Crime Centre Story cz 1

Michael

 

Kiedy tylko opuściłem helikopter, szybko zszedłem z dachu i ruszyłem w stronę swojego nowego biura.

To był dobry dzień. Zadowolony z siebie szedłem szybkim krokiem, mijając kolejne cele.

Już dawno straciłem nadzieję na to, że po tym życiowym błędzie, jakim było wstąpienie do policji, znajdę jeszcze porządną robotę, a tu proszę! Cholera, pięć lat w drogówce, sześć w S.W.A.T. , trzy jako detektyw śledczy, i siedem pilnowania jakiś popaprańców nareszcie dały plon. Jednak jest jeszcze jakaś sprawiedliwość na tym zawszonym świecie. No bo może i nakłamałem tu i ówdzie o swoich zasługach, ale kurwa, kto tego nie robił? I tak byłem bardziej pracowity niż cała moja komenda razem wzięta.

Szczęśliwy jak nigdy otworzyłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia, które miało służyć nam za biuro. O dziwo, wszystko wyglądało tak, jak na fotografiach. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Sześć miesięcy pracy i sześć urlopu, sześćdziesiąt tysięcy rocznie, tylko siedmiu więźniów i jeszcze wielkie, porządne biuro. Czy może być jeszcze lepiej?

Już miałem usiąść przy kamerach i sprawdzić, czy nie przyoszczędzili czasem na monitoringu, kiedy zauważyłem, że w pokoju jest już mój wspólnik. Siedział przy oknie, patrząc w otaczający wyspę ocean, i chyba nie zauważył jak wszedłem. Podszedłem więc do niego, leciutko puknąłem w ramię i zagadnąłem przyjaźnie:

-No witam. Jestem Michael. A ty pewnie jesteś moim wspólnikiem? - Przedstawiłem się, wyciągając dłoń na powitanie.

-Tak, to ja. – Zaskoczony mężczyzna z zakłopotaniem wstał i uścisnął moją dłoń. Był już starszy i lekko posiwiały. - Dawnej miałem pseudonim Deltach, więc ty też możesz się tak do mnie zwracać. - Uśmiechnął się przyjacielsko; lecz po chwili wyprostował i zaczął mówić bardziej oficjalnie. - A my znajdujemy się właśnie w Crime Centre, najw...

-Największym ośrodku dla więźniów; ta, znam tę gadkę. - przerwałem mu, śmiejąc się lekko. - Słuchaj, skoro zaczynamy dopiero jutro, to może lepiej dziś omówmy najpierw ostatnie mecze, co?

-Największym ośrodku do przetrzymywania i resocjalizacji kryminalistów w historii, założonym w 3348 r. n.e. przez Odrodzoną Unię państw zjednoczonych. - Dokończył z naciskiem.

W duchu splunąłem sobie w brodę za to, co powiedziałem. "Kurwa, widać za pięknie już było" przemknęło mi przez myśl. Westchnąłem cicho i dałem mu dokończyć.

-Ten ośrodek zajmuje się najcięższymi przypadkami kryminalnymi z całego świata. Wytrawni mordercy, dilerzy, złodzieje, chorzy psychopaci, pedofile, gwałciciele, i wielu innych zwyrodnialców trafia tu pod skrzydła pracowników. My zaś mamy się zajmować siedmioma najgorszymi ze wszystkich. Zdajesz sobie sprawę, z ciężaru tej odpowiedzialności?

Przewróciłem oczami.

-Tak. Wiem na czym polega nasza praca, jak wielka jest to odpowiedzialność, i bla, bla, bla.

Z satysfakcją spojrzałem w jego ciskające gromy oczy. Zacisnął szczękę, ale nic nie powiedział. Usiadł tylko przy stole i zaczął szukać jakiś dokumentów.

-Skoro zaczniemy dopiero jutro, to dziś omówimy akta naszych więźniów. - Powiedział władczym, szefowskim tonem. Nasze relacje już teraz nie zapowiadały się najlepiej.

-Już je czytałem. - Przerwałem mu. Była to prawda, dzień wcześniej dokładnie przestudiowałem te dokumenty. - Myślisz, że nie zrobiłbym czegoś tak podstawowego? Za kogo ty mnie masz?

-Za jakiegoś dzieciaka, który cudem dostał za wysoką jak na niego posadę. - odparł, ciężko obrażony. - A więc:...

-Mówię, że je czytałem. - odparłem z naciskiem.- Ja chcesz, to mnie przepytaj.

-PIERWSZY WIĘZIEŃ - REZKOKAKAI - Niemal krzyknął - Pochodzenie - Japonia; wykroczenia - ...

Poddałem się, i usadowiłem wygodniej na krześle. Więc jednak czekało mnie cholernie długie pół roku.

Narika

 

Na miejscu znaleźliśmy się późnym wieczorem, przewiezieni w żelaznych skrzyniach, kamizelkach bezpieczeństwa, z maskami na twarzach, i obserwowani przez rząd kamer. Nie było co mówić o chociażby najmniejszym ruchu, więc poczułam niesamowitą ulgę, gdy skrzynie nareszcie się zatrzymały.

Pierwszym co zobaczyłam po tym, jak mój wzrok przyzwyczaił się już do jasnego światła, był mały dziedziniec, a na nim dwóch strażników, stojących na małym podwyższeniu. Jeden wyglądał na około trzydziestkę, był atletycznie zbudowany, miał krótką czarną brodę i dość sporą czuprynę niezbyt zadbanych włosów tego samego koloru. Zdawał się zmęczony, jak gdyby całą noc spędził na nauce.

Drugi był już starszy i drobny, wydawał się denerwować.

Teraz spojrzałam na moich nowych współwięźniów. Poza mną i Diluxem, było ich jeszcze pięciu. Nie wyglądali jednak szczególnie ciekawe. Część z nich skądś kojarzyłam, ale większość była mi kompletnie obca. Był tam jakiś stary piernik; mały, z wyglądu zniewieściały dzieciak, który nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat; nieco od niego starszy i dość podobny mężczyzna, który wyraźnie miał wszystko w dupie, oraz jakiś mały, chyba karłowaty facio. Byłam wtedy pewna, że znam już takich jak oni, bo wszyscy wyglądali jak znane mi już typy więźniów. Chyba nigdy nie pomyliłam się bardziej, niż w momencie w którym stwierdziłam, że każdego z nich byłabym w stanie szybko sobie podporządkować. Wtedy jednak, jedyną ciekawszą osobistością wydał mi się ostatni spośród nich, wysoki jak dąb koleś o olbrzymich mięśniach. Był całkowitym albinosem, a skórę całym ciele miał pokrytą wyjątkowo dziwnym tatuażem. Ciekawy widok. Od razu pomyślałam, że tylko on dostarczy mi jakiejś rozrywki. Nie zdążyłam się jednak nad tym głębiej zastanowić, bowiem moje rozmyślania przerwał głos jednego z klawiszy, który uroczystym tonem oznajmił:

-Witajcie. Znajdujemy się obecnie Crime Centre, elitarnym więzieniu, w którym najniższe twory wypaczonych społeczeństw mogą odnaleźć swoją nową, być może ostatnią szan...

Nie dokończył, bo dosłownie w środku jego mowy młody przychlast o którym mówiłam, nagle zaczął z krzykiem biec do wyjścia, zwracając tym uwagę wszystkich. Na ten widok brodaty strażnik westchnął tylko i przyłożył broń do policzka, po czym wystrzelił. Chłopak padł na ziemię z przestrzelonym kolanem, a czarnowłosy osobnik spokojnie do niego podszedł.

-Ty naprawdę myślałeś, że to się uda? - Spytał, przylepiając mu coś do karku. W jego głosie słychać było coś jak irytację, czy może nawet rozczarowanie. - Czy nie pomyślałeś choć przez chwilę, że skoro jesteś w największym więzieniu na świecie, strzeżonym przez najlepszych strażników w kraju, wyposażonych w najlepszą broń jaką tylko dało się zdobyć, to może, tylko może, uciekanie drąc się jak debil to zły pomysł!? Co zamierzałeś zrobić potem? Drąc się jak ten debil dobiec aż do doków, wskoczyć do awionetki i odlecieć? - Znów wzdychając wycelował mu w głowę i wystrzelił.

Zamurowało mnie. Widziałam już krew wielokrotnie, ale żeby tak? Spojrzałam po twarzach reszty. Wydawali się niewzruszeni, podczas gdy ja i Dilux staliśmy z rozdziawionymi paszczami. Nawet ten teoretyczny krewny chłopaka bardzo wyraźnie na to szczał. Jedynie patrzył w podłogę z założonymi rękami, jak gdyby tylko trochę wstydził się, że jego sobowtór poległ tak łatwo. A reszta stała, jak gdyby do zabójstwa w ogóle nie doszło. To zdziwiło mnie nawet bardziej. Ktoś ot tak zabił więźnia, a oni nic?! Stałam, i nie wiedziałam co powiedzieć, dopóki starszy strażnik nie odezwał się zakłopotany:

-Tak więc, on ma na imię Michael, a jja, znaczy... mnie możecie mówić D-deltach. Do zobaczenia jutro. - wyszedł szybko, jak gdyby chodziło o jakąś pierdułkę, a nie o złamanie konwencji genewskiej. - Cała siódemka ma pobudkę o szóstej! - krzyknął jeszcze wychodząc.

Próbowałam cokolwiek zrozumieć, ale myśli nie chciały się łączyć. Jaką siódemkę? Czy ten pojeb w ogóle zauważył, że już nie jest nas siedmiu, bo jego kolega właśnie posłał jednemu z nas kulkę w łeb?!

Nie mogłam zrozumieć, co się dzieje i nie wiedziałam co robić. Chciałam uciekać, ale przecież na pewno skończyłabym jak ten dzieciak. Z sercem w gardle poszłam za resztą, widząc przed sobą tylko plecy Diluxa. Chciałam się na niego rzucić, przytulić się, uspokoić, ale paraliżował mnie widok lufy, która właśnie zmniejszyła naszą liczebność.

Znaleźliśmy się w małym pokoju, podzielonym na siedem jeszcze mniejszym części przez tafle kuloodpornego szkła. W każdym takim małym wycinku siedziała jedna osoba, z trzech stron otoczona przez przezroczystą ścianę, a z czwartej przez gruby kamienny mur. Każda cela miała zamiast wentylacji otwór w ścianie wielkości pięści, oraz wmurowany w podłogę blok z niewiadomo czego, który miał służyć za pryczę. Usiadłam na tym i czekałam. Po chwili strażnik wyszedł, a my zostaliśmy sami. Bałam się jak jasna cholera. Aż nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Po prostu siedziałam w miejscu i milczałam, ja wszyscy wkoło. Dopiero po bardzo długiej ciszy, ktoś w końcu powiedział:

-Hej… czy to twój brat, panie... Yyyy, jak ma pan na imię?

To mówił ten staruszek, do mężczyzny wyglądającego jak brat zabitego chłopaka. Zapytany spojrzał na niego i powiedział:

-Tak. Jestem z nim spokrewniony. A jeżeli chodzi o imię, to poprzednio mówili mi Blink, więc wy też możecie się tak do mnie zwracać. Po prostu Blink, bez pana.

Znów chwila milczenia. Nie wytrzymałam i postanowiłam się odezwać. Byle co, byle mówić. Byle nie siedzieć w tej urywającej uszy ciszy.

-M-moje kondolencje. - wydukałam.

-Kondolencje? - zdziwił się – W jakiej sprawie?

-N-no… Twojego… członka rodziny.

-To ty go znasz?

-C-co? Chyba nie muszę go znać, żeby je przekazać. On przecież nie żyje. Nic ci to nie przeszkadza?

-Jak to? To ty nic nie wiesz? - w jego głosie zabrzmiała drwina. - Słuchaj yyy...

-Narika.

-Słuchaj Nariko, nie wiem, skąd się urwałaś, ale w tym kraju, już od lat używa się plastrów do teleportacji. To prosta, skuteczna technologia. Przylepiasz taką rzecz delikwentowi do karku, zabijasz, i wyleczony, budzi się we wcześniej ustalonym miejscu. Wynaleziono je dla pogotowia, ale znalazły wiele zastosowań. Nie wyleczy raka czy grypy, ale to świetny środek transportu i dobry lek na wszelkie zranienia. Zresztą dziwne, że nie zauważyłaś, że ciało mojego brata samo zniknęło na kilka sekund po zabiciu go.

-Pfy, Widać że Francuzi. - prychnął niski.

Tak mnie to zdziwiło, że zapomniałam się obrazić.

-Skąd wiesz, kim jesteśmy?

-Błagam, miałbym nie poznać sławnej pary przestępców? Narika i Dilux, światowej sławy gangsterzy, łupieżcy 23 Europejskich banków, dawne internetowe sławy i najpiękniejsza para jakiegoś metroseksualnego tygodnika. Jakże mógłbym nie poznać? Przecież takie osiągnięcia to nie byle wyczyn. Jak na Francuzów rzecz jasna.

-A pierdol się. - odparłam. Teraz już byłam obrażona. Jak na Francuzów, dobre sobie.

-Ty to lepiej uważaj, gdy zwracasz się do kogoś takiego jak ja, bo bycia martwym nic ci nie wyleczy. - odparł złowrogo. – Jak wiesz, ja jestem z innej ligi niż ta wasza dwójka.

-Tak? A ty niby kim jesteś? I za co siedzisz?

Wyraźnie się oburzył.

-Jak to, nie znasz mnie?! Jestem Rezkokakai, pierwsze dziecko Hiroshimy, król półswiatka i największy psychopata w historii! Naprawdę, jak można nie znać sławnego karmazynowego jebaki? Nawet tu znają te historie o eksperymentach, które robili na największym zbirze w historii!

„Ten to ma problem z samouwielbieniem” – pomyślałam. I choć faktycznie coś świtało mi na jego temat, to jako że wciąż byłam obrażona, z czystej złośliwości odparłam:

-Nie, pierwszę słyszę. A za co siedzisz?

-Za alimenty -zaśmiał się. Widać, jego humor był stały jak huśtawka w ruchu. - w każdym razie tak mi wpisano, bo bano się, że zabilibyście mnie, gdybyście wiedzieli, jak było naprawdę. Choć nie mam pojęcia jak mielibyście to zrobić. Ale nie będę wymieniać za co naprawdę siedzę, bo trwałoby to do rana. Jestem Rezkokakai, jebany Dracula wśród przestępców.

-I tak będę ci mówić Rezki. - Odparłam, chcąc go trochę powkurzać.

-Ach tak? No cóż, trudno. I tak nie dożyjesz do końca tygodnia.

-Takiś pewien? - odparłam zdenerwowana. - jak już cię jutro dorwę, to będziesz śpiewać nieco inaczej.

-Panienki, jeżeli skończyłyście już leczyć sobie kompleksy, to może byśmy się po przedstawiali? - odezwał się staruszek, który albo nie zauważył, albo nie obchodziła go ironiczność tej wypowiedzi. - Ja jestem David, ale mówcie mi Haron. Trafiłem tu za nie mały przemyt.

-Tak, kojarzę. - odezwał się Blink. - Grałeś na nerwach służbom z całego świata przez dobre parę lat, i przerzuciłeś za wszystkie granicę ze sto ton dragów, zanim cię złapali, na jakimś małym interesie. Kurde, same sławy w tym więzieniu, nie ma co.

-Przecież nie zamknęliby nas tutaj, gdybyśmy nie byli znani. Całe te Crime Centre to tylko rządowy pokaz siły. Zamknęli nas tu jak zwierzątka w zoo i teraz chwalą się tym, jak gdyby sami nas złapali. Żałosne.

-Skoro tak mówisz. Wątpię, byś miał rację, ale nie mam ochoty sprzeczać się teraz o polityczne sprawy.

-Nuuuda! - krzyknął Rezki. Gdyby nie szyba, właśnie łamałabym mu nos. - Hej, Pingwinek, a ty za co siedzisz? - Zwrócił się do mięśniaka. Mimo irytacji zaśmiałam się w duchu. Skóra biała jak u albinosa i czarne tatuaże na całym ciele faktycznie upodabniały go do pingwina.

-Mam na imię Charls. - odparł – I trafiłem tu razem z Haronem. Szmuglował dla mnie rzadkie psy, na które normalnie nie byłoby mnie stać, w czasie, gdy próbował zniknąć z radaru. Niestety to nie tylko nie zniknął, ale też pociągnął mnie z sobą. Telewizja przez miesiące trąbiła o tym, co miałem w mieszkaniu.

-Co to było? - spytałam.

-Nieważne. To nie jakiś sekret, ale nie mam ochoty teraz o tym gadać. – Nie wydawało mi się, by powiedział to, by uniknąć tego tematu. Chyba po prostu naprawdę nie miał ochoty teraz o tym gadać.

Spojrzałam na Harona, ale zanim zdążyłam spytać, zrozumiałam, że nie zamierza dzielić się tajemnicami kolegi. Westchnęłam lekko w duchu. Żaden z nas od dawna nie widział ani telewizji, ani internetu, więc nie znaliśmy go, ani tym bardziej nie mogliśmy wiedzieć co ukrywał. Zaowocowało to krótką, ale z lekka niezręczną ciszą, którą znów przerwał Haron, zwracający się do Blinka.

-No więc, skoro wszyscy już się znamy, to zostaje już tylko ten twój... kto to właściwie jest? Brat? Syn? Kuzyn?

-Brat. - powiedział to szybko i niechętnie, wręcz wypluł to słowo - Każe się nazywać Mandio, cholera wie dlaczego. Ale wolałbym o nim nie mówić, bo to kaleka życiowa. Muszę go znosić już od dwóch lat, bo powołując się na jakieś durne prawo sprawił, że zawsze wsadzają nas do jednej celi.

-Dekret o krwi. - wymamrotał pod nosem staruszek. - Ten twój braciszek nie może być taki głupi, skoro zna to prawo.

Zdziwiłbyś się. W każdym razie, włamał się do Alcatraz, i próbował mnie wyciągnąć, ale, niespodzianka, gówno zrobił. Dał się złapać i od tego czasu zatruwa mi życie. Pewnie pomyślicie, że skoro dostał się do jednego z najlepszych więzień na świecie i spalił moje akta nim go złapali, to jest kimś, ale się mylicie. Też tak pomyślałem, po czym spędziłem dwadzieścia cztery miesiące słuchając jego ryków. Czasami czuję, że zaraz pęknę i go zabiję, ale brat to brat. Sumienie nie dałoby mi żyć.

-Pfffff, noob. - zaśmiał się Rezki. Byliśmy tu od kwadransu, a lista ludzi których miałam ochotę zabić, nie tylko powiększyła się o dwa nowe nazwiska, ale miała też nowego faworyta. Chwyciłam mocniej kant „łóżka”, żeby mu nie przywalić, po czym mimo zdenerwowania zmieniłam temat:

-No dobra, skoro już się znamy, to mógłby mi ktoś wyjaśnić, czemu nasza cela jest taka dziwna? Jaki jest sens w zamykaniu nas w jakiś przezroczystych pudłach? Nie lepsze byłyby pojedyncze cele dla każdego?

-Witaj w Ameryce. - zaśmiał się Haron. - Prawo zabrania tu trzymania więźnia samego, bo "skrajna samotność źle wpływa na psychikę zatrzymanych, powodując apatię i ataki agresji." Tak więc, nie można zamknąć nikogo samego, bo powoduje to agresję u seryjnych zabójców i chorych psychopatów, który normalnie są przecież potulni jak koteczki bez pazurków, więc zamiast tego wsadzili nas do jednej, i odgrodzili taflą kuloodpornego szkła. Dorobili nawet okno, bo wentylacja ułatwia ucieczkę, a kolejny genialny przepis nie pozwala na zostawienie ludzi bez świeżego powietrza. Przecież mogli by się spocić, to niewybaczalne.

-No to fajnie macie. Krzywiznę ogórka też kontrolują? - Spytał Dilux.

-Nie wykluczam tego. - odparł w pełni poważnie.

Rozmawialiśmy potem jeszcze wiele, ale już o niczym wartym wspomnienia. Temat naszych rozmów zszedł na plotki, politykę, sport, muzykę i inne takie głupoty. Przegadaliśmy tak jeszcze jakiś czas, po czym po kolei położyliśmy się do snu. Nie wiedziałam na razie co myśleć o nowej sytuacji, ale uznałam, że ukarze to kolejny dzień, a na razie lepiej zebrać siły, bo w miejscu gdzie zmarłych wskrzeszają plastry, wiele jeszcze może się wydarzyć.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Neurotyk 22.03.2016
    Jeżeli nie podzielisz na części to mało osób przeczyta... dlaczego na części? Nie każdy może od razu wszystko przeczytać, a tutaj nie ma możliwości zrobienia zakładki, gdzie się skończyło, także robiąc z tekstu kilka części, dajesz możliwość przeczytania jednej szybko i, dla chętnych, przełożenie dalszego czytania kolejnej części na inny termin, czas :)
  • Angela 22.03.2016
    Popieram przedmówcę, pierwsze co pomyślałam zaglądając tutaj to cytuję " o mój Boże, ale to długie"

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania