Poprzednie częściCrime Centre Story cz 1

Crime Centre Story cz 2

Haron

 

Nasz pierwszy poranek w największym więzieniu świata nie różnił się zbytnio od pobudki w normalnym więzieniu. Wstaliśmy tak jak zapowiadano, o godzinie szóstej i kazali nam ustawić się w szeregu.

Potem kazano nam wysłuchać dość nudnej i w sumie zbędnej przemowy o tym, jaka ta farsa nie jest piękna i ważna, a my możemy odnaleźć drogę do powrotu w społeczeństwo, jeżeli tylko przystosujemy do warunków i wymagań panujących w placówce. Lub też bardziej szczerze: jeżeli pocałujemy ich w dupę dość mocno, znów będą udawać, że nie jesteśmy ich marionetkami. Co za strata czasu.

Po tym przemówieniu poszliśmy pod prysznic, gdzie korzystając z okazji szybko zapaliłem faję. Trzeba im przyznać, system do przechwytywania kontrabandy mieli naprawdę dobry, ale nie ma rzeczy niemożliwych, i nawet tutaj udało mi się przemycić troszkę towaru. Nie na darmo mam ksywę po przewoźniku dusz.

Gdy minął czas na prysznice, wszyscy poszliśmy do stołówki, gdzie dostaliśmy jakąś breję, którą strażnicy pobłażliwie nazywali posiłkiem. Chwilę odczekałem, aż klawisze skończą sprawdzać, czy ktoś przy niej nie majstrował, po czym wreszcie dostałem swoją porcję. Na ten widok aż mnie coś ścisnęło. Tłuczone ziemniaki, coś, co etykieta określiła jako sałatka, choć nie wiem z której strony wyglądało to jakby w ogóle było z rośliny, i mięso, od ziemniaków różniące się tylko barwą. Dobrze, że podano to w plastikowych opakowaniach, bo gdyby dał mi to kucharz, to okazał bym niemałą pokorę, ograniczając się do naplucia na niego. O ile rozumiem brak kogokolwiek kto wydawałby posiłki, sprawdzanie przez strażników stanu opakowań przed ich otwarciem, czy nawet brak jakiegokolwiek napoju poza wodą w plastikowym kubku, to smaku tego gówna do dziś nie mogę przeżyć.

Cholera, rozumiem, że to przez bezpieczeństwo, najpewniej nie otwierał tego nikt od fabryki, w której także nie wiadomo było co gdzie trafi. Rozumiem, starają się możliwość przemytu broni ograniczyć do minimum, uniemożliwić otrucie nas i zachować ogólną kontrolę nad więzieniem, dobrze, tylko niech mi ktoś do jasnej dupy wyjaśni, po co do kurwy przerzucili to przez mikser?! Czy oni spodziewali się, że zabiję wszystkich w koło jebanym kotletem?! Przecież to jakaś poranoja!

Myślałem, że coś strzeli mnie na miejscu, gdy to zobaczyłem, ale mimo wszystko wziąłem się do jedzenia. Nie smakowało aż tak źle, ale mimo wszystko z trudem je łykałem.

Przy stole panowała niezręczna cisza, która wydawała się niezbyt przeszkadzać pozostałym, ale ja nie czułem się w niej komfortowo. Nic jednak nie mówiłem. Jak na zawodowego pasera miewam zaskakujące problemy w relacjach z nowymi ludźmi.

W pewnej chwili do pomieszczenia wszedł Mandio, trochę ożywiając atmosferę. Usiadł wśród nas, i powoli zbliżył do ust plastikową łyżkę z już sprawdzonym posiłkiem. Wyraz twarzy miał co najmniej grobowy.

- No więc... - zacząłem, starając się jakoś przerwać nieprzyjemna ciszę. - Jak wygląda tutejsza izolatka Mandio?

Podniósł na mnie wzrok. W oczach szkliły się łzy.

-Okropnie! Dobry Boże, to miejsce jest wręcz straszne, oby nikt z was nie musiał tam trafiać! Ciemne, tak ciasne że praktycznie nie ma tam miejsc by usiąść, zimno tam jak w psiarni, w koło szczury...

-I nocowała w nim kompletna ciota. - westchnął Blink. - Chłopie błagam, oszczędź nam tego. Tylko ty możesz być na tyle żałosny, żeby bać się zimna i kilku pierdolonych szczurów. Nikogo innego to nie rusza.

Mandio na ten przytyk jedynie spuścił głowę, za to odezwał się Charls.

-Hej, odpierdol się. Nie dam ci tak mówić. - trochę mnie to zdziwiło, bo nie wiedziałem, że się znają.

-Czyżby pingwinku? - odrzekł Blink nawet nie szczycąc go swoim spojrzeniem. - Tak się składa, że nic ci do tego. Idź do diabła.

-Nie wkurwiaj śmieciu. Chyba, że zamierzasz sprawdzić, czy te wasze plastry działają na oderwane kończyny.

-Grozisz mi? - spytał, powoli odwracając się w jego stronę. Nie wydawał się bać, w głosie brzmiało mu raczej znudzenie i lekki gniew.

-Gratuluję spostrzegawczości. - Warknął, wstając powoli. Strażnicy widząc co się święci sięgali już po broń. - Ale nie myślisz chyba, że się ciebie boję? Nikt, już na pewno nie taki miały kawałek gówna, nie będzie obrażał mojej rodziny.

Blink nagle zatrzymał się w połowie drogi między staniem a siedzeniem.

-Twojej rodziny? - Zapytał, wykrzywiając twarz w grymasie zdziwienia. W miejsce gniewu szybko wstąpiło zmieszanie. - O czym ty mówisz?

Charls także rozluźnił się nagle, i zakłopotany drapał się po szyi, wzrokiem unikając twarzy Blinka.

-No tak, zapomniałem. Wybacz stary, poniosło mnie i w ogóle. Wszystko ok?

Spojrzenie Blinka przemawiało w tej chwili za nas wszystkich. Z dość szeroko rozdziawioną gębą patrzył on na Charlsa, który chyba w ogóle nie rozumiał tego, że wszyscy właśnie gapią się na niego pełni zdziwienia. Po chyba dwóch minutach stania jak dupy, któryś z nas (dokładniej Blink) w końcu wykrztusił jakieś zdanie.

-Y - yyy… co? Chłopie, kiedy niby obraziłem twoją rodzinę? Przecież rozmawiałem z bratem. Nawet nie znam nikogo z kim byłbyś spokrewniony. Nie raczyłbyś… no nie wiem, może tak wyjaśnić, co to miało być?

-Ech, no dobra. - "Pingwinek", westchnął cicho, po czym usiadł na miejscu. Wydawał się przybity i zawiedziony samym sobą. - I tak musiałbym wam to prędzej czy później opowiedzieć, ale nie powiem, sprawia mi to niemały ból. A więc, od początku:

 

Urodziłem się w niezbyt dobrej rodzinie, której założycieli raczej niezbyt obchodziłem. Mieli już dużo dzieci, a zawsze bardziej zależało im na tym, by mieć dużo pieniędzy. Nawet nie wiem, ilu dokładnie nas było, bo i o siebie nawzajem średnio dbaliśmy. Byliśmy bardziej jak grupa na obozie niż jak rodzina. Nawet dziś nie znam połowy imion mojego rodzeństwa, a rodziców pamiętam niesamowicie mglisto. Rzadko z którymkolwiek z nas rozmawiali, a jeżeli już, to po to, by go ochrzanić lub wysłać do sklepu. Nigdy nie zrozumiem, po co tylu nas robili, skoro wyraźnie mieli całe to swoje potomstwo bardzo głęboko, ale tak czy owak, szybko zacząłem wymykać się z domu, w czym zresztą niczego złego nie widziałem, bo przecież robił to każdy. Włócząc się po mieście bez celu natrafiałem na wiele dziwnych miejsc i wielu typów, którzy mogliby zagrzać miejsce w tej stołówce.

Bałem się chodzić samemu po mieście, ale i tak to robiłem. Świat wydawał mi się wtedy straszny, okrutny i obcy, a ja zawsze obiecywałem sobie, że ostatni raz wychodzę z domu, ale ilekroć byłem już bezpieczny, budziło się we mnie potrzeba powrotu, zrobienia tego po raz kolejny. Chyba każdy zna to uczucie. Mówisz sobie, że to ostatni raz, masz dość i klniesz się na Boga, że nigdy tam nie wrócisz, nie wiesz nawet po co zrobiłeś to poprzednio i co w tym widziałeś, ale gdy przychodzi co do czego i tak popełniasz te same błędy, raz za razem i bez końca. No ale co mogłem robić w domu? Bieda, nuda, wszyscy w koło wredni, to uciekałem. I wlokłem się po mieście bez sensu przez rok, i dopiero po tak długim czasie nareszcie spotkałem kogoś, kto wziął mnie pod swoje skrzydła. Gdy bowiem szedłem ulicą, natrafiłem na grupkę ludzi, na oko koło osiemnastki, którzy bawili się z małym kotkiem. Bałem się ich, ale mimo to podszedłem, bo od zawsze kochałem zwierzęta. Ta szóstka powitała mnie zaskakująco dobrze, i pozwoliła dołączyć do zabawy. To była pierwsza znajomość, jaką w życiu zawiązałem, i pierwsza odskocznia od szarego chlewu, który dotąd nazywałem domem. Nie rozumiałem wtedy wielu rzeczy, które mówili, większość ich zachowań wydawała mi się dziwna, a ich słownictwo składało się z mnóstwa wyrazów, których nigdy nie słyszałem, i nie byłem w stanie powtórzyć. Ale nie dbałem o to. Tak długo jak traktowali mnie jak brata, i pokazywali, jak dbać o zbłąkane zwierzęta, którymi to opiekowaliśmy się naprawdę często, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Byłem z nimi, uczyłem się od nich i odnalazłem wśród nich swoje miejsce. Choć raz w życiu, byłem szczęśliwy.

Nic jednak nie trwa wiecznie, a moje szczęście skończyło się wyjątkowo szybko. Minęły może dwa miesiące, kiedy w miejsce, w którym się bawiliśmy podjechał mały, niebieski samochód, którego moi przyjaciele zawsze się bali. Teraz nie było inaczej. Chcieli uciekać, ale stary bunkier w którym się znajdowaliśmy był od dawna zawalony, i nie było żadnej drogi ucieczki poza już zagrodzonym wyjściem. Z samochodu wyszło troje wysokich ludzi w niebieskich strojach. Zaczęli mówić, jakieś kompletnie niezrozumiałe rzeczy, po czym moi przyjaciele rzucili się na nich, ale nie mieli większych szans w walce, i szybko zostali obezwładnieni i zakuci w kajdanki. Trwało to może dwie minuty, i nim zdążyłem się zorientować, załadowano ich do samochodu, po czym odjechali, zostawiając mnie samego z jednym z mężczyzn. Bałem się jak cholera. Nie wiedziałem kim on jest, ale byłem pewien, że zrobił moim przyjaciołom coś złego. Nie chciałem z nim rozmawiać, ale on cały czas do mnie mówił, a że wydawał się bardzo miły, to jak to dziecko w końcu słówko po słówku wygadałem mu wszystko, co chciał wiedzieć. Zaprowadził mnie do domu i opowiedział wszystko rodzicom. Ci wpadli w istną paranoję, ale nie był to ich największy problem, bo podczas tych odwiedzić na światło dzienne wyszło wiele rzeczy, o których mundurowi wiedzieć nie powinni. Nie muszę chyba tłumaczyć, że skończyło się to przyjazdem innych dziwnych ludzi, którzy odwieźli mnie i część mojego rodzeństwa do dużego budynku, pełnego dzieci takich jak ja, i wiecznie uśmiechniętych pań, które się nami zajmowały. Cóż, sierociniec do którego trafiłem w wieku dziewięciu lat może nie był najlepszym miejscem dla dzieci, ale nie był także meliną. Odebrałem tam edukację aż do poziomu licealnego, ale nie poznałem żadnych bliższych przyjaciół, ani tak naprawdę do nikogo się nie przywiązałem. Niestety, los nie był dla mnie łaskawy, i aż do osiemnastki nie udało się znaleźć dla mnie rodziny. Opuściłem więc sierociniec samotny, nie mając żadnych marzeń ani planów na przyszłość. Zarząd placówki wynajął dla mnie małe mieszkanie, otrzymałem trochę grosza, i znalazłem nawet nieźle płatną pracę, jako woźny na jakimś prestiżowym uniwersytecie. Może to nic specjalnego, ale mnie pasowało. Następny rok czy dwa wypełniły mi puste, nudne obowiązki, zbieranie pieniędzy z którymi nie miałem co robić i siedzenie w domu, niemal przez całą dobę. Nie miałem telewizora, komputera, ani radia, i nie zależało mi na nich. Jedyną moją rozrywką była opieka nad zbłąkanymi zwierzętami, wciąż według zasad, jakich wiele lat temu nauczyli mnie moi przyjaciele. Nie zaprzestałem tego nawet podczas pobytu w sierocińcu, mimo że było to wtedy znacznie trudniejsze. Moje zwierzątka były dla mnie całym światem i tak naprawdę jedynym sensem życia.

Tak mijał mi czas, szary i rutynowy, a ja, raczej nie narzekając, wykonywałem swój zawód, i oddawałem hobby. I zapewne dziś nadal bym to robił, gdyby nie pewne całkiem przypadkowe spotkanie. Wracałem właśnie do domu, jak co dzień, gdy na skrzyżowaniu dwóch ulic zauważyłem naprawdę ładną kobietę około trzydziestki, w krótkiej spódniczce i obcisłej koszulce, która jak gdyby bez celu spacerowała przy drodze w te i spowrotem. Pewnie już się domyślacie, czym się trudniła, ale ja wtedy o tym nie pomyślałem, bo tak naprawdę nie myślałem wcale. Kobieta ta nie dość, że była moją dawną przyjaciółką z dziecięcych lat, z którą to spędziłem tyle miłych chwil, to dodatkowo właśnie w niej przez swoje młodzieńcze lata podkochiwałem się potajemnie. I wtedy uczucie to nie wygasło, a właściwie to odrodziło się w jednej chwili. Podszedłem do niej i spróbowałem zagaić rozmowę, ale ta nie dość, że za nic miała nasze stare relacje, to śmiała się ze mnie, i uznała, że jestem, jak to ujęła "nic nie wartą pizdą". To było dla mnie coś okropnego. Ze łzami odszedłem od niej, i kontynuowałem podróż, ale ta myśl nie chciała mnie opuścić. Gdy byłem już w domu miałem ochotę zabić się na miejscu, ilekroć myślałem o tym co się stało. Moja kochana przyjaciółka wyśmiała mnie i zdeptała moją godność, moja dawna miłość, wypięła się na mnie i została kurwą. Cholerną dziwką rozumiecie?! Nie mogłem tak tego zostawić. Choćby nie wiem co, nie mogłem. Nie chodziło tylko o moją godność, a nawet nie głównie o nią. Po prostu nie wytrzymałbym z myślą, że gdzieś tam, ktoś posuwa moją przyjaciółkę za pieniądze. Mogłem to załatwić inaczej, ale nie obchodziło mnie to wtedy, i nie obchodzi teraz. Chciałem się zemścić. Tylko to się liczyło. I dlatego wymyśliłem plan idealny.

Wziąłem miesięczny urlop, wyciągnąłem zza kanapy wszystkie oszczędności, jeszcze raz spotkałem się z moją miłością sprzed lat i umówiłem się z nią na upojną noc w moim domu. Chyba coś podejrzewała, ale po tym, jak zobaczyła wypłatę pięciokrotnie większą niż normalna, to nie pytała już o nic. Pieniądze wydawałem tylko na jedzenie i czynsz, więc miałem ładne oszczędności.

Gdy kilka godzin później przyszła do mnie, byłem gotowy. Otworzyłem jej markowym garniturze, skroplony hugo bossem i uśmiechający się szarmacko. Zaprosiłem ją do środka, gdzie powitała ją nastrojowa muzyka, przyjemna woń gotowanego jedzenia. Upajałem się tą chwilą, widząc jak mała onieśmielona czuje się w tak niesamowitej sytuacji. Czułem się wtedy idealny. Mówiła coś, rozochocona chcąc zabrać się do pracy, ja jednak położyłem jej palec na wargach. Jasna cholera, ależ ona był słodka. Nawet wtedy wciąż ją kochałem. Ale tak czy inaczej, wmówiłem jej, że przed rozpoczęciem zabawy chcę zjeść z nią kolację, i zaprosiłem uprzejmie do ciemnego salonu, gdzie faktycznie czekał stół z dwoma nakryciami, świece, i wcześniej zamówiona u profesjonalisty lazjania.

I to był mój moment wahania.

Pamiętałem plan bardzo dokładnie, ale teraz, gdy tu stałem, czułem niepewność. Widząc moją piękną ukochaną zawahałem się, wróciłem na chwilę do tamtych czasów. Doszło do mnie, że nigdy więcej jej nie zobaczę, więc może teraz powinienem faktycznie zrobić to, o czym jej mówiłem? Mógłbym zjeść z nią kolację, porozmawiać i powspominać dawne czasy, a może nawet skorzystać z jej usług. Może powinienem to zrobić, a swej zemsty dokonać dopiero później? To było wtedy takie piękne, tak okropnie kuszące. Ale nie zrobiłem tego. Przede wszystkim poczułem, że czego bym nie zrobił, to nie jest już kobieta którą kochałem, i mógłbym doznać jedynie rozczarowania. To sprawiło, że się zawahałem, ale nie to mnie przeważyło. Przeważył strach przed tym, że gdybym to zrobił, to potem, w jej objęciach mogę popełnić błąd, i znaleźć dla niej przebaczenie. A tego za nic nie chciałem.

Wzniosłem więc wyjętą zza pleców pałkę w górę, i uderzyłem nią w jej głowę, krzycząc: "kolacja!!!". Dzisiaj wiem, że to wcale nie taki skuteczny sposób odbierania przytomności, wtedy jednak tego nie wiedziałem, a zaraz miałem nieprzyjemnie się o tym przekonać. Moja ukochana stanęła przede mną z wyrazem zdziwienia na twarzy, trzymając się w miejscu, gdzie ją uderzyłem, i nic nie rozumiejąc, podczas gdy ze swoich skrytek wychodziły moje zwierzaki. Zawsze krzyczałem " kolacja" przed podaniem im posiłków, więc puste miski mocno je skonsternowały, jednak po chwili, jeden z nich, Reksio, mój ulubieniec z tamtym czasie, czując krew zrozumiał o co chodzi, mimo, że "posiłek" nie był jeszcze gotowy. Zwierzak ruszył na dziewczynę, i ugryzł ją w nogę. Po chwili dołączyły inne. Dziewczyna krzyczała wniebogłosy, po czym upadła, a zwierzaki obgryzły ją aż do kości. Jeszcze długo potem służyła im za zabawkę.

Tak skończyła się moja jedyna miłość. Przysięgłem sobie wtedy, że nie spotkam się już nikim, i pozostanę ze zwierzętami. One będą moim światem, towarzyszem i sensem życia.

Dlatego tak się oburzyłem, gdy to powiedziałeś. Wszelkie żywe stworzenia to moi jedyni przyjaciele, i nie mogę znieść, gdy ktoś te boskie istoty nazywa "pierdolonymi szczurami".

 

Po tej opowieści zapanowała cisza, w której każdy trawił jego słowa. Trzeba przyznać, było to naprawdę zaskakujące, ale mnie nie sama historia zaaferowała najbardziej, tylko raczej ostatnie jego słowa. Znałem go wcześniej, i ten życiorys niezbyt zgadzał się z moimi doświadczeniami.

-Charls. - odezwał się

-Słucham. - odpowiedział uprzejmie.

-Więc chcesz powiedzieć, że zawsze opiekowałeś się zwierzętami?

-No, tak.

Oczy powiększyły mi się w tej chwili dwukrotnie. "Niezła historia" pomyślałem.

-Ale... przecież, te zwierzęta, które miałeś w domu...

-Co z nimi chodzi?

-No... Przecież tyś je katował. Połowa z nich była pobita, część zagłodzona, inne chodziły na trzech łapach, one walczyły ze sobą, nie miały futra i, one... –zaciąłem się

-To było konieczne. - Stwierdził twardo. - Kto jak kto, ale nie myślałem, że ty będziesz się w to wtrącał. Moi przyjaciele tłumaczyli mi to, jeszcze gdy byłem dzieckiem. Jeżeli nie chcesz by zwierzę uciekło - musisz je okulawić.

Jeżeli chcesz by było silne - wystawiasz je do walki z innym. Jeżeli nie chcesz by się spasło, musisz je głodzić. Też na początku tego nie rozumiałem, ale teraz wiem, że tak trzeba dbać o zwierzęta. Nawet jeśli sprawia im to wielki ból. Wiele osób już mi próbowało wmówić, że opieka nad zwierzętami wygląda inaczej, ja jednak nigdy nie daję się zwieść. Masz z tym faktem jakiś problem? - w jego ostatnim zdaniu zabrzmiał nadchodzący gniew.

Nigdy nie wchodzę w interesy moich klientów, więc spróbowałem jakoś uspokoić Charlsa, ale w słowo wszedł mi Rezki, który bardzo głośno, acz dostojnie rzekł:

-Jeżeli wierzysz, że zabijając i zjadając zwierzęta, możesz je chronić, to nie wątpliwości, że jesteś i zawsze byłeś pojebany. Jednak twój debilizm najwyraźniej okazał się całkiem opłacalny dla pewnej grupy mend którzy pewnie mieli sporo radochy, wmawiając ci, że twoje pierdolone pchlarze, lubią być katowane. Bo ta twoja miłość to opiekowała się jakimś zwierzęciem tylko w jednej sytuacji - GDY KTOŚ WSADZAŁ JE JEJ MIĘDZY ZĘBY!

Po tym wyznaniu Charls na sekundkę zaniemówił, po czym wręcz wybuchł szałem. Na jego czerwonej twarzy pojawiło się kilka żył, zaczął krzyczeć, i niemal oszalały rzucił się na Rezkiego, który uskoczył, jedynie chichocząc

Charls próbował uderzyć go stołem, ale ten był wmurowany w ziemię. Widać nic w tej placówce nie mogło służyć za broń. Charls się tym jednak nie przejął i ruszył na Rezkiego, a gdy ten znów wykonał unik, atakował już każdego, kto nawinął mu się pod pięści, krzycząc coś bezsensownego. Najpierw uderzył na desperacko zasłaniającego się rękami Mandio, a następnie w Blinka który łatwo uciekł od ciosu. Zdenerwowany do granic możliwości rzucił się na strażników, którzy w pośpiechu wyciągali broń. Na chwilę przed uderzeniem Micheal wyszarpnął swoją i uskoczył, ale Deltach, nie miał tyle szczęścia, i oberwał od Charlsa w twarz, aż odleciał kawałek. Oszalały wielkolud znów doskoczył do niego, i zamachnął się, ale nie uderzył. Zamiast tego wygiął się dziwnie, po czym upadł. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to Michael poraził go prądem, przy użyciu jakiejś broni przypominającej pałkę teleskopową. Strażnik wyglądał na przeraźliwie wściekłego, ale widząc próbującego ucieczki Mandio, przyłożył broń do policzka i wystrzelił z doskonałą precyzją. Aż współczułem chłopakowi. Na chwilę czy nie, za nic w świecie nie dałbym sobie strzelić w łeb, co jak się spodziewałem, już za chwilę miało go spotkać. I faktycznie, Michael podszedł do niego i przyłożył plaster do karku. Już miał strzelać, gdy Mandio rzekł:

-A nie byłoby wam łatwiej, gdybyśmy mieli je cały czas na karku?

-Zamknij się! - warknął wtedy na niego Blink, ale już było za późno, bo Michael wystrzelił, a jego radę usłyszał i na pewno zapamiętał. Dopiero teraz spojrzał na pozostałych, a ja miałem okazję zobaczyć, że jest niesamowicie wściekły. Pomodliłem się szybko w duchu, by nie strzelił także do mnie.

-Co to kurwa ma być?! - krzyknął - Kto do cholery za to odpowiada?!

-Rezki. - odparła Narika.

-Hej! Skarżypyta!

-Przecież prawie nas zabiłeś!

-To nie powód żeby na mnie skarżyć.

-Co kurwa?! - krzyknął Micheal, po czym uderzył go kolbą karabinu w twarz. Tym razem nie uskoczył. - Urządzacie rozróbę, próbujecie uciekać, a teraz robicie sobie z nas jaja?!! I to wszystko jednego kurewskiego dnia?!!! JA! CI! KURWA! DAM!!!! - krzyczał raz za razem uderzając go kolbą karabinu w twarz, która powoli zaczynała bardziej przypominać rozgniecioną dynię. Chyba nie skończyłoby się to za ciekawie, gdyby Deltach w porę nie złapał go za ramię.

-Wystarczy. Naklej mu plaster, i odeślij, a ja zrobię to samo z resztą.

Na te słowa dreszcz przebiegł mi po plecach, ale na szczęście mówiąc "resztą" miał na myśli tylko jedną osobę, a mianowicie Charlsa, który ku mojemu zdziwieniu karę przyjął spokojnie. Uklęknął i pozwolił nakleić sobie plaster, po czym przygotował się na kulkę. Ale wystrzał nie nastąpił, ponieważ Michael powiedział:

-Czekaj. Jego zostaw.

-Co? -zdziwił się Deltach - Przecież to on za to odpowiada.

-Zostaw. Sprowokowali go. Lepiej naklej pozostałym plastry, tak jak mówił Mandio.

-A kim ty do cholery jesteś, żeby o tym decydować?

-Twoim cholernym współpracownikiem. Powiedziałem, że masz go zostawić, więc go zostaw. Nie jesteś moim szefem, więc, do kurwy, przestań się tak zachowywać, i zacznij współpracę.

Deltach chyba chciał coś odpowiedzieć, ale nie zrobił tego. Zamiast mówić po prostu nakleił plastry na kark każdemu z nas.

-Dyrekcja nas za to nie zruga? - Rzucił tylko.

-Wątpię. Dali nam pełną swobodę w wykorzystaniu środków. Możemy łatać sobie tymi plastrami dziury w spodniach, jeżeli tylko przekonamy ich, że działa to na korzyść więzienia.

Deltach nic już nie mówił, tylko zakończył naklejanie, i gestem kazał iść za sobą. Zrobiłem to, ale nogi drżały mi lekko, na myśl, że mogą mnie teraz zabić w każdej chwili. Musiałem być teraz znacznie ostrożniejszy. Może lepiej nie wyciągać już fajek? Tytoń dobra rzecz, ale nie warto za nią ginąć. Nawet na chwilę.

Po długim marszu i mnóstwie schodów w dół doszliśmy do małego pomieszczenia, do którego weszliśmy wszyscy. Szybko domyśliłem się, o co chodzi. Trzy ściany, podłoga i sufit pokryto kuloodpornym szkłem, a jedna zamiast tego była czymś w rodzaju muru z piaskowca. Ustawione w kącie kubły i sprzęt górniczy dały mi pewność.

-Rozumiem, że naszym zadaniem jest wydobycie piasku? - spytałem

-Dokładnie. Tu, w Crime Centre nie będziecie się obijać. Żeby jednak nieco wam to uprzyjemnić - powiedział chwytając w ręce od razu cały nasz sprzęt - weźmiemy to ze sobą. Macie wydobyć po trzy kubły na łeb, więc miłej zabawy.

Podniosły się okrzyki oburzenia i przekleństwa, szybko przerwane przez ostrzegawczy wystrzał karabinu.

-Nie podoba wam się?! Wam się kurwa nie podoba?! A mnie się nie podoba, że próbowaliście nas pozabijać! Więc następnym razem jak będziecie chcieli używać kilofów, radzę o tym pomyśleć zanim naślecie na nas stukilowego mięśniaka! A na razie to miłego ścierania paznokci. - Po tych słowach odwrócił się i odszedł do pokoju z kamerami. - A ty Deltach idź do biura. Sam ich przypilnuję. - Dodał jeszcze, wychodząc.

Zębatki w moim mózgu obróciły się szybko raz i drugi, po czym doszło do mnie, co planuje. Chciałem coś powiedzieć, ale nie zdążyłem. Deltach już wyszedł, a Michael właśnie zamykał drzwi. Zdążyłem jeszcze złowić jego wredny uśmiech, nim zamykając drzwi krzyknął:

-Hej Haron! Pamiętasz jak razem z tą jego dziwką zabiliście wszystkie jego zwierzaczki? Była zabawa.

Drzwi się zamknęły, a Charls niemal wbrew własnej woli zaczął się czerwienić, zaś na jego szyi, zobaczyłem kilka żył. Zdążyłem jeszcze skontaktować, że tym kłamstwem najpewniej chciał dorwać nas wszystkich, a nie tylko mnie, nim owładnięty amokiem Charls rzucił się na nas.

Michael potrafił szybko stworzyć świetny plan.

Trwało to kilkadziesiąt minut, nim Charls do końca się uspokoił, i kolejne kilka godzin, nim wydobyliśmy ten zasrany piasek. Dopiero wtedy pozwolono nam wyjść z celi i zjeść coś oficjalnie nazywanego kolacją. Deltach zdziwił się, gdy zobaczył, że jesteśmy poranieni, ale nie powiedział nic. Potem zaprowadzono nas pod prysznic, a następnie wreszcie do cel. Gdy położyłem się na pryczy poczułem, że nawet koniec świata mnie z niej nie ruszy. Byłem wykończony. Dopiero po kilku minutach leżenia udało mi się chociażby podnieść głowę. Miałem ochotę iść spać, ale ilekroć zamykałem oczy, w czaszce przesypywało mi się tłuczone szkło. Spojrzałem na Diluxa. Siedział i patrzył się przed siebie. Po chwili zauważył, że go obserwuję i spojrzał na mnie.

-Nie śpisz? - spytał mnie.

-Nie. - odparłem. Usiadłem na łóżku, i spojrzałem na niego.

-Chłopie, co to kurwa był za shit? Jak ten fagas może w ogóle myśleć, że wolno mu robić coś takiego? Czy on nie wie, co go za to czeka?

Westchnąłem tylko.

-Myślę, że wie. I to właśnie dlatego to zrobił. Co dwa tygodnie składają na zmianę raporty, z tego co się działo, i na tej podstawie szefostwo wypłaca im pensję, oraz decyduje o losie więzienia. Teoretycznie powinni jeszcze sprawdzać kamery, ale wątpię, żeby to robili. A nawet jeśli, to czeka go tylko mniejsza wypłata. Niska cena za zemstę na ludziach, którzy próbowali go zabić.

-Jasna cholera - gwizdnął przez zęby.

Chciałem jeszcze coś powiedzieć, kiedy do rozmowy dołączył trzeci głos.

-Wiecie, przepraszam was. - powiedział Charls, cichym, pokornym głosem. - Nie powinienem, się tak wściekać. Przecież wiem, że tego nie zrobiłeś. Po prostu ja... - Chyba sam nie wiedział, co on.

-To nie twoja wina. - odpowiedziała mu Narika. Najwyraźniej Morfeusz okazał się dziś przychylny tylko dla jednego z nas. - To przez Rezkiego. Przecież to ten skurwiel w ogóle zaczął całą aferę. Jasny szlag, jak ja go nienawidzę. - warknęła - A swoją drogą - dodała już łagodniej - To jak na takiego mięśniaka z Tribalem na całym ciele, to naprawdę miły z ciebie facet.

-To nie Tribal. - odpowiedział zarumieniony. - Na całym ciele mam wytatuowane imiona zwierzaków, które odeszły. W ten sposób zawsze są tak trochę ze mną.

Spojrzeliśmy na niego. Faktycznie, gdy się przyjrzeć, można było zauważyć małe litery na jego ciele. Lekko przerażające.

Po chwili takiego gapienia się na tatuaże, znów spojrzałem na Diluxa, oczekując jakiegoś komentarza, ale ten całkiem nagle położył się i usnął, kompletnie nic nie mówiąc. Czy może raczej udawał, że śpi, bo raczej nikt nie usnąłby tak szybko. Postanowiłem jednak machnąć na to ręką, i wróciłem do rozmowy. Chciałem jeszcze napomknąć o tym Narice, ale widząc w jej oczach ukryty, ale głęboki smutek spowodowany tym widokiem, zamilkłem. Niektórych rzeczy lepiej nie mówić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • little girl 23.03.2016
    Moja rada: nie wstawiaj na raz sześciu części, zwłaszcza jeśli każda z nich jest tak obszerna. Stopniowe dodawanie wzmaga ciekawość czytelnika ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania