Poprzednie częściTilia Fuentes – Wstęp I

Tilia Fuentes – Wstęp II

Box i Orviksen stali obok siebie na mostku i czekali, aż Alt i Rothling przyjdą na zebranie załogi. Kapitan przestępował z nogi na nogę, przygryzając lekko opuszki palców, pierwszy oficer zaś bębnił czterema rękami o słup, w którym w zamierzchłych czasach był peryskop. Obecnie zaś wewnątrz specjalistycznie zaspawanej rury mieścił się dodatkowy luk dla kontrabandy.

– Przestaniesz walić tymi łapskami po… Po… Hm. – Kapitan stracił wątek. – Po prostu przestań napierdalać, dobra? Łeb mi od tego pęka, a chciałbym go dowieźć w jednym kawałku chociaż do Asteroidy, z góry dzięki.

Magen przestał bębnić na chwilę, głównie po to, by upewnić się, czy podkradziona wcześniej rudowłosej sterniczce pończocha nie wysunęła się z rękawa. Po chwili podjął ciche bębnienie w innym rytmie.

– Box?

Pierwszy oficer spojrzał na kapitana jednym okiem, nie przestając wgapiać się w pustkę drugim.

– Przestań walić w rurę.

Magen nie zdążył wymyślić żadnej błyskotliwej odpowiedzi, gdyż zza jego pleców odezwał się twardy, saturiański akcent Rothling:

– Słuchaj kapitana, ufoludzie. – Wypowiedzi towarzyszył kpiący ton. Po niej nastąpiło mlaśnięcie.

Jak na komendę odwrócili się obaj, by zobaczyć rozwaloną na fotelu drugiego oficera kobietę. Jadła krwistoczerwonego arkturiańskiego banana, sok ściekał jej po podbródku.

– Wyrażaj się, Rothling. – Głos kapitana miał karcącą nutę, jednak w całej melodii ogólnego, kapitańskiego zakłopotania, utonęła gdzieś między bębnieniem, mlaskaniem a krokami zbliżającego się od drugiego wejścia kompozytora. – Nareszcie, Alt. Siadaj i opowiadaj. Czekamy tylko na ciebie.

Alt, lekko grubawy okularnik i prawdopodobnie człowiek, wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni nieduży przedmiot. Podał go pierwszemu oficerowi, który wyciągnął po niego jedną ze swoich długich rąk.

Stojący na mostku obejrzeli dokładnie przedmiot, ważąc go w rękach i oglądając z każdej strony, co o ile przy kapitanie wyglądało na ocenę wiarygodności świadka, u Magena sprawiało wrażenie, że ów lada chwila wyciągnie szkło powiększające i zgniatacze kciuków.

– Co to jest? – spytał Orviksen.

– Chuj wie. Było w moim koszu na śmieci. – Wzruszył ramionami kompozytor, poprawiając okulary w białych oprawkach.

Box, dwiema rękami trzymając przedmiot, niczym maleńką lunetę, patrzył przezeń na Alta.

– Po co żeś to tu przytargał?

Alt wzruszył ramionami jeszcze raz, wskazał kiwnięciem głowy kończącą banana sterniczkę, która w ręce miała dokładnie taki sam przyrząd. Wyglądał jak miniaturowa gruszka z wypolerowanego na błysk obsydianu.

– Rox? – spytał kapitan, obserwując z niesmakiem, jak kobieta zagniata w rękach skórkę po bananie i rzuca nią w stronę jednej z rąk Magena. Który, oczywiście, złapał, nie przestając bębnić ręką z pończochą w słup. Odrzucił skórkę w kąt, krzywiąc się z niesmakiem.

Rox podeszła do nich i odebrała “ufoludowi” przedmiot. Podrzuciła czarny kształt, łapiąc go drugą ręką, gdzie był już jego bliźniak. Przy zetknięciu stały się żółte i zaczęły wibrować.

– Rothling? – spytał Alt.

– Kapitanie, ma pan jakichś wrogów? – spytała, a gdy ów zdjął czapkę i spojrzał na nią jak niegotowa na macierzyństwo nastolatka na wyniki z wieścią o własnych siedmioraczkach.

– Roox…! – Pogroził jej palcem Alt, który również umierał z ciekawości w kwestii pochodzenia przedmiotu.

– Ktoś nam podłożył podsłuch.

*

Na mostku zawrzało.

Box zaczął machać dwiema rękami, jedną gorączkowo macać się po kaftanie, jakby w obcisłej, białej szacie miała chować się rodzina żyraf, a czwarta zupełnie znieruchomiała.

Alt zdjął okulary, na jego poszarzałej nagle twarzy pojawiła się całkowicie świeża mina, sugerująca napad dolegliwości dotąd galaktycznej medycynie nieznanych.

Kapitan Orviksen zdjął kapitańską czapkę i wciągnął bardzo głośno powietrze, potrzymał kilka sekund i wypuścił powoli, wydając przy tym dźwięk jak umierająca planeta Ka-a z gwiazdozbioru Psa.

– Już? – spytała Rothling, pstrykając palcami wolnej ręki. – Spokój na mostku! Już! - Dała kapitanowi w twarz, aż echo plaśnięcia dotarło do ładowni i z powrotem.

I nagle zrobiło się bardzo cicho.

– Teraz ja wezmę jedno jajko, Alt drugie… I pójdziemy szukać kolejnych. To całkiem proste, kiedy są blisko siebie, zmieniają kolor. Tak, kapitanie?

– Kt… Kto mógł to zrobić? – spytał, wodząc wzrokiem po wszystkich. Alt wzruszył ramionami. Box znieruchomiał.

– Na mnie nie patrz! – zapowiedział, wywracając gniewnie oczami.

– Idź… Idźcie. Ja… My się zastanowię, zastanowimy się, my, eee…

– Kto to mógł zrobić, tak. Zastanawiajcie się – rzuciła od niechcenia Rothling. Zastanówcie się też, kto mi buchnął pończochę.

*

Alt i Rothling szli korytarzem, trzymając czarne przedmioty w wyciągniętych przed siebie rękach i wodzili nimi przy ścianach. Zaglądali do pomieszczeń powoli, metodycznie, przykładając jajka do wszystkich powierzchni.

– Skąd wiedziałaś, że to podsłuch? – spytał okularnik.

– Lata praktyk.

Alt pokiwał głową. Przeszłość sterniczki była, by nie rzec całkowicie czarna, mocno mglista. Mogła równie dobrze sama podłożyć urządzenia podsłuchowe, co robić ich wszystkich w konia. Po co wtedy ten spacer?, pomyślał.

– Oho. – Rothling sięgnęła do garderoby załogi i wyciągnęła stamtąd jeszcze kilka jaj, które z uwagi na własną bliskość, miały kolory od ciemnożółtego do niebieskiego. – Pięć. Razem, jak dotąd, siedem.

– Ciekawe czemu akurat pięć w garderobie, jeśli jest nas czworo…

– Ancilla... – szepnęła Rox. W mijanym lustrze poprawiła czarną opaskę na oku.

– Ancilla? Ancillita? Ancie? Przecież Ancie siedzi na… – Poskrobał się po głowie. – Gdzie ona siedzi?

– W tym sęk. Nie siedzi. – Wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Ale o tym miał nie wiedzieć nikt poza nami.

Przeszukiwanie statku obrodziło w kilkanaście jajek. Kapitan i Box przeszukali jeszcze raz na własną rękę. Albo sześć, gwoli ścisłości. Nic nie znaleźli.

– Po co ktoś miałby umieszczać nasłuch w radtegraficie? – spytał potem kapitan swoich podwładnych. – Przecież i tak przechowujemy tam tylko stare graty Ancilli i Pernille.

Alt szturchnął sterniczkę i gdy spojrzała na niego, wskazał drzwi z napisem “radtegrfit”.

– A propos, kiedy…? – Nie zdążył skończyć pytania, gdy szturchnęła go z powrotem, nakazując milczenie przyłożonym do ust palcem. – Okej, rozumiem.

– Co rozumiesz? – spytał kapitan, wyrwany z cichej dyskusji z Magenem, marszczącym groźnie narośle brwiowe i klikającym w swoim języku różne przekleństwa.

– Nic, nic.

– Jesteś pewien, Alt? – Magen zwrócił swoje stożkowate, wyłupiaste oczy na kompozytora.

– Odpierdol się, ufoludzie. – Parsknęła Rox. – Kapitanie?

– Tak?

– Po co wezwał nas pan na mostek?

*

Po dłuższej chwili, podczas której Box referował, co wcześniej ustalili z kapitanem (wyjąwszy co tłuściejsze szczególiki), odezwała się Rothling:

– A co z... – specjalnie przeciągała zgłoski. – Ancillą?

Kapitan i pierwszy oficer spojrzeli po sobie, jakby ich przyłapano w nocy, z łopatami w rękach i nad świeżo rozkopanym grobem.

– Co z nią? – spytał stosunkowo twardym głosem Magen.

– Co z nią? – zachrypiał kapitan, głosem twardszym acz pełnym wątpliwości. Chrząknął.

Rox pokręciła głową i poszła niespiesznie w stronę sterowni. Po drodze odwróciła się jeszcze i chwilę szła tyłem.

– Powiedzcie mi tylko: przed Falconem, czy po?

– Co? – spytał głupio kapitan. Alt spiorunował go wzrokiem, Box uniósł oboje oczu w górę.

– Po – odpowiedział Magen.

Rox pokiwała głową, odwróciła się i wyszła. Krzyknęła jeszcze coś z połowy korytarza.

– Co powiedziała? – spytał Magen kapitana i Alta. – Nie dosłyszałem.

– “Znajdźcie tę cholerną pończochę” – wyjaśnił kompozytor. – Jesteście głodni?

Pokiwali głowami. Ciągnęli słomki. Alt wyszedł.

– Jaką, kurwa, pończochę? – spytał kapitan. Box wzruszył dwiema parami ramion. – Obudź mnie na pas Bel Andora. – Magen pokiwał głową, zwiesił ją smutno i zasępił się.

Usłyszeli brzęczyk interkomu z kuchni - to Alt dawał znać, że śniadanie gotowe.

– Właśnie, naleśniki! – wykrzyknął Orviksen, uradowany. – Umieram z głodu! Chodź!

*

Za odrapanymi, niedomykającymi się drzwiami z przypalonym napisem, z którego zostały litery “radtegrfit”, w bryle żółtego kryształu stała Pernille.

– Naleśniki – powiedziała przez sen. Jej powieki drgnęły.

Pod jej stopami była wąska szczelina. Kryształ pękał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Adam T 16.07.2018
    Pojawiła się druga, to poleciałem obie.
    Siłą rzeczy zacząłem początkowo porównywać do WO, ale nie ma to sensu na dłuższą metę.
    Mamy czwórkę bohaterów, na koniec pojawia się piąty (na razie tajemniczy, ale pewnie nie bez powodu. Są rozbudowane, blyskotliwe porównania (jakże charakterystyczne), są pokazane zachowania bohaterów, te szczególnie niewiele znaczące, ale tworzące tę specyficzną mozaikę humoru i luzu, a jednocześnie "zahaczenia", bo człowiek dzięki nim wsiąka w tekst, gęba sie zaczyna cieszyć, na dworze leje jak cholera, a ja, mimo że w kosmicznych "pokrakach" z czterema rękami niekoniecznie gustuję, to jednak postacie mają tyle charyzmy, że kupuję temat. No kupuję, i już. Sentyment do WO bardzo tu działa, ale i sam tekst się broni. Żwawo, choć nieśpiesznie, barwnie, z lekkim brudem.
    Na razie tyle spostrzeżeń.
    Pozdrawiaki ;)
  • Nożyczki 19.07.2018
    Bohaterów jest na razie tylu, ale to się (może) zmieni(ć) ;-)

    Cała akcja, intryga itd. dopiero się tworzy, ale zaczyna się pisaniem poczatków ;)
    Cieszy mnie, że mimo niechęci, jesteś tu i czytasz.

    Pozdrowionek
  • Canulas 17.07.2018
    Nooo, a próbuję, aprobuję. Fajna cześć. Nic nie uwierało
    Klimat się buduje.
    No i myślniki... Oczywiście "Boske"
  • Agnieszka Gu 04.11.2018
    No jestem...

    "Przeszłość sterniczki była, by nie rzec całkowicie czarna, mocno mglista. " - taaa, pani sternik ma charakter ;))
    Wszyscy mają pewne charakterystyczne cechy, które fajnie uwypukliłeś.
    Na dziś kuniec, ale wrócę tu :)
    Pozdrowionka :)
  • Okropny 04.11.2018
    Pozdróweczki :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania