Sześć Księstw Rozdział XIII Wj, XXII, XVII

Rozdział XIII

Wj, XXII, XVII

 

Anno Domini 1221, lato, Poznań, Księstwo Wielkopolskie

 

Koniec lata był wyjątkowo upalny, o poranku słońce mocno grzało, a ciepły wiatr rozganiał puszyste chmury. Władysław Laskonogi spokojnie odpoczywał w swej sypialnej komnacie. Wpatrywał się w sufit i rozmyślał o nadchodzącej egzekucji Małgorzaty. Czuł się bezpiecznie i spokojnie, nic nie mogło przerwać tego sielankowego poranka. W południe, na palcu Świętego Wojciecha duchowieństwo miało wydać osąd nad czarownicą. Małgorzata od kilku dni była przetrzymywana w ciemnym lochu, na zamku Poznań.

,,Życie jest piękne’’ – pomyślał Władysław i przeciągnął się na wielkim, wysłanym lnem łożu.

Nieoczekiwanie sielankę przerwało delikatne pukanie w drewniane drzwi.

– Czego? – ze złością zapytał książę.

Zza drzwi nie było słychać żadnego odzewu. Poranne śpiewy jerzyków, mieszkających na dachach wieży, przeszywały ciszę. Raz głośniej, gdy przelatywały obok okna, raz ciszej gdy wzbijały się pod niebiosa. Ktoś znów zapukał.

– Psia krew – burknął pod nosem Władysław. – Czego!? – wrzasnął.

Ponownie nikt nie odpowiedział. Ktoś pomalutku naciskał na klamkę. Zamek zaskrzypiał a drzwi pomału uchyliły. Laskonogi bacznie spoglądał na otwierające się wrota, w progu pojawiła się postać. Jej całą, smukłą sylwetkę pokrywał ciemny płaszcz, czubek głowy wieńczył ostry kaptur. Władysław niewiele myśląc, opuścił nogi z łoża, stopy poczuły zimną posadzkę. Postać gwałtownie sięgnęła prawą ręką pod płaszcz. Książę chwycił za sztylet leżący na małym, nocnym stoliku.

– Ani mi się waż, gwałcicielu! – postać przemówiła kobiecym głosem i w jednej chwili przyłożyła ostry, błyszczący miecz do tchawicy Laskonogiego. Ten, gdy się skaleczył o sztych, podniósł głowę, nie spuszczał kobiety z oczu.

Do komnaty weszła jeszcze jedna postać. Za jej plecami, na korytarzu, osunął się po ścianie strażnik. Włócznia odbiła się od posadzki, okrągła tarcza potoczyła się niczym moneta po stole u szynkarza.

– Kim jesteście – przez zaciśnięte zęby wydukał Laskonogi – czego chcecie? Złota? Srebra?

– Wezwiesz straż zamkową a moja przyjaciółka przebiję ci szyję – odpowiedziała druga kobieta, spod kaptura wystawały jej rude, niczym kita młodej wiewiórki, włosy.

– Ja cię znam – nieśmiało stwierdził książę – to ty…

– Tak – kobieta zdjęła kaptur – słyszałam całą twoją rozmowę z tym diabelskim biskupem – zapewniła i wyciągnęła sztylet, poprawiła rękojeść w delikatnej, bladej dłoni.

Władysław Laskonogi nie wierzył własnym zmysłom. Z ostrzem na gardle przełykał ślinę. Jego życie spoczywało w rękach pierwszej, zamaskowanej kobiety.

– Myślałeś, że ciosem w skroń odebrałeś mi życie? – zaciskając dłoń na rękojeści rzekła rudowłosa. – Jesteś równie głupi co słaby – stwierdziła z nienawiścią i obrzydzeniem.

– Dlatego teraz zginiesz – dodała zakapturzona niewiasta.

Laskonogi pomału podniósł ręce ku gorze. Serce waliło mu jak młotem, oddech przyspieszył, twarz zaczęła zalewać się potem w kroczu poczuł ciepło własnego moczu.

– Proszę – powiedział szeptem.

– Myślałeś, że jesteśmy twoją własnością? – zapytała nieznajoma – że możesz ze służbą robić co chcesz? – dodała.

Kobieta z kapturem przybliżyła ostrze ku krtani Władysława, sztych mocniej oparł się o skórę. Pojawiła się krew, mała kropla spływała po spoconej skórze. Władca jeszcze mocniej zacisnął zęby, pomarszczył czoło i zamknął oczy.

– Błagam...

– Otwórz oczy – powiedziała kobieta, Władysław nie reagował. – Otwieraj!

Książę podniósł najpierw jedną powiekę, za chwilę uniósł drugą. Zamaskowana dziewka, chwyciła dwoma palcami za swój kaptur. Spokojnym ruchem zsunęła nakrycie głowy. Laskonogiemu ukazała się twarz młodej kobiety.

– Małgorzato – wydukał – wybacz mi proszę, daruj życie – błagał i padł na kolana.

– Wybaczam.

Laskonogi odetchnął z ulgą, cały stres jakby w jednej chwili uszedł w powietrze.

– Ja ci wybaczam – zapewniła Małgorzata – ale Helina nie.

Rudowłosa kobieta wzięła zamach i zza swej głowy wyprowadziła cios. Sztylet zatopił się w klatce władcy. Helina wyjęła ostrze i od razu trysnęła krew. Twarz Laskonogiego pobladła, oczy zastygły. Dziewka jeszcze raz uderzyła, cios sięgnął szyi. Władysław zaczął charczeć, stracił przytomność i osunął się na prawy bok. Helina w amoku rzuciła się na nieżyjącego już księcia. Cios za ciosem lądował to na klatce, to na brzuchu.

– Panie! Panie! – ktoś krzyczał waląc w drzwi.

Laskonogi obudził się cały mokry. Lniane prześcieradła były przesiąknięte od potu i moczu oddanego we śnie. Zdał sobie sprawę, że to wszystko było koszmarem.

– Nie teraz – odpowiedział.

– Panie, mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszym sądzie? – zapytał zza drzwi biskup Paweł.

– Oczywiście, pamiętam – skłamał Władysław – proszę przyślij służbę.

– Tak też się stanie – zapewnił duchowny.

Książę Wielkopolski, dzięki pracy służby, powracał do żywych. W tym czasie na placu Św. Wojciecha zaczynało się kontrastowe przedstawienie. Słudzy Laskonogiego rozdawali kawałki czerstwego chleba. Trafiały się sprószone pleśnią podpłomyki. Jedna z kobiet chwyciła wpółzgniłą papierówkę. Tłum okolicznych mieszczan rzucił się w stronę wyciągniętych kobiecych rąk. Jabłko wypadło z dłoni i stało się celem wygłodniałych ludzi. Na specjalnie wybudowanej, drewnianej konstrukcji zasiadało duchowieństwo. Czyste, niepodarte szaty dostojnie prezentowały tę warstwę społeczeństwa. Za nimi stał, niedokończony, kamienny kościół. Prac zaniechano, gdy zaczęło brakować pieniędzy na wznoszenie budowli sakralnych. Pokąsane zębem czasu i warunkami pogodowymi drewniane rusztowanie, służyło tylko jako żerdź dla dzikiego ptactwa. Udomowione gołębie, już dawno zostały wybite i zjedzone przez mieszkańców, nierzadko na surowo. Na środku placu znajdowało się drewniane podwyższenie. Na jego kwadratowym polu usypany był kopiec suchych gałęzi. Chrust wraz z pionowo osadzonym pniem tworzył stos. Narzędzie machiny sprawiedliwości, niezbędne przy wykonywaniu kary śmierci na skazańcach. Obok stosu palił się ogień, leniwie głaskając naczynie wypełnione czarną substancją. Spóźniony książę, ukradkiem, niespostrzeżenie przemknął się na swe miejsce wśród duchownych. Uwagę poddanych przykuł korowód, na czele którego podążał konno Dobrogost. W środku, przy obstawie straży, powolnym ruchem dreptała Małgorzata. Wychudzona, brudna, bez życia w oczach spoglądała w niebo ku wolnym jerzykom. Tłum zamilkł, wszyscy spoglądali na skazaną kobietę.

– Plugawa! – krzyknął mężczyzna rozdzierając ciszę i rzucił końskim łajnem w Małgorzatę.

– Na stos!

– Kreatura!

– Czarownica! Zabić ją! – dodał ktoś z tłumu.

Poruszenie było ogromne, chmara poddanych ścieśniała się w obrębie drogi korowodu. Straż trzymała porządek nad ludem oddzielając mieszkańców długim, konopnym sznurem.

– Zabić ją! – krzyknęła starsza baba.

Tłum mocno zaczął napierać na strażników dzierżących linę. Niektórzy wyciągnęli dębowe pałki i bili po głowach. Ludzie zakrywali się rękami i uciekali w morze mieszkańców Poznania. Młody mężczyzna wyciągnął sztylet i migiem przemknął się przez ścianę kordonu. Gdy był już w pobliżu skazanej i przymierzał się do wyprowadzenia ciosu to zasypały go uderzenia dwóch mieczy. rozcinając jego tors. Masa rozwścieczonych ludzi, widząc co się dzieje, odpuściła. Strażnicy pozostawali w gotowości. Małgorzata pochyliła się nad konającym, niedoszłym zabójcą.

– Jeszcze dziś będziemy w raju, wybaczam ci.

Mężczyzna skonał a jego krew popłynęła pomiędzy kocimi łbami.

– Co tam się dzieje? – ze strachem w oczach spytał Laskonogi.

– Wszystko jest pod kontrolą, panie – odparł biskup Paweł – Dobrogost poradzi sobie z tą hołotą.

– Mam nadzieję, nie chcę tutaj rewolty – zadeklarował Władysław.

– Głodni poddani nie mają siły by wzniecić bunt, panie – zapewniał biskup – boją się ciebie, już są niewolnikami.

W tym czasie konno zajechał Dobrogost.

– Przybyła skazana, panie – powiedział i wykonał ukłon w stronę pysznie zasiadającej rady.

Władysław Laskonogi kiwnął głową i szepnął coś na ucho biskupowi Pawłowi.

– Dobrogoście, oddaj ten pomiot diabła katu.

Jak książę nakazał tak się stało. Kat chwycił Małgorzatę za przedramię, szarpnął i przyciągnął do siebie. Zebrani poddani zamarli w ciszy. Każdy z nich oczekiwał procesu i surowej kary. Tylko po to by popatrzeć jak płonie, póki co, domniemana czarownica.

– Małgorzato, córko świętej pamięci Barbary – zaczął biskup Paweł – zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? – zapytał otwierając Biblię.

– Tak, ojcze – odpowiedziała modląc się do Św. Barbary. Wiedząc, że wyrok jest już przesądzony, prosiła patronkę dobrej śmierci o bezbolesne konanie.

– Dowody są niepodważalne – surowo odparł biskup – celowo, stopniowo i wbrew woli Boga trułaś księżną Łucję.

– Ojcze, proszę – wydukała przez łzy.

– Zamilcz! – wrzasnął duchowny – twymi plugawymi rękami wysługiwał się szatan! – wykrzyczał.

Kat raz jeszcze szarpnął byłą służkę. Małgorzata spojrzała na przyszłego oprawcę. Zakryta czerwonym, szpiczastym kapturem twarz nie zdradzała żadnych emocji. Widoczne były tylko oczy błyszczące w promieniach słońca. Dając jakąkolwiek, marną nadzieję, że za maską jest jednak człowiek.

– Zgodnie z wolą Bożą, objawioną za pośrednictwem wysokiej rady i księcia skazuję cię na próbę wody – powiedział biskup i wrócił do oskarżycieli by zająć miejsce obok Władysława.

Kat jednym i sprawnym ruchem zawiązał Małgorzacie usta. Słaba kobieta nie była w stanie wyrwać się z uścisku niedźwiedzia, nawet nie próbowała. Powierzyła swą przyszłość Bogu, nieustannie prosząc swą opiekunkę o stawiennictwo u Pana. Tłum bacznie obserwował rozwój wydarzeń. Kat zdjął kocioł z paleniska i chwycił oburącz podrapane przedramiona Małgorzaty. Energicznym ruchem zanurzył jej kobiece dłonie w bulgoczącej, czarnej i rozgrzanej jak piekło substancji. Małgorzata krzyczała przez zakneblowane usta. Niezrozumiały odgłos rozpaczy przedzierał się przez lnianą chustę. Twarz poczerwieniała, a łzy popłynęły po bladych policzkach. Kat wyciągnął jej dłonie na powierzchnię. Smoła spływała po skórze parząc jej kolejne segmenty. Gapie stojący bliżej egzekucji cofnęli się o krok napierając na ludzi z tyłu. Przerazili się poparzonych, czarnych dłoni Małgorzaty. Władysław Laskonogi bacznie obserwował co się dzieje. Na moment odwrócił głowę w stronę biskupa Pawła.

– Dobry miałem pomysł z tą smołą – stwierdził uśmiechając się pod nosem – Zobaczcie! – wykrzyczał w stronę poddanych – nawet wodę zamienia w diabelską maź!

Biskup przemilczał. W otchłani jego zepsutej duszy odezwały się ostatki prawej, chrześcijańskiej części. Jeszcze nieskalanej kłamstwem i rozpustą.

– Przestań! – wrzasnął, po czym wstał – dość!– dodał.

– Co ty bredzisz? – zapytał Laskonogi – na stos z nią!

Kat wstrzymał się, podpierał mdlejącą kobietę.

– Żądam próby ze świętą księgą.

– Co? – nie dowierzał – książę.

Biskup ruchem ręki nakazał służbie przyniesienie Biblii i otworzenie jej na losowej stronie przed obliczem Małgorzaty.

– Co ty wyrabiasz? Ona przeczyta każdy tekst! – krzyczał Władysław – pogrążysz nas.

– To sąd boży, Małgorzata została posądzona o czary – wyjaśniał duchowny – nad wszystkim czuwam ja i kat. Ty, panie, nie masz nic do tego – stanowczo odpowiedział.

Władysław Laskonogi fuknął pod nosem. Szybko przemyślał co może stracić a co zyskać. Konflikt z Duchowieństwem albo co gorsze z Państwem Papierskim, nie wchodził w grę. W tym czasie sługa otworzył pięknie zdobioną Biblię.

– No dalej, czytaj – rozkazał kat. po czym rozwiązał usta Małgorzacie – tylko głośno i wyraźnie.

Wymęczona torturami kobieta spojrzała na Biblię, była w stanie przeczytać pierwszą, zdobioną literę. Przez łzy cierpienia widziała rozmazany świat. Ludzie coś krzyczeli kat niezłomnie czekał na reakcję Małgorzaty. Ta zebrała w sobie ostatnie rezerwy siły woli i przetrwania.

– Laskonogi! – krzyknęła przez łzy – bądź przeklęty! Wiedz, że urodziłam…

Kat uderzył kobietę w twarz.

– Nie bluźnij – burknął gdy ta przewróciła się na bok.

– Małgorzato, córko świętej pamięci Barbary, w imieniu Boga, skazuję cię na śmierć poprzez spalenie na stosie – wydał wyrok biskup Paweł.

Władysław zacierał ręce. Wśród poddanych zapanowała konsternacja. Książę widząc to ruszył do akcji.

– Spójrzcie na tę czarownicę, przeklinającą głowę tego księstwa! Niechaj ogień wypali tego demona mieszkającego w jej duszy.

Kat wciągnął Małgorzatę na drewniany podest i przywiązał do pala, wokół którego usypany był suchy chrust. Chwycił za pochodnię i podpalił drewno.

– Na stos! – krzyknął mężczyzna spośród poddanych.

– Do diabła z nią! – dodała starsza kobieta, dzierżąca w dłoni prosty, drewniany krzyż.

Płomienie w mgnieniu oka rozrastały się.

– Przeklęty – już nie krzyczała, tylko szepnęła pod nosem Małgorzata.

Duszący, siwy dym udusił kobietę. Płomienie rozszalały się na dobre, wyrzucając tlące się części kory. Ciepłe powietrze przegoniło latające nad placem jerzyki. Kat cofnął się, gdy schodził z podwyższenia to trącił nogą kocioł ze smołą. Gorąca ciecz rozlała się po placu. Ciała Małgorzaty nie było już widać, zniknęła w płomieniach i szczypiącym dymie. Iskra, niesiona ciepłym powietrzem, spadła na rozgrzaną smołę. Szum szybkiego zapłonu wystraszył ludzi. Płomienie ogarnęły całą drewnianą konstrukcję. Tłum w panice rzucił się do ucieczki. Krzyki poddanych wypełniły ulicę Poznania.

– Zróbcie coś! – krzyczał wniebogłosy Laskonogi – zaraz całe miasto spłonie!

Władca zauważył dwójkę ludzi, którzy nie uciekali. Na przedzie stała rudowłosa niewiasta. Za nią zakapturzony mężczyzna. Władysław przyjrzał się odsłoniętej twarzy postaci. Rozpoznał w niej znajomą postać, która spod płaszcza wyciągnęła naładowaną kuszę. Laskonogi w jednej chwili rzucił się na ziemię. Wypuszczony bełt pomknął przez tańczące płomienie. Przeszył powietrze i ogień po czym utkwił w nodze księcia.

– Aaa! – wykrzyczał władca.

– Chronić księcia! – rozkazał Dobrogost, po czym zasłonił Władysława własnym ciałem.

– Straż! – krzyknął biskup Paweł – ujarzmić płomienie!

Wszechobecna panika zawładnęła każdym, prócz zamachowców. Kobieta z mężczyzną energicznie wtopili się w tłum uciekających ludzi. Zniknęli równie szybko jak się pojawili.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Zaciekawiony 30.11.2020
    Czy Laskonogi był tak nazywany za życia?

    "W południe, na palcu Świętego Wojciecha" - spory palec miał ten Wojciech, że się tylu zmieściło. Placu.
  • Erwonus 30.11.2020
    Witam, był. Z powodu długich, szczupłych nóg. Był wysokim chłopem, jak na tamte czasy.
  • laura123 30.11.2020
    Ciekawie piszesz. Ja przeważnie w tej poezji siedzę, a tu, pod nosem takie ciekawostki.5
    Pozdrawiam.
  • Erwonus 30.11.2020
    Zachęcam do przeczytania spójnej całości. To fabularyzowana powieść mojego autorstwa. Akcja toczy się od pierwszego rozdziału 1220 roku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania