Poprzednie częściCrime Centre Story cz 1

Crime Centre Story, epilog

Epilog

(czyli jak Michael odszedł z zawodu)

 

Siedziałem w celi, leniwie obgryzając paznokcie. Te dwa szczury już zostały wypuszczone, więc byłem sam na sam z Charlsem. Niezręczna sytuacja. Próbowałem nawiązać jakiś dialog, ale on tylko patrzył się w podłogę. Myślałem o tym, co wtedy robił Blink, czy wciąż jeszcze żył, czy plan się powiódł, czy uda im się uciec. Czułbym się okropnie, gdyby teraz poległ.

Z tych rozmyślań wytrwały mnie odgłosy kroków przy celi. Zatrzymały się tuż przy naszych drzwiach, i po chwili w przejściu stanęła wysoka, brodata postać. Nie powiem, kamień spadł mi z serca.

-No cześć - powiedziałem - Już traciłem nadzieję, myślałem że... Kurwa, co ci się stało?

-To długa historia. Opowiem ci po drodze. - Wyciągnął z kieszeni klucz i zbliżył do mojej celi. Już miał włożyć, kiedy rozejrzał się po celi. - Moment, a gdzie ten biały czarnuch i jego dziewczyna?

-To też dość skomplikowane.

-Masz czas. - powiedział podejrzliwie.

-Co ty? Aż tak mi nie ufasz?

- Żebyś wiedział. - odrzekł, ostentacyjnie oddalając klucz. - Gdzie oni są?

-Ech - westchnąłem. - No niezły początek. Cholera, po czterech miesiącach współpracy mógłbyś okazać mi trochę więcej zaufania.

-Dawanie mi koki po kątach to nie "współpraca." A teraz lepiej, żebyś to wreszcie z siebie wydusił.

-Dobra, powiem ci, już nie strugaj twardziela. A więc, kilka minut temu był tu Deltach. - Chciałem się lekko uśmiechnąć, ale myśląc o tym czułem się wściekły. - Wszedł wkurzony jak nigdy, i podszedł do celi Diluxa, po czym wycedził coś w rodzaju: "Rację miałeś co do tego nieroba." Po czym otworzył drzwi celi i wypuścił Diluxa. Nie wierzyłem własnym oczom, a ten drań, wyszedł z celi, stanął na baczność i krzyczy: "Czekam na rozkazy, panie Deltach!".

Spojrzałem na Michaela. Na tę wieść wyglądał nawet lepiej niż ja. Szczęka otworzyła mu się na całą szerokość, i tylko gapił się na mnie. Po chwili jednak otrząsnął się i powiedział:

-Co? Czemu miałby robić coś takiego?

-Czekaj, czekaj, to nie wszystko. Ten drań, stał wtedy na baczność, a Deltach do niego: " A więc mówisz, że chcesz mi pomóc? Więc dobrze. Społeczeństwo dało ci dziś drugą szansę."

Ja patrzę na niego, gały prawie na wierzch mi wychodzą, a ten odpowiada: "Tak jest panie Deltach! Obiecuję poprawę i wierną służbę ojczyźnie Panie Deltach!" Cholera, podlizywał mu się jak nie wiem. Ten mu wtedy mówi, że ty go zawiodłeś, i potrzebuje kogoś kompetentnego, żeby pomógł mu złapać uciekinierów. -Zauważam, jak mocno ugodziło to w jego ego. Prawie robi mi się go szkoda. - Potem dał mu jakąś kartę i karabin, cholera wie skąd wytrzaśnięty, i kazał mu iść razem z nim. Już mieli wychodzić, ale Dilux zatrzymał się, jak go jego kobieta zawołała. To powiedział, że ona też idzie, i się posprzeczali. Koniec końców jednak ją wziął i poszli wszyscy. Nie wiem, gdzie teraz są.

Pod koniec tego szybkiego raportu twarz Michaela była całkiem biała. Patrzył na mnie bez słowa, ale tylko przez chwilę, nim powiedział:

-Nie wierzę ci. Po co on miałby uwalniać więźnia? Nie jest taki głupi.

-Takiś pewien? Przypomnijmy sobie, ile razy zachowywał się wobec ciebie jak bufon. Chyba nie byłoby nic dziwnego w tym, że w końcu przestał udawać, że się z tobą liczy. A Dilux? Niezła z niego liżydupa, chyba nie zaprzeczysz? Myślałem, że tak mu ssie, żeby móc palić marichuanę po kątach, ale on miał o wiele większe ambicje. Powiedz szczerze, Deltach nie traktował go trochę lepiej niż resztę? Może nawet lepiej, niż ciebie?

-Zamknij się. - warczy. Wie, że mam rację, i zaraz to przyzna, ale teraz jeszcze bije się z myślami. - Nie wierzę ci.

-To uwierz. - niecierpliwię się. - Deltach ma nowego pupilka. Taka jest prawda i ty to wiesz. Otwórz wreszcie tę zasraną celę.

Zbliżył klucz i przyłożył go wreszcie do zamka, po czym przekręcił raz. Jeden z trzech potężnych zamków poddał się z trzaskiem. Ten dźwięk sprawił, że Michael drgnął, jakby się wybudził. Spojrzał w ziemię i powiedział:

-Kurwa, co ja robię? Jestem tu cholernym strażnikiem, przecież nie mogę odwalić czegoś takiego.

Na to stwierdzenie niemal przejechałem ręką po twarzy. Westchnąłem w duchu, przyjrzałem mu się i po chwili rzekłem:

-A czy Deltach mógł? On właśnie cię zdradził, czemu masz być lepszy? Ile razy już to przerabialiśmy? Toczyłem z tobą tą rozmowę już z pięć razy. Ilekroć dawałem ci towar mówiłem, że pewnego dnia będziesz musiał mi za niego zapłacić. Teraz jest ten dzień. Wywiąż się z umowy. Zresztą co ci zostało tutaj? Nie masz niczego, co by cię trzymało w tym zasranym miejscu i dobrze o tym wiesz. Dziś jest nasza jedyna szansa. Chociaż nie. To twoja jedyna szansa. Albo pozostaniesz wierny nic nie wartym, hipokrytycznym, niesprecyzowanym ideałom, i nie będziesz miał z tego nic, albo uciekniesz stąd razem ze mną, i Rezkim, Blinkiem oraz Mandio, po czym zaczniesz nowe życie. Ta szansa już się nie powtórzy. My albo oni. Wybieraj.

Spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich lekkie wahanie. Wiedział co zrobić, ale jak gdyby wcale tego nie chciał. Uśmiechnąłem się i dodałem:

-No chyba, że wolisz, by Deltach wciąż był twoim szefem.

Strzał był celny. W ciągu ostatnich kilku miesięcy poznałem go na tyle dobrze by wiedzieć, jak nienawidzi, gdy ktoś stwierdza, że nie są z Deltachem na równi. Z twarzą wykrzywioną gniewem przyłożył klucz do zamka i przekręcił go kolejne dwa razy. Drzwi się otworzyły. Byłem wolny.

-Dobry wybór. A teraz chodźmy. Czekaj, pomogę ci. - powiedziałem, chwytając go za bark, żeby pomóc mu iść. Blink pobił go tak solidnie, że cudem było, iż sam dotarł aż do naszych cel. Przerzuciłem sobie jego ramię przez kark i już miałem wychodzić, kiedy nagle coś mnie tchnęło. Gdy przechodziliśmy obok celi Charlsa, zatrzymałem się.

-Co jest? Czemu nie idziesz? - spytał, lub może raczej warknął Micheal. - Aż tak jesteś zły?

-Otwórz go.

-Co?

-Celę Charlesa. Otwórz ją. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, i go tak nie zostawię. Nie musi z nami iść, ale zrób to.

-Ale, przecież... A zresztą chuj. - westchnął i włożył odpowiedni klucz do dziurki. Cela posłusznie otworzyła się ze zgrzytem.

-Proszę. Możesz iść. Nie ma za co.

Nie byłem pewien, jak zareaguje na taką nagłą zmianę sytuacji, bałem się nawet, że zacznie mnie atakować, ale takiej reakcji, jaką okazał w ogóle się nie spodziewałem. Gdy drzwi się otworzyły, nawet się nie poruszył. Siedział, i nawet nie drgnął przez kilka sekund, tak, że już chciałem nim potrząsnąć, by sprawdzić czy nie śpi, kiedy powoli podniósł wzrok.

-Ja nigdzie nie idę. - powiedział, smutnym, zmęczonym głosem. - Zostanę tu.

-C-co?

-Nigdzie nie idę. Słyszysz przecież. Nigdy nie byłeś moim przyjacielem i niczego od ciebie nie chcę. Fakt, wypiliśmy razem piwo raz lub dwa, ale nie myśl, że czyni cię to moim kompanem na wieki. Ja nie mam przyjaciół rozumiesz? Nie wśród ludzi. Zresztą to bez znaczenia. Zostaję tu.

-Nie wśród ludzi? - dopiero po chwili dotarło do mnie, o czym mówił. - W takim razie, nie chcesz wrócić do swoich prawdziwych przyjaciół? Do zwierzaków?

-Chcę, jasne, że chcę. Ale nie mogę, bo wiem, że one by tego nie chciały. Po tym, co powiedział mi Rezki, nareszcie otworzyły mi się oczy. Na początku to wypierałem, ale miałem prawie pól roku na przemyślenia, to przemyślałem sprawę. Przez wiele lat wierzyłem, że wszystko co robiłem jest normalne dla tresury zwierząt. Że bicie ich, głodzenie, a nieraz wręcz katowanie ich jest w porządku. Że mogę bez wyrzutów sumienia odciąć psu mu nogę, bo mam na to ochotę. Cholera, jak mogłem być tak głupi? Nie, nie głupi. Tak szalony? - zacisnął powieki. Z jego oczu popłynęły pojedyncze łzy. - Jak coś, co sprawia innym tyle cierpienia, może niby być dobre? Ja nigdy nie zrobiłem niczego dobrego Haron. Ani względem ludzi, ani zwierząt. Nawet tutaj tylko sprawiałem problemy. Nie chcę stąd iść. Po prostu nie.

-Ale... Ale przecież teraz możesz! – spierałem się - Możesz stąd wyjść i jeszcze komuś pomóc! Przecież masz dziś szansę zostać weterynarzem! Wystarczy, że z nami pójdziesz.

Spojrzał na mnie. Wydawał się już zmęczony tą rozmową.

-Dlaczego w ogóle cię to obchodzi? To mój wybór. Zresztą jako jeden z nielicznych tutaj, nawet nie mam dożywocia. Może i zostanę weterynarzem. Ale za dwadzieścia lat, jako wolny człowiek.

-Charls, no ale...

-Czemu w ogóle cię to obchodzi? - Przerwał mi. Głos mu się łamał, ale był pełen gniewu. - Lepiej idź już i sam ucieknij.

W sumie to miał rację. Czemu tak mnie to obchodziło? Fakt, piliśmy razem piwo od czasu do czasu i był moim częstym klientem, ale przecież nie łączyło mnie z nim nic więcej. Nawet nie obchodziło mnie, co robi z kupionymi zwierzętami. Myślałem, że po prostu je zjada. Do tego przecież miałem wielu ludzi, z którymi byłem znacznie bliżej niż z nim. Miał rację, nigdy się nie przyjaźniliśmy. Dlaczego więc tak zależało mi na tym, żeby mu pomóc? Nie mam pojęcia. Nie wiedziałem też, co mogę mu jeszcze powiedzieć. Chciałem jakoś go przekonać, ale wtedy nie miałem pojęcia jak. Dlatego po prostu odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Chciałem powiedzieć do zobaczenia, ale nie byłby to najlepszy dobór słów.

-Jak chcesz. - rzuciłem przez ramię i znów przełożyłem sobie rękę Michaela przez kark. - Chodźmy.

Wyszedłem z celi, i chwyciłem za drzwi. Na chwilę nim je zamknąłem, spojrzałem jeszcze raz na siedem cel, z których teraz juz tylko jedna miała w środku więźnia. Narika, Dilux, Mandio, Rezki, Charles, Blink i ja. Wszyscy spędziliśmy tu tyle czasu, a teraz, wszystko miało się skończyć. "Nie wiem w co, ale dziś na pewno wszystko się zmieni" - pomyślałem. Chciałem powiedzieć coś wyniosłego nim odejdę, coś, co byłoby warte zapamiętania, niezależnie od tego, jak skończy się ten szalony dzień, ale w głowie miałem pustkę. Po prostu zamknąłem drzwi. I to był koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania