Poprzednie częściBez skrzydeł cz 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Bez skrzydeł cz 24

Przyciśnięty ramieniem śpiącego obok Ruki, młody niewolnik nie był w stanie zamknąć oczu. Czuł się zepsuty i zawstydzony własnym zachowaniem. Właśnie wykorzystał swojego pana, chcąc w jakiś sposób wchłonąć w siebie przynajmniej odrobinę odwagi mężczyzny. Właściciel nie chciał z nim spać, ale on niemal błagał, żeby go wziął. Na samą myśl o własnej bezwstydności, chłopak miał ochotę umrzeć, albo ukryć gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. To nie było w porządku, nawet jeśli otrzymał to, czego potrzebował. Urielowi wydawało się, że kiedy Ruka zajmował się nim z taką delikatnością, wszystkie lęki i problemy zniknęły, jak gdyby dotyczyły zupełnie kogoś innego. Przynajmniej na chwilę, bo teraz dopadły go kolejne. Nawet jeśli Atari mówił prawdę i Tobiasz przestał stanowić zagrożenie, to co teraz? Czy Ruka pozwoli mu zostać? A jeśli uzna za zbyt zepsutego, by sprawował pozycję podręcznego i uczył małą Liz? Odeśle go gdzieś, albo przeniesie do domku gościnnego, tam, gdzie mieszkali niewolnicy seksualni?

Sługę irytowała sama myśl, że tak bardzo przyzwyczaił się do swojej funkcji w dużym domu i za nic nie chciał jej stracić. Dzięki stałym obowiązkom czuł się spokojniejszy. Oddzielenie od dziewczynki i AnnySu uświadomiło mu, jak bardzo stały się dla niego ważne.

Zmęczenie niepewnością o przyszłość i ciepło przytulającego go od tyłu mężczyzny sprawiły, że Uriel zasnął. Drzemka jednak nie trwała długo, bo tylko do chwili, kiedy pierwsze promienie słońca wymalowały ściany części sypialnej w złote wzory. Starając się nie obudzić pana, dzieciak ostrożnie wysunął się z pościeli i pozbierawszy z podłogi części od piżamy, ruszył do garderoby. Starannie zamknął za sobą drzwi, zaświecił światło, po czym odetchnął z ulgą. Łóżko i przenośna, składana szafa oraz kilka zestawów ubrań, nadal znajdowało się na swoim miejscu. Jego kącik pozostawiono w takim stanie, jak gdyby dopiero co go opuścił, więc chyba nadal istniała nadzieja, że Atari jeszcze z niego nie zrezygnował.

Podręczny wybrał dla pana trzy zestawy ubrań, a potem zgarnął też ciuchy dla siebie i ruszył do łazienki. Gorąca woda z prysznica powoli zmyła z ciała sługi część bólu i zniwelowała sztywność mięśni. Poczuł się odrobinę lepiej.

Punktualnie z nadejściem siódmej stanął obok łóżka z zamiarem obudzenia właściciela. Postanowił pokazać Ruce, że wszystko, co wydarzyło się w ostatnich dniach, nie będzie miało żadnego wpływu na jego pracę. Mógł nadal być przydatny i dobrze wykonywać obowiązki podręcznego.

- Panie, pora wstawać – odezwał się cicho ze wzrokiem wbitym w skraj kołdry okrywającej Atariego aż po pierś. Wiedział, że jeśli nawet na chwilę jego spojrzenie spocznie na urodziwej twarzy mężczyzny, serce niepotrzebnie mu przyspieszy, a policzki zaczną palić. Wolał tego uniknąć. - Panie, już czas się zbudzić.

Właściciel nie zareagował, a jego oddech nadal był spokojny i równy, jak u człowieka pogrążonego w głębokim śnie. Uriel ostrożnie wysunął rękę, by dotknąć ramienia pana, ale nie zdążył, pisnął jedynie zaskoczony, kiedy schwycony za nadgarstek, został pociągnięty w dół.

- Nie powinieneś był dzisiaj jeszcze wstawać – wymruczał Ruka sennie. Przycisnął tułów chłopaka do odsłoniętego torsu i oparł brodę o czubek jego głowy. - Musi obejrzeć cię Grisza.

- Nic mi nie jest – bąknął zawstydzony sługa. Czuł przy policzku miarowe bicie serca, swojego właściciela i przeklinał własne, wykonujące w piersi dziwne akrobacje. - Jeśli pan pozwoli, chciałbym wrócić do obowiązków.

- Dopiero po badaniu – zarządził Atari i przeciągnął opierającego się niewolnego na drugą połowę łóżka, ułożył w pościeli. Z rozbawieniem obserwował zaczerwienione policzki młodzika, który starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. - Sekretarz za chwilę powinien przynieść śniadanie.

- Tylko nie to - jęknął niewolny, po czym ukrył twarz w poduszce, czym wywołał u pana głośny wybuch śmiechu. - On już wystarczająco mnie nienawidzi.

Śmiech Ruki poniósł się po całym apartamencie. Mężczyzna wyglądał na zrelaksowanego bardziej niż kiedykolwiek, co zirytowało Uriela będącego jednym wielkim kłębkiem rozedrganych emocji.

- To tym się tak denerwujesz? - zapytał właściciel, kiedy wreszcie opanował rozbawienie.

Chłopak nie odpowiedział, przygryzł jedynie wewnętrzną stronę policzka, w próbie powstrzymania się od powiedzenia czegoś nierozważnego. Przyglądał się, kiedy pan chwycił jego prawą rękę i przejechał palcem po konturach tatuażu.

- Nadal nie wiesz, co oznacza ten wzór, prawda? - Czekał na odpowiedź, a kiedy sługa skinął głową, kontynuował: - To, co kazałem umieścić na twoim ciele w widocznym miejscu, oznacza, że jesteś kimś szczególnym. Należysz do mnie i odpowiadasz tylko i wyłącznie przede mną. Nikt inny nie ma prawa nawet na ciebie spojrzeć, jeśli nie chce zmierzyć się z konsekwencjami.

W oczach Atariego przez chwilę migotały srebrne błyski, przygasły jednak, kiedy zdał sobie sprawę, że dzieciak przygląda im się ze strachem.

- Dlaczego ja? - Po chwili przedłużającego się milczenia, pytanie Uriela nie było wiele głośniejsze od szeptu.

Nie rozumiał właściciela, ani jego wyborów. Nie był przecież równie piękny co Tristen, ani tak przebojowy i pewny siebie jak Rubi. Był jedynie szarym stworzeniem, chętnie kryjącym się w cieniu. Szczurkiem właśnie, jak trafnie, pierwszej nocy nazwał go Ruka.

- Nie wiem, pierwotnie był to impuls... - Mężczyzna zamyślił się na chwilę, wracając wspomnieniami do chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył zadziornego chłopaka, gotowego bronić się przed sprzedaniem go na aukcji. Tamtego wieczoru liczył jedynie na odrobinę rozrywki z nową zabawką i nawet do głowy by mu nie przyszło, że sprawy potoczą się właśnie w ten sposób.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi i w progu stanął Gluber z tacą w rękach, Atari przyciągnął do siebie sługę, po czym przykrył jego usta własnymi w długim, omdlewająco powolnym pocałunku.

Robi to specjalnie, żeby rozzłościć sekretarza – pomyślał zaskoczony i zirytowany Uriel. Nie mógł uwierzyć, że mężczyzna zdolny jest do tak dziecinnego zachowania. Spróbował się odchylić, jednak smukłe palce pana, które niepostrzeżenie wplotły się w jego włosy, skutecznie uniemożliwiły ucieczkę. Chłopak jęknął cicho wprost w usta właściciela, po połowie ogarnięty wstydem i przyjemnością.

Ruka wypuścił podręcznego z objęć dopiero w momencie, gdy Gluber skończył nakrywać do stołu i chrząknął znacząco, przypominając o swojej obecności.

- Czy mam dostawić drugie nakrycie? - zapytał, siląc się na uprzejmy ton, choć zdecydowanie mu się to nie udawało.

- Tak – odpowiedział krótko przełożony.

- Nie! – W tej samej chwili sprzeciwił się dzieciak, marząc, by w tej chwili stać się niewidzialnym.

Gluber niemal zgrzytnął zębami, skinął głową w stronę pracodawcy i pospiesznie opuścił apartament.

Uriel jęknął ponownie, zamknął oczy, po czym bezsilnie opadł na poduszkę. Działo się dokładnie to, czego tak bardzo pragnął uniknąć. Nie miał wątpliwości, że teraz już wszyscy się dowiedzą, co wydarzyło się za drzwiami sypialni.

- Nie jest dobrze, teraz mogę spodziewać się nawet igły prosto w serce. - Z tego, że zamiast w myślach, mówił głośno, a zdał sobie sprawę, dopiero kiedy Atari spojrzał na niego pytająco. - Voodu – wyjaśnił. - Pański sekretarz przecież mnie nie cierpi, a teraz... Nie chciałem, żeby wiedział.

- Jesteś mój. - Właściciel przyciągnął do siebie chłopaka i na w pół pieszczotliwym, a na w pół uspokajającym gestem pogładził szczupłe plecy. - On też jest mój. Pobory Glubera są absurdalnie wysokie i powinny wystarczyć, żeby pogodził się sytuacją – wyjaśnił. - Poza tym, w kuchni już od pewnego czasu trwają zakłady... AnnaSu raczej zgarnęła całą pulę.

Uriel skrzywił się lekko. Wyglądało na to, że wszyscy poza nim samym, przeczuwali, że tak to się zakończy.

- Czyli nie odeśle mnie pan nigdzie? - Odważył się wreszcie zadać gnębiące go pytanie, a kiedy Ruka pokręcił głową, odetchnął z ulgą. - Jeśli można, proszę mi powiedzieć, skąd pan się dowiedział, co planuje Tobiasz?

- Doktorek dojrzał was z okna gabinetu i wszczął alarm. AnnaSu zadzwoniła po mnie. Na całe szczęście, nie zdążyłem jeszcze dojechać do centrum. - Na wspomnienie wczorajszego zajścia, twarz Atariego spowił mroczny cień. Przygarnął podręcznego w zaborczym, niemal bolesnym geście, przyciskając do szerokiej piersi.

- Nie zabiłeś go panie, prawda? - Sługa spróbował odrobinę się odsunąć i spojrzeć w oczy mężczyzny. Nawet jeżeli Tobiasz chciał go zabić, Uriel nie czułby się dobrze z myślą, że stał się przyczyną czyjejś śmierci.

- To byłoby zbyt proste. Wiem też o wcześniejszych ofiarach – powiedział Ruka głosem, który wywołał w podręcznym zimny dreszcz. - Dzisiaj rano odwieziono go do burdelu w porcie. Będzie dostawał narkotyki do czasu, aż całkowicie się uzależni, a wtedy z przyjemnością zacznie dawać dupy za działkę. Nieważne jak i komu. Za jakiś czas, jakiś klient pewnie go czymś zarazi i w ostatnich chwilach życia nie będzie myślał o niczym innym, tylko o prochach.

Chłopak głośno przełknął ślinę, usiłując zniwelować ucisk w gardle. Pomimo ciepła płynącego od ciała mężczyzny, ogarnął go chłód.

 

Ruka spojrzał przelotnie na drobną postać podręcznego, który z pełną tacą stanął w drzwiach, a później odwrócił się w stronę okna. Czuł mieszaninę niepokoju i irytacji, nie chciał jednak, żeby Uriel cokolwiek zauważył. Mocniej przycisnął do ucha telefon.

- Obserwuj sytuację, ale interweniuj tylko w razie najwyższej potrzeby – wydał polecenie ściszonym głosem. - Jeśli nic się nie wydarzy, Bastian zmieni cię za dwie godziny.

Przez chwilę stał zapatrzony w otulony delikatnym światłem latarni, wiosenny ogród, gdzie jedna z rabat stała się własnością Liz. Dziewczynka razem z ogrodnikiem zdążyła już posadzić jakieś rośliny i Atari dziękował stwórcy, że czas ich kwitnienia był nadal odległy. Mężczyzna przygotowywał się na wybuch wściekłych, niedobranych kolorów, od których mogły rozboleć oczy.

Wsłuchiwał się w cichy stukot naczyń, kiedy sługa w milczeniu nakrywał do kolacji. Oprócz tej jednej sytuacji, gdy po ich pierwszym razie zmusił chłopaka do zjedzenia z nim śniadania, niewolny niemal z maniakalnym uporem spożywał posiłki w kuchni. Chociaż Ruka wolałby w trakcie jedzenia widzieć przed sobą jego uroczą twarz, zamiast pustej przestrzeni, nie naciskał. Wiedział, że młodzik jeszcze nie do końca pogodził się z nową sytuacją i potrzebował czasu. Na razie musiały wystarczyć mu noce, jednak coraz częściej łapał się na myśli, że staje się zachłanny, a to, co do tej pory osiągnął w kwestii chłopaka, przestało zadowalać.

Atari usiadł na przygotowanym miejscu, ale zamiast przystąpić do posiłku, schwycił za ramię Uriela i pociągnął w dół, sadzając sobie na kolanach. Podręczny nie zesztywniał, tak jak zapewne stałoby się kilka tygodni temu. Zamiast tego przez kilka sekund wiercił się, żeby znaleźć wygodną pozycję, nieświadomy tego, że przez kręgosłup jego pana, przetoczyła się seria wyładowań elektrycznych.

„Mały sadysta” - pomyślał właściciel. Wplótł palce w jasne loki na karku sługi i spojrzał w niebieskie oczy. Podobał mu się fakt, że chłopak nieświadomie i całkowicie naturalnie go uwodzi. Zsunął rękę po plecach, by wreszcie pozwolić jej spocząć w niewielkim zagłębieniu tuż nad kością ogonową. Zarejestrowawszy lekki dreszcz, który przeszedł przez drobne ciało, zamruczał z zadowoleniem.

- Panie, twoja kolacja – przypomniał Uriel, kiedy zdradziecki rumieniec wypełznął mu na policzki.

Uciekł spojrzeniem w kierunku nieprzygotowanego na nocny spoczynek łóżka i przełknął ślinę, a później wrócił wzrokiem do twarzy właściciela i jego ust. Do tej pory nie przypuszczał, że mogą podobać mu się mężczyźni. W szkole zwracał uwagę na co ładniejsze koleżanki, ale po śmierci rodziców nie miał już czasu myśleć o randkowaniu, tak bardzo pochłonęła go opieka nad rodzeństwem. Teraz myśl o błądzących po jego ciele, silnych męskich dłoniach sprawiała, że zasychało mu w ustach i nie potrafił usiedzieć spokojnie. Nie podobało mu się to, ale musiał przyznać przed samym sobą, że dał się oswoić wprawnym pieszczotom i czułym słówkom szeptanym wprost do ucha. Nawet jeśli stanowiły jedynie element gry sypialnianej, lgnął do ciepła, jak gdyby z każdym kolejnym dniem potrzebował go coraz więcej.

Ruka ujął chłopaka pod brodę i zmusił, żeby tym razem otwarcie spojrzał w szare oczy.

- Chcę cię o coś zapytać, szczurku – powiedział lekkim tonem, jednak napięcie ramion zdradzało, że to tylko pozory. - Co byś zrobił, gdybym ci oznajmił, że jesteś wolny?

Podręczny zamrugał kilkukrotnie i lekko ze zdziwienia rozchylił usta. Nie wiedział, skąd właścicielowi wziął się taki pomysł i do czego zmierzał, jednak pierwsze, co przyszło mu do głowy, była myśl, że znudził się swojemu panu zaledwie po tygodniu. Mógł to również być podstęp, albo element jakiejś nowej gry.

Uriel milczał przez chwilę, myśląc intensywnie nad odpowiedzią. Nie chciał urazić Atariego, z drugiej jednak strony nie miał zamiaru też kłamać, bo ostatnio na zatajeniu prawdy nie wyszedł zbyt dobrze.

- Gdybym mógł zrobić, co zechcę... – zaczął, ostrożnie dobierając słowa - chciałbym sprawdzić, jak radzi sobie moje rodzeństwo. Do niedawna... Zanim trafiłem tutaj, zajmowałem się nimi i nie wiem, w jakim stanie jest teraz dom.

- Przecież twoi bracia są starsi, kiedyś muszą nabrać samodzielności – powiedział spokojnie właściciel.

Fakt, że po zajściu z Eriką kazał dokładnie sprawdzić jego rodzinę, wywołał na twarzy podręcznego niewielki grymas.

- Tak, wiem, ale mimo wszystko... A później chciałbym tu wrócić.

- Z policją? - Na twarzy pana pojawił się lekki, złośliwy półuśmiech.

- A dało by to coś? - zapytał Uriel, chociaż pewna siebie mina Ruki była odpowiedzią samą w sobie. - Chciałbym nadal pracować w domu. Wiem, że to nienormalne, trochę jak...

- Nerwowo przeczesał włosy i przygryzł wewnętrzną stronę policzka. - … syndrom Sztokholmski.

Atari jęknął i na chwilę przymknął oczy. Nie do końca takiej odpowiedzi się spodziewał, ale chłopak przynajmniej zdobył się na szczerość, a uczucia, jeśli jakiekolwiek zaczęły w nim kiełkować, nadal mogły pozostawać zbyt wątłe, by szczurek zdał sobie z nich sprawę. Najważniejsze jednak, że chciał zostać – z nim.

- Proszę się nie gniewać. - Uriel źle odczytał wyraz twarzy Atariego. - Ale zostałem porwany i zmuszony do zostania niewolnikiem, a mimo to chcę zostać, to nie jest normalne. To, że tak czuję... że tego właśnie chcę... kto mógłby pragnąć czegoś takiego?

Zawstydzony własnym wyznaniem podręczny miał ochotę uciec i ukryć się w garderobie. Powiedział prawdę i powinien poczuć ulgę, zamiast tego policzki zapłonęły mu żywym ogniem, nie był też w stanie spojrzeć na Rukę. Stresował się, jak pan przyjmie jego koślawe wyznanie, czy go nie wyśmieje, uznawszy chłopaka za zbyt dziecinnego? Poczuł, że oddech mężczyzny zmienia rytm, a sekundę później właściciel ponownie uniósł jego podbródek i pocałował, krótko, a jednocześnie zaborczo, jak gdyby nakładał na wargi Uriela swoją pieczęć.

- Jesteś mój - wyszeptał Atari w usta niewolnego i odsunął się.

Należę do tego człowieka – pomyślał chłopak, tym razem bez cienia irytacji.

- Zastanawiałeś się, gdzie wyjeżdża Grisza raz na dwa tygodnie? - zapytał właściciel po chwili.

- Oglądać i badać nowych niewolników przed aukcją? - odpowiedział pytaniem na pytanie sługa, lekko zaskoczony zmianą tematu. Widział kilkukrotnie, jak lekarz wsiadał do samochodu z szoferem i wracał po kilku godzinach, jednak nigdy nie odważył się go zapytać, gdzie jeździ.

- Nie, po tej, na której tak zabłysłeś, odbyła się jeszcze tylko jedna, a wtedy doktorek jeszcze dla mnie nie pracował. Jeździ odwiedzać rodzeństwo. - Ruka uśmiechnął się szeroko do zaskoczonego młodzika, który wpatrywał się w niego lekko oszołomiony. - To była część naszej umowy. Zaskoczony?

- Tak. Czyli AnnaSu mówiła prawdę, że chodziło tylko o niego? - Uriel przypomniał sobie rozmowę z kucharką sprzed kilku dni. - To po co straszył pan wdowę i kazał pobić Griszę, kiedy pojawił się pod bramą?

- Musiałem go jakoś zwabić, a nastraszenie macochy było najprostszą metodą, jaka przyszła mi do głowy. Później wystarczyło jeszcze tylko sprawdzić, jak bardzo jest zmotywowany. Chwali mu się, że nie odpuścił, nawet kiedy dostał lanie, dlatego też pozwoliłem mu na pewną swobodę.

- A gdyby coś poszło nie tak? - Sługa aż zatrząsł się z irytacji nad nieprzemijającą pewnością siebie właściciela.

- Nie miało takiego prawa, mój człowiek dokładnie zbadał sytuację rodzinną doktorka i powód, dla którego zwolniono go z kliniki. Można powiedzieć, że wyleciał za zbyt miękkie serce. Gdyby było inaczej, nigdy nie dopuściłbym go w pobliże Lizi. - Kiedy chodziło o dziewczynkę, w głosie Atariego dało usłyszeć się nieustępliwość. - A co do ciebie szczurku, skoro znasz już prawdę, również mam propozycję. Jeśli ładnie poprosisz...

Ruka nie zdążył powiedzieć nic więcej, kiedy siedzący na kolanach chłopak zarzucił mu ręce na szyje i pocałował z nieznaną dotąd żywiołowością. Poczuł wilgoć na policzku. Uriel płakał.

Tak niewiele było potrzeba, by uczynić dzieciaka szczęśliwym – pomyślał właściciel, odsuwając odrobinę niewolnego i odgarnął z jego policzka zabłąkany kosmyk.

- Dziękuję – szepnął podręczny, a jego oczy lśniły nie tylko od łez, ale i nietajonej radości.

- Jeszcze nie poprosiłeś, ani ładnie ani w ogóle. - Atari nie mógł odmówić sobie odrobiny złośliwości

- Wiem, ale i tak dziękuję.

Sługa pisnął zaskoczony, kiedy jedna ręka mężczyzny wsunęła mu się pod kolana, druga objęła plecy i został poniesiony w stronę łóżka. Zanim ostrożnie ułożył go w pościeli, ponad ramieniem pana spojrzał na zastawiony stół, pomyślał, że za kilka godzin będzie musiał zejść do kuchni, żeby odgrzać przynajmniej część kolacji.

 

Gabriel czuł, jak bardzo poci się pod starą, wyglądającą na niespecjalnie czystą kurtką. Razem z bratem starannie przygotowali kostium, przy czym przekopali cały strych i wyciągnęli z worka modne przed dwudziestu laty ubrania po ojcu. Poprawił czapkę, spod której wymykało się kilka jasnych loków, dających zapowiedź ukrytej pod materiałem złocistej aureoli i dotknął kolczyka z nadajnikiem. Co kilka minut dyskretnie spoglądał w stronę okna na pierwszym piętrze kamienicy po przeciwnej stronie ulicy, skąd przez cały czas obserwował go Raziel. Obecność brata nie dawała takiego poczucia bezpieczeństwa, jakie zakładali planując akcję. Tak naprawdę żaden z nich nie był w stanie przewidzieć, jak potoczą się sprawy, jeśli naprawdę dojdzie do porwania. Mogło wydarzyć się wszystko, od zabrania kolczyka, poprzez uszkodzenie sprzętu, aż po odkrycie obecności bliźniaka i zabranie również jego. Myśl o takim obrocie sprawy wywoływała u chłopaka dreszcz przerażenia. Wtedy nie odnaleźliby Uriela, Erika zostałaby całkiem sama, a oni dwaj... Lepiej było nie myśleć.

Na dźwięk zamykanych z trzaskiem drzwi od samochodu Gabriel drgnął lekko i spiął się, nie tak bardzo jednak, jak pierwszego dnia, kiedy każdy podejrzany dźwięk wywoływał chęć do ucieczki. Przez ostatnie dwa dni pojawiali się tylko ludzie, pozostawiający w bramach worki ze śmieciami, a czasem jakiś drobny diler, oferujący towar wątpliwej jakości mieszkańcom slamsów. Teraz jednak odgłos był inny i młody mężczyzna spojrzał w stronę, z którego dochodził. Zamarł, a stopy jakby wrosły mu w podłoże. Nerwowo przełknął ślinę.

Wjazd do zaułka niemal w całości zastawiał czarny van, z którego rozsuniętych bocznych drzwi wysiadło dwóch rosłych, na czarno ubranych mężczyzn. Nie zasłaniali twarzy pewni, że przyszłe ofiary nie będą miały szansy na nich donieść. Musieli czuć się bezkarni.

Gabriel z trudem powstrzymał się przed odruchem ratowania własnej skóry i ucieczką. Przecież wszystko szło zgodnie z planem, właśnie dlatego razem z Razielem spędzili pomiędzy starymi ruderami ostatnie dni.

Nie mógł i nie powinien spieprzyć wszystkiego, tylko dlatego, że obleciał go strach. Pochylił głowę i z uwagą zaczął przyglądać się rozwiązanemu sznurowadłu. Starał się wyglądać na łatwą, nieświadomą ofiarę. Kogoś, kogo łatwo można było zgarnąć z ulicy.

Drgnął dopiero, kiedy jeden z oprychów zawołał bezpośrednio do niego.

- Hej, młody, nie chciałbyś zarobić trochę grosza? - zapytał facet, starając się przybrać życzliwy wyraz twarzy, Gabrielowi jednak skojarzył się z gotowym do posiłku rekinem. - Nic trudnego, a forsa niezła.

- Co miałbym zrobić? - Bliźniak powoli uniósł głowę, pozornie zainteresowany propozycją. Wsunął ręce do kieszeni, nie chcąc pokazać ich drżenia i na nogach jak z waty zrobił pierwszy krok w stronę obcych.

Kiedy ciężka ręka opadła mu na ramię i ścisnęła mocno, przytrzymała w miejscu, zesztywniał. Spojrzał w bok. Nie zauważył wcześniej trzeciego mężczyzny, który musiał w jakiś sposób zakraść się do niego od tyłu.

Przybyły nie przypominał z wyglądu zbirów przy aucie. W odróżnieniu od nich miał długie, ciemne włosy związane w kucyk i ostre rysy twarzy, nadające mu wygląd indiańskiego wojownika. Od łapaczy odbiegał również strojem, ubrany w jeansy i zasuwaną bluzę moro.

- Zabieraj brata i znikajcie stąd, głupie szczeniaki – warknął cicho i pchnął zaskoczonego chłopaka w stronę kamienicy. - Żebym was tu więcej nie widział. Już!

Gabriel nie był w stanie zaprotestować, jedynie otworzył i zaraz zamknął usta, po czym ruszył pędem w stronę bramy. Obejrzał się tylko raz, by zobaczyć, jak nieznajomy podchodzi do samochodu i rozmawia z wyraźnie zdezorientowanymi facetami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania