Poprzednie częściCrime Centre Story cz 1

Crime Centre Story cz 4

Mandio

 

Po drugim dniu sytuacja jakoś się uspokoiła i przez dłuższy czas nie działo się nic. Nagle nastały dni spokoju, gdzie spokojnie wykonywaliśmy swoje obowiązki. Mijał czas, a ja żyłem swoją rutyną. Rano braliśmy prysznic, potem śniadanie, siedzenie w celi, obiad, robota przy piasku, cela, kolacja, wieczorna toaleta, cela. Z czasem za dobre sprawowanie udostępniona nam jeszcze niezbyt duży spacernik z kilkoma roślinami, ale mogliśmy tam wchodzić tylko na krótko po obiedzie, więc nie była to olbrzymia zmiana. Początkowo nawet podobało mi się to, że zapanował spokój i cisza, nawet mój brat mniej mną pomiatał, ale z czasem wychodziło mi to już uszami. Poza bójką lub dwoma, do których zawsze się dołączałem, nie działo się absolutnie nic. No, poza jedną udawaną próbą ucieczki, w czasie której uciekałem tylko ja i to tylko po to, by trafić do izolatki, gdzie dokończyłem swoje dzieło. Gdybym jednak wiedział co będzie dalej, to nie śpieszyłbym się tak z robotą, bowiem teraz miało minąć jeszcze mnóstwo czasu, nim przyjdzie czas na część drugą. A co za tym idzie, musiałem teraz bronić sekretu tej izolatki, czyli zawsze być w niej gdy ktoś inny będzie odsyłany. Miałem przez to wątpliwą przyjemność poznania każdej szpary, dziury i szczura jaki był w tej ciasnej przestrzeni. A strażnicy wydawali się uprzeć na mnie i celować w moją stronę lufy karabinów częściej niż w kogokolwiek, ale może to ze względu mój wynikający z planu udział w każdej bójce. Tak czy owak żyłem, wśród szarej monotonii. Zmieniło się to dopiero po trzech miesiącach. Po tym czasie wyszliśmy do lasu, gdzie nigdy wcześniej nie byliśmy. Raczej nie był to pomysł strażników, bo chyba niezbyt uśmiechało im się branie nas tam, ale tak czy owak wsadzili nas do skrzyń i przetransportowali do tej leśnej szkółki.

Nie była duża, ale byłem zadowolony z powrotu na łono natury, nawet jeżeli zostało wyhodowane jak kapusta. Wydawało mi się wtedy, że minęły lata odkąd ostatnio miałem nad głową gołe niebo, i poniekąd tak było. Jednak nie widziałem w tym żadnych większych korzyści. Blink zaś, wręcz przeciwnie. Był tak szczęśliwy, że aż wpadł na Michaela, zapatrzony na drzewka. Na początku myślałem, że chciał w ten sposób zdobyć jakiś klucz, ale ten sprawdził swój sprzęt i niczego mu nie brakowało, więc Blink najwyraźniej naprawdę wpadł na niego przez nieuwagę.

To tym bardziej możliwe, że wystarczyło na niego spojrzeć by zobaczyć, że jest lekko rozkojarzony. Wyglądał jakby znalazł dawno zagubiony, ostatni element długo układanych puzzli. Oczywiście ukrywał ten entuzjazm, i to na tyle mocno, że nie zmienił nawet wyrazu twarzy, ale mnie nie mógł oszukać. Bądź co bądź, wciąż byliśmy braćmi. Znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, że w tym lesie znalazł coś nadzwyczaj istotnego. Na razie jednak nie wiedziałem co.

Po krótkim spacerze dotarliśmy do jakiegoś budynku, będącego chyba tartakiem. Wokół leżało sporo kłód, z wewnątrz dochodziły syki pił tarczowych, a przy nas krzątało się kilka osób w uniformach podobnych do naszych, tylko mających trochę inną kolorystykę.

-No dobra hołoto, w szeregu zbiórka, i kolejno odlicz! - krzyknął Micheal. Posłusznie ustawiliśmy się w szeregu. Zdążyliśmy już przyzwyczaić się do konieczności odprawiania musztry, tak samo jak Micheal przyzwyczaił się do tego, że jako strażnikowi nie wypada mu przeklinać, oraz do tego, że zawsze ignorujemy komendę, "kolejno odlicz." Czasami mówiłem jeden, kiedy stałem na początku, ale poza tym nikt nie reagował. Jemu wydawało się to zresztą nie przeszkadzać, bo skoro było nas tylko siedmiu, to mówił to raczej z przyzwyczajenia. Ogólnie zresztą po trzecim dniu, kiedy wszyscy próbowaliśmy ucieczki, on zaczął się zaskakująco zmieniać. Choć nie znałem go wcześniej, to wiele czasu spędzałem na obserwacji każdego z Crime Centre i zauważyłem, że po tym incydencie ręce zaczęły mu drżeć, rzadziej się wściekał, zrobił mniej sarkastyczny, i co najważniejsze, z jego ust nie schodził lekko napięty uśmieszek. Wydawał się czegoś obawiać, choć nie jestem w stanie powiedzieć czego.

-No dobra. A więc dziś, w zamian za bezproblemowy kwartał, dostaniecie możliwość pracy na świeżym powietrzu. - ogłosił Deltach. On dla odmiany nie odzwyczaił się od żadnego ze swoich zachowań. - W tym miejscu będziecie zajmować się rąbaniem drewna. Damy wam siekiery do rąk, ale radzę się nie wygłupiać, bo wciąż macie plastry na szyjach, a my palce na spustach. Jeżeli uda wam się przepracować tu choć jeden dzień bez incydentów, to może jednak coś z was będzie.

Spojrzałem dyskretnie na Rezkiego, który zrozumiał, że ma wziąć to sobie do serca. Wtajemniczenie go w plan nie było wcale najgorszym obrotem sprawy. Okazał się całkiem kumaty i cierpliwy, a do tego starał się od teraz jak najrzadziej urządzać rozróby, żeby nam nie przeszkadzać.

Posłuchaliśmy apelu do końca i wzięliśmy się do pracy. Wybrałem sobie drzewko blisko Blinka i zacząłem ciąć. Po kilku uderzeniach, gdy upewniłem się, że nikt na nas nie patrzy, szepnąłem do niego.

-Blink!

-Czego? - warknął

-Ciągle się rozglądasz. Zauważyłeś coś ciekawego?

-To nie twoja sprawa.

-Może mógłbym ci pomóc?

-Owszem. Mógłbyś zamknąć mordę i dać mi robić swoje w spokoju. Nie potrzebuję cię. Idź, bo nie skończę tego do jutra tuż przed powrotem do celi.

Zrezygnowany wróciłem do rąbania. Czułem się lekko urażony tym co odpowiedział mi Blink, ale czego mogłem się spodziewać? Powinienem zostawić jego plany samym sobie, i lepiej zająć się własnymi, a nie plątać się pod nogami. Rąbałem drewno raz za razem, z rosnącą irytacją, którą wkładałem w kłody. Miałem dość tego, że Blink rozstawia mnie po kątach i traktuje jak kompletnego debila, ale zostawiłem to dla siebie. Rąbałem w spokoju, wyładowując niechęć do niego i siebie na tym drzewku. Gdy to wreszcie padło, wziąłem się za gałązki, które odrąbałem już spokojniej, wyładowany. Gdy i to było już gotowe, rzuciłem gałązki na górę chrustu i zawołałem kogoś, żeby przeniósł pień. Po chwili zjawił się Rezki, i chwycił wspomniany w dłonie. Miałem fart, że to akurat on go odbierał, bo dało mi to szansę na szepnięcie do niego.

-Jutro; wieczorem. Tuż przed powrotem do cel.

Nie dał mi żadnego znaku, że zrozumiał, ale byłem pewien, że tak jest. Nigdy nawet nie drgał, gdy przekazywałem mu wiadomości.

Wróciłem do ścinania drzew, wypełniony nieprzyjemnym ściskiem w żołądku. Już niedługo miałem stąd uciec, i zacząć ostatni etap planu. Najniebezpieczniejszy etap. Powinienem się chyba cieszyć, ale tak nie było. Zamiast tego żołądek ściskał mi się w supeł na myśl o tym, co miało się wydarzyć. Jednak nie przerywałem pracy, i dalej ścinałem drzewa. Przeżyłem jednak chwilę przerażenia, gdy Deltach podszedł do mnie, z karabinem, ale okazało się, że chciał tylko spytać, czy dobrze się czuje. Najwyraźniej ze zdenerwowania zrobiłem się blady. Odpowiedziałem jednak, że wszystko gra i wróciłem do wycinki. Gdy po kilku godzinach wreszcie skończyliśmy, byłem się cały obolały i zmęczony, lecz to nie był mój największy problem. Kolację zjedliśmy wśród dość swobodnych rozmów, ale ja w nich nie uczestniczyłem. Jadłem w ciszy, patrząc się na brata. Ten uśmiechnął się do mnie, po raz pierwszy odkąd tu byliśmy, i pokiwał głową. Wiedziałem już, że nie ma odwrotu. Kiedy kolacja skończyła się, poszliśmy pod prysznice, po czym udaliśmy się do łóżek, stając przedtem w prostym szeregu, jak przed każdym spoczynkiem. Micheal celował do nas leniwie z broni, bardziej na pokaz niż żeby wzbudzić lęk, a Deltach przemawiał krótko, jak to miał w zwyczaju. Ja jednak nie słuchałem o czym mówi. Po prostu nie musiałem. Wiedziałem, że jeżeli się uda, to niedługo będę kilometry stąd, a jeżeli nie, to i tak jutrzejszy rozkład dnia będzie bez znaczenia. Z tą myślą wyszedłem z szeregu, stanąłem przed zdziwionym Michealem i z radością dałem mu pożegnalnie w twarz. Gdy ten wystrzelił, nawet nie przejąłem się bólem. Byłem gotowy na wszystko.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania