorzystać z informacji szpiega.

– Dajcie dokończyć, już tłumaczę. Dobrogost rzuca podejrzenia, że to właśnie ty – z przekonaniem powiedział Szarif spoglądając na Władysława – udawałeś się konno na pomorze. Na temat Jadwigi nic nie wie.

Odonic odetchnął, sytuacja nie była zła. Ta na planszy też malowała się nie najgorzej. Świętopełk bacznie słuchał zapijając miodem kolejne kęsy ryby.

– Ale i tak wiedzą o tobie dużo. O twojej wizycie w Czechach, na Węgrzech i u Niemców. Wiedzą również iż nigdzie nie znalazłeś sojuszników do swojej sprawy i walki o ojcowiznę. Dobrogost wspominał o tobie, panie – Szarif oderwał wzrok od rozgrywki i spojrzał w kierunku Świętopełka – podejrzewa, że Władysław prosi cię o pomoc i udaje się na twój dwór.

– A co na to wszystko mój, stary stryj Laskonogi? – zapytał Odonic – teraz ty tracisz przewagę na prawej flance przyjacielu – dodał zbijając nieliczne już bierki.

– A Laskonogi jest ignorantem. Nie wierzyłem w twoje opowiadania, póki nie usłyszałem z jego ust tak wielkiej arogancji i infantylności.

– Co mówił?

– Nie wierzył w żadne słowo Dobrogosta, Nie docierały do niego oczywiste fakty. Jest rzeczywiście stary i słaby. Choć na dziewki, swawole i trunki ma siłę. Dziwny człowiek, tak samo jak jego księstwo.

– A jak zdobyłeś list?

– Przez lekkomyślnego i porywczego Laskonogiego. Był tak zezłoszczony, pewny siebie, że w gniewie wyrzucił meldunek przez okno. Chwyciłem kartkę i w nogi. Próbowali mnie gonić, jednego nieszczęsnego strażnika musiałem ubić. Są tacy nieporadni, zastraszeni. Słyszałem jak książę Wielkopolski groził stróżowi, że jak puści parę z ust to go zabije a rodzinę sprzeda w niewolę.

– Widzieli cię, a rozpoznają? – dopytał Odonic.

– Nie, nie zgadniecie za kogo mnie wzięli…

– No za kogo? – wtrącił się Świętopełk.

– Za diabła, istotę z piekła rodem.

– Haha, ty masz ciemną skórę a oni ciemne umysły – podsumował roześmiany Władysław.

Świętopełk uśmiechnął się by zamaskować swój dystans do obcego. Wcale nie dziwiła go reakcja Dobrogosta i Władysława Laskonogiego. Szarif stłumił śmiech i mocno skoncentrował się na grze oraz próbie przejęcia inicjatywy w rozgrywce.

– Panie chcesz się dowiedzieć co myśli Laskonogi o tobie? – zapytał spoglądając spod czoła na Świętopełka.

– Oczywiście, mówże – odpowiedział podekscytowany książę.

– Nie docenia cię. Uważa, że jesteś takim samym nieudacznikiem jak twój zmarły ojciec. Niech Allah ma jego duszę w opiece – dodał spoglądając ku niebiosom.

Świętopełk poczerwieniał ze złości. Z impetem uderzył kuflem w stół rozlewając miód pitny. Skupieni przyjaciele oderwali się od gry spoglądając na księcia.

– Suczisyn, Laskonogi! – szpetnie zaklął – Nie ma prawa tak się zwracać o mnie! O władcy Pomorza. Jestem ambitniejszy niż mój ojciec. Udowodnię to temu staremu rozpustnikowi! – wykrzykiwał w złości – Władysławie, daję ci słowo, że pomogę odbić twą ojcowiznę. Ten staruch zapłaci za zniewagę mojej osoby. Toż to na pewno on zabił mego brata Warcisława!

Władysław Odonic już wiedział, że jego plan się powiódł i że znalazł w końcu sojusznika, który zadeklarował współprace. Małymi krokami zbliżał się do celu swego życia. Jedyną poważną przeszkodą był wojewoda Dobrogost. Ale o nim nie myślał, na wszystko przyjdzie czas, przyjdzie czas na zwycięstwo i miód pitny.

– Mat, Władysławie, przegrałeś – oznajmił Szarif wykonując na stole ostatni a zarazem decydujący ruch w bitwie.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • indri 09.02.2020
    Przeczytałem. Szczegółowy komentarz napiszę później.
  • Erwonus 09.02.2020
    Czekam z niecierpliwością
  • indri 09.02.2020
    Erwonus, przeczytałem tekst po raz kolejny. Ciekawie prowadzisz wątek Władysława Odonica, jedynego tak naprawdę spadkobiercy Księstwa Wielkopolskiego. Tutaj akurat dodałbym tylko, że nie wiadomo, czy Jadwiga była siostrą Świętopełka, moim zdaniem najprawdopodobniej nie, ale ponieważ tak naprawdę nie wiadomo skąd się wywodziła, nie dziwię się, że akurat w tym kierunku poprowadziłeś fabułę. Łatwiej mu pewnie było przekonać do współpracy szwagra niż zupełnie nie spokrewnioną osobę. I druga, nie wiadomo, czy Odonic faktycznie był na krucjacie w Palestynie, stąd wątek Szarifa i w dodatku jego akrobatycznej wspinaczki po zamarzniętych pnączach na wieżę w poprzedniej części wydaje mi się nieco abstrakcyjny i dość trudny do wyobrażenia. To tyle uwag z mojej strony.

    Dzięki za tę część, zmusiłeś mnie, żeby sięgnąć nieco do historii tych Piastów, wyobraź sobie że dopiero teraz zaczynam trochę czytać na ich temat. Ciekawie opowiadasz.

    Pozdrawiam
  • Erwonus 09.02.2020
    Dziękuję za opinię. Książka jest fabularna, historią się tylko posiłkuję. Na temat Jadwigi i Odonica masz rację, jak wspomniałeś 'nie wiadomo'. Póki historycy nie odnajdą odpowiednich dokumentów, nagrobków, śladów to nie będziemy wiedzieć nic na temat pochodzenia Jadwigi. Pojawia się pytanie: Dlaczego Świętopełk jako jedyny wspomógł Władysława. Na pewno miał w tym jakiś swój interes. W końcu nie bez powodu dorobił się przydomku 'Wielki'. W tym momencie wchodzi moja fabuła, z którą można się nie zgadzać. Czołem!
  • Erwonus 09.02.2020
    P.S. cieszę się, że zgłębiasz wiedzę o Piastach. Zapewniam cię, że się nie zawiedziesz. Historia tego rodu jest niezwykle barwna i ciekawa. Mam kilka pozycji literackich, naukowych o naszych przodkach. Jeśli chcesz to mogę podać tytuły.Koszt zakupu tych wielu, nowych książek wyniósł mnie nieco ponad 150 zł.
  • indri 09.02.2020
    Erwonus to podaj. Jasienicę Polska Piastów i Polska Jagiellonów czytałem już dawno, i nie mam. Ale to chyba standardy już obecnie nieaktualne. Obecnie przymierzam się do zakupu książek profesora UJ Andrzeja Nowaka "Dzieje Polski". Czytałem recenzje, że to dobre dzieła uwzględniające najnowszą wiedzę.
  • indri 09.02.2020
    Erwonus zapraszam też pod mój tekst o Jadwidze, żonie Henryka Brodatego.

    http://www.opowi.pl/swieta-jadwiga-slaska-a57780/
  • Erwonus 09.02.2020
    Już się zapoznałem i skomentowałem.
  • Bajkopisarz 09.02.2020
    „Władca Pomorza lekceważył prośby więźnia. W natłoku nowych obowiązków zagospodarował chwilę by wysłuchać przybysza.’”
    Nie łączą się ze sobą te zdania. Najpierw lekceważył, potem znalazł chwilę. Brakuje jakiegoś spoiwa, choćby: „Początkowo lekceważył… jednak w końcu…”
    „twarzy milczącego nieznajomego.”
    Skoro go rozpoznał, to już nie jest nieznajomy
    „odwrócił się na nodze”
    Raczej: na pięcie
    „Skazany trzymając rękę na pochwie oręża”
    Skazany – no, nie bo nikt go nie skazał. Zatrzymany, więzień, aresztant, lokator celi…
    Czy ja dobrze rozumiem, że więźniowi pozostawiono broń???
    „Odonica była kusząca, zaś jego wiedza i doświadczenie”
    Zaś raczej wzmacnia pierwsze zdanie, sugerowałby ale/lecz, aby pozostawało w kontrze
    „– Jeśli ci pomogę, to co w zamian otrzymam? - zapytał Świętopełk.
    – Będziesz zadowolony, zaufaj mi.”
    Brakuje choćby cienia konkretu. Bez niego, samo „będziesz zadowolony” brzmi mało przekonująco, nawet do tego by choćby kontynuować rozmowę.
    „stróż dobierając miecza”
    Dobywając
    „Wąskimi, mroźnymi korytarzami pędzili”
    Pędzili czyli bardzo szybko biegli? Ale po co?
    „Dzięki bogu, że powrócił „
    Jeśli bogu jest małą literą, to należałoby gdzieś zaznaczyć, że Odonic nie jest chrześcijaninem i dziękuje innemy bóstwu niż Bóg. Ale chyba jest?
    „Możemy tu bezpiecznie rozmawiać – szybko przerwał Odonic.”
    Chyba powinno to być pytanie
    „dnia co zakończyli żywot swój.”
    W którym zakończyli
    „dlaczego razem z Jadwiga nie”
    Jadwigą
    „żartobliwie skomentował książę. W głębi duszy oczekując na niezwykłą zawartość.”
    Jeśli to osobne zdania, to „oczekiwał”. Jeśli zostawisz „oczekując” to należy połączyć zdania przecinkiem
    „kurczliwie trzymając się lodowatej rośliny.”
    Kurczowo (chyba, ze celowo stylizujesz na błędy językowe Szarifa)

    Trzy dodatkowe uwagi:
    1. Używasz określenia „szwagier”. Może być, ale dla tekstu osadzonego w XIII wieku można by dać „swak” i „szurzy”.
    2. Książę Świętopełk, jako władca Pomorza, nie powinien być tak zdziwiony nową grą. Jest więcej niż prawdopodobne, że z uwagi na położenie znał wikińską odmianę szachów – królewski stół (Hnefatafl)
    3. Przydałoby się słówko wyjaśnienia, jak Szarif tak szybko i dobrze poznał język Słowian.

    Bardzo dobry odcinek, ładnie się akcja zazębia i posuwa do przodu. Intryga wielopiętrowa, ale na razie wszystko jest spójne i dobrze się trzyma kupy.
  • Erwonus 09.02.2020
    Jestem w pracy, do rana. Przeczytalem twój komentarz. Dziękuję, jestem pod wrażeniem, że Ci się chce. Raz jeszcze ślę podziękowania. Na pewno odniosę się do Twoich sugestii. Jak będę w domu to napisze co i jak. Cieszę się, że Cię nie zawiodłem tym rozdziałem. Tak czułem, że Ci się spodoba. Super, że nie gubisz się w wielowątkowej, zazębiającej się historii. Chłopie, ile ja się o czytałem tego tekstu żeby jakoś to się zgrywało, żeby niczego nie pominąć.
  • AtamanRozhovorny 13.02.2020
    Świetny rozdział, przeczytałem z przyjemnością. Było parę potknięć, ale wymienił je już Bajkopisarz, więc nie będę się powtarzał. Max :D
  • Erwonus 15.02.2020
    Dzięki, dobrze mieć takiego Bajkopisarza.
  • AtamanRozhovorny 15.02.2020
    Erwonus oj dobrze, też sobie cenię jego uwagi :D
  • Ozar 03.06.2020
    Wróciłem do twojej serii z wielką ciekawością i nie zawiodłem się. Czyta się bardzo dobrze, błędy pokazał Bajkopisarz, ale one nie wpływają za bardzo na sam tekst. jeden zgrzyt to ten "Szwagier". Kurdę jakoś nie pasuje, raczej kojarzy się z zespołem szwagierkolaska. Może lepiej jakby sobie mówili po imieniu. Co do siostry to już tu ktoś napisał że nie ma pewności, ale w powieści to nie problem. Czytam dalej. 5 Pozdrawiam!
  • Erwonus 07.06.2020
    Dzięki za najwyższa ocenę. Co do siostry, nie ma pewności. Ale również nie ma dowodów na 'nie'.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania