Bez skrzydeł cz 9
Rozebrał się, a poskładane rzeczy odłożył na wolną półkę, postanowił jednak zaryzykować i zostawić bieliznę. Na widok szczoteczki i nici dentystycznej, którą razem z pastą i podpisaną jego imieniem karteczką, ktoś zostawił przy umywalce, coś ścisnęło go od środka. Nigdy nie przypuszczał, że coś tak zwykłego, jak mycie zębów, sprawi, że w obecnej sytuacji choć trochę poczuje się na powrót człowiekiem.
Kiedy opuszczał w miarę bezpieczną przestrzeń i przemykając pod ścianą, starał się dotrzeć do drzwi garderoby, Ruka spojrzał na niego znad monitora.
- Powinienem cię zamknąć na klucz, ale nie zrobię tego – powiedział, nie komentując pozostawionych przez chłopaka szarych bokserek. - Wiedz jednak, że jeżeli opuścisz swoją sypialnię przed wyznaczoną porą, uznam, że bardzo chcesz znaleźć się w mojej pościeli. Pode mną.
Z rozbawieniem obserwował, jak twarz nastolatka to blednie, to czerwienieje na przemian, zanim drzwi garderoby nie zamknęły się z cichym stuknięciem. Podobało mu się, że chłopak nadal był całkowicie niewinny, a emocje, których nie potrafił ukryć, szczere i czyste. Były luksusem, na który on sam nie mógł sobie pozwolić.
Drobna blondynka skrzywiła muśnięte błyszczykiem usta i odłożyła czasopismo, kiedy drzwi lodówki zamknęły się z trzaskiem.
-Tu znowu nie ma nic prócz światła. - Razjel usiadł przy kuchennym stole naprzeciw siostry i spojrzał z wyrzutem. - Czy to nie ty miałaś dzisiaj zrobić zakupy? Czy to naprawdę takie trudne?
- A próbowałeś kiedyś? - odpowiedziała pytaniem, czując na plecach nieprzyjemny dreszcz, wywołany wspomnieniem wizyty w supermarkecie. - Nawet nie wiedziałam gdzie na tych regałach mam czego szukać. I ci wszyscy ludzie, te kolejki. Do tej pory jedzenie zwyczajnie było w lodówce. Uriel napełniał ją, kiedy wracał z wykładów, my nie musieliśmy.
Oboje westchnęli i zapatrzyli się w przestrzeń. Czuli, że sytuacja związana z nieobecnością brata zaczyna ich przerastać. Zwyczajnie sobie nie radzili.
- To już cztery dni. - Usta Eriki wygięły się w podkówkę jak u małej dziewczynki. Ten drobny grymas, zwykle był w stanie skłonić każdego, do spełnienia wszystkich jej kaprysów, nie mógł jednak sprawić, że Uriel wróci i wszystko będzie jak dawniej. - Czy myślisz, że miał nas tak całkowicie dosyć? Tak zwyczajnie odszedł, a to, co powiedział, o próbie odzyskania broszki po mamie było tylko wymówką?
Starszy brat nie spojrzał na nią, przeczesał jedynie palcami pasma blond loków, charakterystycznych dla czwórki rodzeństwa i wzruszył ramionami.
- Naprawdę nie wiem. Obdzwoniłem wszystkie szpitale i posterunki w mieście, ale nigdzie nie było po nim śladu, więc chyba nic mu nie jest.
- A koledzy ze szkoły? Z nimi też się kontaktowałeś, może chcąc nas ukarać, zadekował się u któregoś? - Erika rozpaczliwie uczepiła się ostatniej szansy, na wyjaśnienie. Chroniła w sobie ten ledwie tlący się płomyk nadziei, ale następne słowa brata zdmuchnęły go bezlitośnie.
- On nie miał przyjaciół. - Mówiąc te słowa, Razjel skurczył się odrobinę w sobie. Był najstarszy, jednak jego dotychczasowe życie płynęło dosyć beztrosko, od kiedy obowiązki głowy domu przejął młodszy brat. - Po zajęciach wracał przecież od razu do domu.
Garderoba okazała się pomieszczeniem dorównującym wielkością reszcie apartamentu i przypominała ekskluzywny salon odzieżowy. Kiedy Urielowi udało się odnaleźć włącznik światła, jego oczom ukazały się szeregi otwartych szaf, wypełnionych gotowymi do założenia kompletami odzieży, w przezroczystych pokrowcach. Przez środek pomieszczenia ciągnęły się gabloty z dodatkami.
Miejsce do spania dla nowego niewolnika przygotowano pod przeciwległą ścianą, na wprost drzwi. Wszystko, począwszy od polowego łóżka, poprzez pościel i nocną szafkę z budzikiem, wyglądało na nowe i wybrane zapewne przez osobę, która wcześniej dostarczyła przybory toaletowe. Przenośna szafa z metalowych prętów zawierała kilka zestawów ubrań, dokładnie takich samych, jak te, które kazano mu nosić dzisiaj. Grafitowe koszule i czarne spodnie miały stać się czymś na kształt uniformu młodego niewolnika.
Uriel przysiadł na krawędzi łóżka i wziął do ręki kartkę papieru leżącą na poduszce. Nakreślona starannym charakterem pisma i pozostawiona z pewnością przez sekretarza, zawierała instrukcje dotyczące jego przyszłej pracy w rezydencji. Starannie przejrzał zapiski i odetchnął z ulgą. Nie wiedział czego się spodziewać, jednak przydzielone mu zadania nie były trudniejsze, niż codzienna opieka nad trójką jego rozbestwionego rodzeństwa. Gdyby tylko Pan stracił nim zainteresowanie, byłby w stanie przetrwać i doczekać szansy na ucieczkę.
Uriel otworzył oczy, zdumiony, że udało mu się w ogóle zasnąć. Brak okien w pomieszczeniu utrudniał rozeznanie się w porze dnia, dopiero podświetlane wskazówki zegarka uświadomiły mu, że spokojnie przespał całą noc. Dochodziła godzina szósta, pora, o której powinien zacząć pierwszy dzień pracy.
Zaświecił niewielką lampkę i jeszcze raz przejrzał instrukcje. Na pierwszym wieszaku przy drzwiach znajdowały się trzy, starannie wybrane na dzisiaj komplety ubrań, na każdą okoliczność, począwszy od garnituru, a skończywszy na stroju sportowym. Chłopak przyjrzał się im dokładnie, by następnego dnia samemu sporządzić podobny zestaw. Miał dziwne przeczucie, że sekretarz pana z radością poczeka na jakiekolwiek potknięcie, notatkę jednak sformułował tak, by w razie czego, nawet część winy nie mogła spaść na niego.
Kiedy naciskał klamkę, zabierając ze sobą trzy pokrowce i własne ubranie, czuł, jak mocno z nerwów bije mu serce. Nic nie dawały wymówki, że pierwszy dzień nowej pracy zawsze niesie ze sobą stres. To nie była zwykła robota, z której mógłby się zwolnić, albo zostać wylanym. W przypadku niedopełnienia obowiązków mógł go czekać zupełnie inny wymiar kary, o którym wolał nawet nie myśleć.
Wykonał wszystkie punkty, starannie odhaczając je w głowie, starając się jak najdalej odwlec moment budzenia Ruka, ta chwila musiała jednak nadejść.
- Panie, pora wstawać – odezwał się niezbyt głośno, stając przy wezgłowiu łóżka, ale ciche słowa nie wywołały żadnej reakcji.
Przyglądając się twarzy śpiącego, pozbawionej teraz tak charakterystycznego, złośliwego uśmiechu, uznał, że mogła ona śmiało konkurować z dziełami mistrzów dłuta. Proporcjonalne rysy, wyraźne kości policzkowe i kwadratowy podbródek, nawet we śnie emanowały siłą i pewnością siebie. Zero blizn, czy czegokolwiek, co mogłoby uzewnętrznić zgniły charakter, być czymś w rodzaju ostrzeżenia.
Kiedy mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na Uriela przytomnym, całkiem rozbudzonym wzrokiem, nastolatek cofnął się przestraszony.
- Napatrzyłeś się wystarczająco? - zapytał rozbawiony i z przyjemnością obserwował, jak twarz, szyja, a nawet uszy młodego niewolnika robią się czerwone.
- Nie, Panie, ja tylko...- zająknął się chłopak i natychmiast odwrócił wzrok, kiedy jego właściciel odrzucił kołdrę, by wstać, ubrany jedynie w pojawiający się jak na zawołanie arogancki półuśmiech.
- Śniadanie ma znaleźć się na stole za trzydzieści minut, więc jeśli też chcesz zdążyć zjeść, powinieneś być już w drodze do kuchni – rzucił, mijając chłopaka i kierując się do łazienki, przystanął jednak, jak gdyby o czymś sobie przypomniał. - Aha, Szczurku, niech AnnaSu zmieni ci opatrunek.
- Dobrze, Panie. - Nie czekając na dalsze polecenia, Uriel pospiesznie ruszył ku drzwiom.
Perspektywa posiłku i obecności miłej kucharki sprawiła, że prawie biegiem puścił się po schodach. Nie musiał pytać nikogo o drogę pomimo rozmiarów rezydencji, dobra orientacja w terenie pozwoliła mu bez problemu dotrzeć do kuchni.
W porównaniu z wczorajszym popołudniem, o poranku pomieszczenie tętniło życiem. Kilku mężczyzn w czarnych uniformach ochrony, rozmawiało ściszonymi głosami, stojąc przy ekspresie do kawy i nawet nie zwrócili na niego uwagi. Młoda, może kilkunastoletnia dziewczyna, siedząc na drewnianym stołeczku, obierała jarzyny, jednocześnie próbując namówić do zjedzenia śniadania rudowłosą Liz. Jej wysiłki nie przynosiły wyraźnego efektu, bo ubrana w ciemnozieloną sukienkę z falbankami panienka z niechęcią grzebała łyżką w postawionej przed nią miseczce, nie mając ochoty na jej zawartość.
- Wreszcie jesteś, aniołku! - AnnaSu uśmiechnęła się na widok chłopaka i prawie przemocą usadziła na jednym z krzeseł przy stole, po czym przyjrzała mu się uważnie. - Lepiej wyglądasz. Śniadanie dla panicza będzie gotowe za kilka minut, a za ten czas i ty zdążysz zjeść.
- Dziękuję – odpowiedział Uriel i chyba po raz pierwszy od tygodnia na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
W kuchni czuł się spokojniejszy, a obecność kucharki, pomimo że ślepo wielbiącej swojego pana, dawała poczucie bezpieczeństwa.
- Czy mógłbym prosić, żeby zmieniła mi pani opatrunek? - zapytał, kiedy starsza kobieta postawiła przed nim miskę z parującą owsianką i spodeczek z miodem.
Zniszczona ciężką pracą dłoń pogładziła jego jasne włosy. Zaraz potem AnnaSu zakrzątnęła się przy szafce i usiadła naprzeciwko ze świeżym bandażem i środkiem dezynfekującym. Po zdjęciu starego opatrunku, na widok szpecących nadgarstek szwów, skrzywiła się lekko i pokręciła głową.
- To co zrobiłeś, było głupie. - Ostrożnie przemyła brzegi rany. - Bez względu na to, co wydarzyło się wczoraj i co popchnęło cię w tym kierunku, wiedz tylko, że życie masz jedno. Czasami lepiej jest ugiąć karku i żyć, bo dla każdego z nas kiedyś wychodzi słońce.
Uriel zanurzył łyżkę w owsiance i skierował ją do ust, wdzięczny, że ma się czym zająć. Czuł, jak gdyby miał za chwilę pęknąć i wykrzyczeć tej miłej kobiecie, jakim skurwiałym zwyrodnialcem jest uwielbiany przez nią pan. Nie potrafił pojąć, jak po tylu latach w posiadłości nadal mogła mówić i myśleć o nim z tak szczerym oddaniem. Przecież musiała wiedzieć, co działo się za drzwiami apartamentu, a on z całą pewnością nie był pierwszą taką ofiarą, Zaczynało się w nim gotować, rozumiał jednak, że bezpieczniej było milczeć. AnnaSu była jak dotąd jedyną, naprawdę przychylną mu osobą i bardzo nie chciał stracić tej sympatii.
Pochłonięty studzeniem własnych emocji nie zauważył, kiedy mała dziewczynka zsunęła się ze swojego miejsca i stanęła obok jego krzesła. Zwrócił na nią uwagę, dopiero kiedy lekko pociągnęła za rękaw szarej koszuli.
- Widziałam cię wczoraj. - W dziecięcym głosie słychać było niezadowolenie, ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, mówiła dalej. - Jesteś nawet ładny, ale to przez ciebie nie pozwolono mi wrócił po kolacji do apartamentu.
- Liz, to co mówisz, jest bardzo niegrzeczne – skarciła ją kucharka, po czym przepraszającym tonem zwróciła się do Uriela. - Troszkę ją rozbestwiliśmy i mamy za swoje, ale była taka biedniutka, kiedy młody panicz ją przywiózł. Wczoraj po raz pierwszy, od kiedy tu mieszka, nie mogła przed snem życzyć panu dobrej nocy i złościła się prawie do północy. Nie gniewaj się na nią.
Niewolnik wspomniał drobną postać, która wczoraj w pośpiechu graniczącym z paniką opuszczała sypialnie. Powoli przestawał cokolwiek rozumieć. Jak mogła chcieć wracać do tego pokoju? Do tego człowieka? Czy było możliwe, by tak szybko dało się zniszczyć niewinną, dziecięcą duszę?
Zadrżał lekko i postarał się przywołać życzliwy uśmiech, jeden z tych, którymi zwykle obdarzał stare, nudne sąsiadki. Nie chciał, by jego prawdziwe emocje ujrzały światło dzienne i wystraszyły dziewczynkę. Nadal planował zabrać ją ze sobą w czasie ucieczki, potrzebował więc jej zaufania i przyjaźni.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że to dla ciebie takie ważne – odezwał się łagodnie, po czym szybko zmienił temat. Sam miał przecież młodszą siostrę, wiedział więc jak dotrzeć do małej. - Twoja sukienka jest naprawdę bardzo ładna, zdaje mi się, że nigdy takiej nie widziałem. Jak dla księżniczki.
Wydawało się działać, Liz wyprostowała się dumnie i skinęła głową.
- Bo została uszyta specjalnie dla mnie, a wczoraj taką samą dostała mała Liz, moja lalka – wyjaśniła i wysunęła ręce, w których trzymała miniaturową, porcelanową kopię samej siebie.
Uriel domyślał się, że nie tylko sukienka została zrobiona na zamówienie. Podobieństwo zabawki do dziewczynki, począwszy od rudych loków, a skończywszy na masie piegów zdobiących zadarty nosek, nie mogło być przypadkowe. Tylko jaki cel miał w tym jego pan? Czy to dziecko też miało być jak on sam, trofeum, rasowym szczeniakiem, którym mógł się popisać?
Mimowolnie spojrzał na odsłonięte nadgarstki dziewczynki i odetchnął z ulgą, nieznalazwszy na żadnym z przegubów srebrnej błyskotki. Przynajmniej tego zaoszczędzono temu biednemu stworzeniu.
Pomimo początkowego naburmuszenia, Liz okazała się dzieckiem bardzo pogodnym i kontaktowym, a kiedy już znalazła słuchacza, jej małe usta niemal się nie zamykały, czym przypominała odrobinę starą kucharkę.
- Dobrze, robaczki – przerwała im AnnaSu w momencie, kiedy dziewczynka zaczęła z imienia przedstawiać wszystkie swoje zabawki. - Porozmawiacie sobie później, bo ktoś ma do wypełnienia obowiązki, a ktoś inny powinien wrócić na swoje miejsce i zjeść wreszcie śniadanie. Idź aniołku, bo panicz pewnie już czeka, a wierz mi, nie ma nic straszniejszego niż głodny pan domu.
Uriel poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, jednak kucharka uśmiechnęła się lekko i puściła do niego oczko.
- Nie bój się, zapewniam, że będzie wolał zjeść moją jajecznice, niż ciebie.
Wcisnęła chłopakowi w ręce wypełnioną po brzegi tacę i lekko popchnęła w stronę drzwi.
Komentarze (14)
szósty wers "w mirę" "pod ściną"- nie, to coś innego pewnie, ale od razu tor umysłu zbacza jak sobie przerobi na mirrę - zboczeństwo yankowe i ścinę wdroży.
Nie ma pośpiechu, jak wracasz spać, to wyśpij się też za mnie.
Pozdrawiam.
Niby nic aż tak trwożącego, miejsca nie ma, a jednak jest coś nie tak jakby.
Jak spacerowanie, pod czymś, co za chwile, może zlecieć na głowę.
Tak jakoś→zdaniem mym:)↔Pozdrawiam:)↔%
pisania temu podoła.
Trzyma kciuki : )
Dziękuję Ci pięknie i pozdrawiam.
*To co zrobiłeś, było głupie.../ masz 3x co w tej wypowiedzi;
*nie pozwolono mi wrócił/wrócić;
"emocje, których nie potrafił ukryć, szczere i czyste. Były luksusem, na który on sam nie mógł sobie pozwolić". – Ha! Czyli miałam rację, że jest głębszy powód jego zachowania :)
No i mamy scenkę z rodzeństwem. Krótką a treściwą, dobre wtrącenie, nieco nakreślające sytuację. Do tego okazuje się, że chłopiec nie jest takim wcale chłopcem, a opiekunem rodzeństwa, uczniem/studentem i do tego ma kilka talentów w standardzie. Domyślam się, że szantaż jest wymówką i Pan raczej by dziewczynki nie skrzywdził. No ale czekam na dalsze losy. Jest super. Na pewno będę cię odwiedzać w kolejnych częściach. Pisz, pisz dalej :D
powtarzała, aż stałoby się to nudne, więc zrobię to tutaj.
Tak więc dziewięć razy dziękuję. Kiedy zobaczyłam mnogość Twoich komentarzy, byłam bardzo
mile zaskoczona i wdzięczna, że chciałaś przebrnąć przez wszystkie części.
Wiem, że technicznie bywa różnie, bo teksty cechuje zaimkoza i przecinkoza, pewnie jeszcze jakaś
inna oza, ale cały czas z tym walczę.
Dobrze wyczuwasz bohaterów, ale przyznanie Ci racji w ich ocenie pewnie będzie czymś na kształt
spojlera, więc cicho sza : )
Wszyscy bracia mają imiona archaniołów : )
Korzystając z Twoich sugestii pod częściami, sporo uda mi się poprawić, nie zmienię jednak szyku
w zdaniach (to chyba część mnie i zmieniony zapis wydaje mi się mniej poprawny).
To samo tyczy się Ruka, chwilowo nie odmieniam jego imienia, choć były już takie propozycje.
Bardzo chcę doprowadzić tę historykę do końca, chociaż nie będzie to raczej nic wielkiego.
Dziękuję i zmotywowana wstawię w środę kolejną część.
Tak szczerze, to mam ochotę wydrukować ten komentarz i schować do portfela, tak żeby
był na czasy, kiedy najdzie mnie zwątpienie.
Jeszcze raz dziękuję, z głębi rozpromienionego serca.
Pozdrawiam i myślę o wiesz o czym
Musi mieć powody. Co do Liz, ten mały diabeł będzie miał swoje momenty : )
Dziękuję Ci pięknie za czytanie.
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania